Uwaga: Virche Evermore -Epic Lycoris- to gra skierowana do dorosłych odbiorców i zawiera wiele triggerujących treści: w tym sceny przemocy słownej i fizycznej, szeroko rozumianego gore, odurzania i prania mózgu, samobójstwa, mentalności sekt, i wiele, wiele innych… Poniższa recenzja będzie odnosiła się do różnych, kontrowersyjnych scen z gry, więc proszę mieć na uwadze własny komfort psychiczny i powyższe ostrzeżenia.
Przygodę z fandiskiem postanowiłam zacząć od Lucasa, chociaż zespoilerowałam sobie, że nie będzie za różowo. Niestety wielu ludzi na Reddicie dało już upust swojemu niezadowoleniu, a ja nieopatrznie przeczytałam nagłówki wątków – sąd nastawiłam się z wyprzedzeniem, że mogę zapomnieć o „prawdziwym happy endingu” i czeka mnie jeszcze tylko więcej cierpienia. Ale czy tak było naprawdę? A może niektórzy mieli po prostu zbyt wygórowane oczekiwania? Zaraz się o tym przekonacie!
Side End -Encore- (czyli alternatywne zakończenia)
Szczerze mówiąc, gdyby nie powtarzanie ciągle tych samych treści, to uważam te bonusowe endingi za bardzo udane. Na tyle mi się podobały, że dla mnie spokojnie mogłyby zastąpić kanoniczną fabułę, bo uważam je za najzwyczajniej logiczniejsze.
W tej alternatywnej wersji opowieści przenosimy się znowu do rozdziału 3. MC odkrywa prawdziwą tożsamość Lucasa (a dokładniej, że to on jest zabójcą) i jest zmuszona znajdować się pod jego obserwacją. Mężczyzna w tym czasie wciąż wykonuje rozkazy szalonego doktorka Capucine, grającego kartą „tylko ja mogę pomóc Nadii bla bla”. To, co jednak pozytywnie mnie zaskoczyło, to pewne, ale bardzo istotne zmiany, które tutaj wprowadzono.
Po pierwsze dowiadujemy się, że Lucas już wcześniej znał się z MC, bo spotkali się jako dzieci. Gdy chłopak, po ucieczce z domu, szukał schronienia dla siebie i schorowanej siostry, to Ceres zaprowadziła go do swojego sierocińca, aby chociaż chwile rodzeństwo Proust mogło tam zregenerować siły. (Potem i tak musieli się zawijać, bo wciąż byli poszukiwani przez rodziców). Przy okazji MC nauczyła też Lucasa robić koronę z kwiatów, pozwoliła się wypłakać i przekonała go, że nie musi być zawsze samodzielny i silny. Że wolno mówić mu, gdy czegoś nie chce robić. Że to okej szukać pomocy. Że mogą spędzić trochę czasu jak po prostu „dzieci”, czyli na zabawie. Oraz – co najważniejsze – że nie może ograniczać swojej egzystencji do bycia bratem Nadii i szukania dla niej pomocy. Że czasem musi też pomyśleć o sobie. (Czego zresztą pragnęła też jego siostra).
Co prawda Lucasa bardzo podbudowały wtedy jej słowa, ale nie mógł się nimi jeszcze wówczas kierować. Będą jednak miały znaczenie w późniejszych etapach tej ścieżki, bo otworzą wreszcie młodemu mężczyźnie oczy na swoje błędy. To dlatego w tym wątku ważną funkcje pełni też Dahut. Kiedy Lucas odkrywa, że Reliver nie tylko zna się z jego siostrą, ale też zrobił dla niej specjalne krzesło na kółkach, aby mogła się samodzielnie przemieszczać, to nie potrafi już go ot tak nienawidzić. Na dodatek ma kryzys wiary. Uświadamia sobie bowiem, że nie jest w stanie zabić Dahuta, nawet gdy Capucine daje mu taki rozkaz, bo odebrałby siostrze przyjaciela i jeszcze zasabotował wysiłki znalezienia dla niej lekarstwa. W końcu to Dahut wyjawia mu – jako jedyny w całym tym uniwersum – prawdę o przyczynie stanu Nadii.
W efekcie Lucas wraca z nieudanej misji do domu, prosto w ramiona Ceres, która zapewnia go (chociaż siedzi w klatce), że zrobił dobrze, że ma prawo się nie zgadzać i że zawsze będzie go wspierać. Nie ma więc dziwnej sceny z przymusowym pocałunkiem, a zamiast tego widzimy wiele emocjonalnego wsparcia. Ceres zakochuje się w Lucasie, bo potrafi się utożsamiać z jego cierpieniem, ale podziwia też to, jak poświęca się dla siostry. Lucas zaś nigdy nie przekracza fizycznej bariery i nie narzuca się MC. Ot, po prostu chce mieć ją u swego boku w chwili śmierci w wyniku klątwy. Nic więcej.
Parka udaje się też razem do szpitala WRESZCIE z logicznego powodu. W podstawowej grze absolutnie nie ogarniałam dlaczego oni się tam zakradli. Tutaj chcą zabrać Nadię, bo wiedzą, że Capucine może się mścić za to, że Lucas się zbuntował. W końcu skoro przestał być narzędziem, to stanowił zagrożenie. A jedyne co w takim razie ochraniało doktorka przed gniewem młodego mężczyzny to zakładnik. I nie mylą się.
W smutnym zakończeniu co prawda Capucine porywa Nadię, ale nie zamienia ją w jakieś wykolejone monstrum. Zamiast tego wymusza na Lucasie współpracę. Inaczej ten nigdy nie dowie się, gdzie jest ukryta jego siostra. Znowu manipuluje i otruwa naszego love boya, aby wysłać go do walki ze Scienem & co. Nadię udaje się jednak bezpiecznie odbić z rąk szaleńca (z pomocą Dahuta – czyli innego świra), ale tym razem Ceres wie, co musi zrobić, by zakończyć cierpienie ukochanego. Bronią otrzymaną od Ankou rani Lucasa, gdy ten absolutnie traci zmysły i jest gotowy skrzywdzić wszystkich – nawet Yvesa i Adolphene, bo nie odróżnia już przyjaciół od wrogów. Czego najlepszym dowodem jest to, że roztrzaskał Capucine głowę o ścianę, chociaż niby był przez niego kontrolowany… Ale cóż poradzić? Narkotyki, pranie mózgu i kolejne traumy wreszcie sprawiły, że jego i tak krucha psychiką nie wytrzymała. A skoro ten pociąg już dawno odjechał, to jedyne co można było dla Lucasa jeszcze zrobić, to pomóc mu odzyskać godność i wyrwać z łap Capucine.
Dlatego, w finale, Ceres pozwala Lucasowi skonać na swoich kolanach, po tym jak go postrzeliła, pociesza go i obiecuje zaopiekować się Nadią. Wierzy też gorąco, że gdy już mężczyzna odpokutuje swoje grzechy w zaświatach, to spotkają się w kolejnym wcieleniu. Co było znowu słodko gorzkim zakończeniem, ale w sumie i tak lepszym, bo pokazało siłę naszej MC. Na dodatek trudno było nie zauważyć, że Lucas był jej zasadniczo wdzięczny. Od zawsze marzył, by odejść, mając ją u boku i nie chciał mieć już więcej krwi na dłoniach. Zwłaszcza tej, która należała do jego uczniów i przyjaciół.
„Szczęśliwe” zakończenie wygląda dość podobnie. Z tym że Lucas świadomie postanawia zabić Capucine i wszystkie swoje klony, aby nikt nie wykorzystywał go więcej jako narzędzie. Po wykonaniu tego zadania i tak jest u kresu sił, więc Scien obiecuje zająć się Nadią, a Ankou wskazuje parce jaskinie, gdzie mogą się schować i spędzić tam ostatnie chwile razem. Lucas jest już bowiem bardzo chory i tak naprawdę jedną nogą na tamtej stronie. Mimo to, gdy przychodzi dzień jego śmierci, może jeszcze pożegnać siostrę i Ceres (która nazywa go swoim mężem) i odejść w spokoju. Mimo więc, że trwało to bardzo krótko, to byli dla siebie prawdziwą rodziną. Co stanowi jedyny happy ending na jaki ta parka mogła liczyć.
Virche de La Coda -Émotion: Désepoir- sequel do bad engindu
Zacznijmy od „smutnej” ścieżki, bo ta w przypadku Lucasa była dość makabryczna. Facet dalej żyje ze szkieletem Ceres w jaskini, w swoim iluzorycznym świecie, aż pewnego dnia, w wyniku trzęsienia ziemi, uświadamia sobie wreszcie prawdę – innymi słowy: na moment uwalnia się od obłędu. Dociera zatem do niego, że zamordował wielu mieszkańców wyspy oraz, że jego ukochana już dawno odeszła. Przerażony i zdruzgotany Lucas lamentuje, że nie dane było mu nawet skonać u boku MC, co było jego największym marzeniem, zwłaszcza że wreszcie sieknęła go klątwa. Liczy więc, że chociaż po odpokutowaniu win w Hadesie, będzie mógł znowu zobaczyć najbliższe sobie kobiety. Tyle że lata mijają, Ceres i Nadia odradzają się jako rodzeństwo, ale nie ma z nimi Lucasa. Dziewczyna ma dziwne przeczucie, że na kogoś czeka. Nie wiemy jednak, czy dane im było kiedykolwiek się spotkać, bo fabuła fandisku się zaraz potem urywa.
Virche de La Coda -Émotion: Salut– sequel do happy engindu
Ceres popełnia samobójstwo i idzie za Lucasem aż do Hadesu. Tam poddawani są licznym torturom, a nawet kuszeni iluzją życia w szczęściu, jeśli zignorują swoje grzechy i zapomną o ofiarach. Parka nie chce się jednak na to godzić. Choć trzeba przyznać, że mają chwilę zwątpienia przy konfrontacji z Nadią, to jednak modlitwa Ankou, że będzie na nich zawsze czekał (i że jest już tym znudzony XD) skłania ich, by poddać się w pełni osądowi i odrodzić kiedyś u swojego boku. Lucas dziękuje też Ceres za to, że do niego dołączyła, całuje jej palec i prosi, by została jego żoną. Po latach zaś, cholera wie jak wielu, miasto się zmienia, granice zostają otwarte, lilie zmieniają kolor na czerwony i klątwa zostaje pokonana, a cała trójka (rodzeństwo Proust i MC) powraca, by spotkać się z Ankou, który czekał na nich przez cały ten czas.
W innym, pobocznym endingu o tytule Dream That Lasts Forever, Ceres i Lucas decydują się pozostać w iluzorycznym świecie i olać osąd, bo woleli sztuczne szczęście od drogi odkupienia i reinkarnacji.
PODSUMOWANIE:
Szczerze? Nie wiem, czemu tyle osób mówiło, że Lucas jako jedyny nie dostał prawdziwie szczęśliwego zakończenia. Dla mnie scena spotkania się z Ankou po latach (i po oczyszczeniu z grzechów w Hadesie) była bardzo wzruszająca i ładna. Może dlatego też, że po przejściu Tengoku Struggle -strayside- w swojej głowie połączyłam gdzieś te dwa uniwersa i wyobrażałam sobie, że to staruszek Enma rozlicza naszą parkę z win XD. W każdym razie mi to zakończenie się bardzo podobało. Jasne, było nieco słodko gorzkie, ale czy jest coś bardziej romantycznego niż dosłownie udać się za ukochanym do piekła?
Jak wspominałam też wcześniej, nie rozczarowałam się również Side End -Encore-. Pod wieloma względami uważam, że było o niebo lepsze od ostatnich rozdziałów z kanonicznej ścieżki. A to dlatego, że 1) dano jakieś podwaliny pod główny paring = spotkanie bohaterów w przeszłości; 2) parka wreszcie miała logiczny powód, dlaczego zakradła się do szpitala po Nadie; 3) dziewczynka nie zmieniła się w potwora; 4) Ceres nie pokochała Lucasa za to, że ten pocałował ją siłą; i wreszcie 5) Lucas miał tutaj jakieś moralne dylematy. W sensie, widząc poświęcenie Dahuta, nie chciał po prostu zamordować go jako Relivera, ale szybciej uświadomił sobie, że świat nie jest czarno-biały a Capucine go najzwyczajniej wykorzystuje. Naprawdę więc załatano i naprawiono wiele moich bolączek, o których pisałam w recenzji głównego wątku. Jeśli więc kiedykolwiek zdecyduje się na powtórkę zabawy z tym tytułem, to po prostu z miejsca przejdę do fandisku, bo dla mnie ta historia była po prostu solidniej napisana. I dalej tak samo wzruszająca. Zwłaszcza finał, w którym Lucas umiera na kolanach Ceres.
Dlatego trudno mi trochę zrozumieć zarzuty fanów, a przecież to zwykle ja jestem tą, która czepia się bardziej niż wypada. Uważam, że scenarzyści trochę zapędzili się z fabułą Lucasa w kozi róg. Stąd trudno to było potem jakoś sensownie kontynuować, wymyślili więc najlepsze z możliwych rozwiązań. Wiecie, czasami trzeba grać kartami, jakie dał los. Albo wprowadzać jakąś strategie damage control. I tym razem sądzę, że twórcom to zgrabnie wyszło. Scenki w Hadesie były spoko. Monolog Ankou wzruszający. Wyznanie głównej parki na tle mrocznego krajobrazu i jęków torturowanych – mocne. Piekło raczej nie znajduje się w top 10 rankingów „najlepszych spotów na oświadczyny”. Fajnie jednak, że nie zapomniano o zbrodniach Lucasa i jak wielu grach otome nie potraktowano ich na zasadzie „oh, well… to przeszłość, a poza tym to byli tylko NPC! Teraz jest już z niego dobry chłopak!”. Co zwykle cholernie mnie irytuje w grach otome.
Po rozpaczy i niekończącej udręce przyszła zatem wreszcie nadzieja i lepsza przyszłość. No to czego więcej nam trzeba?