Mam wrażenie, że dosłownie czuję ból towarzyszący scenarzystom, gdy musieli wymyślić fabułę do tej historii… Inaczej trudno byłoby uwierzyć w to, jaki poziom syfu nam zaserwowali, bo po raz kolejny, biedny Dante, dostaje opowieść, tak pełną dziur logicznych, że fabuła wygląda, jakby cudem sama przetrwała strzelaninę gangów.
W każdym razie Liliana zasadniczo na stałe przenosi się do posiadłości Falzone – po wydarzeniach z gry głównej. Ma swój własny, wygodny pokój, a czas spędza na tym, co wcześniej. Czyli łazi do kościoła, aby się pomodlić czy rozdać jedzenie ubogim, gotuje i popija kawkę w salonie. Towarzyszy również Dante w trakcie różnych wydarzeń „biznesowych” – lub gdy ten potrzebuje rozrywki.
Stąd już na początku opowieści, podczas wypadu bohaterów do restauracji, dowiadujemy się, że sytuacja we Włoszech nie jest zbyt ciekawa. Twórcy postanowili odrobić jednak lekcje historii (jakimś cudem dotarł do nich mój krzyk rozpaczy z poprzednich recenzji XD) i przypomnieli sobie, że w 1926 roku bynajmniej nie było kolorowo. Ludzie nie siedzieli sobie wygodnie w kawiarenkach i nie wpierdalali bez opamiętania cannoli od rana do nocy, jak to pokazywano nam we wcześniejszej części, ale dochodziło do poważnych transformacji na szczeblach władzy i do koryta dopchali się faszyści.
Właśnie dlatego Dante i Liliana są świadkami strzelaniny, w której trakcie dochodzi do zabójstwa niewygodnego dla partii Mussoliniego polityka. A to prowadzi rodzinę Falzone do bardzo poważnych przemyśleć na temat przyszłości. Stary model operowania w Burlone przestawał wchodzić w grę. Falzone nie mieli już pleców, które zapewniał im Kościół, na horyzoncie czaiło się widmo kolejnej, światowej wojny, a i wśród przeciwników mafii pojawiły się głosy, że czas pozbyć się bezkarnych przestępców raz a dobrze.
Stąd w tej ścieżce możemy zasadniczo rozróżnić trzy większe problemy.
Pierwszym jest napięta sytuacja z Visconti. Po wydarzeniu w podstawowej wersji gry Dante i Gilbert zostali przyjaciółmi – i to do tego stopnia, że spotykali się regularnie, omawiali biznesy, a Gil pozwalał sobie nawet podpytywać młodszego kolegę o jego romans. Nie zmienia to jednak faktu, że ich poglądy na temat przyszłości różniły się diametralnie. Gilbert uważał, że włoska mafia nie ma przyszłości i nakierowywał dalsze działania na Chicago. Tymczasem Dante miał przykre podejrzenia, że rudzielec leci z nim w kulki. Z jakiegoś tajemniczego powodu wszystkie kontrole celne spadały na Falzone, a kontrabanda Visconti docierała do Ameryki bez większych problemów. Miał więc poważne – i uzasadnione – obawy, czy Gilbert go najzwyczajniej w świecie nie oszukuje.
Kolejną kwestią było aktywowanie się Raula. Ten daleki kuzyn Dantego pojawił się w jego posiadłości po 10 latach i zachowywał jak najlepszy przyjaciel wszystkich. Tymczasem Dante doskonale wiedział, że za jego plecami Raul gromadzi sojuszników i planuje stanąć na czele rodziny Falzone, by przy okazji dokonać prywatnej zemsty. To przecież właśnie z rozkazu Dantego, podczas pierwszej „czystki”, zginęli rodzice Raula. Istniała więc spora szansa, że okazana w przeszłości litość i darowanie życia młodemu kuzynowi, mogło teraz odbić się na Dante czkawką.
Wreszcie mamy też problem trzeci. Najbardziej wykolejony, którego – według mnie i sporej ilości fanów – mogłoby równie dobrze nie być, a fabuła jedynie by na tym zyskała. Dotyczy on bowiem znowu roli Liliany jako Key Maiden i podejrzanego typa o imieniu Teo, który zaczyna zaczepiać MC na mieście. Początkowo rzekomo, dlatego że się zgubił i potrzebował wskazania drogi, potem pomógł jej przenieść zakupy, bo chciał się niby odwdzięczyć za wcześniejszą pomoc, aż wreszcie – jakimś dziwnym zrządzeniem losu – natrafiał na nią przypadkiem w losowych dzielnicach… Swoje zachowanie tłumaczył tym, że urzekła go życzliwość Liliany, a poza tym przypominała mu siostrę. Nie zmienia to jednak faktu, że jego obecność całkiem słusznie niepokoiła Falzone, bo intencje obcego nie były jasne.
A co robi w tym wszystkim Liliana? Cóż, przyjmuje funkcje idealnej żonki i stara się wspierać Dantego w swoim skromnym zakresie. Już poprzednio przyzwyczaiła nas do tego, że świetna z niej kelnerka i potrafi serwować kawę czy podać ciastko, gdy chłopaki potrzebują podnieść poziom glukozy. Ale to jeszcze nie cały katalog jej usług. Dodatkowo, gdy Dante czuł się zmęczony albo brakowało mu czułości, zawsze mógł przybyć do jej sypialni i MC go wówczas z entuzjazmem witała. Pomagała mu się też ubierać, jeśli przesadził z piciem, pozwalała być sobą, gdy rola capo zbyt mu ciążyła, albo odciągała jego myśli od „brudnych spraw”, oferując pogadanki o niczym.
Co więcej, za radą Nicoli, Liliana zaczęła też pilnie uczyć się angielskiego. Dowiedziała się bowiem, że chociaż Dante zna ten język, to jednak bardzo się męczy przy długich dokumentach. Gdyby więc kobieta przejęła czasem od niego obowiązek i została tłumaczką, to bardzo by to Rodzinie pomogło. Co w sumie prowadzi do tego, że Liliana faktycznie robi ukochanemu niespodziankę i pomaga mu odtąd w biurze, a Nicola z czułością nazywa ją swoją „młodszą siostrzyczką”, bo dostaje kolejny dowód, że Lili na jego kuzynie szczerze zależy.
Ogólnie to interakcje między bohaterami były bardzo urocze, nawet jeśli nie jestem fanką Liliany z „uniwersum” Dantego. W tym sensie, że to właśnie tutaj jest najbardziej bierna, zależna i zastraszona. Jasne, mam w pamięci to, że to młoda, osierocona dziewczyna, próbująca przetrwać na początku XX wieku, gdzie jej płeć w ogóle się nie liczyła, ale niekiedy trudno mi się w jej perspektywę angażować. Ba! Twórcy mi tego zadania bynajmniej nie ułatwili, wprowadzając dość idiotyczną scenę z rywalką. W skrócie to jeden z mafiosów próbuje wcisnąć capo swoją córkę, bo dużo osób uważa, że Lili nie jest godna ich szefa… Nie wiem, skąd scenarzyści wzięli wizje tego, że rodziny mafijne to jakaś szlachta, dla której liczy się niebieska krew, ale nie wnikam. W każdym razie, chociaż Dante jest wobec narzucającej mu się kobiety uprzejmo-obojętny, to MC i tak czuje zazdrość, a potem ich interakcje są przez to napięte, aż do momentu, w którym to Dante przybiega do Liliany z różyczką i przeprosinami… Niby kobieta także miała już tej niezręcznej sytuacji w domu dość, ale jakoś nie zebrała się na wyjście z inicjatywą.
W każdym razie to tyle w kwestiach sercowych. Wróćmy do „biznesu”, bo kolejne kłopoty się nawarstwiają i Dante podejmuje trudną decyzję, że czas dokonać ponownej czystki. Nie uzdrowi Falzone, jeśli w pierwszej kolejności nie pozbędzie się wrogów, których po części zaserwował mu Raul. A chociaż ten rozkaz bardzo mu ciążył, to planował ukryć prawdę przed MC, aby nie brukać jej swoimi zbrodniami. Co zresztą nawet mu się nie udało, bo Nicola zabawił się w adwokata diabła i uprzedził Lili, co się za kulisami święci. Razem też postanowili zgrywać niewiedzę, aby Dante nie zorientował się, że rozmawiali… Cóż, ja wiem, że ich intencje były dobre, ale Nicola chyba powinien poważnie przemyśleć sposób, w jaki wpieprza się w relacje swojego kuzyna. Zresztą, myślę sobie, że nawet Liliana nie była na tyle durna, by potem – po zmęczeniu i zachowaniu Dantego – nie zorientować się, co się stało.
Po tych wydarzeniach parka wybiera się jeszcze razem do Rzymu, bo to tam Gilbert planował spotkać się z Raulem, a Dante chciał ostatecznie potwierdzić, w co pogrywali Visconti. Na konfrontacje nie trzeba było długo czekać, bo Gil przyszedł do nich sam i między panami odbyła się bardzo burzliwa rozmowa. Zasadniczo to rzucili się na siebie z pięściami, wykrzykując argumenty i zarzucając sobie zdradę, jak mali chłopcy, aż Liliana ostudziła ich gniew, dosłownie wylewając na nich wiadro wody. Dopiero wtedy, przywołani do porządku, panowie uświadamiają sobie, że od początku ktoś nimi manipulował i próbował skłócić ich Rodziny.
A skoro tak, to już bez patyczkowania, Gilbert i Dante porywają Raula, torturują go, wymuszają na nim powiedzenie całej prawdy, a na koniec zabijają. Dowiadują się przy okazji, że od początku byli ofiarą intrygi, za którą stali faszyści, zbuntowany sługa Kościoła oraz chińska mafia, którą reprezentował Yuan (po upadku Yanga). Dlatego, zamiast skakać sobie do gardeł, panowie postanawiają się odtąd wspierać. Szczególnie że prowadzenie interesów w Ameryce było dla wszystkich stron łakomym kąskiem.
W czasie, gdy mafia bawi się w swoje ulubione gry, Liliana czeka na ukochanego w hotelu, gdzie nawiedza ją Teo. Wpada tylko na chwilkę, by zdradzić MC, że ją nienawidzi i jest jej bratem, po czym znika, bo przepędził go powrót capo. Niedługo potem, dosłownie znikąd, przyteleportowuje się na scenę Emilio, by powiedzieć, że co prawda nie może się wtrącać, ale załatwi Liliane pogawędkę z Teo na dachu kościoła za kilka dni.
A jak obiecał, tak czyni. Wówczas super-agent-klecha wygłasza tyradę i jedną z najdurniejszych motywacji antagonisty, jaką kiedykolwiek słyszałam. Tak, chciał zranić Lilianę i Dante, bo nasza protagonistka była… jego przybraną siostrą. Kiedy dziewczyna została w przeszłości uprowadzona, jako noworodek, to jej rodzicom było tak smutno, że przygarnęli chłopca o podobnym kolorze oczu. Kiedy jednak MC wróciła, to kazali mu opiekować się dziewczynką, co bardzo mu nie odpowiadało, bo czuł dziecięcą zazdrość, ale nie trwało długo. Los chciał, że rodzice Lili zostali znowu napadnięci i zamordowani, ona oddana do zakonu, a Teo został „uczniem”, czyli takim tajnym agentem Watykanu, jak Orlok.
W każdym razie, nawet po tylu latach, Teo obwiniał Lilianę za swoje cierpienie i chciał się na niej zemścić. Co było tak absurdalne, że zwrócił mu na to uwagę nawet Henri, który także nagle pojawił się na tym dachu. (Oni tam chyba mieli jakiś korytarz czasoprzestrzenny). „Gdyby nie Lili, to oni w ogóle, by cię nie przygarnęli, więc nie miałbyś kogo opłakiwać” – wytyka Francuz, ale Teo jest tak nabuzowany i wkurzony, że nie chce go w ogóle słuchać. Szczególnie że Henri w międzyczasie zmądrzał i porzucił własną potrzebę zemsty na Falzone, więc panowie przestali się rozumieć.
No to dochodzi do starcia, Teo okazuje się równie silny jak Orlok, a Dante ledwo sobie z nim radzi, aż w ostatniej chwili Henri przyjmuje na siebie śmiertelny cios i to daje capo Falzone szansę, by strzelić do wroga. Umierający Teo zrzuca się jeszcze z dachu i przeklina Liliane, a konający Henri przyjmuje podziękowania od Dantego, po czym także grzecznie wynosi się z fabuły. A że to wszystko było cholernie stresujące, to Dante i Lili udają się jeszcze razem na wycieczkę do Wenecji, aby mafioso zdążył się oficjalnie oświadczyć, zanim fandisk się skończy.
W złym zakończeniu dochodzi do wojny między Falzone i Visconti. Gilbert porywa Lilianę, by sprowokować Dantego do pojedynku, a kiedy przegrywa, to ostatkiem sił strzela do kobiety, by chociaż tak odegrać się na swoim wrogu. (Uwielbiam jak ludzie nazywają go w recenzjach „dżentelmenem”. Mam wtedy wrażenie, że przechodziłam inna grę). Zrozpaczony Dante płacze wówczas nad zwłokami ukochanej i nie może pogodzić się z tym, że jego życiowe wybory doprowadziły do takiej tragedii. Że nie zapewnił Lili bezpieczeństwa. W efekcie to znowu na Henrim, który tutaj także teleportuje się znikąd, spoczywa obowiązek udzielenia „pomocy” ostatniemu capo Falzone i odesłania go z tego świata przed sąd Stwórcy. Dante był bowiem podobno zbyt wierzący, aby dopuścić się grzechu odebrania sobie życia, co – jak wiemy – nie kolidowało mu wcale z łamaniem innych przykazań, ale nazwijmy go po prostu elastycznie praktykującym.
I to by było na tyle, jeśli chodzi o samo streszczenie! Nie będę ukrywała, że przechodzenie tej ścieżki nie należało do przyjemnych. Jakoś fakt, że Liliana opanowała angielski na tyle, by przebrnąć przez „Wielkiego Gatsby’ego” (co zresztą było dość naciągane, skąd w ogóle ona miała pierwsze wydanie?), nie był dla mnie na tyle interesujący, by uznać, że bohaterka przeszła jakąś wyrazistą przemianę. Również te wszystkie antagonizmy, chociaż wydawało się, że jest ich dużo, to kotłowały się jak brudne pranie w starej, włoskiej pralce… Najgorszy jednak w tym wszystkim był mastermind Teo, który sam jeden zdołał wykiwać kilka mafii, a którego motywacja zakrawała na kpinę. Był jak taka groteskowa wersja Kaoru z „Hakuoki”. Na dodatek tak nieudolnie wprowadzona, że scenarzyści musieli się potem posiłkować tymi cudownymi teleportacjami, aby w ogóle dociągnąć tę fabułę jakoś do końca.
Ba! Liliana, poza tym, że jest jej typa przez może jakieś 5 minut żal, nie ma nawet na jego temat żadnych, większych refleksji. Ot, pojawił się, namieszał w jej życiu i zniknął, a rzekomo był jej „bratem” (chociaż nie był), a ona sama, swoją egzystencją, odcisnęła na nim nieodwracalne piętno… Like, who cares? Protagoniści pewnie zapomnieli o jego istnieniu dosłownie następnego dnia! W Wenecji nie brakuje turystycznych atrakcji. A my jako gracze nie mieliśmy nawet minimum szansy, aby z nim sympatyzować. Toż mi bardziej było żal Henriego!
Jeśli więc w ogóle jest jakikolwiek sens przechodzenia tej ścieżki, to widzę go jedynie w interakcjach Dantego i Liliany. Ich związek dalej prezentuje się słodko, bo pomimo swoich burzliwych przeszłości, ci bohaterowie są wciąż dość nieporadni i niewinni. Próbują zbudować też coś trwałego i romantycznego, w naprawdę brutalnym oraz pełnym chaosu świecie, który zdaje się na ich oczach chylić ku upadkowi. Stąd, bez większych zaskoczeń, dalej chciałam im kibicować. Po prostu nie potrafię cieszyć się wydarzeniami, w jakie zostali uwikłani.
Mam więc chyba mimowolnie ogromny żal do twórców, że pomimo wprowadzania tak wielu nowych postaci, nie wysilono się, aby cokolwiek one sobą reprezentowały. Teo to, bez przesady, jeden z najgorszych antagonistów, jakiegokolwiek dopuścili się w Studiu Otomate. I nie mam tu bynajmniej na myśli jego okrucieństwa. Również przedstawienie losów Henriego oraz jego siostry, prawda na temat ojca Dantego, czy motywacja Gilberta nosiły znamiona grubych szwów, którymi to wszystko próbowano połączyć w jakąkolwiek całość. To już trzeba było po prostu darować sobie akcje i pójść w ciepłe kluchy. Nie wiem? Pokazać, że w sumie Dante i Lili dobrze się żyje? Że przygotowują się na nadchodzący sztorm, ale póki co dają się ponieść włoskiej, gorącej namiętności? Przynajmniej wtedy dręczyłby mnie niedosyt za fabułą, a nie niestrawność!