Uwaga: w grze pojawia się motyw samobójstwa, chorób psychicznych, stalkingu, różnych form przemocy, okultyzmu i napastowania seksualnego.
Bywają gry źle napisane, bywają perełki, ale gdy coś można zakwalifikować jako lek na bezsenność, to raczej nie jest to dobry znak. Niestety, pomimo całej mojej miłości do archetypu genki, tym właśnie dla mnie była ścieżka Yukimaro, czyli ayakashi, którego poznajemy w ramach opowieści z Wymiaru Istot Duchowych. A jak w zasadzie jego ścieżki krzyżują się z naszą bohaterką? Ano, dość nietypowo. Jest świadkiem egzorcyzmu, który okoliczny kapłan wykonuje na MC, aby uwolnić ją spod wpływu natrętnego boga-tengu o imieniu Toka. Yukimaro tak wtedy zaciekawia się tą sytuacją i samą bohaterką, że postanawia zostać jej prywatnym duchem opiekuńczym. Dokładniej zaś to dołącza do grona jej nadnaturalnych stalkerów, których Misa miała co niemiara. (Toka, Minami, Koharu… a teraz jeszcze on).
I co w zasadzie jeszcze mogę powiedzieć o samym Yukimaro? Mówi w archaiczny sposób, ale często zachowuje się infantylnie i ma „serce dziecka”. Co podobno wynika z tego, że wszystkie zashiki-warashi wyróżnia aż nienaturalna „czystość”, ale też „młodzieńczy entuzjazm”. Dlatego Yukimaro krzyczy. Naprawdę dużo. Do tego stopnia, że ciężko mi się go czasem słuchało i to nie wina seiyuu, ale pomysłu na tę postać. Czyli że niby mówi jak dziadek, ale jest głośny niczym rozpieszczony bachor. Poza tym ayakashi lubił anime, słodycze, no i Misę. Wydawał się również niesamowicie spostrzegawczy, bo gdy sytuacja tego wymagała, to potrafił na moment spoważnieć i nawet coś tam doradzić. Zależało mu więc, aby zmienić swój status z „ducha opiekuńczego na stażu” na pełnoprawny etat. Miał też bardzo interesujące podejście na temat tego, co może być źródłem radości i łatwo przywiązywał się do ludzi, którym pomagał.
Mam jednak straszny problem z tą ścieżką, bo tu naprawdę niewiele się dzieje… Jeszcze w common route zostaje rozwiązany bodaj jedyny, istotny antagonizm, czyli konfrontacja Misy z matką. Dziewczyna najpierw reaguje gniewem, a potem załamaniem. Nie wie, jak przekazać rodzicielce, że nie chce iść na studia medyczne, bo najzwyczajniej jej to nie kręci i nie jest przecież nic winna swojemu ojcu lekarzowi, aby musieć podążać jego śladami. W czym matka Misy ewidentnie próbuje sobie kosztem córki zrekompensować jakoś nieprzepracowaną żałobę. Niestety nawet ten wątek jest jakoś tak… rozwlekły. Misa nie wie, co zrobić. Niby słucha swoich doradców – Toki, Yukimaro i Koharu, ale tak naprawdę to dalej biega w kółko. Wreszcie zaś postanawia, że w sumie to pójdzie matce na rękę, bo nie chce jej ranić i udaje, że jest z tym okej.
I to właśnie jeden z tych rzadkich momentów, gdy Yukimaro staje na wysokości zadania i udowadnia, że jednak potrafi być odpowiedzialny. Jako „byłe bóstwo” potrafi widzieć aurę i doskonale wie, że Misa kłamie. Na dodatek ochrania ją przed wściekłością Toki, który chyba stracił do całej tej sytuacji cierpliwość (podobnie jak ja). Dlatego Yukimaro pojawia się w świecie śmiertelników w fizycznej formie, udaje odtąd doradcę zawodowego Misy, a tak naprawdę konfrontuje się z jej matką i uświadamia panią Isshikę, że nie ma nic złego w tym, by dziewczyna jeszcze szukała swojej przyszłości. Że przecież życie nastolatki powinno opierać się na zabawie, próbowaniu, uczeniu się na błędach itd., a wtedy, w pewnym momencie, wszystko się samo jakoś wyklaruje. I to tak naprawdę jest już rozwiązanie całego tego dylematu, bo Misa jest mu odtąd w cholerę wdzięczna, jej matka uspokojona, a inne duchy/kami/ayakashi… w zasadzie niepotrzebne.
Ni z gruchy, ni z pietruchy, dowiadujemy się także, że Yukimaro to się w sumie zakochał w Misie i nie postrzega już jej tylko jako swoją „panią”. Zaczyna go też niepokoić fakt, że gdy MC osiągnie szczęście, to jego misja zostanie spełniona, a co się z tym wiąże, będzie musiał zmienić właściciela i zająć się pomocą innemu śmiertelnikowi – a to ją przecież lubił najbardziej. Misa straci również wtedy możliwość widzenia duchów, dlatego ogólnie kontakt z jej nadnaturalnymi przyjaciółmi się urwie. Dlatego dziewczyna nie jest z tego zadowolona. Zwłaszcza że po matce, to przyjaciółka robi jej teraz pod górkę z powodu tych studiów medycznych i z nią także musi wyklarować sytuację. Potrzebuje więc wsparcia duchów, których obecność w swoim domu traktuje już jak coś całkowicie oczywistego. Do tego stopnia, że nie przeszkadza jej już nawet, że ludzie mają ją za wariatkę, bo gada czasem z powietrzem, a jej ayakashi kumple, siedzą sobie całymi dniami na kanapie i oglądają u niej anime. Albo wyjadają jej rzeczy z lodówki. Albo sami szykują posiłki.
A skoro ich czas powolutku się kończy, to Yukimaro bynajmniej nie kryje się ze swoimi uczuciami i staje coraz bardziej „dotykalski”. Często chce chodzić z MC za rękę, na randki, siada obok na kanapie. Ciągle prawi jej komplementy. Jest zachwycony jej uśmiechem i ogólnie zachowuje się jak labrador na sterydach. Jest wierny, podekscytowany i energiczny. Nic tylko by się z Misą bawił albo ją obłapiał. Zresztą ona także nie pozostaje obojętna na jego wdzięki, co prowadzi do licznych „gagów”, bo Yukimaro jest np. zazdrosny o Koharu albo przedstawia się Sayace, jako chłopak Misy. Dlatego dość szybko, bo nie wiedzą jaka przyszłość ich czeka, bohaterowie postanawiają ze swojej bliskości korzystać. Wyznają sobie uczucie, skradają całusa i czekają na nieuniknione.
Co nastaje bardzo szybko i bez zapowiedzi. Ot, pewnego dnia, Misa przestaje widzieć swoich duchowych towarzyszy. A wtedy popada w rozpacz i panikę, bo nie tak wyobrażała sobie pożegnanie. Z pomocą przychodzi jej jednak Koharu, który dalej ją nawiedza, więc może rzucać na dziewczynę zaklęcia. Za jej zgodą udziela jej mocy widzenia duchów, a co się z tym wiąże także zmarłych (np. Kara Kara czy Merry Mary w szkole). I chociaż Misę to początkowo przeraża, to jednak możliwość bycia z Yukimaro jest dla niej ważniejsza.
Swoją drogą, wspomniałam o tym, że Yukimaro był bóstwem, ale nie rozwodziłam się nad tym, bo… ten wątek też jest w cholerę nudny. Nie wiem, dlaczego tyle czekali z ujawnieniem jego przeszłości i budowali napięcie („Ja ci nic nie powiem, może Yukimaro sam kiedyś wyzna ci prawdę…”), skoro w zasadzie to najbardziej nijakie backstory w tej grze. Faktycznie był kami na jakimś zadupiu, powoli tracił wyznawców, bo nikogo nie obchodziła jego świątynka. Wreszcie zostało mu tylko dwóch staruszków, aż jeden z nich się rozchorował. Żona umierającego poprosiła kami o pomoc, a ten użył boskich mocy, aby wyleczyć człowieka. W efekcie złamał tabu, został zdegradowany i zmienił się w ayakashi. Tylko takie serdeczne i pomocne. Czyli w sumie nic nie stracił, bo lubił pomagać, a tam i tak popadał w zapomnienie…
Dochodzimy zatem do antagonizmu numer 2: czy duch i człowiek mogą być razem? Okazuje się, że tak, bo Yukimaro znajduje na to sposób. Mówi Misie, że może ona zostać jego żoną. W efekcie, gdy umrze, to dołączy do niego na wieczność jako ayakashi. Jedynym więc problemem było jej życie jako śmiertelniczki, bo wymagało to wszystko od niej wierności i cierpliwości aż po grób. Dosłownie. A przy okazji nie będą się nawet widywać, bo facetowi nie podoba się to, że Misa widzi zmarłych i zamierza anulować to zaklęcie, bo martwi się o jej poczytalność. Czyli stawia MC w sytuacji, w której samotnie, przez x lat, miałaby czekać na ich reunion w zaświatach, a do tego momentu… w sumie nic. Żadnych romansów. Żadnej czułości. Żadnych spotkań.
I teraz – w zależności od zakończenia – nasza bohaterka się godzi i np. odbywa się dla nich uroczy ślub na plaży w towarzystwie przyjaciół. (Magiczny wzrok postanawia sobie mimo wszystko zostawić). Mnie jednak trochę kuło w oczy, że nastolatka, która ledwo co miała dość siły, aby wybrać sobie studia, została zmuszona do podjęcia jeszcze poważniejszej decyzji życiowej z kimś, kogo ledwo znała… chwilę? I co ona w zasadzie o nim wiedziała? Nawet Yukimaro w pewnym momencie zauważył, że w sumie Misa nigdy go o nic nie pyta. Dlatego to rzekomo romantyczne zakończenie było dla mnie jednak trochę dziwaczne. No i Misa tak naprawdę zignorowała swoje własne obawy, byle tylko jej ukochany nie musiał porzucać pracy i dalej służył ludziom jako opiekun.
W innym zakończeniu: dzieje się praktycznie to samo, z tym że Yukimaro nie chce odchodzić do kogoś innego i rzuca robotę ducha opiekuńczego, aby być już Misy „na wyłączność”. Niby więc zrezygnował ze swojego marzenia, ale tak naprawdę bardziej zależało mu na tym, by towarzyszyć MC w jej życiu śmiertelnika. Co swoją drogą prowadzi mnie do kolejnych pytań. Jaka przyszłość czekałaby ich, gdy już oboje zostaliby ayakashi? Czy Yukimaro mógł ponownie aplikować na stanowisko? I co wówczas robiłaby MC? Ale tego się już z gry nie dowiemy.
PODSUMOWANIE:
Strasznie wymęczyłam tę ścieżkę i cały czas zerkałam w kierunku Koharu i Toki, zastanawiając się, czy już mogę jednak zawędrować w stronę któregoś z nich… Cóż, nie zrozummy się źle. Yukimaro był sympatyczny, ale to wszystko. Był aż ZA idealny, miły i optymistyczny, co kupuje tylko dlatego, że jednak był jakimś rodzajem ex-bóstwa. Jednak w jego ciągłych wrzaskach, entuzjazmie i energii szczeniaczka nie było nic pociągającego. Jako love interest absolutnie nie przekonał mnie do siebie i nie pomógł ani design postaci, ani CG, ani to, że reprezentował jeden z moich ulubionych archetypów.
Na dodatek tu się naprawdę nie pojawiły żadne przeszkody w fabule, bo oba wątki – i ten z matką, i z rozstaniem, rozwiązano pogaduszką w 5 minut. Przez większość rozdziałów postacie snuły się więc bez celu, a scenarzyści silili na kolejne gagi. Ja się nie potrafiłam w tym odnaleźć, ale może komuś takie pozytywniejsze podejście się spodoba? Wiecie, po grze o legendach miejskich, duchach i potworach, spodziewałam się jednak czegoś innego niż człowieczą wersję troskliwego misia.
Mam też wrażenie, że nie jestem w tej opinii odosobniona, bo sporo ludzi komentowało, że on bardziej przypominał idealnego kumpla, który szybciej by MC z kimś fajnym zeswatał i jej jeszcze przy tym kibicował, niż sam wpisywał się w rolę typowego love interest. Nie mam też wrażenia, że nasza Misa jakoś szczególnie dojrzała w tej ścieżce, bo ten szwadron pomocników rozwiązywał w zasadzie za nią każdy problem. Gdy tylko z czymś się borykała, panowie obskakiwali ją z każdej strony, byle tylko nie musiała kiwnąć paluszkiem czy nie przelała łezki. Dlatego dnia mnie to było duże „nope”. I nie ma szans, bym kiedyś chciała wrócić do tej historii.