Uwaga: Virche Evermore -Epic Lycoris- to gra skierowana do dorosłych odbiorców i zawiera wiele triggerujących treści: w tym sceny przemocy słownej i fizycznej, szeroko rozumianego gore, odurzania i prania mózgu, samobójstwa, mentalności sekt, i wiele, wiele innych… Poniższa recenzja będzie odnosiła się do różnych, kontrowersyjnych scen z gry, więc proszę mieć na uwadze własny komfort psychiczny i powyższe ostrzeżenia.
Ścieżka Mathisa w grze podstawowej może nie należała do moich ulubionych, ale to nie tak, że zupełnie mi się nie podobała czy że miałam do niej jakąś awersje. Skrycie liczyłam więc, że być może, robiąc podejście numer dwa, scenarzyści zdecydują się tym razem nie iść drogą torturowania Ceres, ale znajdą jakiś inny sposób, aby chłopak mógł jakoś „być sobą”. Czyli tym nieśmiałym, dobrodusznym molem książkowym, którego polubiliśmy w prologu. Niestety, chyba jednak na zbyt dużo liczyłam, bo tym razem historia prezentuje się baaardzo podobnie.
Side End -Encore- (czyli alternatywne zakończenia)
Alternatywna historia Mathisa zaczyna się tak naprawdę w momencie, gdy osobowość chłopaka zmienia się nagle o 180 stopni (nie mylić z 360). Staje się on nagle oschły, zimny, skoncentrowany na zemście, a Ceres nie wie, co tak naprawdę jest tego przyczyną. Mimo to, tak samo jak w ścieżce z gry głównej, postanawia, że nie odwróci się od niego i zrobi wszystko, aby go dalej wspierać. I tym razem, o dziwo, Mathis pozwala jej sobie towarzyszyć i w pewnym stopniu się sobą opiekować, np. MC ostrzy dla niego noże czy dba o to, by mieli jedzenie w kryjówce, w której planują dalsze kroki, a młodzieniec czai się na Bourreau.
Z czasem nawet ta dziwna, obca osobowość Mathisa zaczyna czuć do Ceres słabość. Ba! Prosi w pewnym momencie, by blondyna opowiedziała nieco o książce, którą zniszczył, a której fabuły już nie pamięta, chociaż zaczęła go nagle ciekawić. Niestety, w efekcie, prowadzi to do tego, że Mathis jest zazdrosny o swoje „poprzednie” wydanie i próbuje ZNOWU dziewczynę odtrącić… Heh…
A potem sprawy komplikują się tym bardziej, bo Ceres znacznie szybciej dowiaduje się tutaj o istnieniu homunkulusów, a Scien wpada na trop Camile’a Claude’a i nie jest zadowolony z jego małych zabaw nad płodami w piwnicy. To dlatego pragmatyczny lokaj musi działać i postanawia, że jedynym rozwiązaniem jego problemów będzie wgranie Mathisowi nowej osobowości – takiej, która przekona wszystkich, że to chłopak stał za uprowadzaniem i zabijaniem prostytutek. A skoro tak postanowił, to tak czyni. W efekcie Mathis zamienia się w psychopatę, który jedyną radość w życiu odczuwa z mordowania. Co łatwo można przewidzieć, do czego prowadzi.
W złym zakończeniu Ceres nie chce go opuścić i pozwala mu się po prostu zakatować w tajemnym laboratorium. W jeszcze innym jest całkiem podobnie, z tym że w ostatniej chwili Mathis się powstrzymuje, wydłubuje własne oczy i tym sposobem uniemożliwia sobie skrzywdzenie kogokolwiek w przyszłości. Co prawda ląduje potem w więzieniu i – pomimo kalectwa – ma zgnić w celi, ale Ceres odwiedza go cały czas i wspólnie dalej pracują nad powieściami. W kolejnym Ceres znowu zostaje przez Mathisa zakatowana, ale ten przynajmniej w ostatniej chwili odzyskuje „świadomość”, żegna ukochaną i mogą się „jakoś” pożegnać. Chłopak i tak ląduje potem w więzieniu i czeka go egzekucja, lecz liczy na to, że spotka dziewczynę w Hadesie.
Wreszcie w jedynym „pozytywnym zakończeniu” (?) Ceres udaje się „siłą swojej miłości”, zmusić Mathisa, by ten wypowiedział jej imię, a wtedy jego osobowości stają się jakoś „stabilne”. MC przekonuje go tym samym, że bez względu na to, którą wersją by siebie nie był, to i tak będzie go kochać… i razem popełniają samobójstwo – w wyniku czego Jean osiąga swój cel. Mijają miesiące, a jedyny żywy Claude, mając Rosalie u boku, zastanawia się nad swoimi wyborami. To nie tak, że żałował wskrzeszenia ukochanej i tego, że wciąż musi się z nią ukrywać, aby nikt nie poznał jego brudnych sekretów, ale mimo to nawet on nie mógł zaprzeczyć, że miłość Mathisa i Ceres mu zaimponowała.
Virche de La Coda -Émotion: Désepoir- sequel do bad engindu
Chory teatrzyk Ceres trwa. Wciąż udaje Rosalie, aby ocalić kruchą psychikę Mathisa i to do tego stopnia, że odtwarzają coraz bardziej intymne wspomnienia Camile’a na temat jego związku z byłą żoną. Wreszcie docierają do momentu, w którym MC zachodzi w ciąże. I wszystko jakoś dalej by się toczyło, gdyby nie to, że musi zdradzić ukochanemu imię, jakie planuje nadać ich chłopcu… To sprawia, że Mathis ma kryzys i następuje error w jego banku pamięci. Na scenę wkracza więc Camile i informuje Ceres, że muszą przeprowadzić scenkę z ciążą od początku. Jeśli dobrze zrozumiałam, to bohaterka pozbyła się wówczas dziecka, ale to nie jest powiedziane wprost. W każdym razie ta chora ścieżka kończy się sytuacją, w której Ceres znowu dobiera się do Mathisa, znowu używa dokładnie tych samych słów, co poprzednio, by „rozpalić jego emocje” i znowu planują wspólnie rodzinę… (A ja rozumiem, że Camile ich cały czas podglądał i wszystko reżyserował?).
Virche de La Coda –Émotion: Salut– sequel do happy engindu
Jeśli myśleliście, że Lucas miał u twórców przerąbane, to powiem Wam, że z Mathisem nie jest wcale dużo lepiej. Przypomnijmy, że w „dobrym” zakończeniu został on reliverem, ale jakimś cudem przetrwało jego uczucie do Ceres. Teoretycznie więc czekał nas już tylko fluff i happy ending, nie? …Nie? A gdzie tam! Okazuje się, że Mathis cierpi na poważny błąd, o którym więcej było w ścieżce Sciena. Chodzi o ukrywaną przed światem tajemnice, że śmierć w wyniku próby wyrwania sobie z piersi serca, to tak naprawdę doskonale znana naukowcom z Instytutu usterka techniczna, która pojawiała się, gdy reliver „zbyt mocno kochał”.
W efekcie parka dowiaduje się więc – bo Ceres mieszka z Mathisem, a ten oficjalnie odziedziczył rodowe nazwisko, posiadłość i funkcje tłumacza – że po pięciu takich „atakach”, ból i szaleństwo Mathisa stanie się tak ogromne, że dojdzie do jego samounicestwienia. A co gorsza, że w przyszłości pewnie i tak nie uniknęliby podobnego losu, bo ich miłość do siebie była po prostu zbyt potężna. Jedyne więc, co im zostało to albo przerwać ten łańcuch tragedii, albo się z nim pogodzić.
W „lepszym” zakończeniu Ceres przekonuje Mathisa, że to nic takiego. Że ważniejsze, aby po prostu zawsze byli razem. Co sprawia że – po wielu latach i time skipie – faktycznie widzimy, jak bohaterowie zostają reliverami, nie pamiętają się, czytają wspólnie książkę, którą w międzyczasie mężczyzna napisał, zakochują się w sobie i… znowu umierają. A Ankou w istocie staje się czymś w rodzaju strażnika tego niekończącego się cyklu odrodzenia i śmierci. Nikt jednak nie wydaje się z powodu takiego układu niezadowolony. Ba! Powiedziałabym nawet, że mając nową misję, Ankou pewnie nie był taki samotny.
W drugim zakończeniu, gdy dochodzi do piątego, najgorszego ataku, Ceres i Mathis popełniają samobójstwo kochanków, dźgając się nawzajem sztyletami. Woleli po prostu odejść z tego świata i wierzyć, że jeśli kiedyś faktycznie się reinkarnują – nie jako reliverzy, ale nowe istoty – to się odnajdą, a ich miłość przetrwa.
To, co jednak było naprawdę meczące w obu tych opowieściach to fakt, że strasznie dużo było tu Camile’a i szczerze mówiąc, wkurzało mnie i jego wybielanie, i czas antenowy, jaki mu poświęcono. Nie, bez względu na to, jak bardzo kochał Rosalie, jak bardzo chciał niegdyś zmienić status quo, bo drażniły go nierówności społeczne, jak mimo wszystko opiekował się Mathisem… to pozostawał niebezpiecznym, psychopatycznym, seryjnym zabójcą niewinnych kobiet i ich nienarodzonych dzieci. To rozczulanie się więc bohaterów nad „biednym Jeanem” i tym „jak bardzo kochał” nie zmienia bowiem faktu, że odreagował swój ból na przypadkowych ofiarach. To nie tak, że nie rozumiem, z czego wynikało jego szaleństwo i rozpacz, ale nie przesuwajmy granicy sympatyzowania z nim w taki sposób, by zapominać o zbrodniach. W czym scenarzyści się wyraźnie pogubili.
PODSUMOWANIE:
Mam bardzo mieszane uczucia wobec tej ścieżki. Niby zakończenie z –Émotion: Salut– było oryginalne i pokrętne. Nie spodziewałam się takiego kierunku, więc mimo wszystko doceniam, że twórcy pozostali wierni wypracowanej konwencji – połączeniu romantyzmu z absolutną rozpaczą. Z drugiej strony, jak wspominałam, pogubił mi się w tym wszystkim Mathis. Zupełnie jakby ta ścieżka nie była o nim, ale o Jeanie, determinacji Ceres i może ogólnie przerąbanej sytuacji reliverów. Miałam jednak wrażenie, że on jako niezależna jednostka, ten uroczy, nieśmiały chłopak, którego kiedyś poznaliśmy, nawet jeśli faktycznie był tylko homunkulusem pozlepianym z cudzych wspomnień… zniknął ze sceny absolutnie i bez śladu.
Ba! Nawet w kontynuacji pozytywnego endingu to nie Mathis, samodzielnie, podjął decyzję na temat swojej przyszłości z ukochaną, ale miał jakiś dziwaczny dialog wewnętrzy z wizją Jeana, który mu kibicował i żądał udowodnienia, że chłopakowi faktycznie zależy na Ceres równie mocno, jak jemu na Rosalie… Bo to powinien odziedziczyć po rodzicach. Czy jakoś tak… WTF, dude? Won z mojej fabuły! Co ty jesteś jakiś duch mistrza Jedi, czy co?! Nie wystarczy, że nie znaleziono twoich zwłok i ciągle muszę żyć w strachu, że zaraz wyskoczysz zza rogu? Musisz ich jeszcze prześladować wizjami? Naprawdę Mathis nie mógł mieć na tyle kręgosłupa, by samemu zdecydować, co chce zrobić ze swoim życiem i musiał zostać „popchnięty” we właściwym kierunku przez braciszka? Heh…
Co więcej, wracając do alternatywnej ścieżki, mam wrażenie, że twórcy zmarnowali dodatkowo szansę, aby poprowadzić tę historię w inny sposób. Pozbyć się wreszcie tej nieprzyjemnej dla wielu odbiorców sceny, w której Ceres jest torturowana w piwnicy, ale i tak kocha Mathisa, przyjmuje ciosy, i trwa u jego boku jak żona przemocowego partnera (= co zapewne było powodem, dlaczego tylu graczy wspominało o dyskomforcie). Ba! Mogli pokazać, jak udaje się jej jakoś walczyć albo sabotować plan Jeana… Tymczasem bardzo szybko wskoczyliśmy w dokładnie w ten sam schemat. Jedynie zachowanie antagonisty było „bardziej ludzkie”, bo tutaj miał nawet jakieś tam wyrzuty sumienia. Czy chociaż przemyślenia. Nie bardzo jednak tego potrzebowałam, bo nie na tego bohatera powinno być skierowane światło reflektorów. Może dlatego – summa summarum – ta opowieść podobała mi się mniej od innych ścieżek. Ogólnie nie lubię takiej dysproporcji i poczucia, że twórców zafascynował nagle inny wątek albo mają fiksacje na postaci drugiego planu… Ale może ktoś ma inne zdanie na ten temat? Chętnie poczytam o waszych odczuciach.