You’ve inherited your uncle’s potion shop—and a huge debt. Better get brewing! Customize your store, hire heroes to gather ingredients, befriend (or romance) fellow vendors to learn new haggling strategies, and go head-to-head with competitors in this narrative-driven, deck-building shop simulator. (źródło: Steam / opis wydawcy)
- Tytuł: Potionomics
- Developer: Voracious Games
- Wydawca: XSEED Games, Marvelous USA, Inc.
- Pełen dźwięk: angielski
- Napisy: angielski, niemiecki, koreański, japoński, chiński
- Rozszerzenia i powiązane tytuły: Finn (DLC)
Linki
Recenzja
Sylvia to młoda kobieta, która dopiero co skończyła collage’a i została prawdziwą, licencjonowaną wiedźmą ze specjalizacją warzenia eliksirów. Wydawało się zatem, że całe życie leży u jej stóp i może się już tylko skupić na karierze. Nope! Nie tym razem! Otóż okazuje się, że dziewczyna ma dług. Nie, nie studencki. W zasadzie to nawet nie tak, że musi jakoś naprawiać własne błędy. Po prostu odziedziczyła po zmarłym wujku zaniedbany i nierokujący sklep… a wraz z nim magicznych wierzycieli, którzy szybko związują duszę dziewczyny z kontraktem. Sylvia nie tylko więc musi wyrobić się w czasie z opłatami, ale także rozwinąć swój interes, jeśli ma się z tego jakoś wyplątać i nie zostać czyimś niewolnikiem na wieki.
I powiem Wam uczciwie, że w ogóle nie zainteresowała mnie ta gra. Myślałam, że będzie to kolejny indyk z nieudanym połączeniem daiting sim i managementu zasobami. Nie podobała mi się również oprawa graficzna, bo ten tytuł wyglądał jak współczesne filmy 3D dla młodzieży… Wiecie, coś na pograniczu „Krainy Lodu” a „Miraculum: Biedronka i Czarny Kot” – gdzie trudno rozróżnić jedną postać od drugiej, bo wszystkie mają tak samo wielkie oczy, lalkowate noski i wąskie ciałka. Miałam więc już na dobre olać „Potionomics”, ale pojawił się na wyprzedaży w kategorii „Cozy Games”… i jak ja się cholernie cieszę, że dałam mu szansę!
W skrócie: „Potionomics” to faktycznie połączenie kilku gatunków. Mamy tutaj 1) zarządzaniem czasem, które przykłada się na ilość dostępnych akcji w ciągu dnia; 2) deck bulding – bo będziemy targowali się z klientami o cenę mikstur przy pomocy kolekcjonowanych kart; 3) strategię – bo w nasz sklep trzeba inwestować, remontować, a składniki do mikstur nie są tanie; 4) daiting sim – bo Sylvia będzie budować z wrogami, dostawcami i najemnikami różne relacje; 5) oraz walkę z bossami, a dokładniej to uczestnikami turnieju dla alchemików, którzy stają się coraz silniejsi, a na przygotowania do starcia mamy tylko 10 dni…
Ogólnie więc fabuła tej gry zamyka się w jakiś 50 dniach, czyli już po wszystkich turniejach i przewrotnym zakończeniu, ale potem spokojnie możemy sobie kontynuować nasze zmagania w trybie nieskończoności. Możemy też, już na wstępie, zdecydować na jakim poziomie trudności chcielibyśmy w ogóle wziąć udział w tej przygodzie. Relaksującym – gdzie wszystko jest łatwiejsze, tańsze i z myślą o „niedzielnych graczach” czy rosnącym (kapitalistycznym XD) – gdzie trudność wyzwań wzrasta wraz z postępem fabuły. W czym ja, osobiście, zaczęłam od trudniejszego, ale po jakiś 10 dniach zresetowałam zapis i przerzuciłam się na wersję cozy. Nie dlatego, że gra była jakaś ultra trudna do pokonania, ale chciałam po prostu się przy niej bez spiny bawić.
Możecie się jednak zastanawiać, czemu w ogóle piszę o niej na tym blogu? Ano dlatego, że jak dla mnie to postaci w „Potionomics” mają więcej charakteru, zabawnych dialogów i romantycznych momentów niż w niejednej grze otome od wielkiego studia… Zasadniczo twórcy stworzyli dla nas aż 9 opcji romansowych (10 z DLC). A chociaż nie możemy zmienić wyglądu, imienia, głosu czy charakteru samej głównej bohaterki, to nie można powiedzieć, że nie mamy ogromnego wpływu na jej życie sercowe! W czym gra – ponownie – oferuje nam dwa tryby: monogamistyczny i haremu. Stąd – jak nazwy wskazują – w tym pierwszym budujemy relacje z postaciami, ale tylko z jedną wchodzimy w oficjalny „związek”, gdy reszta staje się wówczas automatycznie „przyjaciółmi” lub bezwstydnie podbijamy do wszystkich i wszystkiego, co się tylko rusza, a nasi wybrankowie/wybranki nie mają nam tego za złe.
Same wpływy możemy wbijać na różne sposoby: czy to przez spędzanie czasu, podarunki czy odpowiednie opcje dialogowe. A gdy już zbierzemy ich odpowiednio dużo, to odblokowujemy jedną z 10 rang, co prowadzi do jakiejś scenki z daną postacią, poznaniem kawałka jej historii, jak również… do materialnych bonusów. Mogą to być nowe karty, zniżki na usługi czy różne premie.
I powiem od razu, że naprawdę byłam zachwycona postaciami ze świata „Potionomics”. Gdy zobaczyłam potencjalnych wybranków (typu ogromny, humanoidalny mors artysta czy specjalistka od marketingu kobieta-ćma z 80-rodzeństwa, z którymi rywalizuje) nie od razu byłam przekonana, czy ta menażeria dziwaków do mnie trafi. Szybko jednak okazało się, że ocenianie po wyglądzie bywa zgubne! Ani jedna z nich mnie bowiem nie nudziła, nie sprawiała, że nie chciało mi się jej odwiedzać, czy nie rozczarowała swoją historią. Przede wszystkim dlatego, że „Potionomics” to naprawdę kawał dobrej komedii i ktokolwiek pisał te dialogi czy wymyślał sytuacje, musi być zarąbistym dodatkiem do każdej paczki znajomych, bo ma unikalne poczucie humoru. Ba! Nie zliczę razy, gdy po prostu do łez zaśmiewałam się przy tej grze, a naprawdę oceniałam ją początkowo jako infantylną. Mea culpa!
W efekcie tak trudno było mi zdecydować się na jedną ścieżkę i od razu uderzałam w tryb haremu… Stąd – jeśli już naprawdę miałabym się czegoś przyczepić – to, przykro mi Sylvia, uwielbiam cię, ale te teksty na podryw to miałaś czasami przyprawiające o ciarki XD. Co prowadzi chyba jednocześnie do mojego jedynego, malutkiego zarzutu. Czyli wdzięku w filtrowaniu bohaterki na poziomie wujka Staśka z wesela. Ogólnie jednak czułam się, jakbym nie grała w grę, a oglądała serial. Za dobrze to wszystko było bowiem ze sobą połączone i zbyt fajnie naszpikowane różnymi zwrotami akcji.
A bardziej szczegółowo, to znajdziecie tu 4 panów, 5 pań i — nieidentyfikującego się z żadną płcią – Quinna. Do grupy pierwszych zalicza się: Muktuk – wspomniany już mors, który chce stworzyć dzieło życia; Baptiste – lider gildii bohaterów i szlachcic, który „poznaje życie prostaczków”; Corsac – łowca veganin, który nie zabija i dla którego określenie „kuudere” to za mało; oraz Finn – człowiek-rekin, który chętnie zniszczy naszą bohaterkę w turnieju. Do grupy pań zaliczyć za to można: Mint – czyli początkującą wojowniczkę o złotym sercu; Roxanne – alchemiczkę o szemranej reputacji i baaardzo kobiecych wdziękach; Xid – czyli bardkę, zmęczoną sławą i codziennością sceniczną, Saffron, czyli driadę, ex-bohaterkę i wybitną rzemieślniczkę oraz Lunę, czyli wiecznie na kawie, w pośpiechu i żadną uznania mamusi kobietę-ćmę. Mnie osobiście najbardziej jednak orzekł ten ostatni/ostatnia, czyli Quinn. Dysponujący niezwykłą mocą zduplikowania wszystkiego, co posmakuje, żyjący w osamotnieniu (jedynie ze swoim potwornym mimikiem) i o niesamowicie ciętym języku archetyp tsundere. Co jest o tyle zabawne, że zwykle za nim nie przepadam.
Nie samym jednak romansem człowiek żyje i poza tym przez grę przewija się też sporo innych, wyrazistych postaci pobocznych, że wspomnę chociaż o naszej zgryźliwej sowie o imieniu… Owl. Tak, wiem. Ale co istotniejsze – to właśnie ona nas mentoruje i wprowadza w arkany magicznego świata. (Głównie jednak wyzyskuje i zmusza do sprzątania ptasich odchodów…). Albo o kocich piratach, o zabawnych imionach Salt & Pepper, którzy chętnie przyjmą nas do swojej załogi, jeśli pomyślnie przejdziemy rytuał braterstwa krwi. (I damy im naprawdę duuużo ryb….).
Skoro jednak już napisałam dość o aspektach „visual novel”, czas nieco nakreślić Wam pozostałe. Jak napomknęłam we wstępie, w grze będziemy głównie tworzyć i handlować miksturami. Pomagać nam w tym będą receptury i składniki – z których każdy rozkłada się na jeden z magicznych pierwiastków: A, B, C, D i E. To ich kombinacje (oraz różne proporcje) pozwalają nam odpowiadać na zapotrzebowania rynku i, np. danego dnia zbić fortunę na miksturach do przywracania many, a innego na takich do leczenia senności. W czym, aby być coraz lepszym w swoim fachu będziemy też potrzebować odpowiednich kotłów, dużych półek, wystawek, a nawet opału, bo przecież na czymś trzeba to wszystko ugotować…
…ale od czego jest ta armia sojuszników? To oni mogą dla nas przygotować kampanie reklamowe, zbudować sprzęt, zapewnić motywującą gadkę, a nawet udać się na wyprawę, pokonać potwory i przynieść łup w postaci cennych składników alchemicznych. Mogą też nam powiedzieć, co kombinuje konkurencja, przewidzieć zmiany w zachowaniu klientów, albo np. wprosić się nam na chatę w celu pogawędki.
Wreszcie, nie możemy też zapominać o długu, dlatego co 10 dni musimy przygotować trzy trudniejsze i najbardziej pożądane eliksiry turniejowe. W czym każda mikstura może mieć kilka gwiazdek jakości oraz cechy specjalne np. może ładnie pachnieć, smakować lub wyglądać. Wówczas zmierzymy się w trzech konkurencjach z jednym z 5 rywali – o wzrastającym poziomie trudności. Nasze wyczyny oceni „niezależny” sędzia, a jeśli wygramy, to akurat nagroda pójdzie na kolejną ratę. …a co? Myśleliście, że coś zostanie w kieszeni? Podziękujcie wujkowi! W przypadku przegranej zaś, niestety, czeka nas „bad ending” i koniec przygody… (Stąd jeśli wolicie tego uniknąć i nie zależy Wam na aspekcie strategicznym, to polecam jednak tryb „relaksujący”. Ceny składników nie są wtedy takie wysokie, mikstury nie są tak skomplikowane, a poza pracą Sylvia ma więcej czasu na przyjemności).
Czym jednak byłyby takie starcia bez odrobiny oszustwa? Dlatego Sylvia może sobie pomóc dobrą gadką. Zupełnie jak wtedy, gdy namawiamy klientów do zakupu wyjątkowo paskudnej mikstury. Ważną częścią „Potionomics” jest bowiem pojedynkowanie się na karty. Stąd zarówno, gdy chcemy coś sprzedać w sklepie, czy zauroczyć sędziego, możemy zdecydować się na udział w mini-grze. Mając początkowo 3 losowe karty na ręku, będziemy za ich pomocą budować „zainteresowanie” naszym towarem i starać się bronić przed stresem. Nie możemy przesadzić z targowaniem, bo różne osoby, mają różną cierpliwość i nie będą chciały słuchać „jak Niemiec płakał, gdy sprzedawał” w nieskończoność. Czasami zaś Sylvia okazuje się podatna na krytykę czy zły humor nabywców. Z każdą turą dobieramy więc nowe karty (z wcześniej przygotowanej talii 20 różnych kart z naszej kolekcji) i staramy się ubić interes życia, windując cenę, ale rozważnie obserwując buffy i debuffy na kolejne tury. Co więcej, kolejne karty zdobywamy wraz z rangami u przyjaciół/ukochanych: i tak, od Saffon możemy się, np. nauczyć obniżać zdenerwowanie, kiedy Roxanne pokaże nam jak odwracać uwagę od wad mikstury, (a Salt & Pepper czy Finn – jak kompletnie sterroryzować klienta).
Jeśli chodzi o aspekt techniczny, to bardzo zaskoczyła mnie jakość animacji. Może nie przepadam za 3D i takimi projektami, ale trudno było nie zauważyć, że włożono w to kawał serducha, a mimika postaci – nawet jeśli nieco teatralna – to była bardzo dynamiczna. Jeszcze bardziej zdziwiło mnie jednak to, że praktycznie każda kwestia mówiona w „Potionomics” jest zdubbingowana, a aktorzy głosowi idealnie pasowali do swoich ról. Nawet Sylvia, choć gry otome nauczyły mnie, że raczej rzadko kiedy mamy przyjemność „posłuchać” głównej bohaterki, doczekała się nagrania dla KAŻDEJ swojej kwestii mówionej. Przez co naprawdę przyjemnie się grało, bo jest tutaj od groma tekstu do czytania.
A przechodząc do podsumowania, „Potionomics” to dla mnie super odkrycie tygodnia. Zagrywam się w nie nieprzerwanie od kilku dni i naprawdę się cieszę, że jednak nie wrzuciłam go nierozważnie na listę ignorowanych. Mam niestety przykre wrażenie, że ten tytuł, jak to często bywa z grami „skierowanymi do kobiet”, przeszedł ot najzwyczajniej, bez medialnego echa. Może bowiem się mylę – poprawcie mnie wtedy bardzo proszę – ale ja w ogóle nie natknęłam się w jego przypadku na jakiś szczególny marketing? Tym bardziej chciałam napisać o tej małej perełce na swoim blogu. Zwłaszcza że znajdziemy tu tak wiele elementów charakterystycznych dla gatunku visual novel. Mam też nadzieję, że w przyszłości pojawi się więcej DLC z nowymi postaciami. Nie pogniewałabym się też, gdybyśmy na jakimś etapie mogli zamienić Sylvię na Sylvia, aby gra była bardziej inkluzyjna (ale rozumiem, że wymagałoby to kolejnych wydatków na lektora). Albo chociaż ufundować jej fryzjera. Lub by po prostu dodano więcej fabuły po upływie ostatniego dnia. Zobaczymy jednak, co przyszłość przyniesie… A póki co, zostawiam Was już samych. Mam tam kolejne 50 litrów mrocznej ogórkowej do wstawienia na palnik!