Uwaga: w grze pojawiają się motywy takie jak próba gwałtu i przemoc wobec MC.
Zawsze uważałam Orloka za jednego z ciekawszych bohaterów obsady „Piofiore: Fated Memories”. Dlatego szczerze interesowały mnie jego dalsze losy. Przypomnijmy, że dosłownie po masakrze, która miała miejsce w Burlone, młodzieniec stracił rękę (co miało w jego wypadku wymiar symbolicznej kary za dokonane grzechy), a także uciekł wraz z Lilianą przed zemstą mafii do kryjówki przygotowanej dla nich przez Emilio. Bałam się więc trochę, jak dzieciaki sobie później poradziły. Twórcy postanowili jednak nie skupiać się wcale na nowych wyzwaniach (jak np. życie z protezą), ale po raz kolejny pokazać, że największym problemem tego love interest są macki, które sięgają po niego z przeszłości.
Czemu? Bo początkowo, na miejscu, parka wiedzie raczej spokojne, idylliczne życie, pozwalające im wylizać się z doznanych ran. MC opiekuje się sierotami, a Orlok ją w tym wspiera. Jednocześnie pracują nad własną relacją – zwłaszcza zazdrością, która czasami dopadała młodzieńca, bo do tej pory nigdy nie miał nikogo i niczego „tylko dla siebie”. Nie potrafi się więc i nie chciał się tym uczuciem z nikim dzielić. Co było zrozumiałe i bynajmniej nie świadczyło źle o jego charakterze. Jakby bowiem nie patrzeć, to Liliana stała się dla niego całym światem.
Niestety nad bohaterami ewidentnie ciążyło jakieś fatum, bo nie mogą się swoim spokojem długo cieszyć. Emilio zaprasza Orloka na rozmowę i wyjaśnia mu, że Kościół ma dla swojego tajnego sługi nową misję. Orlok na powrócić do Burlone i tam zobaczyć co stało się z Johannem Steinerem. Kim? Ano, innym agentem, wysłanym do miasta na miejsce nieoficjalnie „emerytowanego” Orloka. Wszystko bowiem wskazywało na to, że Johann się zbuntował, zerwał kontakt z przełożonymi i planował trochę „namieszać”. W czym to nie tak, że Orlok jakoś specjalnie palił się do tego zadania. Miał świadomość tego, że wiele zawdzięcza Kościołowi i chciał spłacić swój dług, ale zrezygnował przecież ze ścieżki, która zmuszała go do zabijania. Co więcej, nie chciał narażać Liliany. Pewnie po części dla tego, że nie był już tak silny jak kiedyś. Niby proteza nie sprawiała mu żadnych trudności (twórcy wręcz o niej zapomnieli!), ale chłopak miał swoje obawy. Niestety, Emilio uparł się, że lepiej, aby się z ukochaną nie rozdzielali. Co miało nawet sens, bo dosłownie chwile wcześniej MC zaczepił jakiś dziwny ksiądz i wypytywał o sprawy, o których zwykły klecha nie miał możliwości wiedzieć…
Tym sposobem Orlok i Liliana powracają do Burlone. Miejsca, które aż roi się od ich wrogów, o czym boleśnie i szybko się przekonują. Parka próbuje delikatnie zbierać informacje o obecnym stanie miasta, ale wtedy wpadają na Gilberta Redforda. Na szczęście facet nie ma już dzieciakom za złe, że wcześniej znajdowali się po przeciwnej stronie barykady. Działa na zasadzie „co było, to minęło” i oferuje im nawet schronienie w swojej posiadłości. Bynajmniej nie z dobroci serca. Okazuje się, że mają wspólny cel. Jakiś czas wcześniej Visconti zostali zaatakowani przez Johanna, więc Gilbert z chęcią zawiązuje sojusz z Orlokiem w celu pozbycia się tego problemu. Zwłaszcza że po masakrze, jakiej chłopak dokonał w Burlone, to właśnie Visconti zostali jedyną, liczącą się siłą i taki obrót spraw wyszedł im na dobre.
Stąd w przerwach pomiędzy szukaniem śladów Johanna, Orlok i Liliana udają się nawet na randki, co jest jedynym odpowiednikiem jakiejś normalności w ich wypadku. Myślę także sobie, że po ich bliższym poznaniu, Gilbertowi i Oliverowi było nastolatków trochę żal. Dla przykładu księgowego przerażało, jak chudziutki jest Orlok, pomimo tego, że miał 19-lat. Zauważyli również, że bohaterowie zostali wplątani w konflikt, który ich przerastał… Być może zobaczyli więc w końcu w nich nie tylko wrogów czy pionki Kościoła, ale właśnie pogubionych młodzieńców. Co było nawet miłą odmianą i sprawiło, że zapałałam do Visconti odrobiną sympatii.
Tymczasem opowieść rozwija się dalej. Dzięki Emilio i Henriemu (którego przykrywka w kasynie zostaje ujawniona), MC dowiaduje się więcej na temat swojej roli jako Key Maiden i z czego wynikała obsesja Falzone na jej punkcie. Dokładniej, to czemu wydawało się im, że wypełniają świętą misję. Dla Emilia rozwiązanie tej kwestii było jedyną opcją ucieczki. Był bowiem skazany na wieczną egzystencję, póki przeznaczenie Liliany się nie wypełni. (A ja go podejrzewałam o bycie aniołem z legendy… Mój błąd!). Tymczasem Henri kompletnie stracił motywacje do zemsty, bo ci, którzy go skrzywdzili, odeszli już z tego świata. Może dlatego lepiej potrafił rozumieć Johanna…
Co prowadzi nas znowu do kolejnego wątku. Podczas przeszukiwania starej fabryki, Liliana i Orlok wpadają na Johanna i dochodzi między nimi do słownej i fizycznej konfrontacji. W czym, oczywiście, Orlok nie zamierzał chłopaka skrzywdzić, a nawet ochronił Leo, który się tam również przypałętał, bo szukał swojej własnej zemsty. (W skrócie to chciał pomścić śmierć Dantego i Nicoli, przez co o mało sam nie stracił głowy). A jaki problem miał Johann? Ano, bardzo podobny.
Okazało się bowiem, że gdy sieroty – takie jak Johann czy Orlok – są szkolone na sługusów Kościoła, to ich ostatnia próba polega na tym, że muszą zabić pozostałych uczniów. Tak się złożyło, że akurat brat Johanna musiał się zmierzyć z „genialnym dzieckiem” Orlokiem, a ten bez problemów (i głębszych przemyśleń) pozbył się każdego, kogo przełożeni mu wskazali. Johann miał więc do niego o to ogromny żal i przez lata w swojej głowie stworzył wyobrażenie potwora, na którym planował dokonać zemsty…
Jak zatem widać kolejka osób, które miały problem z Orlokiem, po prostu się wydłużała. Właściwie to nowi przeciwnicy pojawiali się na każdym kroku, więc chłopak miał wątpliwości, czy nie popełnił błędu, narażając Gilberta i przyjmując jego gościnę. W złym zakończeniu faktycznie parka opuszcza posiadłość Visconti i źle się to dla nich kończy. Zmanipulowany przez Teo (= tajemniczego księdza z początku opowieści) Emilio nakłania Orloka, by ten usunął Raula Ghirlandaio. W efekcie chłopak ponownike porzuca swoją ideologię i staje się mordercą. Ale potem robi się jeszcze dziwniej, bo jakimś cudem Teo (jak ja niecierpię tego typa!) organizuje pułapkę w kościele. Pozbywa się Emilio, rani Orloka i podpala budynek… Na co Liliana w odpowiedzi decyduje się spłonąć z ukochanym, bo nie wyobrażała sobie go zostawić. Jak dla mnie był to taki trochę wymuszony, tragiczny finał, który nie bardzo wiadomo, czemu w ogóle się wydarzył… Dlaczego np. Teo okazał się nagle takim mastermindem, aby okłamać Emilio i dlaczego Orlok w ogóle dał się temu leszczowi zaskoczyć? Niby trochę wyjaśnienia na temat motywacji Teo dostajemy z wątku Dantego, ale tutaj dodatkowy, enigmatyczne antagonista pasował jak pięść do nosa.
Wróćmy więc może do „pozytywnej” ścieżki. W tej wersji wydarzeń Liliana i Oliver mają sporego pecha. Kiedy bowiem dochodzi do zamieszek na mieście, to zostają zaatakowani i uprowadzeni przez rodzinę Falzone z Raulem na czele. Facet ubzdurał sobie, że musi przejąć obowiązek Dante wobec Kościoła i to do niego należy teraz Key Maiden. W skrócie to chciał ja po prostu wykorzystać, a Oliver trafił do lochów na tortury. Na szczęście, w tej alternatywnej linii fabularnej, Leo nie darzy już Orloka niechęcią. Co więcej, dołącza do Visconti, bo dalej chciał być w szeregach mafii, ale kierować się „honorem”, którego u Raula i jego popleczników bynajmniej nie widział. Dlatego uważał, że nie uchowaliby oni w żaden sposób pamięci Dantego i Nicoli. Byli parodią tego, co Falzone niegdyś reprezentowali. A chociaż jego logika wydawała mi się dość pokrętna, to właśnie dzięki pomocy Leo, Orlok i Gilbert mogą wbić na chatę do wrogiej mafii i uratować swoje najbliższe, ukochane osoby XD.
Orlok przybywa akurat na czas, aby Liliany nie spotkał jeden z najgorszych, możliwych losów i tym razem chłopak nie ma żadnych wątpliwości, jak postąpić. Zrozumiał, że pewni ludzie nigdy się nie zmieniają. Nawet gdyby dać im tysiące szans. Dlatego, aby ochronić MC, po raz kolejny dopuszcza się morderstwa. Nie ma jednak z tego powodu wyrzutów sumienia czy wątpliwości – w odróżnieniu od tego, co czuł w bad endingu. Wiecie, Raul stał się dla niego przeszkodą, przez którą Liliana zawsze musiałaby się ukrywać. A tego mieli już po części dość.
Dlatego, niedługo potem, Orlok postanawia wyjaśnić też sprawę z Johannem i spotyka się z nim ponownie przy opuszczonej fabryce. Tym razem nie chce zostawiać żadnych potencjalnych wrogów za sobą, dlatego dosłownie masakruje Johanna… w czym mam tu na myśli absolutne zdominowanie go w walce, a nie zabójstwo. Taka dysproporcja siły uświadamia drugiemu słudze, że jego zemsta nigdy nie miała żadnych szans na powodzenie. Co więcej, jego brat także nie miał możliwości przetrwać swojej próby i jeśli chce mieć do kogoś żal, to źle go ulokował. Orlok nie był przecież żadnym potworem, ale takim samym pionkiem, jak on sam. Pozbawionym wówczas woli i zmuszonym do czegoś, na co wcale nie miał ochoty. Trudno więc było się na niego dalej gniewać.
Trochę dziwna i szybka zmiana postawy wobec kogoś, kogo rzekomo nienawidziło się przez kawał życia? Zgadzam się. Ale ogólnie motywacje antagonistów, to dla mnie jedna wielka zagadka w całym Piofiore: Episodio 1926. Praktycznie w żadnej ścieżce nie miały sensu i widać, że twórcy poszli w ilość, a nie jakość nowych postaci.
Po tych wydarzeniach i po tym jak Emilio zdradza Orlokowi jego prawdziwe imię – Noah Silveri – oraz okoliczności, w których został zrekrutowany przez Kościół (nie wyjawia jednak, że był bękartem kardynała, który uważał go za grzech), parka decyduje się przenieść do Wenecji. Mają nadzieje, że tam faktycznie zaczną nowe, nieobciążone błędami przeszłości życie. Jasne, ktoś zawsze mógł ich tam wytropić. Kolejny wróg pojawić się na horyzoncie. Byli jednak zdeterminowani, aby się od tego wszystkiego odciąć. No i sama Liliana zauważyła, jak bardzo jej partner się zmienił. Nie tylko wydoroślał, stał się masywniejszy, wyższy, ale też bardziej pewny siebie i spokojniejszy. W tym sensie, że Orlok zawsze był bardzo cichy i ułożony, ale teraz pozwalał sobie na bycie nieco zalotnym i odzyskał jakby taką wewnętrzną równowagę ducha.
Przechodząc do podsumowania, zauważyłam, że wielu recenzentom nie podoba się ta ścieżka. Przyznaję, że jak na grę otome, jest ona dość nietypowa. Nie opowiada bowiem do końca o zacieśnianiu się relacji między love interest a main character. Ba! Zaryzykowałaby nawet stwierdzenie, że w tej kwestii absolutnie nic się nie zmieniło. Oni się tak samo kochali, chronili i wspierali, jak na samym początku. Nawet ich interakcje były tak samo ostrożne, więc jeśli ktoś liczył na jakieś czulsze scenki z ich udziałem, to nie tędy droga. Dalej obserwujemy kiełkujący romans młodych ludzi, a dodatkowo sama Liliana została zepchnięta ja pogranicze fabuły. Była dla mnie bardziej jak postać poboczna. I to w fandisku! Czyli dodatku, który powinien w zasadzie służyć jedynie do prezentowania fajnych CG i scenek z udziałem głównej pary.
…Więc o czym tak naprawdę była ta historia? Przede wszystkim o demonach Orloka i o tym, jak musiał się z nimi uporać. Nie mam na myśli tylko zewnętrznych wrogów, jak Johann, Raul, Leo czy Teo… Nope, chłopak musiał przede wszystkim – po raz kolejny – rzucić wyzwanie własnej wizji świata. Wybrał pacyfizm, ale to nie znaczyło, że samo podjęcie decyzji rozwiązało problem. Tak naprawdę musiał jeszcze zobaczyć, z czym się to postanowienie wiązało, czy potrafił w nim wytrwać, czy naprawdę w nie wierzył, czy w przypadku porażki, udźwignąłby konsekwencje, a wreszcie, czy zawsze to nowe ideały postawiłby na pierwszym miejscu?
I może właśnie dlatego nie bawiłam się przy tej ścieżce źle? Rozumiem, że po fandisku oczekiwalibyśmy więcej fluffu, ale powieść Orloka stanowiła wręcz przeciwwagę do opowieści Yanga. Tam fizyczność stanowiła bardzo ważny aspekt w budowaniu relacji między bohaterami. Do tego stopnia, że to znak na ciele MC stał się jej ostatecznym potwierdzeniem. Tutaj jednak zbyt istotny był aspekt duchowy. To jak Orlok i Liliana odetną się wreszcie od Kościoła, czym była dla nich wiara, ofiarność, oraz jaką tak naprawdę lecznicą zdolność miała zemsta? W pewnym momencie, podczas konfrontacji z antagonistami, MC zauważa, że nawet gdyby poświęciła swoje życie, aby to wszystko przerwać, to nie wierzyła, że jej śmierć przyniosłaby komukolwiek ulgę. I ma zdecydowanie racje, co pokazuje, że Liliana z uniwersum Orloka, jest zarazem tą, która jest skłonna do największych samo refleksji.
Nie zmienia to jednak faktu, że pewnie jak wielu z Was, ucieszyłabym się, gdyby po tych wszystkich mrocznych i strasznych wydarzeniach, bohaterowie otrzymali wreszcie fandisk w tradycyjnym formacie. Niestety, nic takiego się nie zapowiada, a to chyba właśnie Orlokowi z całej paczki, najbardziej przydałaby się jeszcze jedna kontynuacja. Tutaj mieliśmy idealnie rozwinięcie problematyki przedstawionej już w grze głównej. Pozostaję jednak w poczuciu, że zabrakło mi w tym wszystkim jakiejś kropki nad i. A przynajmniej w takim rozumieniu, by trafiły do mnie słowa „i żyli długo i szczęśliwie”. Po tym, co zobaczyłam po napisach końcowych, mam wrażenie, że antagoniści zawracaliby im tyłki dalej, nawet w Wenecji… A to jedna z moich ulubionych par i chętnie zobaczyłabym wreszcie, jak los zsyła im trochę szczęścia.