Ścieżka Allana – pod wieloma względami kanoniczna – była w grze podstawowej, absolutnie odmienna od pozostałych i kończyła się dość słodko-gorzko. Z jednej strony Lynette dołączyła do swojego ukochanego i także stała się demonem, ale z drugiej… upłynęło wiele czasu, świat, który znaliśmy przepadł, ulubieni NPCe odeszli, no i nadszedł bardzo melancholijny klimat. Może gdybym była młodsza, doceniłabym, że twórcy zdecydowali się na takie odejście od schematu i pokazanie nam dobitnie wad długowieczności, a także zmusili nas nieco do refleksji na temat przemijania. Teraz jednak, gdy jestem już dużo starsza i ze śmiercią spotykam się znacznie częściej, chyba jednak wolę, gdy gry otome są bardziej moim comfort zone. (* ^ ω ^) Ale piszę o tym nie jak o wadzie. W żadnym razie! Raczej w ramach formy ostrzeżenia. Ta ścieżka jest po prostu, zwłaszcza w fandisku, dużo smutniejsza i jeśli spodziewacie się typowego dla Cupid Parasite szaleństwa, koloru i śmiechu, to tym razem znowu czeka nas trudna i wyboista droga. W przypadku tej pary, nigdy nie jest łatwo, co nie?
Zacznijmy jednak od streszczenia: Allan i Lynette żyją sobie na ziemi jako demony. Teoretycznie MC powinna żerować na snach, ale – a jakże! – twórcy nie zrobili z niej sukuba. Zamiast tego to Allan, jako starszy i silniejszy demon, dostarczał jej papu, pozwalając pobierać własną energię. Jak to niby działało i czemu w takim razie demony w ogóle potrzebowały ludzi? Mnie nie pytajcie. Wyglądało jednak na to, że ich łańcuch żywieniowy był obiegiem zamkniętym w ramach jednego gatunku…
W każdym razie dni mijają, a oni tak sobie egzystują – po ślubie, na którym nikt nie uczestniczył, którego żaden kapłan nie zatwierdził, a żaden bóg nie wysłuchał ich przysięgi. Chodzą na randki, wynajmują mieszkanie, próbują nowych hobby, etc. Ich największym zmartwieniem jest to, że chcą sobie zamontować wannę na chacie, bo do tej pory męczyli się tylko z prysznicem… Przyznacie więc, że brzmi to całkiem przyjemnie, prawda? Zwłaszcza że jest to też inwestycja w ich relacje… hm… hm… małżeńskie.
Aż tu pewnego razu nachodzi ich jakiś blond włosy szczyl i przedstawia się, jako nowy Kupidyn – Sylvie Scott. Początkowo demony są nieufne. Wiedzą, że z bogami nie ma żartów i już nie raz zamienili ich życie w koszmar. (A dopiero co zamontowali wannę!). Tymczasem szybko okazuje się, że dzieciak ma szczere intencje. Chciał poznać Lynette, aby się od niej uczyć. Zostaje więc przed demony niejako zaadoptowany i zamieszkuje razem z nimi. Zresztą miałam wrażenie, że Allan doskonale czuł się w roli rodzica, MC trochę mniej, ale nie zmienia to faktu, że tworzą sobie tak razem wesołą, dziwną familię i strzelają nawet pamiątkowe focie. W czym Silvie ma różne problemy typowe dla nastolatków. Nie tylko takie, które dotyczyły jego boskiej pracy, bo np. miał jakieś tam konflikty w szkole i z kimś się pobił. Wiecie, taka tam proza życia. W czym bawiło mnie, że demony były na tyle troskliwe, że obserwowały go z ukrycia, a nawet śledziły, byle tylko mieć pewność, że jest bezpieczny.
Po odejściu Sylvie robi się im jednak bardzo smutno, a pojawiają się kolejne trudności. Okazuje się, że ich sąsiedzi są przerażeni młodą parą „która nigdy się nie starzeje” i z tego powodu obrzucają ich okna kamieniami. Allan i Lynette muszą się wyprowadzić, zmienić tożsamości, no i sytuacja się tak powtarza. Dla mężczyzny nie było to nic nowego, ale dla MC mierzenie się z taką wrogością i ciągłe zmiany nie były aż tak komfortowe. (Poważnie, przeprowadzaliście się raz na 20 lat i twierdziliście, że to dużo? Od razu widać, że akcja dzieje się w Japonii, a nie w Europie XD). Allan zauważa również, że kobieta coraz mniej przypomina człowieka. Jej włosy stały się krótsze i ciemniejsze. Rosła także w siłę, dzięki nietypowej diecie. A chociaż wolałby zatrzymać te zmiany, to nie mieli na nie żadnego wpływu. Zresztą Lynette to nie martwiło, bo chciała być blisko ukochanego i rozumieć go lepiej. Nie przejmowała się więc zupełnie postępującą demonizacją.
Ostatecznie dochodzą do wniosku, że nie ma już co tego dłużej odwlekać. W świecie ludzi jest coraz trudniej, koszty wynajmu rosną, inflacja szaleje, a sąsiedzi się tylko przypierdzielają. Lepiej więc im będzie udać się do piekła, bo tam przynajmniej będą między swoimi. I był to zarazem moment, w który uderzyło mnie pierwsze, fabularne, WTF? Już pędzę z wyjaśnieniami. Do tego momentu fabuła nawet mi się podobała. Okej, okej, było trochę smutno, to prawda. Często obserwowaliśmy sceny z perspektywy love interest i mierzyliśmy się z jego przygnębionymi myślami, ale wydawało mi się, że skoro stanowią małżeństwo i mogą robić, co im się żywnie podoba, bo są wolni, to w sumie nie ma na co narzekać, czyż nie? Czemu więc zdecydowali się udać do miejsca, którym władał jakiś potężny i starożytny demon, przy którym trzeba by było chodzić na paluszkach, bo nie wiadomo, czy coś mu się nie odwidzi? No i nie zgadniecie, tak, będą mieli konflikt z Szatanem. Ale o tym za chwile.
Parka faktycznie przenosi się do tego piekła i urządza sobie tam lokum na wzór swojego pierwszego domu w świecie ludzi. Yep, montują wannę. To był bardzo ważny motyw! Dlatego o nim wspominam! Co więcej, spotykają tam też dawną znajomą Claris z jej nowym chłopakiem. Cóż, pamiętacie agenta specjalnego, który pod przykrywką pracował w pączkarni? Tak, Robina. No to facet po śmierci został familiarem. Uznał, że nie chce opuszczać Claris, bo ją kocha, więc co mu tam. Będzie jej odtąd towarzyszył, jako demoniczny zwierzak. A w zasadzie to jednooki nietoperz ze śmieszną grzyweczką, którego można przyzywać, niczym pokemona. Kto by tam chciał się reinkarnować, wiedząc, że tak wygląda opcja B? No pewnie, że nikt!
Przy okazji wychodzi na to, że Lynette także jest już Większym Demonem i może odtąd dzielić się mocą z Allanem, co jest na tyle intymnym aktem, że znowu wprawia go to w zakłopotanie i stanowi nawiązanie do ich pierwszego razu, bo mężczyzna do tej pory nigdy nie otrzymywał od nikogo magii w taki sposób. Obieg zamknięty, pamiętajcie.
W każdym razie dni upływają, przyjaciele wspominają różne rzeczy, bawią się miło, a w piekle organizowany jest Sabat – który ma formę maskowego balu. Kto chce, ten może przyleźć, będzie też Szatan, a nasi bohaterowie się tam pojawiają, bo chcieli potańczyć, no i chyba wczuć się w klimat nowego domu. Tak czy inaczej, przyciągają uwagę władcy demonów. Ale nie ma to jeszcze znaczenia. Stanie się istotniejsze później, gdy do piekła zawita… Kupidyn. Tak, ten mały bożek jakimś cudem pojawił się w obcym zaświecie i zaczął siać spustoszenie swoimi strzałami. Rzekomo z nienawiści do demonów, w tym do Allana i Lynette. Bohaterowie są zdziwieni. Panuje chaos. Demony umierają na ich oczach, Szatan nie reaguje, a zrozpaczona MC osłania ukochanego swoim ciałem.
…co rozpoczyna kolejny, irracjonalny rozdział tej opowieści. Lynette trafia do krainy zmarłych, która jest czymś innym niż piekło i znajduje się niejako w sąsiedztwie do krainy demonów. Zamiast się jednak reinkarnować (jak sugeruje jej latająca, gadająca dynia) czeka na Allana, który dołącza do niej po negocjacji z Szatanem. W zamian za przepustkę musiał mu oddać swój głos. Dopiero wówczas, przechodząc coś w rodzaju mitologicznej próby, i pokonując schody bez oglądania się, bohaterom udaje się stamtąd wydostać. Życie bez głosu jednak ssie, zwłaszcza że Allan już kiedyś był niemym aniołkiem i tego nienawidził. Dlatego tym razem Lynette idzie negocjować z Szatanem. No i co się okazuje? Że po raz kolejny ta gra zaskakuje mnie idiotycznym antagonistą. To nie Kupidyn ich wówczas zaatakował, ale Szatan w przebraniu bożka. Chciał bowiem – pod przykrywką – przedostać się do Niebios, aby ukarać bogów i stanąć na czele zbuntowanych aniołów. Ah, i jakimś cudem ukradł w tym celu również artefakt Juno z Celestii. Niby ją uwiódł – mniejsza o to. Jupiter ewidentnie nie przypilnował swojej żony, a teraz groziło mu przez to zniszczenie. Dlatego protagoniści nie zwlekają.
Po usłyszeniu tegg genialnego i nikczemnego planu, którym to wróg tak miło się nimi podzielił, bohaterowie udają się do Celestii, ryzykując wszystkim, aby ostrzec bogów. Tym sposobem dochodzi do wielkiej wojny między siłami demonicznymi i anielskimi, ale spokojnie, nasi wygrywają. Co więcej, udaje się też uwolnić Kupidyna spod wpływu Szatana, a ten wyznaje, że nie chciał skrzywdzić przyjaciół, a co więcej, gdy był w świecie ludzi, to podkochiwał się w Lynette… Naprawdę, nie mógł pozostać ich przybranym synem? :/ Heh… Idźmy z tym dalej! W nagrodę za swoje wysiłki Allan odzyskuje głos i zostaje nowym władcą piekła (przez co wyrasta mu drugie skrzydło), Lynette mediatorem, a z czasem zostają dosłownie pobłogosławieni dziećmi. Możemy nawet wybrać dla nich imiona. Co prowadziło do ładnego CG, ale miałam wrażenie, że tych protagonistów nigdy nie da się uszczęśliwić. Dosłownie za każdym razem, gdy mieli siebie i spokój, to narzekali, że przydałoby się coś innego, coś więcej, że ciągle ich rodzina jest niepełna XD. Żałożę się, że jak tylko te dzieciaki podrosły, to narzekali na koszty pieluch, zajęć dodatkowych i czesnego za studia…
W innym zakończeniu to Allan poświęca się, aby uratować Lynette, więc kobieta samotnie opuszcza zaświat zmarłych. W efekcie role się odwracają. Czekając setki lat, jako demonica, Lynette rośnie w siłę, aż spotyka na swojej drodze odrodzonego Allana. Jako młodego człowieka, nastolatka jeszcze. Postanawia się więc nim odtąd opiekować (zupełnie jak jej ukochany czynił w przeszłości), ale nic jej nie wychodzi z ukrywania się, bo chłopak zauważa, że jakaś baba siedzi w krzakach i go podgląda. Co więcej, kojarzy stalkerkę, bo widywał ją w swoich snach. Jest więc szczęśliwy, że wreszcie mogą się poznać. Mniejsza o to, że nie jest ona człowiekiem. Btw. co to były za sny? Prorocze? Czy takie, które Lynette zsyłała jako sukub?
W jeszcze innym zakończeniu Allan oddał w ramach paktu nie głos, a oko. Po poznaniu planu Szatana bohaterowie uciekają do świata ludzi, bo wiedzą, że nie powstrzymają już wojny. Zamiast tego koncentrują się na bronieniu ludzkości jako parka… partyzantów? Ot, polowali od czasu do czasu na inne demony, a z tego co między wierszami zrozumiałam, to Jupiter i Co. zostali zgładzeni, choć Lynette chyba nie tęskni za mamusią i tatusiem. Na CG, razem ze swoim love boyem, wyglądają stylowo i zdają się bawić dobrze. Chyba więc taki los aż tak im nie ciążył.
Co w sumie stanowi już całość streszczenia. Wypadałoby więc teraz zostawić jakieś swoje przemyślenia, ale podejrzewam, że mój brak entuzjazmu był przez Was dobitnie odczuwalny. Tak, ten cały wątek z Szatanem był wymuszony i nudny jak cholera. Poważnie nie wiem, po co oni tam wrócili, skoro wiedzieli, że może grozić im niebezpieczeństwo. Chyba z nudów. Bo przecież nikt mi nie powie, że tak przeżywali te cholerne okna? To ja bym już wolała musieć wymieniać szybę, co 20 lat niż mierzyć się z ultra potężnym i złym demonem…
Chociaż okej, okej przyznaję, że samo szczęśliwe zakończenie, po tej całej masie niesprawiedliwości, jaka spotkała naszych protagonistów wcześniej, było nawet urocze. Niemniej, po raz kolejny, jak i w całym tym fandisku, miałam poczucie, że kontynuacja historii jest bardzo nieprzemyślana. Jasne, akurat Allanowi i Lynette przydał się jakiś epilog, fajnie też znowu było zobaczyć Robina i Claris, nie obraziłabym się też, gdyby odrodzili się pozostali panowie (w końcu mogło spokojnie minąć dość czasu), ale nie bawiłam się tak dobrze, jak sądziłam. Zupełnie jakbym przechodziła jakąś inną grę. Może dlatego, że Lynette tak się zmieniła? Nie wiem. Nawet w tej ścieżce wydawała mi się bardziej jak postać poboczna, a nie MC, którą polubiłam i której niegdyś kibicowałam.
Uderzało mnie też lenistwo twórców, bo chociaż rzekomo upływało wiele czasu, wiecie, całe wieki, to wszystko wyglądało dokładnie tak samo. Zero postępu technologicznego, jakiś poważnych zmian kulturowych. Nic. Ot, umierali w poniedziałek, mijały setki lat, a rzeczywistość wyglądała jak wtorek. A wystarczyło zrobić cokolwiek, np. dodać jakieś nowe budowle w tle, czy zmienić ubrania na inną modłę. Akurat w przypadku Otomate nikt nie powie, że to kwestia budżetu.
No i fajnie, że Allan i Lynette mają teraz nową rodzinkę. Rozumiem jednak, że czekamy na sequel i dramat dzieci, które nie pasują do żadnego ze światów? XD A Venus i Mars są teraz dziadkami? Tak tylko podrzucam pomysł developerom. Jak się skuszą, to mają potencjalnego klienta. Zróbmy z Cupid Parasite sagę rodzinną! Będzie mogło się ciągnąć jak Dynastia… albo fandiski do Hakuoki!
