Ach, kocham ten moment, gdy myślisz sobie: „co można zrobić, aby ta fabuła była jeszcze gorsza?”, a chwile potem pojawiają się ninja… Ale, ale! Nie uprzedzajmy faktów. Na dodatek tak istotnych zwrotów akcji. Zwłaszcza że początek był nawet znośny i nic nie wskazywało na to, z jak głupawą opowiastką mam do czynienia. Co ciekawe, zaczynam dochodzić do wniosku, że przy tej produkcji postarali się dosłownie wszyscy poza scenarzystą. Muzyka jest spoko, oprawa wizualna ujdzie, seiyuu – pierwsza klasa, ale te dialogi… te postaci… te tragiczne związki przyczynowo-skutkowe… Ehhh…
Streszczenie fabuły
A przecież Toa miał u mnie plusa za wygląd! Srebrnowłosy, słodki, młody człowiek, który dokarmiał koty i zdawał się nieco nieśmiały. Bawił mnie swoją nieporadnością, niezręcznością oraz problemami, jakie sprawiało mu rozmawianie z kobietami. Więcej! Myślałam sobie wtedy, że gdy mówił o braku pracy, tudzież robocie dorywczej, to faktycznie ukrywał, że jest bezrobotny i z lubianym przeze mnie bogiem opierdalania z serii „Noragami” łączy go coś więcej niż fryzura, kocia symbolika, słabość do szatynek i niebieskie oczy. Ale, niestety, to nie okazało się prawdą…
Ichiko poznaje po raz pierwszy Toę (a przynajmniej tak się jej wydaje), gdy razem z Hino udają się do świątyni. Przypomnijmy szybko, że dziewczyna przyjechała do Okunezato, owianego tajemnicą miasteczka w kształcie księżyca, by dowiedzieć się czegoś o bracie, który dosłownie zaginął bez śladu. Hino, jej towarzysz z dzieciństwa, początkowo jej w tym wszystkim pomaga, ale potem też przepadnie z fabuły jak kamień w wodę. Może trafił w to samo miejsce, co nieszczęsny brat? Powróćmy jednak do świątyni! To właśnie tam, w otoczeniu gromadki kotów, przyjaciele spotykają gapowatego młodzieńca. Nie robi na nich zbyt pozytywnego wrażenia, ale też nie odstraszał ich bardziej niż reszta tubylców z Okunezato. Był po prostu dziwny. I wyraźnie szukał innych kociarzy, którzy podzielaliby jego miłość do zwierząt. Zdarzało mu się nawet od czasu do czasu, do zwykłej mowy, wpleść miauknięcie. Ot, taki niegroźny ekscentryk.
Potem Ichiko spotyka Toe ponownie, gdy ten przez pomyłkę wchodzi do żeńskiej łaźni. Chłopina jest wtedy bez okularów, bez których jak się okazuje, jest praktycznie ślepy (chociaż w fabule wzrok będzie mu się wyostrzał lub pogarszał – jak scenarzyście było w danej chwili wygodniej). Naturalnie jest trochę pisków, trochę przepraszania, ale najważniejsza wydaje się inna informacja. Ichiko porównuje wygląd Toi bez okularów z plakatem znanego artysty A-TO. I co odkrywamy? Ależ oczywiście, że Toa jest celebrytą! Po prostu ma zdolność Clarka Kenta i nikt na całym świecie nie poznaje w nim Supermana z powodu pary szkieł, ubrania po dziadku i inaczej ułożonej grzywki. Jeśli jednak myślicie, że bohaterka cokolwiek z tym faktem zrobi… to się rozczarujecie. Wkrótce bowiem zapomina o całym wydarzeniu, jak gdyby nigdy nic. Nawet autografu sobie nie wzięła… no zero reakcji. Taka już nasza MC…
Parce udaje się potem odbyć jeszcze wspólnie kilka rozmów, w których Toa ciągle gada o sobie. Głównie wspomina traumatyczne dzieciństwo. W młodym wieku stracił rodziców, był wychowany przez dziadków, których interes – łaźnie publiczne – popadły w kłopoty przez wpływową i bezwzględną rodzinę Murakumo, która kontroluje całe miasto. (Tak, to jest dokładnie ten sam motyw, co w przypadku Isory, tylko jego staruszkowie prowadzili restauracje. Po co wysilać się i wymyślać bohaterom różne backgroundy, skoro ten jest krótki i sprawdzony?). Toa był jeszcze dręczony przez kolegów, z powodu swojej niezręczności i nieśmiałości. Najgorzej jednak wspominał lekcje pływania w szkole, przez co nabawił się poważnej awersji do wody. Do tego stopnia, że wstydził się nawet opowiadać o tym, jak beznadziejne są jego pływackie umiejętności.
A skoro gada się im tak świetnie (choć jednostronnie), to parka idzie jeszcze razem na festiwal. Oczywiście, Toa nie czuje się dobrze w tłumie, a dziewczyna szanuje jego potrzebę unikania przepełnionych miejsc. Zamiast tego siedzą więc sobie na uboczu i Ichiko odwala kilka zalotnych akcji, bo rzekomo „nie zdaje sobie sprawy, co robi”, jak łapanie za ręce czy podżeranie cudzego jedzenia. Stojąc na straży swojej niewinności, Toa zwraca jej za każdym razem uwagę, czerwony jak burak, że jest bardzo śmiała, a wtedy Ichiko przypomina sobie, że przecież jest japońską kobietą – przeprasza i zaczyna się rumienić. „No jak ja mogłam tak postąpić! Zupełnie nie wiem, jak to się stało!”. Z założenia oboje są w tych scenach słodcy i uroczy, ale ja musiałam się powstrzymywać, by nie uderzać głową o biurko. (Co w przypadku tego wątku miało miejsce kilka razy…).
W końcu scenarzysta pozwala Ichiko odkryć to, o czym my przez nieudolnie przekazywane informacje wiedzieliśmy już wcześniej, czyli fakt, że Toa jest tak naprawdę celebrytą. Dla niepoznaki zmienił „Toa” na pseudonim „A-TO”, taki jest cwany! I po prostu przyjechał do miasta na koncert, bo chciał się wyleczyć z dawnych traum. To właśnie w tym miejscu, w tej paskudnej szkole, gdzie był gnębiony, postanowił rozpocząć karierę solową, by zamknąć jakiś etap w swoim życiu i rozpocząć nowy. Przy okazji jego niesympatyczna menadżerka odkrywa wreszcie, gdzie idol się ukrywa, ale nie stanowi to problemu, bo dalej nie rozpoznaje go dosłownie nikt… A gdybyście się zastanawiali, czemu ta łamaga jest zręcznym, pląsającym taneczne kroki celebrytą, to Toa ma na to bardzo proste wyjaśnienie. Jego krótkowzroczność. Gdy wychodzi na scenę, po prostu zdejmuje okulary, dzięki czemu nie widzi ludzi i może tańczyć czy śpiewać, bez strachu przed tłumem… Bua ha ha ha! Jako osoba, która miała w swoim życiu epizod z tańcem i występami, oraz od dziecka ma naprawdę poważną wadę wzroku, chciałabym zobaczyć efekt takiego koncertu. Toa prawdopodobnie spadłby ze sceny albo zabił się o jakiś głośnik. Ale co tam! Po przemianie w Supermana jego wady znikają.
Zaraz po odkryciu prawdy, Ichiko uświadamia sobie, że w sumie to ma wylane na swojego brata. Poważnie, ona w tym wątku nawet nie podejmuje próby szukania Hanate. Ba! Sam Toa zwraca jej uwagę, że może powinni trochę popytać, ale dziewczyna jest zbyt zajęta swoimi emocjami i romansem, aby zaprzątać sobie głowę jakimś dawno zaginionym rodzeństwem. Zamiast tego woli poddawać się rozterkom sercowym. Daje sobie bowiem wmówić przez sprytną menadżerkę, że Toa jest tak naprawdę playboyem, który szybko się nią znudzi i znajdzie inną rozrywkę, jak to miało miejsce już wielokrotnie. Taaa, od początku na takiego wyglądał. Jakby nie patrzeć, zarywał do wszystkich kotów w okolicy! A Ichiko nie pozostaje nic innego, jak zrobić jedyną rozsądną rzecz w tym wypadku… popaść w rozpacz, zerwać z chłopakiem i nie pozwolić mu się usprawiedliwić, bo widziała przecież, jak takie rzeczy rozwiązuje się w dramach czy mangach.
I gdy już myślałam, że nie będzie gorzej, to pojawili się ninja (= vigilance committee)! Gdy tylko parka wyjaśnia sobie nieporozumienie, a Toa dodatkowo wytłumaczył, że jego słynny utwór„Lovesick” (macie odwagę, to posłuchajcie!) był tak naprawdę dedykowany jego pierwszej miłości (zgadnijcie komu?), pojawiają się typy w czarnych ubraniach, którzy poszukują jakiegoś znaku na plecach celebryty. Niby chodzi im o zlokalizowanie revenents (przeklętych, którzy powrócili do życia i, aby kontynuować swoją smutną egzystencję, muszą polować na żyjących), ale ja myślę, że chcieli mu po prostu ukraść ubrania i wystawić za grubą kasę na aukcji. Tak czy inaczej, na ratunek dzieciakom przybywa dla odmiany Sousuke i dzięki sile deus ex machina przekonuje „miejscowych ninja”, by dali spokój jego kumplom.
Jeśli myśleliście, że to koniec, to niestety nie. Gra ciągnie się bez litości dalej. Ichiko i Toa już się kochają, bo wszystko sobie wyjaśnili i dziewczyna dochodzi do wniosku, że niepotrzebnie była zazdrosna i tak spanikowała. Po prostu czuła, że jest niegodna uwagi celebryty, ale jakoś sobie ze swoją rolą poradzi. Toa zaś dostaje oficjalne błogosławieństwo od menadżerki, że wolno mu mieć na boku kobietę, ale to musi być tajemnica, bo „nie wolno mu zniszczyć marzeń innych ludzi i przestać im dawać nadzieję” = nie może być oficjalnie w związku, bo jeszcze jego psychofanki przestaną o nim śnić po nocach i kasa się skończy. Tylko ubrane w ładniejsze słowa.
Niedługo potem ma miejsce kolejne morderstwo – trzecie, a nasza bohaterka dostaje tajemniczy list, z którego wynika, że Toa chce się spotkać gdzieś na odludziu. Dlatego Ichiko ponownie wybiera najbardziej rozsądne rozwiązanie. Idzie sama pod wskazany adres, a tam czeka już na nią nasz ulubiony morderca w kociej masce. W bad endingu, tradycyjnie, dziewczyna nie przeżywa spotkania. W happy endingu, Toa teleportuje się tam jakimś cudem, aby ochronić ukochaną. Co więcej, towarzyszy mu organizacja do utrzymywania porządku w mieście (= ninja) wraz a policjantem Yasu i razem… robią wszystko, co w ich mocy, aby morderca zdołał im uciec.
Toa uznaje, że to całkiem dobry moment, by wyznać Ichiko, że okłamał ją w jeszcze jednej sprawie. (Tak, lista jego mijania się z prawdą była cholernie długa!). Tym razem w kwestii tego, że znali się w przeszłości i to dla niej napisał piosenkę. Kiedy jeszcze mieszkał w Okunezato, często modlił się w świątyni, aby bogowie pozwolili mu spotkać rodziców. O identyczną rzecz modliła się również Ichiko. Co zapoczątkowało ich pierwsze, młodzieńcze zauroczenie, które zaowocowało wymianą szklanym kulek i obietnicą dalszej przyjaźni w przyszłości. A ponieważ Toa musi powrócić do życia celebryty, to rozstaje się z Ichiko i obiecuje jej, że kiedyś odnajdą się ponownie, jak to już miało miejsce, bo są sobie przeznaczeni… Te wyznania miłosne były równie słabe, jak teksty cytowanych przez niego piosenek. Naturalnie, w epilogu, dziewczyna faktycznie wreszcie doczeka się jego powrotu. Wcześniej jednak udaje się jej prawie skończyć szkołę.
Podsumowanie
Jeśli w trakcie czytania visual novel dochodzicie do wniosku, że lepiej bawiliście się przy wątku kompletnie pojechanego i mocno naciąganego yandere, to sporo mówi o całej produkcji. Ta ścieżka była tak marna i nieciekawa, że aż nie wiedziałabym, od czego zacząć krytykę… Wszystko było jak ze słabiutkiego fanfica, a „motywy mistycznych tajemnic Okunezato” pasowały tu jak musztarda do lodów. Również Ichiko jeszcze nigdzie mnie tak nie męczyła swoimi problemami. Zupełnie jakby miała z 14 lat, a nie 20. Co więcej, scenarzysta tak się skupił na pokazywaniu jaki to Toa nie jest zajebisty, że pogubił się w jego kreacji. Chłopak niby jest ślepy i niezręczny, ale tańczy i śpiewa, potrafi wypatrzeć malutką rankę na ciele ukochanej i uciec całej ekipie współpracowników bez szkieł, kochał MC od dzieciństwa i był jej wierny od XXX lat, 24 na dobę i 7 dni w tygodniu, napisał dla niej przebój, przy okazji, od niechcenia, stworzył komercyjny sukces, czyli postać Okune Pandy, ach i jest tak przystojny, że tracą dla niego głowę nawet inni celebryci! Innymi słowy, nastał cud, a Ichiko złapała boga na nogi. Dlatego nic dziwnego, że przez cały ten czas gadał tylko o sobie…
Poprzestańmy jednak na tym, bo historia Toi jest jeszcze powiązana z True Endingiem. Potraktuję jednak na tym etapie jego wątek jak zamkniętą całość. Tak jak każdego innego love interest. Czy potem się zrehabilituje w moich oczach? Odpowiem już teraz: ani trochę. Żadne dodatkowe informacje nie zrekompensują mi przecież tego szeregu plot holi i niekonsekwencji, np. zmiany osobowości Toi o 180 stopni, co 5 każde sekund.