Panie i Panowie, dobrnęliśmy do końca i dzięki ukrytemu zakończeniu możemy wreszcie odpowiedzieć na największą, choć nieco zaniedbaną i chyba robioną w pospiechu, zagadkę całej gry: co się stało z bratem Ichiko?
Streszczenie fabuły
Ano, jak się okazuje, trafił do lochów, pod czułą i troskliwą opiekę Ensepulchers, gdzie spędził spory szmat czasu. Nie spieszyło mu się jednak z opuszczeniem tego miejsca. Odmawiał też składania zeznań, dlatego doszło do impasu i miejscowi ninja nic nie mogli zaradzić (ani prośbami, ani torturami). Niby już otwierali szampana i świętowali złapanie kolejnego potwora, ale ich zdobycz nie pasowała do schematu. Nie miała bowiem znamienia typowego dla ożywieńca, a na dodatek Ensepulchers brakowało pomysłów, jak cokolwiek z niego wydusić. Dopiero informacja, że do miasteczka przybyła dziewczyna do złudzenia przypominająca jego siostrę sprawa, że Hanate postanawia opuścić swoich gospodarzy. Jak udało mu się uciec z lochu? Cholera wie, bo wszystko dzieje się offscreenowo, abyśmy nie musieli oglądać kolejnych dziur fabularnych.
Tymczasem dowiadujemy się jeszcze jednej rzeczy. Pamiętacie tego dziwnego typa, co w prologu, w holu hotelowym, czytał gazetę? Okazuje się, że to był właśnie Hanate, który już wtedy obserwował Ichiko… i nie zrobił absolutnie nic, w żadnym z wątków, aby się z nią skontaktować. Dopiero w swoich własnych rozdziałach zostawia dla dziewczyny wiadomość. I przynajmniej ten jeden raz bohaterka jest w końcu na tyle przytomna, by połączyć kropki i zrozumieć, co braciszek próbował jej w ten sposób przekazać.
A ponieważ większość tej historii dzieje się z jego perspektywy, to odkrywamy przy okazji kilka nowych, interesujących faktów w tym pełnym reminiscencji i monologów pożegnalnym zakończeniu gry. Przede wszystkim, Hanate nie jest tak naprawdę bratem Ichiko. Czemu tak zadecydowano? Aby stworzyć podwaliny pod szybki i urwany motyw romantyczny, między niedoszłym rodzeństwem… Poważnie? O_o Niestety tak, ale o tym za chwilę, bo zbombardowano nas przecież większą ilością niespodzianek!
Po drugie, Hanate jest revenantem (to już drugi love interest umarlak w grze). I to na dodatek nie jakimś tam leszczem, ale jednym z tych nieśmiertelnych, potężnych typów, którzy już w zasadzie niczego nie muszą (spać/jeść/zabijać), bo dawno temu udało mu się dopaść ambrozję. …Że co? Ano w tym świecie niezwykle czyści i dobrzy ludzie są ambrozjami, których zgładzenie zapewnia revenentom nieśmiertelność. A ponieważ nie ma bardziej niewinnych i dobrodusznych istot od bohaterek gier otome, no to oczywistym pozostaje, że Ichiko także się do takich zalicza – i to dlatego seryjnych morderców przyciąga jak płomień ćmy. Po prostu ja jej dobroć działa niczym magnez.
Mało graczowi? No to dowalmy jeszcze jedną ciekawostką. Hanate tak naprawdę jest pierwszym revenantem jaki w ogóle powstał. To dlatego posiada silny związek z ukrytym polem kwiatów. Przede wszystkim zawsze wie, jeśli grozi roślinom niebezpieczeństwo i to właśnie w obawie przed ich złą kondycją, postanowił powrócić do miasteczka, przez co wpadł w łapy Ensepulchers. Co ciekawe, z perspektywy Hanate dowiadujemy się, że revenanci tak naprawdę widzą przeważnie tylko w czerni i bieli, ale wciąż potrafią dostrzec czerwień krwi ofiar i fiolet tych dziwacznych kwiatów.
Wreszcie wyjaśnia się, co Ichiko robiła w Okunezato w dzieciństwie. Nigdy tam co prawda nie mieszkała, ale przyjechała na letnie wakacje. Rodzice dziewczynki pracowali i mieszkali u staruszków Hino. To właśnie wtedy Ichiko poznała pozostałych chłopców i zdołała się z nimi zaprzyjaźnić. Po raz pierwszy zetknęła się również z Tsukuyomim (znanym potem jako świr w kociej masce i zabójca kobiet), który już wtedy próbował zrobić jej krzywdę parę razy.
Jak każdy revenant (= prawie wampir), Hanate był cholernie znudzony swoją wieczną, pozbawioną kolorów i sensu egzystencją. Dla zabicia czasu obserwował więc innych nieumarłych. Zwłaszcza gdy ci dopuszczali się zbrodni, bo dawało mu to jakiś „excitement”. Eee… okej? I tak się to w zasadzie toczy, aż pewnego dnia odkrywa, że jakaś kobieta-revenant próbuje zamordować Ichiko. I bogowie oraz scenarzyści wiedzą dlaczego, ale z jakiegoś powodu jest odtąd kompletnie zafiksowany na punkcie bezpieczeństwa dziewczynki i interweniuje. Nie tylko, gdy grożą jej revenanci, ale nawet będący jeszcze sczylem Tsukuyomi… Nie chodzi nawet o wyrzuty sumienia czy cokolwiek. Ot, po prostu Hanate nagle stwierdza, że musi bohaterkę chronić. Zwłaszcza przed innymi potworami, którzy na pewno będą chcieli zapolować na „ambrozję”.
Tym sposobem rodzi się bardzo misterny plan. Hanate zabiera Ichiko z miasteczka i manipuluje jej wspomnieniami. Czemu bowiem nie miałby dostać jeszcze jednej, zajebistej mocy z… ciemnego miejsca, na dole pleców… w nagrodę? Choć ta umiejętność ma przynajmniej jakąś słabostkę. Działa tylko, jeśli Hanate pozostaje w pobliżu celu. Jeśli się oddali – to ofiara powoli odzyskuje swoje prawdziwe wspomnienia. Czyli tak: powodem, dlaczego Ichiko cierpiała na tak jakby amnezję i nie pamiętała pozostałych chłopców, był jej własny „brat”. Hanate wmawia bowiem dziewczynce, że są rodzeństwem, a potem pilnuje jej przed całym złem tego świata.
A przynajmniej przez jakiś czas udaje się im w miarę spokojnie koegzystować. Kiedy bowiem siostrzyczka zaczyna zmieniać się w kobietę, to Hanate nie potrafi pozostawać dłużej obojętny na jej wdzięki. To było dość creepne, ale z drugiej strony facet miał chyba najbardziej atrakcyjny projekt postaci, więc szkoda, że jego wątek „romantyczny” był taki poucinany, pospieszny i dziwaczny. No i jeszcze ten wątek porwania… Bo jakby nie było, on dosłownie Ichiko uprowadził, a usprawiedliwienie, że chronił ją w ten sposób przed zagrożeniami, jest dla mnie dość mętne. (Zwłaszcza jak pomyślę o rodzinie, która utraciła swoją córkę i nawet nie wie, co się z nią stało…).
W międzyczasie umiera matka Hino i ten opuszcza Okunezato, by zamieszkać z krewnymi. Szybko też odnawia znajomość z Ichiko, a wspomnienia ich obu zostają odpowiednio zmodyfikowane, aby Hanate nie miał problemów. Chociaż obecność młodego, zakochanego nastolatka i tak spędza mu sen z powiek i czyni nietypowo zazdrosnym. Hanate wie, że nie może zrzucić swojej maski brata, ale jednocześnie nie odpowiada mu, że wokół ukochanej Ichiko zaczyna się kręcić konkurencja.
Chociaż chyba martwił się niepotrzebnie, bo gdy tylko „rodzeństwo” ma swoje sweet reunion po odnalezieniu się ponownie w Okunezato, to Ichiko wprost nie może się od niego odkleić. Z miejsca wybacza mu praktycznie wszystko i daje wyraźne sygnały, że mogą przestać bawić się w krewnych, bo nikogo bardziej nigdy nie będzie kochać od niego. Co tam, że pewnie ona niedługo się zestarzeje i skona, a on jest potworem, który ma na sumieniu wiele ofiar i wiecznie pozostanie młody! Że ja uprowadził! Że manipulował jej umysłem! Syndrom sztokholmski w pełnej krasie… W końcu dostajemy również usprawiedliwienie, dlaczego w każdym innym, przeklętym rozdziale Ichiko nie potrafiła powiedzieć nic o swoim bracie ani chociażby go sobie przypomnieć. Przez brak kontaktu jego moce, które kontrolowały pamięć dziewczyny, zaczęły najzwyczajniej szwankować. Załatano więc przynajmniej jeden z większych plot holi, który drażnił mnie niepomiernie w ścieżkach pozostałych panów.
A ponieważ drugą taką rzeczą było ciągłe pojawianie się Tsukuyomiego, to również tutaj musiał wyskoczyć niczym ten diabeł z pudełka i ponownie zagrozić Ichiko. Nie mam pojęcia, dlaczego Hanate nie potrafił sobie z nim poradzić. (Ani czemu nie pozbył się go już w przeszłości… Nikt mi nie wmówi, że sumienie by mu przeszkadzało). Zresztą cała szarpanina i ucieczka była śmieszna, bo standardowo panowie się klepią, a Ichiko stoi jak ta kłoda przerażona i nie robi absolutnie nic. Wreszcie Hanate dochodzi do wniosku, że jedyną metodą, by zapewnić ukochanej bezpieczeństwo, jest pozbycie się kwiatów na zawsze. Dlatego prosi „siostrę”, by je podpaliła, ta odmawia, bo nie chce stracić „brata” i koniec końców to Hino odwala czarną robotę i rośliny jarają się, że aż miło. Parze nie pozostaje nic innego jak wymienić pierwszy, a zarazem ostatni pocałunek, po czym wszyscy revenanci obracają się w nicość – razem z polem tajemniczych roślin. (Hino, przyznaj się, marzyłeś o pozbyciu się Hanate, prawda?).
Z założenia ten dramatyczny koniec miał nas wzruszyć, ale Hanate pojawił się tak późno i dosłownie na chwilkę, że kogo jego zgon obchodził? W epilogu Ichiko traci zresztą wszystkie wspomnienia, ale i tak nie potrafi przestać płakać, bo jej dusza cierpi, nawet jeśli dziewczyna nie zna tego przyczyny. A wtedy w jej ogródku pojawiają się dziwne, fioletowe kwiaty, co może oznaczać, że historia wcale się jeszcze nie skończyła i revenanci powrócą, bez względu na szlachetne poświęcenie Hanate.
Podsumowanie
I cóż mogę powiedzieć? Słaby finał, dla wyjątkowo średniej gry. „7’scarlet” miało wszystko, co mogłoby sprawić, że stanie się absolutnym hitem. Tymczasem ja do tej opowieści z pewnością nigdy nie wrócę i strasznie żal, że nie zdecydowano się przyłożyć do fabuły. Ciężko to nawet nazwać wątkiem, bo rola Hanate była jak występ gościnny, zupełnie jakby twórcy w ostatnim momencie przypomnieli sobie, że tam był jeszcze jakiś brat – bo tak kompletnie skupili się na zachwalaniu Toi. Koniec końców nawet tragedia z rozstaniem była bardzo wtórna. I to chyba moja największa bolączka. Masa powtórzonych motywów i w kółko tych samych błędów. Stąd opuszczam Okunezato z głośnym trzaśnięciem drzwiami za sobą. Liczyłam na miasteczko pełne tajemnic, a dostałam bajkę o „wampirach”.