Uwaga: Virche Evermore -Error Salvation- to gra skierowana do dorosłych odbiorców i zawiera wiele triggerujących treści: w tym sceny przemocy słownej i fizycznej, szeroko rozumianego gore, odurzania i prania mózgu, samobójstwa, mentalności sekt, i wiele, wiele innych… Poniższa recenzja będzie odnosiła się do różnych, kontrowersyjnych scen z gry, więc proszę mieć na uwadze własny komfort psychiczny i powyższe ostrzeżenia.
Nie wiem, czy lubicie takie jednozdaniowe podsumowania, ale i tak sobie na nie pozwolę: Arsen Lupin i Cardia w wersji gore. Tym był dla mnie, w wielkim skrócie, paring przedstawiony w tej ścieżce. Co z jednej strony jest chyba komplementem, bo jak wiadomo, bardzo lubiłam Code: Realize, a z drugiej… Cóż, chyba jednak poproszę o wiadro i mopa, bo trzeba trochę posprzątać to miejsce akcji, aby stało się znowu zdatne do użytku.
Ścieżka Yvesa to jedna z tych, które nie są dostępne od razu. Trzeba najpierw zobaczyć smutne losy Mathisa, Lucasa i Sciena, co ma sens – bo twórcom nie chce się powtarzać wszystkiego, czego dowiedzieliśmy się na temat antagonistów. W każdym razie to w tej opowieści MC na specjalne zaproszenie Yvesa dołącza do Courrune, czyli dwuosobowej firmy, która zajmowała się szeroko pojętą pomocą: od rzemieślnictwa, po opiekę nad dziećmi, aż po robienie zakupów i ściąganie kotków z drzew. Kiedy bowiem po wydarzeniach z common route Yves zaproponował Ceres przyjaźń, to nie chciał potem się z nią od razu rozstawać. Dziewczyna także polubiła go na tyle, że spodobała się jej propozycja, by trochę wspólnie popracować. W końcu ile mogła siedzieć w sierocińcu? A tak była okazja, aby poznać trochę świata.
Dzięki temu, pracując u boku Yvesa, MC przekonała się, że jest on niesamowitą osobą. Do takiego stopnia kochał i poświęcał się dla innych ludzi, że był gotowy nie brać od nich pieniędzy i stracić życie, byle tylko nikogo nie zawieść. A choć ta postawa z pozoru była bardzo szlachetna, to jednak działała Hugo, jego najlepszemu przyjacielowi, na nerwy. Mężczyzna znał bowiem intencje Yvesa trochę lepiej. Wiedział, że tak naprawdę Yves rozpaczliwie wkradał się w łaski innych mieszkańców, bo szukał akceptacji i ciepła. Przez swoją oszpeconą bliznami twarz, mężczyzna nie zdołał nigdy zbudować z nikim bliższej relacji. Gdy tylko zdejmował maskę, to wszyscy uciekali przed nim z krzykiem. Nawet Hugo – chociaż później pozostał z Yvesem, to początkowo nie potrafił znieść tego makabrycznego widoku. Tym bardziej miał do Ceres ogromny żal, bo to przecież przez nią – i pożar w sierocińcu lata temu – Yves został okaleczony. Gdyby wówczas nie próbował jej ratować, to do niczego strasznego, by nie doszło. I sama Ceres obawiała się trochę ewentualnej konfrontacji i gnębiły ją z tego powodu wyrzuty sumienia. Szczerze wierzyła, że swoją „klątwą” zmarnowała mu życie.
Tyle że Yves już dawno jej wybaczył. Albo inaczej, uznał, że teraz już po ptakach i jego problem rozwiąże się sam, gdy w przyszłości dostanie nowe ciało jako Reliver. Nie chciał więc, by Ceres się tym zadręczała. Zwłaszcza że bardzo ją polubił. Upity nawet odpoczywał na jej kolanach, praktycznie wszędzie chodzili razem, a na mieście zaczęto plotkować, że młodzi na bank są parą. Wręcz stali się inspiracją dla innych ludzi, by pomyśleć o życiu uczuciowym. Ba! Ta więź aż tak się zacieśnia, że Yves zdradza Ceres pewien sekret. Tak naprawdę… to dostał od dziadka tajemną misję. Jego ród od zawsze opiekował się czarnymi lycoris radiata (czyli po naszemu: lilią pajęczą), która porastała brzegi wyspy. W sumie nie wiedział po co, ale traktował ten obowiązek poważnie. Tym bardziej się zachwycił, kiedy usłyszał, że Ceres również uważa lilie za piękne, a jego zadanie – za ważnie, a nie śmieszne (jak np. Hugo). W efekcie, z wdzięczności, podarował jej nawet pamiątkę po dziadku, szpile go włosów z rzeźbą czerwonej lilii. A mu w końcu się dowiedzieliśmy, dlaczego – na początku fabuły – Ceres spotkała płaczącego Yvesa na polu kwiatów. Miał bardzo romantyczną duszę, a uważane za przeklęte rośliny, przypominały mu o własnej niedoli. Doskonale przecież wiedział, czym jest odtrącenie. Na dodatek tęsknił za swoim dziadkiem.
Ale, jak głosi przysłowie, wszystko, co dobre szybko się w Virche Evermore kończy. Fala dziwnych samobójstw w mieście narasta w zaskakującym tempie i dochodzi do społecznych niepokojów. Ludzie chcą obwiniać za wszystko Ceres, a dziewczyna nie ma jak się bronić, bo w śledztwie pomagają jej tylko najbliżsi przyjaciele z bardzo okrojonymi środkami. W efekcie Yves i Ceres są atakowani, obrzucani kamieniami, odmawia się im sprzedaży jedzenia, a w jednym z bad endingów, to nawet ktoś podpala ich dom. MC jest więc tym wszystkim przerażona, bo przecież Courrune było dla mężczyzny bardzo ważne. Im dłużej jednak ją wspierał, tym bardziej padał ofiarą tej samej nienawiści i ostracyzmu, co Kobieta-Śmierć. Apogeum następuje jednak, gdy ludzie zakradają się do ich chaty nocą i próbują zabić Ceres… a Yves osłania ją własnym ciałem. W wyniku walki jego maska zostaje uszkodzona, a potworne oblicze doprowadza obecnych do takiego ataku paniki, że po prostu uciekają. Również młody mężczyzna zaczyna rozpaczać. Błaga, by Ceres na niego nie patrzyła, bo teraz na 100% go zostawi. Ze stresu aż traci przytomność i to Hugo odprowadza go z powrotem do chaty, przekonany, że teraz ten śmieszny romansik jego kumpla z problematyczną babą się wreszcie skończy…
Tyle że Ceres odmawia opuszczenia Yvesa. Odmawia także dokonania samobójstwa, do czego Hugo usilnie ją namawia. (Facet, poważnie? Ja wiem, że byłeś zazdrosny, ale bez przesady. Czy chociaż przez chwile zastanowiłeś się, jak zdruzgotałoby to twojego przyjaciela, gdyby się później obudził i odkrył, co się stało, gdy spał?). W każdym razie bohaterka argumentuje, że skoro jej życie zostało kiedyś uratowane przez Yvesa, to tylko on miał prawo zdecydować, kiedy się zakończy. W efekcie Hugo się poddaje i przyznaje jej, że wygrała. Najwidoczniej tak ma być i czego, by nie powiedział, to nie zawróci młodych z ich drogi. A skoro mężczyzna przestał się wreszcie wtrącać i sobie poszedł, to gdy tylko Yves się budzi, Ceres całuje jego blizny, nazywa pięknym i zapewnia, że nigdy nie potrafiłaby go pozostawić z tego powodu. Że dla niej wygląda jak czarna lilia, więc stanowią idealną parę. A na dodatek – po części – znowu ją ocalił. Nie opuścił jej nawet, gdy całe miasto zwróciło się przeciwko niej. Jasne, ukrywał przed nią, jak poważna stała się sytuacja, ale kierował się zwykłą troską. Nie miała więc o to żadnego żalu.
Okej, okej, było trochę słodyczy, więc czas dowalić tyle goryczy, ile tylko się da! Parka odkrywa, dosłownie kilka chwil później i za przysłowiowym „zakrętem”, że Hugo umarł – z powodu tej samej dziwnej choroby, która pchała ludzi do samobójstwa. W międzyczasie Scien dowiaduje się, kim tak naprawdę jest Capucine, Bourreau i jeszcze zgarnia próbki z krwią Ceres do przebadania. Nagle bowiem – po tylu latach! – uznał, że skoro jego misją było pokonanie klątwy śmierci, to przecież wypadałoby przyjrzeć się dziewczynie, którą miejscowi uważają za źródło wszystkich nieszczęść. A skoro odkrył prawdę, to przeszedł w tryb rasowego antagonisty. Niczym nie różniąc się od wariatów pokroju Capucine czy Jeana. Wykorzystując to, że zaraz po śmierci Hugo, Yves stał się niesamowicie chory, jakby tym razem go coś zżerało do środka, Scien namówił Ceres, że pomoże jej kochasiowi, jeśli w zamian dziewczyna będzie z nim współpracować. Zabrał więc bohaterkę do Instytutu, a tam opracował swój diaboliczny plan.
Scien mianowicie odkrył, że Ceres jest córką dwóch Reliverów, którzy powstali po nim samym. (Czyli byli jednymi z najstarszych w historii wyspy). Urodziła się zaraz po tym, jak ci przeklęli naukowca i popełnili samobójstwo. W zasadzie to została wycięta z łona matki na polu pajęczych lilii. W efekcie jakimś cudem dziewczyna stała się mutantem. Miała w sobie geny ludzkie, ale też kwiatów. Zyskała też te same właściwości, co one. W wielkim skrócie: lycoris radiata potrafiły wciągać toksyny. Dlatego stawały się czarne. Dawno, dawno temu Drifter odkrył, że to nie działanie żadnej klątwy, ale właściwości gleby doprowadzają do tego, że ludzie na wyspie tak krótko żyją. Poprzez sadzenie dużej ilości lilii próbowano spowolnić ten proces. Zresztą, za namową Ankou, Yves udaje się na grób dziadka i w wykopanej urnie znajduje potwierdzenie tych wszystkich przypuszczeń. Sam był tak naprawdę potomkiem Driftera. I to dlatego powierzono mu zadanie opieki nad kwiatami. Wyszło bowiem na to, że w przeszłości, gdy ludzkość mogła sięgnąć po dowolną wiedzę (w tym botanikę), którą oferował im przybysz, to zafiksowała się po prostu na genetyce i metodach długowieczności. Nawet Scien wpadł w pułapkę tego myślenia.
No dobra, to jaki plan ma nasz szalony geniusz? Ano taki, że wzmocni umiejętność Ceres, zrobi jej klony, zakopie w ziemi w różnych miejscach na wyspie i wciągnie ona w ten sposób toksyny. Całego procesu, oczywiście, nie przeżyje, ale to powinno załatwić sprawę klątwy. Chociaż cholera wie niby na jakiej zasadzie… MC jednak ten brak logiki nie przeszkadza i jest wręcz zachwycona tym, że może w końcu kogoś uratować. Gdy dotarło do niej, że naprawdę jest śmiercią (i ma na sumieniu np. Hugo czy Adolphe, który umarł, próbując utorować Yvesowi drogę do Instytutu), to nie chce dłużej istnieć na tym padole łez. Mnie chyba jednak bardziej niż jej rozpacz zainteresowało biadolenie Sciena. Okazało się bowiem przy okazji, że on doskonale wiedział o przyczynie samobójstw wśród Reliverów. Chodziło o bug, który powstawał, kiedy sztuczne serca odczuwały intensywne emocje. To właśnie one doprowadzały do tego, że Relivery umierali, bo próbowali sobie wyrwać bolący ich organ. Nigdy jednak nie zdarzało się to aż tak często i po części było winą naszej parki, bo zachęcali innych do szukania prawdziwej miłości. Scien nazwał też swoje nowe odkrycie Virche Error, ale wybaczmy mu próbę patentowania badań w walce finałowej.
Bo do takiej właśnie dochodzi! Yves wdziera się do Instytutu przy pomocy przyjaciół. W tym Lucasa, którego nagle ruszyło sumienie i jest zaskoczony swoim postępowaniem po tym, jak przeszedł z sukcesem detoks. To dlatego – podobnie jak Adolphe – decyduje się zostać z tyłu i dać Yvesowi szansę rozprawienia się ze Scienem, gdy w tym czasie sam pokonuje swoje klony. Dochodzi więc między panami do krwawego starcia, ale jeśli liczyliście na happy ending, to musicie obejść się smakiem. Scien co prawda zawsze przegrywa. I na argumenty siłowe, i słowne, ale wynikające z tego scenariusze są dość przygnębiające:
W pierwszym zakończeniu Ceres doprowadza sprawę do końca. To znaczy, w momencie, gdy Yves pada nieprzytomny, to wraz z pomocą Dahuta, realizują plan z zakopaniem jej w ziemi i próbą usunięcia toksyn. W efekcie, w miejscu jej pochówku, zakwitają pierwsze, czerwone lilie, ale Yves nie jest w stanie się z tym pogodzić i gdy odkrywa prawdę (a na dodatek zostaje mu wręczona „dłoń” ukochanej na pamiątkę… że co? Dlaczego wyście mu to zrobili?!), to popełnia samobójstwo. Btw. spodziewam się, że stałoby się to samo, gdyby Hugo – w słynnej scenie po zniszczeniu maski – także namówił bohaterkę do skończenia z sobą. Wątpię by, odkrywszy prawdę, Yves pozbierał się po czymś takim.
W drugim zakończeniu, chociaż Ceres godzi się na ratunek, to jest już po prostu za późno. Jej ciało emituje tak potężne toksyny, które są przy okazji łatwo palne, że nie można się nawet do niej zbliżyć. Dziewczyna próbuje więc jeszcze uciec tajnym tunelem w stronę klifów, aby nikogo nie skrzywdzić, ale Yves i tak podąża za nią i zostaje zjarany na popiół. Nie uważajcie jednak, że to koniec! Co to, to nie! Oszalała z rozpaczy Ceres dochodzi do wniosku, że w sumie było to z jego strony zagranie bardzo cwane. Teraz faktycznie mogli być razem, bo już nie uczyniłaby temu spalonemu ciału żadnej krzywdy. Dlatego śmieje się szaleńczo i przymila do zwłok.
Na szczęście – po tych wszystkich torturach – czeka nasz jeszcze salvation ending, które pomimo dość makabrycznej scenerii było niesamowicie romantyczne. Okazuje się, że młody Yves od zawsze marzył o tym, by skopiować od Śmierci jej pomysł na oświadczyny. To dlatego, na płonącym polu, wręczył Ceres bukiet pajęczych lilii i zapytał, czy zostanie jego żoną. MC jest, oczywiście, przerażona. Nazywa go głupcem, każe się ratować, nie potrafi uwierzyć w to, co widzi. Ostatecznie jednak przyjmuje kwiaty i kochankowie wymieniają pocałunek. Co pomimo tego, iż wszystko naokoło nich się jara i czeka ich nieunikniona zagłada, było bardzo ładne. Potem jednak muszą się ukrywać, bo sytuacja na wyspie, chociaż powoli się uspokaja, to jednak była dalej skomplikowana. Z tego co zrozumiałam, to chyba Ankou udzielił im swojego schronienia. Ale – jak wiemy z jego własnej ścieżki – on ogólnie uważał Yvesa za najlepszą opcję romansową dla MC i bardzo parkę wspierał.
Co zatem myślę o tej ścieżce? Że nie do końca podobała mi się jej dynamika. Najpierw bardzo dużo scen koncentruje się na tym, że Yves ciągle z jakiegoś powodu zostaje ranny, ale nie odczuwa bólu. Myślałam zatem, że to będzie główny problem tej ścieżki i nie wiedziałam, dlaczego wciąż lawirujemy wokół tego tematu i ile razy jeszcze dane mi będzie zobaczyć tego chłopaczka zalanego krwią. Nagle jednak, dość nieoczekiwanie, fabuła wróciła do Ceres i skupiła się na jej pochodzeniu oraz rzekomej klątwie Śmierci. W tym momencie love interest został zapchnięty na dalszy plan. Jasne, dalej robił za bohatera, który ruszył swojej pannie na ratunek i miał ją wyrwać ze szponów szalonego naukowca (to dlatego tak bardzo przypominał mi Lupina), ale nie dało się ukryć, że zmienił się punkt ciężkości całej opowieści.
Na szczęście tą niekonsekwencje w pełni zrekompensowała mi ostatnia scena z zaręczynami. Nie wiedziałam wówczas – podobnie jak Ceres – czy się z tego powodu śmiać czy płakać. W końcu sceneria była iście makabryczna, a mimo to gest mężczyzny uważałam za szalenie romantyczny. Co pasowało bardzo do jego postaci. Nigdy nie oglądającej się za siebie, patrzącej z nadzieją w przyszłość bez względu na trudności, gotowej na najwyższe poświęcenie, by zrealizować swoje marzenie o idealnej miłości. Muszę też przyznać twórcom, że fajnie rozegrali sprawę śmierci Hugo. Nie mam tu na myśli tego, że jego zwłoki dosłownie zmaterializowały się w ramach akcji deus ex machina, ale to, że Yves nie od razu poukładał sobie w sercu wszystkie emocje i miał do Ceres trochę żalu. Myślę, że to było bardzo ludzkie i każdy na jego miejscu miałby właśnie takie sprzeczne uczucia. Jednej strony kochał Ceres i chciał ją wspierać, z drugiej, trudno było nie zastanawiać się nad tym, czy gdyby ich ścieżki nigdy się nie skrzyżowały, to czy Hugo b y dalej żył?
Paradoksalnie ścieżka Yvesa to także druga ścieżka kanoniczna tej gry. Niby to na Le Salut musimy poczekać do samego końca, ale w tej opowieści odkryto tyle kart, wyjaśniono tak wiele zagadek i bohaterowie tak bardzo pasowali do siebie (połączeni czerwoną nicią przeznaczenia już w dzieciństwie), że trudno było ich nie postrzegać jako match made in heaven. Pomimo więc wymienionych zastrzeżeń, tego, że początek był zbyt rozwlekły, a pewne zwroty akcji pojawiały się dosłownie znikąd, to jednak znowu dobrze się bawiłam, a Scien aż niepokojąco dobrze sprawdził się w roli głównego przeciwnika. A Yves mówiący o tym, że jest strażnikiem lilii, więc skoro Ceres to w połowie kwiat, to należy do niego, był aż nadto rozczulający.