Uwaga: Ścieżkę Rozy’ego należy przejść obowiązkowo przed ścieżką Silva (i najlepiej po czterech głównych love interest), bo inaczej zepsujecie sobie przyjemność z gry.
Zacznę od sprostowania, że do ścieżki Rozy’ego podchodziłam bez żadnych uprzedzeń. Jasne, dotarły do mnie niezadowolone głosy fanów, którzy w social mediach wyrażali ubolewanie, że Catarina nie potrzebuje kolejnych love interest, którzy będą starali się o jej serce. Że wystarczyłoby, aby zamiast nowych postaci poświęcono uwagę np. Mary, Sophie, czy Marii… ale jak wspominałam już w recenzji głównej, to nie scenarzyści My Next Life as a Villainess: All Routes Lead to Doom! ~Pirates of the Disturbance~, ale sama autorka light novelek – Yamaguchi Satorou – zdecydowała, że Bakarina w relacjach romantycznych preferuje panów. Myślę więc sobie, że twórcy gry mieli przez to najzwyczajniej związane ręce i nie mogli odchodzić od tego, co zostało narzucone przez pisarkę. A przynajmniej tak podejrzewam. W każdym razie, czy nam się to podoba, czy nie, ostatecznie dostaliśmy kolejnego kawalera, który zostanie rywalem Geordo, Alana, Nicola i Keitha. Na dodatek takiego, który wyląduje prawie, że w samej końcówce mojego prywatnego rankingu, no i właśnie wcale nie dlatego, że był „nowy”.
Rozy Lind to młody inżynier, którego Catarina poznaje dopiero, gdy wraz z bratem i przyjaciółmi, trafia na pokład statku Vinculum. Jak zawsze nienażarta MC spaceruje w poszukiwaniu łakoci, kiedy trafia na ciekawą galerię eksponatów. (Swoją drogą, kto trzymałby cenne artefakty jako wystawkę? Przecież to wszystko mogło zatonąć w cholerę w trakcie wypadku albo zostać wykradzione przez piratów… Chociaż z drugiej strony – jak wiemy ze ścieżki Nicola, przynajmniej jedno ustrojstwo z tej kolekcji mogło spokojnie zostać zniszczone i nikt by po nim nie płakał np. ja). W każdym razie sztuka sztuką, archeologia archeologią, ale Catarinie burczy w brzuchu i to wtedy, rozmawiający z nią inżynier, postanawia poczęstować dziewczynę własnoręcznie zrobionymi przez siebie żelkami. Co w sumie sprawia, że z automatu zostaje też jej przyjacielem, bo Catarina jest jak labrador, zeżre wszystko, co podstawi się jej pod nos i nie ma oporów (mimo ostrzeżeń Keitha, by nie brać niczego od obcych czy zjadać rzeczy z podłogi) – a skoro ktoś ją nakarmił = jest jej nowym the best buddy.
Jakiś czas później sprawy się komplikują. Piraci pod wodzą kapitana Silva dokonują abordażu na statek i szlachta zostaje zamknięta w swoich pokojach. Nie są traktowani źle, ale to wszystko bardzo ich niepokoi. Nie wiedzą bowiem jakie plany mają Silva i jego banda oraz czy nie sprzedadzą magów jako niewolników. W końcu ich talent był bardzo cenny. Na dodatek Catarina traci w trakcie ataku przytomność, bo nawiedzają ją wspomnienia z poprzedniego życia. Dokładniej to uświadamia sobie, że chociaż ukończyła pomyślnie fabułę Fortune Lover, to teraz trafiła do fandisku Fortune Lover: Blue Tale i grożą jej nowe niebezpieczeństwa. Nie zna przecież tożsamości wszystkich love interest, nie wie, kogo wybierze Maria, ani jaki los czekał antagonistyczną Catarinę w bad endingach… W czym, oczywiście, Keith czy Silva, którzy spotykają się z MC w pokładowym szpitalu, nie mają pojęcia o czym ona bredzi, gdy dziewczyna gada pod nosem.
W czym nocą Bakarinę odwiedza także Rozy. Jest bardzo zmartwiony jej stanem zdrowia, bo chyba myśli, że dziewczyna zemdlała przez stres i się za to obwinia. (Nie mam pojęcia, jakim cudem Keith nie zwrócił uwagi, że ktoś nachodzi jego siostrzyczkę o tak dziwnej porze, ale miał chyba kamienny sen. A Rozy – ze względu na swoje pochodzenie – powinien mieć opory przed wizytami towarzyskimi w takich okolicznościach :P). W każdym razie Catarina jest wdzięczna za troskę, ale nawet naszej niezbyt bystrej protagonistce pewne rzeczy wydają się dziwne. Dla przykładu, dlaczego Rozy, będąc zwykłym inżynierem, eskortował ją wcześniej niczym szlachcic, podając jej z gracją ramię? Albo czemu mógł swobodnie poruszać się na statku, który roił się od piratów?
Ta tajemnica wyjaśnia się nieco później, gdy w ścieżce zdecydowano się wprowadzić wyjątkowo nielubiany przeze mnie motyw. Jakiś pijany pirat narzuca się MC, gdy ta próbuje samodzielnie opuścić pokój i, oczywiście, Rozy przybywa jej na ratunek. Na tym jednak się nie kończy, bo gdy Catarina – już po odzyskaniu sił – ma wrócić do przyjaciół, to nagle słyszy głos młodego inżyniera i wbiega do kajuty, nim Silva zdołał zareagować. Tam dziewczyna jest świadkiem bardzo dziwnej sceny. Rozy trzyma spotkanego wcześniej pirata za frak i prawi mu kazanie o tym, jak ma przerąbane za picie na służbie… Stąd nawet Bakarina potrafi dodać dwa do dwóch i zrozumieć, że tak naprawdę inżynier od początku ją okłamywał, jest w jakiejś zmowie z piratami i prawdopodobnie ukrywa jeszcze więcej.
Zasmucona dziewczyna wraca do swojego pokoju – gdzie czekali już na nią zmartwieni Geordo i reszta paczki. A widząc, jaka MC jest rozbita, początkowo szlachcice uniemożliwiają Rozy’emu jakiekolwiek nawiązanie rozmowy. Przełamują się dopiero, gdy Catarina sama ich o to prosi, stwierdzając wprost, że inżynier nie może być przecież złym człowiekiem. Dał jej słodycze. Duh? Wiadomo, że źli ludzie nie dzielą się cukierkami, tylko je kradną! No i jakby nie było, to odwiedził ją w szpitalu i martwił się o nią. A skoro uzyskał „przebaczenie”, to zaczyna MC cały czas nachodzić. Przynosi jej zabawki, pokazuje ciekawe urządzenia, gra z nią w różne gry planszowe… Wszystko po to, by etap „uwięzienia przez piratów”, był dla szlachciców z Sorcier jak najmniej uciążliwy. Z czasem zresztą dołącza do Rozy’ego także Silva i chyba nikt by już chłopakom nie wierzył, że są jakąś piracką załogą…
Co prowadzi nas do wyjaśnienia przynajmniej kilku tajemnic z tej ścieżki. A dokładniej to bohaterowie dostają pozwolenie, aby swobodnie opuszczać swoje kajuty, bo ich pomóc potrzebna jest w różnych częściach statku. Dla przykładu magowie mogą zająć się naprawianiem usterek, a Maria pomóc w szpitalu. Z jakiegoś powodu bowiem wielu pasażerów Vinculum cierpiało na dziwne objawy fizycznego osłabienia (= więcej na ten temat w ścieżce Keitha). Kiedy jednak postacie tak swobodnie się przemieszczają, to jest to znak dla prawdziwych antagonistów, że czas wyjść z ukrycia i ruszyć do ataku. Lord Cet Norden i jego przydupas Frederic porywają dziewczyny, co było o tyle zabawne, że pokonali w zasadzie kilka osób dysponujących magią, a nawet Rozy’ego czy Silva, którzy mieli ze sobą miecze. Ale w tej ścieżce będzie dużo takich dziwnych akcji… Na granicy jakiejkolwiek wiarygodności. Stąd właśnie moja niezbyt przychylna ocena.
Panie nie tracą zimnej krwi i nie dają się sprowokować. Po odzyskaniu przytomności i utkwieniu z antagonistami na jakiejś wyspie, uważnie obserwują sytuacje. Niestety, po raz kolejny twórcy postanowili zaserwować mi oklepany motyw damsel in distress, który cholernie nie pasował do Catariny… Niemniej – jak łatwo się domyślić – to Rozy przybywa na wyspę, aby uratować swoją „ukochaną” (tak, nie przewidziało Wam się), a MC z ulgą biegnie w jego ramiona. Jakoś paradoksalnie, w innych sytuacjach w anime czy powieściach, Catarina nie szukała faceta, który wyciągnąłby ją z opałów. Tutaj jednak jedziemy po najprostszych schematach. Tak czy inaczej, panny zostają odbite z rąk porywaczy, Rozy nawalał się z Cedem, a Silva z Federicem, gdy w tym czasie… Geordo, Keith, Alan i Nicol chyba im kibicowali? Nie mam pojęcia, bo byli z nimi na brzegu, ale scenarzyści o tym chyba zapomnieli XD. Podobnie jak o tym, że Maria, Sophia i Mary też dysponowały magią.
A to prowadzi nas do sytuacji, w której zły lord i jego poplecznik zostają „aresztowani”, a ja dotąd nie wiem, na czym miał polegać ich plan? Co oni chcieli osiągnąć, jak odpłynęli z dziewczynami łódeczką na pobliską wysepkę? No, ale w trakcie pojedynku lord Ced ujawnił nam przy okazji prawdziwą tożsamość Rozy’ego, więc nie było dłużej sensu tego ukrywać. Tak naprawdę nazywał się Rozion Lindgren i był dziedzicem diuka Quid. Rodu tak blisko spokrewnionego z linią królewską, że w sumie często się ze sobą krzyżowali i dla przykładu władca Quid był zarazem kuzynem naszego love interest. Przy okazji Silva także nie był żadnym piratem, ale tak naprawdę jest dowódcą sił domu Lindgren. Wychowywał się z Rozionem i był dla niego praktycznie jak młodszy brat. Diuk nawet chciał go adoptować, ale Silva się nie zgodził.
A czemu odwalili to całe przedstawienie na Vinculum? Bo okazało się, że Quid grozi coś w rodzaju wojny domowej. Wokół doradcy byłego króla – lorda Nordena utworzyło się odrębne stronnictwo, które dysponowało większymi wpływami od popleczników nowego władcy. W czym ród Lindgren naturalnie wspierał swojego ziomka i stąd ta cała misja zinfiltrowania statku i wybadania, co dokładnie Norden knuje. Gdy z kolei odkryli, że facet chce uprowadzić i sprzedać szalonemu naukowcowi szlachtę z Sorcier, to wiadomym jest, że chcieli go dyskretnie powstrzymać – i stąd pomysł z piratami. Nie chcieli by nikt z Sorcier zorientował się, w jak marnej sytuacji znalazło się Quid, a tak zawsze mogliby udawać, że statek faktycznie padł ofiarą abordażu, aby izolować szlachciców od Nordena. I ot, cała intryga. W sumie to wręcz główna fabuła gry. Z wieloma dziurami logicznymi np. jak Norden faktycznie planował powstrzymać i pojmać tak potężnych magów, którzy w razie czego rozwaliliby ten statek w drobny mak? Jasne, podawał im jakąś truciznę, ale jak widzieliśmy, ona działała tylko na Keitha…
Co więcej, okazuje się, że Rozy zna się także od dawna z Catariną. Skąd? Bo jak był młodym chłopaczkiem, to dopadło go wypalenie zawodowe. Facet od zawsze był naturalnym geniuszem i potrafił zbudować nieprawdopodobne maszyny z niczego. W zasadzie to taki chodzący MacGyver. Na dodatek żadne dyscyplina nie jest mu obca – bo ma osiągnięcia też na polu medycyny, fizyki, chemii, czy… cukiernictwa. Los jednak chciał, że Rozy stracił w pewnym momencie swoją pasję i nie potrafił już niczego stworzyć. Miał wrażenie, że jest tylko wyzyskiwany, a każdy jego wynalazek służy niewłaściwym celom. I to wtedy – za namową staruszka – wyjechał postudiować za granicę i przypadkiem spotkał w Sorcier malutką Catarinę. Dziewczynka siedziała wtedy na drzewie w ogrodach królewskich, a Rozy poczęstował ją słodyczami własnej roboty i tak poruszyła go radość dziecka, że się zakochał… No, może nie od razu. Zauroczenie dojrzewało z czasem, gdy przez lata wyobrażał sobie Catarinę, szkicował ją i o niej gadał. Nosz ja pierdzielę, poważnie scenarzyści? XD W przypadku głównej paczki ten ich crush za dzieciaka miał faktycznie sens, bo postacie znały się potem i przyjaźniły przez lata. Były też dla siebie rówieśnikami… ale tutaj?
Heh, tak czy inaczej, Rozy nie wiedział, że ród Claes będzie na pokładzie Vinculum. Inaczej nigdy by ukochanej tak nie narażał. Na dodatek dość dobrze orientował się w jej obecnym życiu, bo stalkował ją przez lata i – nawet żyjąc w innym kraju – zbierał o niej informacje. Nie mam pojęcia jak, ale twórcy też nie kłopoczą się z wyjaśnieniami. (Wcześniej kilkakrotnie podkreślali, że Quid i Sorcier dzieliła tak ogromną odległość, że nawet podróżowanie pomiędzy dwoma krainami było cholernie trudne…). Mnie jednak romantyzm tego gestu jakoś umykał i zgadzałam się z Silvą, że to nieco creepne.
Jeśli jednak sądziliście, że teraz wszystko się ułoży, to czas na jeszcze durniejszy zwrot fabularny. Po tych wszystkich przebojach bohaterowie nie mają innego wyjścia, jak udać się z Rozym i Silvą do Quid, bo przecież nie mieli własnego transportu do domu. W swojej wypasionej posiadłości młody Lindgren dalej przymila się do Catariny i pokazuje jej swoje różne wynalazki (w tym specjalne, obniżane krzesełko, które zrobił, aby pomogło jej w pracach w ogrodzie), aż posiadłość diuka nachodzi król Albert Quid. W czym facet jest tak podobny do swojego kuzyna, że udaje mu się zwieść Catarinę, że są jedną i tą samą osobą oraz zafundować jej kabedon, ale wtedy do ogrodu wpada także Rozy i powstrzymuje krewnego przed dalszym molestowaniem swojego crusha.
Co ciekawe, Albert cieszył się dość pozytywnym odbiorem wśród fanów, ale mi mocno działał na nerwy, bo przedstawiano go jako wybitnego negocjatora… którym za cholerę nie był. Proponuje on bowiem Geordo następujący układ: po pierwsze mówi im, że są zasadniczo jego zakładnikami. Okej, nie ma to jak zrazić do siebie sojuszników. Po drugie: oznajmia, że problemy Quid to także problemy Sorcier. A to niby czemu? Co Stuartów obchodziło w sumie, czy jakimś królestwem bogowie wiedzą gdzie, władają Quidowie czy Nordenowie? Dla nich jeden pies. Obie strony konfliktu okazały się manipulującymi, dwulicowymi słabeuszami. Po trzecie: Albert wymusza na Geordo, by Catarina udawała romans z Rozionem, bo to wywabi w ukrycia sojuszników Nordena… że co proszę? …A czemu miało ich to obchodzić? I dlaczego ród Stuartów miał się godzić na zszarganie reputacji, że przyprawiają im rogi? …Na dodatek narzeczona księcia/przyszła królowa woli od niego jakiegoś diuka?
Niemniej z jakiegoś magicznego powodu Geordo się na to wszystko godzi, a w swoim własnym PoV ma pretensje do siebie, że nie potrafił pokierować rozmową lepiej. Zabrakło mu jednak lat doświadczenia, jakie miał Albert. I teraz powiem Wam, że ta sytuacja była o tyle zabawna, że jak wiemy, nasz złotowłosy książę był sadystycznym i pamiętliwym draniem. Na dodatek z największą szansą na odziedziczenie tronu, a więc w przyszłości mógł zostać królem potężnej nacji Sorcier. Myślę, że on w życiu nie puściłby Albertowi płazem tego, jak ten nie tylko ich oszukał, uwięził i zmusił do posłuszeństwa, ale jeszcze jak naraził Catarinę… Może to nie tak, że ruszyłby z Quid od razu do wojny, ale sojusznikami raczej by już za długo nie byli. (Chyba że włączyłby mu się jego yandere tryb).
A warto zauważyć, że Catarina faktycznie zostaje niefajnie potraktowana. Dobroduszna MC z miejsca godzi się pomóc Rozy’emu, bo przecież nie potrafi odmówić potrzebującym. W efekcie – jako szlachcianka – odgrywa rolę kochanki Lindgrena, co na pewno odbiłoby się także na reputacji rodziny Claes, ale twórcy potrzebowali pretekstu, aby parka zbliżyła się fizycznie do siebie, potrzymała za rączki i ostentacyjnie okazywała sobie czułość. Wszystko jednak sypie się na balu, bo tam Catarina płaci za swoją pomoc największą cenę. Po tańcu z Rozym MC idzie do stolika, aby się czegoś napić, a wtedy spod blatu wyłazi nagle jakiś dzieciak i rani bohaterkę zatrutym ostrzem… To tyle, jeśli chodzi o obietnice złożoną Geordo, że Catarinie nic się podczas tej intrygi nie stanie i Rozy tego osobiście dopilnuje.
Niemniej w pozytywnym zakończeniu faktycznie wszystko jakoś się układa, bo Rozy sam znajduje antidotum – jak pamiętamy – był geniuszem, więc ze stworzeniem odtrutki też dał sobie radę. Albert z kolei przesłuchuje niedoszłego zabójcę i dzięki dziecku dowiadują się, że w spisek zamieszane były rody Sousan i Devall. Kolejny idiotyzm… skąd ten bachor, wysłany prawdopodobnie z misją samobójczą, bo wątpię, by ktokolwiek się nim przejmował, miałby jakieś cenne informacje? A nawet zakładając, że podał przesłuchującym jakieś nazwiska, to jakim problemem dla szlachty z Sousan i Devall było wyparcie się tego wszystkiego? Nikt ich otwarcie za rękę nie złapał. Przecież zmuszony przez króla dzieciak równie dobrze mógł powiedzieć, że morderstwo zleciła mu Wróżka Zębuszka, a na miejscu innych rodów raczej krzywo bym patrzyła na tak liche dowody. Mogłabym potem być następna w kolejce. Tyle to miało sensu. Oczywiście, ktoś mógłby powiedzieć, że Albert jako król i tak przeforsowałby na podstawie tego swoją rację, ale przecież scenarzyści przekonywali nas, że on miał niewiele sojuszników i jego władza była zagrożona… ale nie na tyle, by odwalać takie akcje za ogólnym przyzwoleniem? I kolejna nielogiczność: skoro Albert miał w garści lorda Ceda (przypomnijmy, że ex doradca był jego więźniem), to najlepsze co wymyślili poplecznicy antagonisty, to próbować zgładzić na balu jakąś nastolatkę z zagranicy? To już trzeba było atakować samego króla! Albo chociaż Roziona!
Oczywiście, już po odzyskaniu zdrowia, Catarina uświadamia sobie, że nie chce opuszczać Quid, bo pokochała Rozy’ego. W tej wersji historii to ona musiała wyjść z inicjatywą. Chyba po to, by wyszło bardziej wiarygodnie i nie tak creepnie, że tylko love interest się za nią uganiał. A skoro dostał oficjalne przyzwolenie, to młody Lindgren skrada jej całusa i obiecuje, że po nią wróci. Co też czyni, tylko w nieco zawiły sposób. Otóż dostaje pozwolenie od Alberta, by spędzić trochę czasu w Sorcier jako dyplomata. Mógł więc zapoznać się z kulturą ukochanej, a także oświadczyć się i zaproponować jej, by przeprowadziła się z nim do Quid, gdy MC skończy Akademię. Co dla mnie było raczej smutnym zakończeniem, bo oznaczało, że MC porzuci całą paczkę… To ja tam podziękuję za taki happy ending. No i żal mi było strasznie Geordo, który – co prawda – poszedł na rękę Catarinie i uwolnił ją od narzeczeństwa, ale został upokorzony przez Alberta i zmuszony udawać, że zostali ocaleni przez wspaniałe Quid po ataku piratów… sumie więc był największym przegranym całej tej sytuacji.
W jeszcze innym zakończeniu – już po akcji z trucizną – Rozy i Catarina zwiedzają razem stolicę Quid, ale nie czynią jeszcze żadnych konkretnych kroków w kierunku przeprowadzki czy zmiany relacji na coś poważniejszego.
Wreszcie w smutnym zakończeniu Catarina faktycznie umiera po zamachu, więc nie uniknęła bad endingu, którego tak się bała. Btw. Ciekawe, co to oznaczało dla relacji na linii Sorcier i Quid?
I teraz – przechodząc do podsumowania – przechodzenie tej ścieżki stało się w pewnym momencie nieprzyjemnym obowiązkiem. Obok historii Nicola, to była jedyna, która faktycznie mi się nie podobała. Czy jednak można mi się dziwić, skoro wszystko było tutaj napisane aż tak na skróty? Do momentu ujawnienia prawdy o pochodzeniu młodego inżyniera i uprowadzenia dziewczyn, bawiłam się jeszcze dobrze. Naiwnie chyba też wierzyłam, że zaserwują mi raczej mezalians w rodzaju „Titanica” – ot, utalentowany, ale biedny inżynier pokładowy zakocha się w eleganckiej córce diuka… Tymczasem im dalej w las, tym robiło się tylko gorzej, bo wychodziło na to, że My Next Life as a Villainess: All Routes Lead to Doom! ~Pirates of the Disturbance~ jest tym lepsze, im mniej twórcy próbują dorzucić do niego jakąś główną fabułę.
Być może będę w mniejszości, bo widzę, że ogólnie ten love interest – poza krytykowaniem go za bycie „nowym” – jest raczej lubiany przez zagranicznych recenzentów. Ale jak już mówiłam, to akurat nie było dla mnie żadnym wyznacznikiem, bo dla przykładu czułam sympatię do takiego Aaqila z kinówki, a też był „kolejnym rywalem” o względy MC i nie należał do „oficjalnej” paczki kawalerów. Mam jednak duże pretensje o to, jak zlekceważono sobie założenia tego świata przedstawionego. Nie mówię tylko o tym, jak bezużyteczni stali się nagle magowie (bo to spotykało ich także w innych ścieżkach), ale też jak zapomniano o jakiś społecznych zawiłościach, które normalnie odciskały mocne piętno na życiu postaci, o dobrym imieniu Stuartów i Claesów (Keith, czemu milczysz?!), jak niewiarygodna była sytuacja w Quid i – wreszcie – do jak niefajnych, wyświechtanych motywów się odwołano = patrz scena z upitym piratem i uprowadzeniem szlachcianek. (Jedyną osobą, która ma prawo porywać Catarinę jest Sora Smith :P).
Na szczęście gra nie dostarczyła mi już innych rozczarowań, więc ze ścieżką Rozy’ego muszę się jakoś pogodzić. I to chyba jeden z nielicznych momentów, w których cieszyłam się, że nic z My Next Life as a Villainess: All Routes Lead to Doom! ~Pirates of the Disturbance~ nie jest kanoniczne.