Historia Wataru to jedna z tych, gdzie trudno w ogóle mówić o jakiejś wyrazistej linii fabularnej. To raczej zlepek różnych scen w konwencji okruchów życia. Jeśli więc marzy Wam się ścieżka wolna od dramatów, skupiona raczej na codzienności protagonistów i bez żadnych ostrzeżeń o triggerujących treściach – to trafiliście idealnie. Z drugiej strony, jeśli ktoś jednak oczekuje jakiś głębszych emocji i zwrotów akcji, to nie będę ukrywała, że nieco wieje tutaj nudą. Ale też czego wielkiego można się spodziewać po tytule, którego tematyka kręci się wokół kwiatków?
Zacznijmy jednak od MC – bo „Him, the Smile and Bloom” to jedna z tych nietypowych gier, gdzie przyjdzie nam wcielić się w rolę różnych protagonistek. Serina Aoki to dwudziestoparoletnia pracownica kwiaciarni, która dołączyła do sieci Fill Flower rzekomo z misją. A czemu piszę rzekomo? Z pełną ironią. Celem naszej bohaterki jest bowiem redukcja odpadów, jakie powstają, gdy kwiaty cięte nie zostają sprzedane. I chociaż brzmi to dobrze na papierze, to już tutaj pozwolę sobie na małą dygresję, że po pierwsze trudno mi sobie wyobrazić, by ktokolwiek mógł osiągnąć coś podobnego, dołączając do zwykłej, nastawionej na agresywny kapitalizm korpy – zamiast prowadzić np. własną działalność gospodarczą, a po drugie: Serina – poza gadaniem, że kocha kwiaty i jest jej z tego powodu przykro – nie zrobi w tym kierunku, przez całą grę, absolutnie nic. Nie zaproponuje przetwarzania ich na nawóz, kremy*, suszki czy inną formę sztuki. Jedyne co postanowi, to uzna, że musi pracować jeszcze ciężej, bo im więcej sprzeda, tym mniej się zmarnuje… No, pewnie. Wcale nie byłoby tak, że przy zwiększonym popycie produkowano by jeszcze więcej.
(*Mały update: po ścieżce „Nandina” – czyli Miku i Tenyi – wiem już, że ten wątek został nieco poruszony, dosłownie liźnięty przez szybkę, ale czemu dopiero tam i w taki sposób? To się dalej nie klei…).
W każdym razie, wyliczając ten pseudoideologiczny bełkot i afirmację japońskiego kultu zapierdolu, by bogaci byli jeszcze bogatszymi, a biedni wypruwali sobie żyły, Serina jest sympatyczną dziewczyną o dobrym sercu, z prawdziwą pasją do swojej pracy. O kwiatach wie faktycznie wiele i zespół ogólnie ją szanuje. Miałam jednak problem ze wskazaniem chociaż jeden, wyrazistej cechy jej charakteru, bo miałam wrażenie, że ona jest bardzo generyczną bohaterką gier otome. Miłą, zarobioną i dość nieśmiałą. Co jest o tyle ciekawe, że jej jedynym i docelowym love interest w tej grze jest młodszy o 5 lat student – Tori Wakaru.
Przerzućmy się więc teraz na tego pana. Bohaterowie poznają się tak naprawdę w trakcie trwania festiwalu Tanbata, gdzie Fill Flower mieli swoje stoisko. Ponieważ zabawę uczestników popsuł nagły deszcz, dobroduszna Serina nie mogła patrzeć na moknącego studenta i zaproponowała mu schronienie pod swoim dachem. Wakaru wydawał się jej jednak dziwne przybity, a kiedy przycisnęła go odpowiednio, okazało się, że dzieciak miał złamane serce. Rozstał się ze swoją partnerką, bo ta uznała, że nie poświęcał jej dostatecznie dużo czasu. Wakaru był więc tego dnia – przypomnijmy: poświęconego zakochanym – absolutnie załamany i nawet się rozpłakał, zachęcany delikatnymi słowami Seriny, że deszcz ukryje jego łzy. Na koniec, w ramach pocieszenia, MC wręczyła mu nawet bukiet zrobiony z tweedii. Niebieskich kwiatków, które u nas są rzadkością, bo nie radzą sobie dobrze na mrozie. A ten gest tak porusza Wakaru, że z miejsca się zakochuje w tajemniczej florystce. W jego oczach Serina jest bowiem nie tylko niesamowicie piękna, ale i empatyczna.
A skoro tak, to musiał coś teraz z tym nowym uczuciem zrobić i jego pierwszym krokiem było… zatrudnienie się w Fill Flowers. Tym sposobem – czyli znowu, ciężką pracą – Wakaru stara się nie tylko poznać Serinę, ale też jej zaimponować. Co nie jest znowu takie łatwe, bo np. Gin dość szybko przejrzał jego zamiary i początkowo obawiał się, że chłopak szybko się znudzi i niepotrzebnie zawracał im głowę szkoleniem. Okazało się jednak, że Wakaru naprawdę ma dryg do tej roboty, bo doskonale dogadywał się z klientami, kwiaty zaczęły go szczerze interesować, no i faktycznie udało mu się zbliżyć do Seriny. Mógł bowiem odprowadzać ją do domu po zmianie i to właśnie w trakcie jednego z takich spacerów wyznał jej prawdę. A dokładniej to powiedział, że ją kocha, co Serinę absolutnie zszokowało. Nie spodziewała się, że może zwrócić na siebie uwagę studenta, a na dodatek nie była gotowa na nowy związek, bo niedawno zakończyła swój. Zresztą, trzeba zauważyć, że Wakaru też błyskawicznie przepracował rozstanie. Ale on ogólnie miał osobowość labradora na sterydach. Myślę więc, że zakochiwał się łatwo i intensywnie, co nie znaczy, że to źle. Ot, taka jego uroda.
Pomimo jednak późniejszej jawności, z jaką chłopak okazuje Serinie względy, ta nie od razu daje mu odpowiedź. Co więcej, na drodze pojawiają się malutkie przeszkody, np. MC przenosi się na jakiś czas do innej kwiaciarni, gdzie zwierza się managerce ze swoich sercowych rozterek albo Wakaru bierze omyłkowo jej młodszego kuzyna – Utsugi Chikashiego za swojego rywala. Nie ogarnia bowiem, że gostek był dla Seriny rodziną i dlatego pozwoliła mu wpaść do siebie do domu i rozmawiał z nią tak nieformalnie. Koniec końców to przyjaciele z roboty muszą jednak prace trochę pomóc. Kozue organizuje coś w rodzaju zawodów, w których trakcie Wakaru mierzy się z pozostałymi bohaterami, by pokazać Serinie, jak bardzo dojrzał = oddanym pracownikiem się stał. Ponieważ jednak jest to farsa, to dla przykładu taki Tenya oddaje swoją rundę bez walki. Niemniej faktycznie, po tym wydarzeniu Wakaru wygrywa randkę z Seriną, a wtedy dowiaduje się o niej jeszcze jednej, ważnej rzeczy.
Gdy MC rozstawała się ze swoim poprzednim partnerem, ten nazwał ją najzwyczajniej nudną. To tak bardzo utkwiło Serinie w głowie, że obawiała się reakcji Wakaru na spotkanie w ogrodzie botanicznym. Jakby bowiem nie było, mieli dość roślin na co dzień w pracy… Ale Wakaru wcale tak nie uważał i bawił się wyśmienicie. Co prawda martwiło go, że MC dalej nie widzi w nim faceta i np. nie ma oporów, by spróbować jego porcji lodów, czy nazywać „kawaii” przy każdej, możliwej okazji, ale wciąż był nią oczarowany.
Ich związek przeobraża się jednak dopiero wskutek dość szczeniackiego żartu. Podczas wspólnej zmiany, Wakaru udaje, że miał wypadek i stracił przytomność. Serina jest tym tak przerażona, że zaczyna się dusić, płakać i chce dzwonić na pogotowie, ale wówczas facet ją powstrzymuje i przyznaje się do podstępu. Wcale nie dziwie się kobiecie, że zaczęła go wówczas bić i dopiero gdy już się uspokoiła, w jego ramionach, to ciosy zamieniły się w tulenie, a skoro już przekroczyli pewną granicę (= oboje przy sobie płakali), to już ostatni krok był czysto pro forma. Serina dzieli się z Wakaru obawami, że ludzie będą brali go za jej młodszego brata, ale on ma wylane na cudze opinie. Pyta MC, czy chce być oficjalnie jego dziewczyną, a gdy ta się zgadza, to unosi ją z ziemi i cieszy się jak szczeniaczek.
Następnie mijają lata i w zasadzie nie dzieje się wiele. Serina dostaje nową ofertę pracy w korpie od swojego dawnego znajomego – Karakusa Reia, a Wakaru kończy powoli szkołę. W dobrym zakończeniu postanawia związać swoją przyszłość z branżą florystyczną i po udanym stażu zostaje pracownikiem tego samego punktu co MC. Szefostwo nie ma z tym problemu, bo wierzyli w ich profesjonalizm. Ostatecznie więc żyją sobie po prostu i pracują razem, rozwijając swoją relację i miłość do kwiatów. Serina odrzuciła też ofertę Reia, bo zamiast kariery wolała kontakt z klientami, jak do tej pory. Wakaru kupuje także dla ukochanej zaręczynowy pierścionek, z niebieskim kamieniem inspirowanym tweedią (a jakże!), bo teraz ma już własną kasę i chce dać dowód swoich poważnych zamiarów. Ma też coś w rodzaju błogosławieństwa Reia, który traktował MC jak swoją córkę/młodszą siostrę i nie chciał jej oddać byle komu.
W smutnym zakończeniu, gdy Wakaru zaczyna staż, a Serina przyjmuje jednak ofertę zmiany pracy… to ich drogi jakoś tak naturalnie się rozchodzą. Przestają do siebie dzwonić, pisać, sami nie wiedzą, co się stało… Aż pewnego dnia Wakaru prosi MC o rozmowę. Nie mówi jej może wprost, że to koniec, ale oboje domyślają się prawdy, po tym jak sztywna i dziwna jest ich rozmowa. Wreszcie chłopak, już z ulicy, krzyczy do Seriny, że naprawdę ją kochał, a Serina odwdzięcza się tym samym. Rozumieją jednak, że ich drogi się już nie połączą.
I to by było tyle. Nie powiem, bym była wielkim fanem opowieści, które tak bardzo przypominają rzeczywistość. Wiecie, zasadniczo tutaj niewiele się dzieje, więc trochę czułam się tak, jakbym stalkowała jakąś parę, a nie brała udział w fikcyjnej fabule. Jasne, Serina i Wakaru są sympatyczni. Zazwyczaj też uwielbiam archetyp genki, ale tym razem faktycznie trochę raziło mnie to, że love interest był jeszcze tak niedojrzały. Ok, ok, starał się, aby sprostać roli odpowiedzialnego partnera, ale fochował się też, np. za nazywanie „kawaii”, bo uważał, że to „niemęskie”. Mimowolnie zatem wodziłam oczami za Reiem, bo chłopiec, który próbuje zaimponować koleżance z pracy tym, że przypakował mięśnie i potrafi unieść donicę… to nie moja bajka. Na obronę Wakaru dodam jednak, że Serina też zachowywała się „nie na swój wiek”. (Chociaż nie lubię tego określenia, bo to oznacza, że musimy spełniać jakieś społeczne wytyczne…). W każdym razie mimo więc, że była w ich pracy i związku „senpai”, to jednak często oddawała inicjatywę, bo wiele rzeczy ją krępowało.
Aby jednak nie było, że tylko narzekam – to nie jest zła ścieżka. W żadnym razie! Nawet sporo uderzania w ślinę, komplementów i uroczych momentów się tutaj przewinie. Ot, typowe romansidło, jakie zobaczylibyśmy w serialowych dramach. Ja po prostu z założenia wolę historię, gdzie przelewa się więcej potu, krwi i łez. Potrafię sobie jednak wyobrazić masę graczy, dla których taka spokojna otoczka będzie cholernie miłą odmianą. (Szczególnie po graniu w jakieś even if TEMPEST czy inne Virche Evermore -ErroR: Salvation-, do których nie ma co się zbliżać bez chusteczek).
Mam też bolączkę o to, że – jak wspomniałam we wstępie – w żaden sposób nie odniesiono się w tym tytule do problemu bezmyślnego konsumpcjonizmu. Miałam więc niezłą zagwozdkę, co scenarzyści próbowali osiągnąć? Po co poruszać problem, a potem udawać, że go w sumie nie ma? Wyszło im bowiem na ten temat niezłe lanie wody… Ale chyba sami najzwyczajniej w świecie zagonili się w kozi róg i nie mieli żadnego pomysłu, jak ten wątek ugryźć.