This is the continued love story of the goddess of love, Cupid, experiencing love firsthand.
It’s the tale of when she becomes a goddess „only” for him. [Źródło: Idea Factory International]
- Tytuł: Cupid Parasite ~Sweet & Spicy Darling~
- Oryginalny tytuł: キューピット・パラサイト -Sweet & Spicy Darling.-
- Data wydania: JP: 2023-11-30 / EN: 2024-05-28
- Developer: Otomate & Idea Factory Co., Ltd.
- Wydawca: Idea Factory Co., Ltd.
- Pełen dźwięk: japoński (Switch)
- Napisy: angielski
- Rozszerzenia i powiązane tytuły: Cupid Parasite (gra główna)
Linki
- Walkthrough: Cupid Parasite ~Sweet & Spicy Darling~
- Official Site
- Ending: Sweet & Spicy Darling. (The Biscats)
- Opening: Fondant Chocolat na Koigokoro (The Biscats)
Bohaterowie
Główna postać:
![]() | Cupid / Lynette Mirror Bogini miłości, która została agentką matrymonialną. Nie wierzy w staroświeckie metody Marsa. Polubiła ludzkie życie i uwielbia swatać pary. |
Ścieżki/Love Interest:
![]() | Shelby Snail Tytuł: Prestige Parasite Prezes Cupid Corp. Po tym jak jego afera ucichła, próbuje się cieszyć swoim małżeństwem, ale na rynku pojawia się konkurencja… <<RECENZJA>> |
![]() | Ryuki F. Keisaiin Tytuł: Glamor Parasite Projektant mody męskiej, który marzy o szybkim ślubie z Lynette, ale niedojrzałość koliduje mu z życiem sercowym i zawodowym. <<RECENZJA>> |
![]() | Gill Lovecraft Tytuł: Lovelorn Parasite Pisarz freelancer i prezes. Wciąż bezgranicznie zakochany w Lynette, szuka sposobu, by zapewnić ukochanej ochronę w każdej sytuacji. <<RECENZJA>> |
![]() | Raul Aconite Tytuł: Obsessed Parasite Znany aktor, który przez swoich fanów musi ukrywać uczucie do Lynette. Przygnębiony tym młodzieniec próbuje znaleźć jakieś rozwiązanie. <<RECENZJA>> |
![]() | Allan Melville Tytuł: Thieving Parasite Sprzedawca w sklepie z poduszkami i… demon. Po odzyskaniu miłości Lynette stara się zapewnić jej ochronę przed zemstą bogów. <<RECENZJA>> |
![]() | Peter Flage Tytuł: Sensitive Parasite Bóg Jupiter, stojący na czele całego panteonu. Przygnębiony faktem, że wciąż zamienia się w Chii pod wpływem stresu, próbuje jakoś na to zaradzić. <<RECENZJA>> |
![]() | Merenice Levin Tytuł: Destiny Parasite Wróżbita, który zna przyszłość każdego na kogo spojrzy. Stracił przez to radość z życia i dopiero Lynette stała się dla niego niewiadomą… <<RECENZJA>> |
Ocena ścieżek: (*♡∀♡) Allan ⊳ Shelby ⊳ Ryuki ⊳ Raul ⊳ Merenice ⊳ Gill ⊳ Peter (ᗒᗣᗕ)՞
Recenzja
Być może niektórzy z Was pamiętają, ale zawsze wymieniałam Cupid Parasite jako jedną z moich ulubionych gier otome. Była po prostu świeża. Umiejętnie łączyła ze sobą wątki komediowe, tragiczne i romantyczne, tworząc niekiedy absurdalną, ale smakowitą mieszankę. Jasne, nie pozostawała bez wad. Czasami przesadzano w jakąś stronę, czasami były w niej dziury logiczne, ale nie zmienia to faktu, że jeszcze długo po premierze gracze zachwycali się jej scenariuszem, oprawą wizualną czy muzyczną… Tymczasem, po zapoznaniu się już z całością fandisku, chyba nigdy jeszcze na tym blogu nie czułam tak silnej potrzeby użycia tego cytatu:

To co, tyle Wam wystarczy? XD Jeśli tak, to tu możecie już przestać czytać. Zasadniczo wiecie, co myślę i co będzie dalej. Pozwolę sobie jednak rozwinąć myśl, bo skoro obiecuję Wam szczere recenzje, to przydałyby się jakieś argumenty. Zacznijmy zatem od konstrukcji. Cupid Parasite Sweet & Spicy składa się zasadniczo z trzech głównych części:
Pierwsza to kontynuacja best endingów, czyli tak naprawdę krótkie ścieżki w formie sequela z jednym z głównych love interest: Raulem, Gillem, Allanem, Ryukim czy Shelbim. W sumie nie ma większego znaczenia, w jakiej kolejności się za nie zabierzemy. Oczywiście, tak samo, jak w grze podstawowej, ta Allana jest nieco tragiczniejsza od reszty, ale to nie tak, że utopi nas w morzu dramy i łez. Zresztą, cała koncepcja tych ścieżek skrywa się już w podtytule fandisku. Konkretne odpowiedzi w dialogach dają nam punkty „słodkości” albo „pikanterii” i do takiego rodzaju endingu, przynajmniej teoretycznie, prowadzą. Najlepszy bowiem jest tak naprawdę ten idealnie zbalansowany, czyli „Sweet & Spicy”, ale nie zabraknie też tradycyjnych bad endingów, jeśli ogólnie dokonamy złych wyborów. Co więcej, to właśnie między nimi ukryto również zakończenia dedykowane innym postaciom – w tym nowym antagonistom (jak Eli Omar czy Ray Under) czy Owenowi Harriotowi (który dalej nie doczekał się odrębnej historii).
I co o nich myślę? Przede wszystkim każdy z nowych antagonistów to jakiś absolutny socjopata i trudno było mi traktować ich poważnie. Stanowili raczej karykatury postaci, z którymi nie dało się na żadnym poziomie sympatyzować i w zasadzie człowiek zastanawiał się, czemu protagoniści w ogóle chcą przebywać w ich towarzystwie? Bo praca zawodowa? A mało to jest innych firm i profesjonalistów? Co gorsza, to właśnie z tymi nowymi typami powiązane są niektóre zakończenia, które… przypominały mi fanfiki napisane przez niewyżyte nastolatki. Poważnie, tyle fetyszów się w nich znalazło, tyle sytuacji, które miały jedynie szokować lub prowokować, tyle dziwnych OFC zachowań, że czasami aż trudno powiedzieć, o co chodziło twórcom. Jasne, osobiście lubię, jak gry otome są nieco odważniejsze i dojrzalsze, ale tutaj nie bawiłam się dobrze, bo często nie rozpoznawałam w bohaterach obsady, która zdobyła moją sympatię w Cupid Parasite. W zasadzie, byli trochę jak takie awatary do self-insertu albo realizowania fantazji scenarzysty…
Biedny Owen był chyba jedynym z tej grupy, który uniknął tego smutnego losu, a jego upchany w jednym endingu, szybki, ale słodki romans z Lynette pokazywał, że ten bohater miał spory potencjał. Niestety nie uznano, że zasługuje na czas antenowy, bo zamiast tego ktoś tam ewidentnie musiał się wyszaleć…
Nie lepiej prezentowały się ścieżki głównych love interest. Owszem, niektóre miały całkiem zabawne motywy, coś co przypominało mi o atmosferze starego Cupid Parasite, ale też wiele z nich opisywało dokładnie te same problemy, które były już rzekomo rozwiązane, albo zapominano o kwestiach, które nie zostały wyjaśnione… Chyba najbardziej pod tym względem ucierpiał biedny Peter/Jupiter, który był bardzo ciekawą postacią, ale tutaj miało się wrażenie, że dosłownie scenariusz został „zresetowany”. Nawet na nowy antagonizm scenarzyści nie znaleźli żadnego pomysłu i znowu wałkowaliśmy identyczne motywy. Dlatego Ryuki – znowu będzie musiał udowodnić, że jest dobrym projektantem, firma Shelbiego znowu będzie zagrożona, Allana znowu będzie prześladować jego przeszłość, Peter znowu będzie przewrażliwiony na punkcie Zeusa, Gill – w sumie nie wiem, o czym była jego historia, więc go przeskoczę, i jedynie – o dziwo – Raul, który nie był bynajmniej moim ulubieńcem, wypadł w fandisku znacznie lepiej, ale tak, znowu będzie musiał stawić czoła absurdalnym wyzwaniom.
Powiem Wam szczerze, bardzo się męczyłam, kończąc kolejne ścieżki i w najlepszym wypadku były dla mnie okej, ale nie wywarły tak pozytywnego wrażenia, jak w przeszłości, a sporo z nich poważnie testowało moją siłę woli. Zgadzam się przez to w 100% z recenzentami, którzy zarzucali twórcom, że ten fandisk jest jak wydmuszka pozbawiona duszy, bo faktycznie odnosiło się takie wrażenie. Niby to samo miejsce, te same postaci, podobne motywy… ale wszystko w znacznie gorszym wydaniu.
Sytuacji nie ratowały nawet postaci neutralne, bo też po prawdzie nie bardzo było co. Dla przykładu w fabule pojawia się nowy Kupidyn, który wygląda tym razem jak ten, którego wyobrażaliby sobie Grecy czy rzymianie, gdyby dano im szansę, ale jego rola w fabule jest w 90% przypadków absolutnie marginalna. Ba! Nawet nie pokuszono się o to, by z naszej MC zrobić jakąś fajną nauczycielkę. Nope, zamiast tego nowy Kupidyn ma na swoją poprzedniczkę mini crusha, ale tylko o tym wspomina i też nie ma to żadnego znaczenia, więc trudno to nawet uznać za spoiler.
Inną postacią poboczną jest Robin Bullet, na którego temat dowiadujemy się po kawałku praktycznie w każdej ze ścieżek – w sensie, czym się zajmuje, dlaczego wybrał pracę w cukierni, co robi w ramach hobby, a nawet nawiązuję bliższą relacje z Claris… ale, poważnie, chociaż był sympatyczny, czasami miałam wrażenie, że ma więcej developmentu niż którykolwiek z głównych love interest.
Drugim segmentem fabularnym Cupid Parasite Sweet & Spicy Darling jest zupełnie nowy bohater o imieniu Merenice Levin. Facet jest wróżbitą i zna przyszłość każdego człowieka, kiedy jednak spotyka na swojej drodze Lynette, to jest nią absolutnie zafascynowany. Merenice chce się dowiedzieć, dlaczego jedynie jej losy są przed nim ukryte, a także tylko dzięki niej potrafi znowu poczuć jakąś ekscytacje wynikającą z niewiadomej… Brzmi całkiem spoko, prawda? Dostajemy przecież teoretycznie nowego pasożyta, ale ta opowieść bardzo szybko poleciała dla mnie na łeb na szyje, bo Merenice okazał się strasznym egoistą i trudno mi było się już później do niego przekonać. Również jego podejście do Lynette było oparte na jakiś bardzo pokrętnych motywacjach, więc dla mnie wyprane z jakiejkolwiek romantyczności. Nie wspominając już absolutnie o ukrytym powodzie, skąd Merenice miał swoje moce, bo zostawię Wam ten cudowny pomysł do odkrycia samodzielnie.
Trzeci segment to w zasadzie po 3 eventy na każdą z głównych postaci, które albo stanowią dodatkową opowieść już po wydarzeniach z sequela, albo dzieją się w jego trakcie, albo sięgają nawet wydarzeń z dalekiej przeszłości. Docelowo miały więc nam dać lepszy wgląd w perspektywę love interest i to chyba jedyne, z całej zawartości, gdzie nie mogłam się niczego przyczepić. W fandiskach cenie sobie bowiem najbardziej próby załatania jakichś dziur logicznych, dostarczania nowych informacji czy po prostu fluffu – i każdy z tych celów w mniejszym lub większym stopniu został przez eventy zrealizowany. Na przykład możemy dowiedzieć się więcej o początkach znajomości Allana z Claris albo jak wyglądało życie uczuciowe Gilla przed poznaniem Lynette.
Moją największą bolączką tego fandisku jest jednakże sama MC. Lynette Mirror po prostu już z nami nie ma. I nie chodzi o to, że zniknęła bogini Kupidyn, bo jej miejsce zajął człowiek. Nope. Wszystkie cechy, za które uwielbiałam różowowłosą protagonistkę, zostały poważnie zredukowane. Kobieta nie ma już żadnych ambicji, straciła swojego ducha walki, nie czuje misji ani powołania, nie potrafi odgryzać się przeciwnikom ani wymyślać błyskawicznych rozwiązań, zniknęła jej zadziorność, jej pasja, jej wyrazistość, która grubą linią odcinała ją od innych bohaterek gier otome. W zamian za to czułam się niekiedy, jakby robiła jedynie za awatara do bardziej pikantnych scenek i CG. W niektórych sytuacjach w ogóle miałam wrażenie, że zredukowano jej obecność w związku do zapewniana rozrywki partnerowi w sypialni, bo często konflikty dało się rozwiązać pogadanką, ale Lynette takiej nie inicjowała. W historii Gilla scenarzyści poszli zaś jeszcze dalej, bo tam MC decyduje się… po prostu siedzieć w domu i wspierać męża w karierze, czytaj: serwować mu posiłki i na niego czekać. Walić to, że kiedyś chciała wygrać zakład z Marsem i że kochała swatanie. Że sprzeciwiała się krótkowzroczności i niesprawiedliwości pozostałych bogów. Teraz wystarczyło jej, że mąż był sławny, szczęśliwy i realizował swoje plany. Dlatego to odkrycie było dla mnie szczególnie przykre. I chyba było głównym powodem, czemu tak negatywnie odebrałam fandisk.
To może jakieś zalety dla odmiany? Uczciwie mogę wymienić dwie.
Pierwszą z nich jest znowu oprawa muzyczna, bo nowego soundtracku bardzo przyjemnie się słuchało i niektóre wątki naprawdę wpadały w ucho. Ot, ciężko było się uwolnić od ich nucenia. Spodobał mi się zwłaszcza utwór „Say It Now”, czyli nijako motyw przewodni samej Lynette, oraz „Empty Promises”, czyli motyw Ryukiego.
Drugim jest znacznie odważniejsze i sensualne przedstawienie relacji damsko-męskich. Lynette i jej partner naprawdę chcą się nasycić swoją bliskością. Czasami nie przeszkadza im ani miejsce, ani czas, gdy zbierze się im na amory. A chociaż odrobine starej, klasycznej i japońskiej pruderii musiało się pojawić – zwłaszcza w przypadku reakcji Lynette, bo przecież musi udawać jakiś tam opór i skromność, to nie znaczy, że twórcy na tym polu nie pozwolili sobie na więcej niż w przypadku innych produkcji. Nowożeńcy w zasadzie spędzają wolne wieczory w sposób, w jaki można by się po nich spodziewać. Co prowadziło albo do bardzo słodkich, albo pikantnych scenek, zupełnie jak obiecano nam w tytule.
Niestety, nie pochwalę tym razem oprawy wizualnej, bo niektóre scenki i CG miały dziwną perspektywę. Najczęściej ten problem dotyczył MC i coś niepokojącego działo się z jej anatomią. Miło więc chociaż, że miała ciekawe stroje. Również niektóre propsy wołały o pomstę do nieba. Nie wiem, czy Otomate chciało dać się wykazać stażystom, czy eksperymentowali z AI, ale człowiek spał spokojniej, jak nie przyglądał się za bardzo rzeczom w tle. Chociaż to nie tak, że wszystko było absolutnie fuj i bleh, po prostu czasami, zwłaszcza gdy postaci przybierały bardziej dynamiczne pozy, to wychodziło to mało naturalnie.
Tymczasem największą porażką dla mnie był projekt interfejsu. Jakbym miała go do czegoś porównać, to wyglądał jak zwrócony tort urodzinowy. I przez zwrócenie nie mam na myśli oddanie go w ramach reklamacji, ale sytuacje, gdy był już w połowie drogi do jelit, ale tam nie dotarł… Strasznie trudno było się połapać w tej plątaninie efektów, wzorów i kolorów.
Wreszcie chciałam też wspomnieć o idiotycznym i sztucznie wydłużającym pomyślę, którym dodatkowo twórcy postanowili mnie potorturować. Aby odblokować ostatnie short stories i ukryte CG trzeba przeczytać WSZYSTKIE dialogi w grze. Także, no, powodzenia. I tyle w tym dobrego, że chociaż mogliśmy wspomóc się flow chartem. Dzięki temu, z poziomu menu, mogliśmy przeskakiwać po wszystkich rozdziałach opowieści i szukać, gdzie został nam jakiś checkbox z nieprzeczytanym tekstem… A potem, np. korzystać z opcji „przejdź do kolejnego wyboru”, ale sami widzicie, że chociaż mamy takie ułatwienia, to sam proces był niezwykle męczący i moim zdaniem absolutnie niepotrzebny. Zwłaszcza że nagrodą końcową była w cholerę krótka i absurdalna scenka z postaciami w wersji chibi…
Ale to nie wszystko, jeśli chodzi o ekstrasy. Powinnam wspomnieć jeszcze o dwóch mapkach: Los Yorku i wyspy D’amour Paradis, których poszczególne lokacje opatrzone są komentarzami od naszych love interest. Niby nic wielkiego, ale miło było zobaczyć, gdzie w zasadzie toczy się akcja.
Poza tym otrzymujemy jeszcze tradycyjnie wspomnianego przeze mnie flow charta, podsumowania rozdziałów, galerie z CG, muzyką czy zapisanymi przez nas kwestiami love interest i wyjaśnienie systemu spicy/sweet. Czyli taki typowy dla nowych produkcji Otomate standard, ale to nie znaczy, że go nie doceniam.
Wypadałoby więc zmierzać do jakiegoś podsumowania, ale te dostaliście już niejako na obrazku ze wstępu. Może ja faktycznie mam jakieś uczulenie na fandiski, chociaż ten wybitnie mi się nie podobał. Tłumaczę to sobie tym, że miałam bardzo wysoko postawioną poprzeczkę po zwykłym Cupid Parasite, stąd chyba liczyłam, że Cupid Parasite Sweet & Spicy Darling zdoła mnie znowu tak zaskoczyć i oczarować. Tymczasem okazało się, że to bardzo przeciętna produkcja, przez którą warto się przemęczyć tylko, jeśli zależy nam na czymś w rodzaju epilogów dla naszych ulubionych postaci. Przeważnie będą to albo śluby, albo chwila z życia małżeńskiego, no ale powiedzmy, że jakiś tam postęp i development też się pojawi.
Suma summarum nie zamierzam nikogo przekonywać do zakupu ani tego tytułu ani go Wam z wypiekami na twarzy polecać. Fajnie, że fandiski w ogóle wychodzą na Zachodzie. Jestem za to wdzięczna wydawcom i będę dalej je wspierać swoim portfelem, ale faktycznie jest to produkt dla najbardziej zagorzałych wielbicieli, bo wszyscy inni zamiast słodkości czy pikanterii mogą po prostu poczuć gorycz. A tą lubię tylko w kawie. Stąd przygotujcie się odpowiednio, a może nie zderzycie się wtedy z taką górą, jak to było w moim przypadku.
Lista płac
Reżyser: Tatematsu Fumiyoshi
Artyści/Ilustratorzy: Yuuya
Scenarzyści: Yoshimura Ririka
OST: The Biscats
Kompozytor: Masaki Osamu