Uwaga: Virche Evermore -Epic Lycoris- to gra skierowana do dorosłych odbiorców i zawiera wiele triggerujących treści: w tym sceny przemocy słownej i fizycznej, szeroko rozumianego gore, odurzania i prania mózgu, samobójstwa, mentalności sekt, i wiele, wiele innych… Poniższa recenzja będzie odnosiła się do różnych, kontrowersyjnych scen z gry, więc proszę mieć na uwadze własny komfort psychiczny i powyższe ostrzeżenia.
Side End -Encore- (czyli alternatywne zakończenia)
W swojej alternatywnej ścieżce Scien udowadnia, że od Dahuta czy Capucine’a odróżniał go tylko design postaci. Tak w skrócie mogłabym podsumować jego szaleństwo. Ale to nawet dobrze, bo chyba właśnie na coś takiego czekałam. W grze podstawowej twórcy zbyt słabo ukrywali swoje uwielbienie do tego bohatera i przez to często był przez nich wybielany albo traktowany z taryfą ulgową. Tym razem to się skończyło.
W każdym razie fabuła tej historii zaczyna się od rozdziału trzeciego. Ceres odkrywa prawdziwą naturę swojego pracodawcy i wie już, że eksperymentuje on na więźniach. Ponieważ nie potrafi tego zaakceptować, to postanawia odtąd trzymać się od niego z daleka, ale i tak codziennie przynosi do Instytutu kanapki, bo obawiała się, że facet nie zadba inaczej o swoje zdrowie. (No, okej, nie byłaś mu nic winna, a skoro cierpiałaś na nadmiar chleba lub wolnego czasu – to pewnie Yves czy Adolphe chętnie by je przyjęli. Chociaż jej obecna postawa i tak jest tutaj moralnie lepsza, bo przynajmniej nie podeszła do mordowania ludzi na zasadzie „oh, well… ten kto nigdy nie eksperymentował na więźniach, niech pierwszy rzuci kamieniem!” – jak w podstawcę).
W międzyczasie rodzina królewska i doktorek Capucine zaczynają się zastanawiać, dlaczego dziewczyna tak często kręci się przy Scienie i postanawiają sprawdzić, co jest w niej takiego szczególnego. Tym samym doktorek wymyśla głupią intrygę, by pod byle pretekstem potencjalnej epidemii przebadać MC krew, a wtedy odkrywa jej sekret. A skoro tak, to chce ją wykorzystać jako eksponat ciekawszy od Nadii, ale wtedy również Scien dodaje dwa do dwóch i orientuje się, że inwazja gwardii królewskiej na sierociniec raczej nie wiąże się z potrzebą zbiorowych adopcji, tylko coś się za kulisami święci.
W efekcie przybywa na miejsce akurat, aby uratować MC przed rojalistami. (Wcześniej ginie Adolphe, by osłonić ukochane kobiety, a Ankou ucieka w kłębach dymu – chociaż miał broń palną i cholera wie, czemu z niej skuteczniej nie skorzystał). Ceres zostaje przez Sciena zabrana do Instytutu, a tam odkrywa prawdę o swoich genach. Godzi się też dobrowolnie z nim współpracować – dać się pogrzebać żywcem – jeśli tylko uratuje on ich wyspę i sprawi, by była bezpiecznym domem dla jej bliskich. Tych, co jeszcze dychali.
Tyle że szybko wszystko się rypie. Przyjaciele Ceres próbują ją uratować i przypłacają to śmiercią. Matka Salome, chociaż łączy siły z Dahutem, to ginie z rąk Capucine, a Yves zostaje zamordowany na oczach MC przez samego Sciena w dniu finalnego eksperymentu. Widząc szaleństwo mężczyzny, to jak nie trafiają do niego żadne argumenty, i rozumiejąc nagle, że jej bliskich już nie ma, więc nie doczekają szczęśliwej przyszłości, Ceres sama nie rozumie, jak kiedykolwiek mogła kochać tego człowieka. Zresztą, przed śmiercią Yves całkiem słusznie mu wytknął, że gdyby był prawdziwym „bogiem technologii”, jak lubił się nazywać, to Scien znalazłby rozwiązanie, aby ocalić ukochaną kobietę, a nie robić z niej królika doświadczalnego. Miał też racje, zauważając, że godząc się na współpracę ze Scienem, Ceres sprawiła, że poświęcenie Adolphe’a poszło na marne. Jakby bowiem nie patrzeć, to oddał on życie za swoją siostrzyczkę, a ta chciała zostać użyta jak narzędzie.
Nic jednak z tych argumentów nie trafia do Sciena. Po pozbyciu się wszystkich wrogów (oraz pławieniu się w samo zachwycie nad tym, że mordując jedyną kobietę, do której coś czuł, udowodnił, że jest ponad ludzkimi ograniczeniami typu emocje) facet odpalił maszynę. Pół roku później Dahut włada j Arpéchéle – jako nowy król Liam (i marionetka Sciena), klątwa powoli słabnie, a Scien wciąż odwiedza grób dziewczyny, gdzie wyrosły fioletowe kwiaty… I trochę mu dziwnie. Ale to wszystko.
Z jednej strony, to zakończenie było więc bardziej „in character” wobec tego, jak nakreślono nam postać Sciena w początkowych rozdziałach. W oryginalnej grze trudno było mi przełknąć argument, że mężczyzna po prostu zapomniał o tym, że chciał walczyć z klątwą, ale ocknął się dzięki sile miłości. Z drugiej: boleśnie obserwowało mi się Ceres, która będąc więźniem Sciena przez kilka dni, dalej sprzątała laboratorium, robiła kanapki i pozwalała mu spać na swoim ramieniu. Cóż, mogłabym sobie to tłumaczyć tym, że z żalu zwariowała. Ale dlaczego nie próbowała skontaktować się z przyjaciółmi w żaden sposób i odwieść ich od ataku na Instytut? Jasne, pewnie by nie posłuchali, ale przynajmniej nie byłaby wtedy tak zaskoczona rzezią, której potem była świadkiem, jakby zupełnie się takiego obrotu spraw nie spodziewała. Mogła też wymusić na Scienie, negocjując z nim, że w zamian za współpracę musi on najpierw jakoś wpłynąć na jej przyjaciół (nawet ich uwięzić na ten czas), ale zamiast tego po prostu robiła za pokojówkę i czekała co się stanie, by potem być rozczarowana, że ich wszystkich powybijał.
Ale to nie wszystko! Zapnijcie pasy! W jeszcze innym zakończeniu, gdy dochodzi do starcia frakcji Sciena i Dahuta, to Ankou próbuje przemówić im do rozsądku. Wyznaje, że w jego organizmie tworzą się przeciwciała, więc nie ma potrzeby, aby zabijać dziewczynę. Wystarczy poczekać. Ale naukowcy odmawiają, bo… nie mają na to czasu. Wolą natychmiastowe rezultaty. Mimo to Dahuta trąca chyba sumienie i proponuje dziewczynie, by przeszła na jego stronę. I tak musi rozprawić się ze zdrajcami, ukarać winnych, więc nim ją poświęci, zapewniłby jej bezbolesną śmierć. Jeśli odpalą maszynę teraz, to czeka ją tylko niewyobrażalny ból. Tyle że MC odrzuca takie rozwiązanie, bo – chociaż wolałaby żyć – to wybrała Sciena. Będzie więc mu wierna do końca. WTF… No fajnie, że koniec końców facet się zreflektował i przyznał, że jednak mógł poszukać innego rozwiązania, ale było już na to za późno. Ostatecznie zabił MC i obiecał, że będzie w imię jej pamięci chronił wyspę, a potem wskrzesił ją sobie jako Relivera i kazał w sobie ponownie zakochać. Mnie jednak trudno było docenić romantyzm tego finału. Chociaż przynajmniej tyle dobrego, że Yves i reszta dychali… A Ankou nawet dalej tworzył te nieszczęsne przeciwciała.
Virche de La Coda -Émotion: Désepoir- sequel do bad engindu
W kontynuacji bad endingu, Scien praktycznie zamienia się w Jeana. W jakim sensie? Otóż po tym, jak dotrzymał słowa danego ukochanej i naprawił błąd, który sprawiał, że Reliverzy mieli uszkodzone banki pamięci, mężczyzna uznał, że nienawidzi tej sytuacji. Wszyscy byli szczęśliwi, a tylko on dalej cierpiał w żałobie. To dlatego postanowił zrobić wszystko i poświęcić każdego, aby wskrzesić ukochaną. W efekcie złamał przyrzeczenie, że nigdy więcej nikogo nie skrzywdzi i zginął z ręki swojego nemezis – Yvesa, który przybył do Instytutu, aby go powstrzymać. Scien, może trzeba było po prostu dogadać się z Jeanem? On tam zrobił naprawdę niezłe postępy w dziedzinie nekromancji XD.
Virche de La Coda –Émotion: Salut– sequel do happy engindu
…który jest zasadniczo o niczym. Po prostu domykamy pewne wątki. Scien postanawia zreformować system, jak dowiedzieliśmy się w grze podstawowej, i uniknąć sytuacji, w której władza jest w rękach jednej osoby. To dlatego tworzy coś w rodzaju zaczątków demokracji z radą, na której czele sam staje. W każdym razie ma w tym pełne wsparcie przyjaciół.
W sprawach sercowych, ku wielkiemu niezadowoleniu siostry Salome, Ceres przeprowadza się do ogromniastej i przaśnej rezydencji rodziny Brofiise, którą planują wypełnić dziećmi. Póki co bycie blisko ukochanego pozwala jej jednak lepiej radzić sobie z koszmarami, bo wciąż nie poradziła sobie ze stratą Adophe’a. W końcu dziewczyna nie wie, że Ankou, który jest obok, i który cały czas pomaga w opracowaniu lekarstwa na klątwę za sprawą swoich przeciwciał, nie jest żadnym wysłannikiem Hadesu… a właśnie jej przyjacielem. W pewnym sensie. A chociaż Scien rozgryza jego małą tajemnicę, to postanawia ją zachować dla siebie. Ba! Otrzymuje nawet od Ankou spluwę z przyszłości, aby w razie czego miał jak obronić siebie i Ceres przed zamachowcami.
Wreszcie rozwiązuje się też sprawa z Dahutem. Scien wraz ze sojusznikami odnajdują wszystkich jego współpracowników i przejmują kontrole nad tajnymi laboratoriami. (Co pomaga m.in. Mathisowi). Ale nie pozbywają się wszystkich klonów zielonowłosego. Zachowują jeden. Dlaczego? Bo Scien zawiera ze śpiącym i uwięzionym w zbiorniku Dahutem umowę, że jeśli kiedykolwiek zboczy ze ścieżki, która prowadzi do dobrobytu wyspy… to prawowity król ma prawo powrócić i go ukarać. Na co Dahut chyba się zgadza, bo odpowiada uśmiechem.
I co? Finito? Jeszcze nie. Okazuje się, że Scien musi skupić się na pracy i dotrzymaniu danego słowa, więc Ceres czeka na niego KILKA MIESIĘCY, siedząc w domu sama i szydełkując. Aż pewnego wieczora, tknięta dziwnym przeczuciem, wychodzi na zewnątrz, a tam jej love boy, obwieszcza swój sukces, pada na kolana i pyta, czy zostanie panią Brofiise. Wcześniej, póki nie pokonał klątwy, nie czuł się jej godny.
I to w zasadzie tyle. Mamy też dodatkowe, smutne zakończenie, w którym Ceres odchodzi, wydając wcześniej na świat bliźnięta. Wiecie, mają technologię, która pozwala się cofnąć w czasie i stworzyć klon człowieka ze wszystkimi wspomnieniami, a kobiety i tak umierają w połogu… No, nie powiem. Zajebista ta przyszłość. Widać, gdzie poszła kasa na badania. I nie było to zdrowie kobiet. W każdym razie Scien zostaje pełnoetatowym ojcem i co jakiś czas gada do ducha żony, prosząc, by na niego czekała. Bardzo dziwny ending i trochę tak z… nikąd? Wydaje się tak absolutnie oderwany od reszty, jakby twórcom zabrakło pomysłu i musieli coś na szybko sklecić. I czemu, do jasnej anielki, prowadziła do niego odpowiedź powiązana z tym, czy zabić, czy oszczędzić klona Dahuta?! To miała być jakaś kara, za to, że Ceres nie potrafiła mu wybaczyć morderstwa Adolphe’a? Pomijając już te dramatyczne, patetyczne błagania MC, by Scien ratował dzieci, a jej pozwolił skonać… No rzesz kurde… Jasne, w pełni popieram wolność wyboru, ale ta nachalna gloryfikacja macierzyństwa – na dodatek w uniwersum, gdzie ten problem był pozbawiony sensu (czemu on jej nie wskrzesił?!) – jednak mnie rozdrażniła. Ja wiem, że w patriarchalnej Japonii ta koncepcja może się nie mieścić w głowie, ale nie wszystkie kobiety żyją tylko po to, by wydać na świat młode.
PODSUMOWANIE:
Hm, hm, hm… Dość zachowawcza ścieżka? Z jednej strony alternatywne rozdziały odpowiedziały na prośbę wielu fanów, którzy chcieli zobaczyć Sciena w swoim najgorszym wydaniu. Wiecie, gdy jego pociąg dawno odjedzie. Co w zasadzie otrzymali, bo bardziej szalonym naukowcem i 100% antagonistą nie mógł już być. Miał nawet ikoniczną scenę śmiania się do siebie, z szeroko rozstawionymi i wzniesionymi do nieba rękami. Brakowało tylko piorunów w tyle.
Co więcej: zaskoczyło mnie także jak czułym, opiekuńczym i pełnym pasji partnerem okazał się nasz – do niedawna gardzący ludzkimi emocjami – „dziadunio”. Nie można więc w tej ścieżce narzekać na brak fluffu, bo Scien bardzo wspiera swoją partnerkę. Chce chronić ją przed wszystkim. Nawet koszmarami. Jest gotowy na zmiany, kosztem jej wygody itd. Trudno było zatem, już po przemianie, nie zauważyć jego uroku.
Na plus powinnam pewnie też uwzględnić nowe stroje postaci. Chociaż w przypadku Ankou mowa tylko o laboratoryjnym płaszczu. Ale fajnie, że twórcy o tym pomyśleli i przygotowali nowe modele.
No to co nie zagrało? Ano te dwa, nieszczęsne zakończenia. Wciąż mam ciary, jak myślę o tym, że nasza bohaterka siedziała i szyła miesiącami… Co, ona kurde, zapomniała drogi do Instytutu? Naprawdę nie mogła być obok swojego partnera i po prostu go wspierać? Jeśli nie w badaniach, to obecnością? Jeszcze gorsze jest jednak to zakończenie z porodem, bo jest po prostu idiotyczne na tle założeń świata przedstawionego. Ankou, weź się kopsnij jeszcze raz do przeszłości i może zachęć tym razem tamtejszego Sciena, by zainteresował się położnictwem, bo kiedyś mu się to przyda…