Investigate murders, search for clues and talk to your classmates to prepare for trial. There, you’ll engage in deadly wordplay, going back and forth with suspects. Dissect their statements and fire their words back at them to expose their lies! There’s only one way to survive—pull the trigger. (Opis z platformy Steam)
- Tytuł: Danganronpa: Trigger Happy Havoc, Dangan Ronpa Kibou no Gakuen to Zetsubou no Koukousei ( ダンガンロンパ 希望の学園と絶望の高校生 )
- Developer: Chunsoft & Spike Chunsoft
- Wydawca: NIS America & Project Zetsubou & Spike Chunsoft
- Pełen dźwięk: japoński, angielski
- Napisy: angielski
- Rozszerzenia i powiązane tytuły: Danganronpa Another Episode: Ultra Despair Girls, Danganronpa 2: Goodbye Despair, Danganronpa V3: Killing Harmony
- Mój czas gry: 35 h
Recenzja
Uwaga: gra porusza tematy takie jak samobójstwo, samookaleczenie, przemoc i zabójstwo, dlatego może mieć szkodliwy wpływ na odbiorców!
„Danganronpa: Trigger Happy Havoc” to gra, o której wiele słyszałam, ale podchodziłam do niej z ostrożnością psa do jeża. W sensie jedni ją zachwalali, inni krytykowali, a mnie odstraszała już nieco przestarzała oprawa graficzna i system sterowania. Mimo to postanowiłam dać jej szansę, zwłaszcza że szkoda było zmarnować okazję, jaką była ostatnia steamowa promocja. Tym sposobem stałam się posiadaczką serii, więc czas podzielić się pierwszymi wrażeniami.
W skrócie: historie opowiedzianą w „Danganronpa: Trigger Happy Havoc” śledzimy oczami Naegi Makoto, nastoletniego chłopaka, którego największym marzeniem było uczęszczanie do elitarnej szkoły Kibōgamine Gakuen (Hope’s Peak Academy). Niestety, dostanie się tam nie było takie łatwe, bo jedynie osoby, które są najlepsze w danej dziedzinie, mogą dołączyć do tak unikatowego grona studentów. Należy więc być co najmniej światową gwiazdą sportu, aktorem, modelem, piosenkarzem… a nie szarym, przeciętnym dzieciakiem, który w sumie jeszcze nawet do końca nie wie, co chce robić w życiu. (= Te wybitne jednostki noszą w grze tytuł „Ultimate” i stanowią dumę każdej społeczności).
Los jednak uśmiecha się do Makoto. Oto, nieoczekiwanie, okazuje się, że wygrał miejsce w szkole – tym samym zdobywając tytuł „Ultimate Lucky Student”. Tylko że już właściwie po przekroczeniu progu z uczniami dzieje się coś dziwnego, a szkoła marzeń szybko zamienia się w pułapkę rodem z horroru. Wspomnienia piętnastki wybranych uczniów są zamglone, szkoła ma zablokowane okna i drzwi (przywodząc na myśl schron przeciwatomowy), a wszyscy są wobec siebie podejrzliwi i niemili. Jakby tego było mało, nigdzie nie widać żadnych dorosłych, zaś jedyną osobą, która wychodzi dzieciakom na spotkanie jest… robot-miś. Ten dziwny, sarkastyczny stwór przedstawia się jako Monokuma. I szybko wyprowadza swoich „podopiecznych” z błędu, bo to, co ich czeka, w niczym nie przypomina zajęć szkolnych.
Dzieciaki muszą wziąć udział w grze. Ten, komu się uda zwyciężyć, jako jedyny będzie miał szansę opuścić szkołę – cała reszta zginie. Alternatywą dla dzieciaków jest niepodejmowanie ryzyka i po prostu wspólne życie w budynku, aż do starości. Wiadomo jednak, że ludzi motywują różne czynniki i dla niektórych np. nie do wyobrażenia jest rozłąka z przyjaciółmi czy rodziną, kiedy dla innych najważniejsza jest sława, pieniądze, miłość… powodów jest wiele. A droga do wolności tylko jedna. Należy zamordować innego ucznia, a potem, podczas procesu, nie zostać złapanym. Po każdej zbrodni uczniowie są bowiem zmuszeni wziąć udział w rozprawie, gdzie będą sami sobie oskarżycielami i obrońcami, a na podstawie zdobytych wskazówek wytypować sprawcę. Pomyłka będzie kosztowała wszystkich – poza faktycznym winnym – życie, a zwycięstwo… cóż, sprawi, że sytuacja za jakiś czas znowu się powtórzy, gdy tylko kolejna osoba nie wytrzyma presji, dopuści się morderstwa i spróbuje uciec ze szkoły bezkarnie. (Co tam, że przy okazji zdradzi resztę i zostawi ich na pewną śmierć!).
Tak, w wielkim uproszczeniu, można by opisać fabułę. Oczywiście zagadek jest znacznie więcej, bo nie chodzi tylko o to, by łapać sprawców na gorącym uczynku. Makoto faktycznie będzie próbował się wydostać, ale nie rezygnując przy tym ze swojego sumienia. Przy okazji będzie starał się też odkryć kim jest Monokuma, kto steruje miśkiem, co naprawdę wydarzyło się w szkole, dlaczego ma wrażenie, że zapomniał o czymś ważnym, kim są w rzeczywistości towarzyszący mu Ultimate uczniowie… i wiele, wiele innych.
Rozdziałów jest w sumie 6 i wszystkie zbudowane są bardzo podobnie. Najpierw wstęp fabularny przybliża nam postacie współuczniów i ich troski, potem, w wyniku różnych czynników, dochodzi do morderstwa, a po odkryciu trupa – Monokuma daje dzieciakom czas na przeprowadzenie śledztwa i zebranie dowodów. W trakcie fazy „investigation” gra zmienia się więc z visual novel w typową przygodówkę: rozmawiamy z postaciami, zbieramy i oglądamy przedmioty, odwiedzamy różne pomieszczenia w szkole itd. Wszystko po to, by podczas finalnego sądu mieć jak najwięcej „nabojów” z faktami i prawdami, do obalania fałszywych oskarżeń.
Po zebraniu dowodów następuje faza „procesu”, a wtedy musimy mądrze używać skolekcjonowanych wskazówek i przy okazji przechodzić szereg minigier, np. strzelać do spadających literek, aby ułożyć z nich słowa, klikać kółeczka w rytm muzyki, układać komiks z rozsypanych kawałków itd. Osobiście bardzo mnie te zabawy irytowały. Nie mogłam bowiem skupić się przez nie dostatecznie na prowadzonych przez postacie rozmowach, bo zamiast tego nerwowo wyczekiwałam, czy to już ten moment, gdy mam 5 sekund, aby „strzelić” do jakiegoś słowa. Między innymi dlatego – w połowie gry, bo przy rozdziale 3 – zmieniłam poziomy trudności na ultra łatwe. Bo po prostu nie chciało mi się dłużej męczyć, a zbyt wciągnęła mnie sama historia, by tracić czas na jakieś zręcznościowe badziewie.
Chociaż zagadek logicznych też dałoby się przyczepić, bo nie wszystkie były na tym samym poziomie, a niektóre niepotrzebnie przekombinowali. Dla przykładu najgorzej wspominam rozdział, w którym ofiara napisała imię zabójcy na ścianie i dosłownie NIKT z zebranych nie zwracał na to uwagi. Ale może niepotrzebnie gdaczę. Nie wiem. Nie przepadam najzwyczajniej za sytuacjami, gdy graczy traktuje się jak tępe dzidy. A bohaterowie cierpieli chyba na jakieś zbiorowe zaćmienie…
Innym, ważnym aspektem gry jest budowanie bliższych relacji z pozostałymi uczniami. Czyli rozmawianie z nimi, wspólne spędzanie czasu i dawanie prezentów, które kupujemy w szkolnym sklepiku. Dzięki temu odblokowujemy kolejne strony ciekawostek na ich temat w elektronicznym dzienniku. Ale trzeba się z tym streszczać, bo czasu niewiele. Może się okazać, że osoba, która nas zaintrygowała już w następnym rozdziale zostanie zamordowana lub okaże się sprawcą w trakcie procesu = czeka ją egzekucja z łapek Monokumy.
Zawsze jednak możemy potem, już po przejściu gry, skompletować wszystkie wpisy i zobaczyć dialogi w swoistym trybie „wolnego zwiedzania”. Jest to alternatywna historia, w której wszyscy uczniowie mają się świetnie i budują dla Monokumy różne rzeczy w ramach szkolnych projektów. Ale to tylko taka ciekawostka, mini strategia i sztuczny wydłużacz czasu, dla największych fanów „Danganronpy”. Mnie osobiście ten tryb nie przypadł zbytnio do gustu. Głównie dlatego, że po poznaniu finału, chciałam szybko sięgnąć po drugą część, a nie bawić się w jakieś zbieractwo czy budowanie. Skoro konkretni bohaterowie w mojej świadomości już nie żyli, to średnio obchodziło mnie cofanie w czasie, by dowiedzieć się czegoś na ich temat.
Główną siłą „Danganronpa: Trigger Happy Havoc” są bowiem zagadki. (Przez co serdecznie polecam uważać na wszelkiej maści spoilery, by nie zepsuć sobie przyjemności z przechodzenia). Jasne, zawsze można się czegoś przyczepić, ale w sumie polubiłam każdego z cudaków z 15 osobowego teamu. Zwłaszcza że zaprezentowano nam naprawdę interesującą zbieraninę Ultimatów, na których tle wybijali się zwłaszcza Kirigiri Kyoko (dziewczyna, która stanowi wręcz kwintesencje pojęcia „kuudere”), Byakuya Togami (arogancki do bólu dziedzic ogromnej fortuny), Celestia Ludenberg (gothic lolita, mistrzyni kłamstwa i gier hazardowych), Ishimaru Kiyotaka (wzór praworządności) czy Ogami Sakura (mistrzyni mieszanych sztuk walki). Z miejsca pokochałam szczególnie pierwszą dwójkę. Na tyle, by szczerze przejmować się ich losem i szansami w kolejnych procesach czy grach. Byakuya po prostu powinien dostać nagrodę za bycie najbardziej antypatycznym typem w całym uniwersum, zaś Kyoko zachwycała bystrością i niezależnością, jak żadna heroina w dowolnej, znanej mi visual novel. (To Makoto szukał ciągle jej pomocy, a nie na odwrót. Prawda, że miłe zaskoczenie? XD).
Należy jednak przy tym jeszcze ostrzec, że „Danganronpa: Trigger Happy Havoc” to gra dość brutalna. Po każdym procesie jesteśmy świadkami egzekucji, a misiek wprost nie może posiąść się z radości i wymyśla coraz bardziej pokrętne i dziwaczne sposoby zabijania. Jednocześnie cały czas dręczy uczniów w szkole: przeważnie swoimi durnymi żarcikami, a chociaż potrafię sobie wyobrazić, że na miejscu Makoto miałabym ochotę roznieść Monokumę po ścianach, to przyznam się, że nie raz zdarzyło mi się parsknąć ze śmiechu po ich przypadkowych dialogach. Cóż, chyba w jakimś stopniu odpowiadał mi jego czarny humor…
Miłym zaskoczeniem była również obsada aktorska. Wśród znanych głosów możemy usłyszeć m.in. Ishida Akirę (= Kento z „Amnesia” czy Gaara z „Naruto”), Ogata Megumi (= Amada Ken z „Persona 3”), Oyama Nabuyo (= główny bohater „Doraemon”), Yamaguchi Kappei (= Usopp z „One Piece”) czy Toriumi Koske (= Alfred z „Beastmaster and prince” czy Saito Hajime z „Hakuoki) oraz wielu, wielu innych. A chociaż nie wszystkie kwestie zostały nagrane, to i tak słuchanie tak doświadczonych seiyuu było czystą przyjemnością. (W odróżnieniu od muzyki… po pewnym czasie miałam dość ciągle tych samych, zapętlonych kawałków. Chociaż wątek, który towarzyszy pojawianiu się Monokumy uważam za kapitalny!).
Stąd przechodząc do podsumowania, polecam dać tej produkcji szansę, nawet jeśli powolutku ugina się pod ciężarem próby czasu. Przede wszystkim dlatego, że całość spina się w naprawę zaskakującą opowieść i nie wszystko jest takie proste, jak wydawało się na początku. W zasadzie finał pozostawił mnie tylko z większą ilością pytań niż odpowiedzi i mam tylko nadzieję, że twórcy przemyśleli sobie bardziej konstrukcje świata przedstawionego, a nie pójdą po linii najmniejszego oporu. Póki co, to była bardzo dobra gra. Może nie wszystko mi w niej w 100% odpowiadało, ale spędziłam w samym trybie podstawowym 35 godzin i ani przez moment nie czułam, żeby mi się dłużyło.
Czy zostanę fanem „Danganronpa: Trigger Happy Havoc”? Jeszcze nie wiem. Z pewnością z sympatią będę wspominać Makoto, Kyoko, Togamiego, Monokumę, jak i pozostałych uczniów z Hope’s Peak Academy. A przede mną przecież jeszcze pozostałe części z serii. Dlatego, nie tracąc więcej czasu, odpalam kontynuację i przenoszę się na rajską wyspę. W końcu w tak sielankowym klimacie, na 100% nie wydarzy się nic makabrycznego! …Prawda, misiu? 😉