Silver medal-winning Japanese otome horror visual novel FREE to download and play with three different endings. A gothic romance set in a mountain village where a curse makes flowers grow from people’s bodies. Will you find a cure for the curse? (źródło: Steam)
- Tytuł: Touchuu Kasou (冬蟲禍草)
- Developer: Ameshiko
- Wydawca: Ameshiko
- Pełen dźwięk: brak
- Napisy: japoński, angielski
- Rozszerzenia i powiązane tytuły: –
- Mój czas gry: 2,5 h
Recenzja
Gra jest darmowa i do pobrania TUTAJ.
Jako że zawsze staram się na blogu pokazywać jakieś alternatywy dla produkcji ogromnych studio, tym razem padło na horror, którego opis obudził we mnie bardzo miłe skojarzenia. Chodzi o kapitalną serię „Mushishi” – mangę autorstwa Yuki Urushibara, opowiadającą o niematerialnych istotach, wpływających w różny, czasami dość straszny, sposób na otaczający świat oraz o wędrownym badaczu Ginko, który potrafił je dostrzegać.
Fabuła „Winter Worm, Summer Grass” spokojnie mogłaby stanowić wprowadzenie do odcinka anime przywołanej serii. Oto przenosimy się do oddalonej, ukrytej w górach japońskiej wioski, której mieszkańcy borykają się z dziwną klątwą. Z ich ciał zaczynają wyrastać rośliny, aż pewnego dnia umierają w męczarniach, kompletnie zawładnięci przez pasożyty. Niektórzy uważają, że to zemsta bogów gór, za jakiś popełniony w przeszłości grzech. Inni rozpaczliwi oddają cześć tajemniczemu Arahitogami, innemu bóstwu, niestarzejącemu się i niewyobrażalnie pięknemu, który opiekuje się wioską i jest niewrażliwy na wpływ roślin.
Tymczasem bohaterką naszej opowieści jest młoda dziewczyna Aoi, która zostaję dotknięta klątwą w niewyobrażalnie młodym wieku. Wie zatem, że nie zostało jej dużo czasu. Smutna dziewczyna powoli godzi się ze śmiercią, gdy wpływowa rodzina kapłanów informuje ją nieoczekiwanie, że sam Arahitogami zgodził się odprawić na niej pewien… rytuał. Aoi może zatem zostać ocalona, ale tylko pod warunkiem, że będzie współpracować z kapłanami i bezsprzecznie wykonywać polecenia bóstwa.
Tak zaczyna się bardzo dziwna historia o tym, co Aoi widzi w świątyni. Możecie się już pewnie domyślić, że całość utrzymana jest w formie romansu i horroru jednocześnie. Z jednej strony bohaterce imponuje bowiem zainteresowanie nieziemsko pięknego kami, gdy z drugiej – nawet skończony ślepiec zauważyłby, że coś niebezpiecznego wisi w powietrzu. Zwłaszcza że to nie pierwsze spotkanie pary, a Arahitogami zdaje się sugerować, że czekał na swoją wybrankę już dostatecznie wiele lat…
W fabułę, poza główną parą, zamieszana jest jeszcze wspomniana „świętobliwa” rodzinka. Szczególnie zazdrosny o bóstwo najstarszy syn, który zdaje się pałać do Arahitogamiego bardzo niezdrowym uczuciem. Istotne znaczenie będzie miał również powrót Nazuny. Młodszego z synów, który opuścił wioskę, by w mieście szkolić się na lekarza, a który mimowolnie dowiedział się na temat sekrecików rodziny więcej niż powinien. Skoro jednak Aoi była jego przyjaciółką z dzieciństwa, to cóż się dziwić, że szuka dla niej ratunku na własną rękę?
Od strony technicznej „Winter Worm, Summer Grass” jest bardzo nierówne. Niektóre CG naprawdę mi się podobały i jest ich sporo, jak na indie studio, kiedy inne wyglądają na dość niedopracowane i albo robiła je inna osoba, albo po prostu artyście zabrakło już sił. Oprawa muzyczna bardzo pasowała do niepokojącego klimatu opowieści. Nie dzieje się dużo, ale w odpowiednim momencie usłyszymy dzwonki, to znowu łagodną, japońską muzykę tradycyjną, by być zaskoczonym przez plusk wody itd. Co bardzo pasowało do narracji i ułatwiało wczucie się w historię. Miłym zaskoczeniem były też animacje. Niekiedy postacie mrugają, ruszają się, zmieniają pozycję… Nie jest tego wiele, ale zawsze stanowi ciekawe urozmaicenie.
Oczywiście, nie mogę ocenić gry seiyuu, bo gra pozbawiona jest nagrań lektorskich, ale w angielskich napisach nie uderzyły mnie żadne większe literówki czy błędy. Bez problemu rozumiałam dialogi, co się dzieje i – co najważniejsze – dlaczego się dzieje. Chociaż początkowo możecie, być trochę skołowani, bo do ułożenia sobie wydarzeń w sensowną całość, należy zobaczyć wszystkie zakończenia. A tych są trzy i polecam przejść je w następującej kolejności: Mimic & Pistil → Parasite → Mimic. Dodam tylko, że o ile dwa z nich bezsprzecznie nazwiemy złymi, o tyle trzecie jest… dziwne? W sensie daleko mu do happy endingu, ale też po prawdzie trudno ocenić, czy nie było najlepsze dla bohaterki. Nie spodziewajcie się jednak po tej historii, że zobaczycie motylki, jednorożce i tęczę, bo w końcu to horror.
I chociaż sama opowieść mi się podobała (zwłaszcza za skojarzenia ze wspomnianą wcześniej mangą), to podrzucę do miodu trochę dziegciu, bo nie byłabym sobą.
O ile CG zdarzały się lepsze i gorsze, o tyle wygląd postaci Nazuny, a dokładniej jego sprite, był nieco karykaturalny. Ponownie mogę się więc zastanawiać, o co chodziło z takim spadkiem formy? Inny artysta? Chciano szybko całość ukończyć?
Nie rozumiałam też niekiedy przesadnie erotycznych, niepasujących do całości narracji scen… np. w sensie, było wiadomo, co się dzieje i bez wylewania bohaterce podejrzanej cieczy na twarz. Stąd niedosłowne, ale nieco nachalne przemycanie seksualnych treści wyszło w moim odczuciu mało zgrabnie. (I dlatego wrzuciłam kategorię 18+, choć golizny w tym tytule nie uświadczymy). Zupełnie jakby ktoś sobie przypomniał nagle, że w porządnym horrorze musi być przecież cycata blondyna w podkoszulku, która biegnie przez las. A przecież straszyć można na różne sposoby. Co świetnie zresztą udowadniają te produkcje, przez które można się poszczać z przerażenia, a jednocześnie nie uraczyć trupa/potwora/mordercy przez sekundę czasu antenowego.
Ale nie ma co dużo narzekać, bo produkcja darmowa. Na dodatek w rodzaju tych, które kończy się w ok. 2-3 godzinki. Zależy od szybkości czytania. Stąd ze swojej strony mogę powiedzieć, że to przyzwoita gierka, choć bez fajerwerków. Może liczyłam na więcej? A może nieco mdła MC zrobiła swoje? Żałowałam, że w zasadzie jest tak bierna. Albo wzdycha do pięknego boga, albo użala się nad sobą. Ani razu nie próbowała z kolei badać sprawy wioski czy klątwy na własną rękę. Chociaż zależało od tego jej życie. Dziwiło mnie również, że gdy dostała od kami pozwolenie na zadanie dowolnego pytania, to w sumie nie potrafiła niczego wyartykułować. Ale może to działanie mocy bóstwa? Cholera wie. W końcu, gdyby wszystko sobie opowiedzieli, to nie było żadnego plot twistu.
Tak czy inaczej, da się przejść, ale to nie tak, że będę wspominać o tym tytule przez miesiące, a gdy ktoś mnie zapyta o „top trzy” indie horrorów, to wymienię „Winter Worm, Summer Grass” bez chwili zastanowienia. Na pewno prezentuje się o półeczkę wyżej od wielu innych, darmowych produkcji tego typu na Steamie. I choćby z tego powodu warto dać mu szansę, aby zmotywować twórców. Dlatego ode mnie kciuk w górę, bardziej w formie kredytu zaufania, że ich kolejne gry będą już tylko lepsze. No i zdecydowanie lubię takie klaustrofobiczne, azjatyckie klimaty, o tych wszystkich ksenofobicznych wioskach, gdzie diabeł już nawet zapomina mówić dobranoc – więc jeśli również zaliczacie się do tej specyficznej grupy odbiorców, to znajdziecie w „Winter Worm, Summer Grass” coś dla siebie.