Uwaga: Virche Evermore -Error Salvation- to gra skierowana do dorosłych odbiorców i zawiera wiele triggerujących treści: w tym sceny przemocy słownej i fizycznej, szeroko rozumianego gore, odurzania i prania mózgu, samobójstwa, mentalności sekt, i wiele, wiele innych… Poniższa recenzja będzie odnosiła się do różnych, kontrowersyjnych scen z gry, więc proszę mieć na uwadze własny komfort psychiczny i powyższe ostrzeżenia.
Jak tylko zobaczyłam, że Hirakawa Daisuke podkłada głos tej postaci, to po moich doświadczeniach z Lucienem i hrabią Saint-Germain wiedziałam, czego się spodziewać. Mam wrażenie, że ten seiyuu (nie odejmując mu bynajmniej talentu!) wyrobił sobie pewną specjalizację. W każdym razie Lucas Proust idealnie wpisuje się w jego stereotypowe role: to delikatny, sympatyczny profesor, zawsze z uśmiechem na ustach, który chce być wzorem dla swoich młodych podopiecznych… ale który skrywa pewien bardzo mroczny sekret.
Zacznijmy jednak od tego, że Lucas zna się z bohaterką już od jakiegoś czasu. W końcu – jako wędrowny nauczyciel – mężczyzna odwiedzał również jej sierociniec, a tam wykładał m.in. na temat technologii opracowanej przez Sciena Brofiise. Dlaczego? Ano głównie po to, by jego uczniowie sami wyrobili sobie zdanie na temat tego, co o Reliverach myślą. Czy przedłużanie egzystencji w ten sposób, jest zgodne z wolą boską? Czy cena nie jest za wysoka? Czy po takim „wskrzeszeniu” jest szansa na utrzymanie jakichkolwiek relacji ze swoją rodziną? W czym warto zauważyć, że Lucas nie daje gotowych odpowiedzi. Jedynie zachęca do zadawania pytań.
A sprawa ma dla niego tym bardziej wymiar osobisty, bo sensei powoli zbliżał się do 23 lat. Oznaczało to, że zgodnie z klątwą panującą na wyspie, czekała go wkrótce śmierć – co zdawał się potwierdzać jego pogarszający się stan zdrowia, np. silne napady kaszlu. Ceres zaczyna więc się zastanawiać, czy Lucas ma kogoś, kto zajmie się nim w jego ostatnich chwilach. Głęboko wierzyła bowiem, że na 100% się wskrzesi i ma gdzieś przygotowaną swoją kopię, ale mimo to… smutno tak umierać samemu. (Ładna klamra do salvation endingu – nie powiem). To dlatego konsultuje to nawet ze swoją opiekunką i matką sierocińca – Salome, która wyraża podobną troskę. Nie tylko wolałyby Lucasa jakoś wesprzeć, ale Ceres dochodzi też do wniosku, że nie bardzo zaangażowała się do tej pory w śledztwo i mogłaby się przy okazji senseia poradzić.
Opowiada więc o wszystkim Lucasowi, a ten proponuje, by MC zaczęła mu towarzyszyć. Jako wędrowny nauczyciel odwiedzał wiele miejsc. Ceres mogłaby zatem wypytywać ludzi o Bourreau i może odkryłaby coś, co przydałoby się w złapaniu mordercy. Tak zaczyna się ich wspólna przygoda, która bardzo zbliża parkę do siebie. Okazuje się bowiem, że Ceres ma także dryg do nauczania, dzieci ją lubią, pomoc Lucasowi sprawia, że sama także dowiaduje się ciągle czegoś nowego, no i nabiera do niego szacunku. Z czasem dziewczyna zaczyna też dostrzegać jego inne zalety – to jaki jest opiekuńczy, cierpliwy, kreatywny, spostrzegawczy, jak potrafi obronić swoich podopiecznych nawet w sytuacji zagrożenia. (Mam tu zwłaszcza na myśli scenę z ojcem Reliverem, który chciał wydostać syna z sierocińca za wszelką cenę. Choćby przemocą. Dopiero interwencja Lucasa ochłodziła jego zapał. Inaczej rzuciłby się nawet na Ceres i dzieci).
A gdy już tak bohaterowie zbliżają się do siebie, Lucas decyduje się przedstawić MC swoją 12-letnią siostrę. Słodka Nadia jest niestety bardzo kiepskiego zdrowia przez rzadką chorobę genetyczną. Nie może nawet wstać z łóżka i całe dnie spędza w szpitalu prowadzonym przez przeciwników wskrzeszania. Specjalne ugrupowanie o nazwie Society of Exorcists – które uważa, że ludzkość powinna „walczyć ze śmiercią” naturalnymi środkami, a nie przez heretyczną technologię Sciena. W czym obie panie praktycznie od razu przypadają sobie do gustu. Nadia domyśla się, że Ceres musi być kobietą, w której od lat podkochuje się jej brat. W końcu czytała jego dzienniki i wiedziała, że nazywał jakąś z uczennic „swoim aniołem”. Ba! Żartuje sobie nawet z Lucasa, że mógłby się wreszcie zebrać na odwagę i związać z MC, bo wtedy sama byłaby spokojniejsza. Martwiła się bowiem o to, że poza pracą i odwiedzaniem szpitala, jej niisan nie ma żadnego życia osobistego. Cóż, moja droga, przykro mi to mówić, ale bardzo się myliłaś. Lucas był po godzinach bardzo zajętym człowiekiem. XD
W każdym razie ich sytuacja mogłaby sobie tak trwać, ale sprawę komplikuje powrót Bourreau. Bohaterowie byli pewni, że pokonali mordercę, ale ten nieoczekiwanie wstał „z grobu” i nawet zagroził Mathisowi i Ceres, którzy przyłapali go na gorącym uczynku nad jedną z ofiar. W zasadzie, gdyby nie pojawienie się Lucasa, to to nocne spotkanie mogło się dla nich skończyć tragicznie. (Innymi słowy – znowu uratował MC tyłek).
Stąd, jakiś czas później, Adolphe i Yves zarządzają, że Ceres i Mathis muszą być pilnowani 24/7, gdyby Bourreau chciał ich odszukać i pozbyć się niewygodnych świadków. Zwłaszcza że Królewska Gwardia także chce ich użyć jako przynęty i nie kłopocze się ryzykiem, z jakim to się dla cywilów wiąże. To dlatego, od słowa do słowa, przyjaciele proponują, by Ceres zamieszkała na jakiś czas z Lucasem. Od Gwardzistów dowiadują się bowiem, że w żyłach ich „niewinnego” nauczyciela płynie krew byłego dowódcy Vigilante Corps – Bernarda Prousta, który słynął z monstrualnej wręcz potęgi. Był więc tak naprawdę szalenie silny po ojcu i po prostu się z tym nie obnosił. A to czyniło z niego idealny materiał na body guarda.
I znów, jak to w tej grze bywa, egzystencja bohaterów przypomina teoretycznie sielankę. Spędzają razem dużo czasu, Lucas jest zauroczony bliskością ukochanej, a wspólna praca sprawia im przyjemność. Niestety ten spokój przerywa pojawienie się w nocy Ankou, który ostrzega Ceres, że znalazła się w niebezpieczeństwie i musi uciekać. Mężczyzna jest zresztą cały we krwi, więc MC poważnie traktuje jego polecenie… tyle że wpada z przysłowiowego deszczu pod rynnę. Próbując uniknąć zagrożenia, wybiega na ulicę i odkrywa, że Lucas jest tak naprawdę Bourreau. Dosłownie wpada na niego w zaułku w momencie dokonywania zbrodni i widzi, jak sensei wycina zamordowanej ofierze serce, a potem odmawia nad truchłem jakieś dziwne modły. A skoro został przyłapany na gorącym uczynku, to nie było co dłużej owijać w bawełnę.
Ceres zostaje zabrana do tajnego laboratorium doktora Capucine, który jest przy okazji liderem sekty Society of Exorcists. Dowiaduje się tam, że panowie współpracują od lat. W zamian za opiekę nad Nadią, na którą inaczej Lucasa nie byłoby pewnie stać, ten zabija plugawych Reliverów i dostarcza ich serca szefowi do badań. Teraz zaś, gdy MC się o wszystkim dowiedziała, Capucine pozwala Lucasowi sobie dziewczynę „przygarnąć na pocieszenie”, bo i tak nie zostało mu wiele dni na tym świecie. Jeśli więc dalej będzie grzecznie wykonywał polecenia, to sekcie jest wszystko jedno, co się stanie z Ceres.
Bohaterka jest więc zdruzgotana i ma złamane serce. Zdążyła pokochać Lucasa i odwzajemnić jego uczucia, ale wszystko, co o nim wiedziała, było kłamstwem. Myślała, że to troskliwy brat i doskonały nauczyciel, a tak naprawdę sam pochodził od Reliverów. Jego ojciec miał rzadki gen, który zapewniał ludziom nadnaturalną siłę. To dlatego Lucas był w stanie biegać z halabardą i stawić czoła nawet grupie Vigilante Corps. Na dodatek okazało się, że był poddawany ciągłemu praniu mózgu, bo czasami to, co bredził, nie miało żadnego sensu. Jakby naprawdę wierzył w jakąś misję od Boga… (Ale potem wyjdzie na jaw, że to tylko połączenie narkotyków, hipnozy i torturowania od dziecka – w celu stworzenia posłusznego narzędzia).
Czarę goryczy przelało jednak zamknięcie w klatce, zza której krat Lucas ciągle wzdychał do „niebiańskiej” ukochanej. (Ah, witaj z powrotem cage-kun! Dawno się nie widzieliśmy XD). Jakby nie rozumiał powagi swoich zbrodni. Zresztą, gdy MC go z tym skonfrontowała, to pchnął ją nagle na łóżko i zaczął całować. Wyznał wreszcie, że kochał się w niej od lat, bo przetrwała próbę ognia zesłaną przez stwórcę (= pożar w sierocińcu), a pozostała dobra i czysta jak prawdziwy anioł. A chociaż Ceres jest załamana, to nie odtrąca mężczyzny, a nawet przyjmuje jego oświadczyny, wyszeptane między pocałunkami. Być może w nadziei, że da się go jeszcze jakoś uratować. Zauważyła bowiem jak te nocne wypady, aby polować na ofiary, go wykańczają. Jak tak naprawdę lawiruje na granicy wytrzymałości i poczytalności. Zdołała go więc ubłagać, aby pozwolił sobie pomóc, bo „nie musi być cały czas silny” i Lucas faktycznie się po tych słowach poddał. W jego organizmie wciąż krążyły środki od Capucine, zżerały go wyrzuty sumienia, martwił się o Nadie, nie chciał tak naprawdę nikogo krzywdzić, miał zaniki pamięci… jednym słowem: wszystko, co tylko możemy sobie wyobrazić, rozwalało jego psychikę. A także ciało – bo przecież zbliżał się do swojego limitu.
Niestety, chociaż brzmi to ciekawie, to historia zmierza jednak odtąd do całej masy absurdów, których ze względu na brak czasu nie będę mogła wszystkich opisać. Skupię się więc tylko na najważniejszych rzeczach. Jak ostatni kretyn Capucine robi wszystko, by bohaterowie potwierdzili, że jest głównym antagonistą tej ścieżki. Na jaw wychodzi, że nie tylko poddawał Lucasa praniu mózgu, wstrzykując mu jakiś narkotyk, ale też miał potworne plany wobec Nadii. Doktorek uprowadził bowiem dziewczynkę i kiedy bohaterowie zakradli się do szpitala, aby z nią porozmawiać, to znaleźli tam tylko klona. W tym czasie Nadia tak naprawdę już nie żyła. W swoim laboratorium Capucine przerobił ją na jakieś genetyczne monstrum w suknie ślubnej i wgrał do mózgu informacje, że jest jego żoną. (Aby lepiej zrozumieć, co tu się stało, musicie przejść ścieżkę Mathisa). Okazało się zresztą, że tak naprawdę Capucine był zbiegłym przestępcą i byłym współpracownikiem Sciena, o imieniu Orte, którego Instytut wykopał właśnie za chore badania genetyczne. To dlatego Capucine zmieniał tożsamości i wygląd, aż znalazł sobie gniazdko w sekcie, która nigdy by nie podejrzewała, że ich przywódca też jest Reliverem.
Na widok tego, co się stało z Nadią, Lucas praktycznie traci zmysły. Ceres udaje się go siłą wyprowadzić z laboratorium, ale wtedy dopadają ich randomy, podają Bourreau narkotyk i mężczyzna znowu wpada w swój morderczy szał. Wydaje mu się, że dostał rozkaz, aby zabić Sciena i zniszczyć Instytut. Jedyne zatem, co pozostaje Ceres, to spróbować go powstrzymać. I tak, w pierwszym, smutnym zakończeniu z pomocą przychodzi jej Ankou. Dziewczyna namawia wysłannika z Hadesu, by pomógł jej odwrócić uwagę Lucasa. Już praktycznie po tym, jak wszystkich zaszlachtował, Lucas rzuca się na Ankou, a kiedy ten przyjmuje cios, Ceres może zadać własny i przeszywa pierś ukochanego rapierem. (Innymi słowy, użyła naszego ulubionego Watchmana jak tarczy. Niby wiedziała, że się zregeneruje, ale to nie tak, że nie czuł bólu. Aż trudno czasami uwierzyć, jak on się dla niej poświęcał…). Potem jednak, kiedy odnajduje ją Gwardia nad zwłokami najstraszliwszego mordercy, jaki kiedykolwiek żył na wyspie, MC bynajmniej nie pozwala nazywać się bohaterką, która pokonała Bourreau. Zamiast tego oznajmia, że jest żoną Lucasa Prousta i zostaje za to powieszona w ramach publicznej egzekucji.
W innym zakończeniu Ceres nie udaje się trafić Lucasa i ten po prostu zabija ją w swoim szale. Potem, owładnięty dalej obłędem, myśli, że dziewczyna śpi. Dlatego zabiera ją do jakiejś jaskini na klifach i sobie tak żyją kilka miesięcy, aż z ciała Ceres zostają tylko kości… Ba! Mężczyzna wręcza nawet szkieletowi panny młodej pierścionek i żałuje, że przez chorobę, szczęście u jej boku będzie trwało tak krótko. Mimo to jest tak odcięty od rzeczywistości, że nawet nie ma świadomości swoich słów i czynów. Bardzo gore finał. I chyba jeden z najdrastyczniejszych.
To co? Gotowi po tym całym dramacie na salvation ending? Salvation my ass! Cofamy się znowu do sceny, w której Ankou poświęca się, aby Ceres mogła zadać Lucasowi cios… i rani go poważnie w szyje. Wykrawający się Bourreau odzyskuje wreszcie zmysły i po rozmowie z ukochaną dochodzi do wniosku, że może zrobić jeszcze jedną, ostatnią, dobrą rzecz w życiu. Udają się do laboratorium Capucine, gdzie mordują wszystkie klony, a także odkrywają, że jest tam umierający Dahut. To właśnie zielonowłosy, ostatnim tchnieniem przekonuje zombie-Nadie, by ta zwróciła się przeciwko swojemu „mężowi”. I tak się dzieje. Monstrum zabija Capucine, a póki ma jeszcze resztki świadomości, prosi brata, by uwolnił ją od bólu, co też ten niniejszym czyni. Na koniec Lucas kładzie się na kolanach Ceres. Dziękuję jej za wszystko i przeprasza. Nie sądził, że taki grzesznik jak on będzie mógł zaznać jeszcze uczucia ciepła przed śmiercią. MC jest jednak z nim do samego końca i życzy mu spokojnego snu… Ale nie myślcie, że nasza dziewczyna przepracowuje żałobę i dochodzi po latach do siebie! A gdzie tam! Gdy tylko pojawia się zregenerowany Ankou, to jej również pomaga popełnić samobójstwo, by mogła dołączyć do partnera w Hadesie. Na koniec zaś odwiedza co roku ich groby i życzy im szczęścia po reinkarnacji.
Podsumowanie: Bardzo lubiłam postać Lucasa. Uważałam, że jego urojenia miały solidne podstawy, zważywszy, jak wiele przykrości go spotkało i jakim torturom był poddawany. Podobało mi się również, jak jego zauroczenie Ceres przemieniło się z czczenia jakiejś nieosiągalnej świętej (którą sobie zresztą gloryfikował i po części „stworzył” w wyobraźni) do szczerej miłości. Jest to szczególnie wyraźne w zakończeniach, w których Ceres nie zgadza się z Lucasem, w jakiejś kwestii np. Reliverów, i on ją wówczas bez skrupułów zabija na zasadzie: albo będziesz moim aniołem, albo martwa. Potem jednak, gdy odzyskuje władze nad własnymi myślami, Lucas znacznie chętniej skłania się do życia bez wypierania i przeinaczania rzeczywistości. Nie tylko względem Ceres, ale też własnych win i siostry. Nawet w salvation ending, który słusznie przez fanów był uważany za dość potworny, mężczyzna ostatecznie przyznaje, że popełniał błąd, izolując Nadie. Wolał się okłamywać, że jest bezpieczna i wszystko się jakoś ułoży, nawet kosztem pracy dla Capucine, niż pogodzić się z myślą, że dziewczynce nie da się pomóc, a samotność tylko ją dobija.
Gdyby zatem nieoczywiste śmiesznostki tej ścieżki i to jaka była slasherowata, bo flaki latały tu na lewo i prawo, to pewnie znacznie bardziej, by mi się podobała. Nie wiem, może mam po prostu słabość do motywu kochającego się rodzeństwa albo maniaków religijnych? Nie da się bowiem ukryć, że sama postać szybko wzbudziła moją sympatię i nawet trochę liczyłam, że on faktycznie jest fanatykiem. Wiecie, że te wszystkie pomysły sekty popiera, a nie tylko jest manipulowany. W końcu fajnie byłoby dla kontrastu, gdyby któryś z love interest był przeciwko Scienowi, bo dałoby to nam jakąś szerszą perspektywę i przeciwwagę dla Instytutu. Niestety z ugrupowania wyszły same świry, a my zamiast trashowego hasubendo dostaliśmy kolejną ofiarę.
W czym autentycznie żal mi było Lucasa w scenie finałowej, bo czego by nie zrobił, to i tak był na przegranej pozycji, więc podsumowanie wypowiedziane przez Ceres, że po prostu „miał pecha”, było śmieszne, ale aż boleśnie prawdziwe. Uważam też, że jego relacja z bohaterką dość autentycznie ewoluowała, a MC w tej ścieżce to zdecydowanie moje jej ulubione wydanie. Nie tylko podaje kanapki i sprząta, ale miała rzeczywistą frajdę z nauczania. Na dodatek talent w tym kierunku. Pozostawała aktywna w fabule. Nie bała się nawet Bourreau. Wreszcie więc chociaż trochę przypominała mi Cardię z Code:Realize i nie robiła za bezużyteczny manekin.
A chociaż, osobiście, polubiłam Nadię i potrafiłam się identyfikować z jej problemem, to jednak rozumiem zarzuty niektórych fanów, że ta słodka dziewczynka była w fabule jak tykająca bomba. Wszyscy wiedzieliśmy, że jest za miła. Za łagodna. Za pełna nadziei. Musiało się więc jej coś makabrycznego stać. I chyba Virche Evermore -Error Salvation- na tyle mnie do tej swojej konwencji przyzwyczaiło, że jak zobaczyłam zombie pannę młodą, jakby rodem uciekł jakiś finalny boss z FPS, to nawet nie uniosłam brwi. Zupełnie jakbym osiągnęła jakiś poziom znieczulenia, bo tak się przyzwyczaiłam, że w tym tytule postacie drugoplanowe są praktycznie skazane na śmierć. Choć brawa dla seiyuu, bo i tak Hirakawa Daisuke cudownie odegrał rozpacz! Gdyby nie on, to w ogóle trudno byłoby mi traktować ból bohaterów poważnie.
Ah, biedny, biedny Lucas! Mam nadzieję, że fandisk mu to wszystko jakoś wynagrodzi, bo chłopina był za sympatyczny, aby nie dostać chociaż namiastki happy endingu. Naprawdę chciałabym, by razem z Ceres wrócili do prowadzenia szkoły. (Chociaż wizualnie zdecydowanie wolałam jego projekt, fryzurę i łaszki, gdy pracował jako Bourreau 😉). Zastanawiam się także, czy ktoś w ogóle miał niespodziankę z tego, że to Lucas okazał się mordercą? Mam wrażenie, że w common route to zostało przedstawione zbyt łopatologicznie i w efekcie nie mieliśmy żadnej niespodzianki. Trochę więc szkoda, że bardziej się nie wysilono, aby poukrywać jakoś tropu. Dla przykładu mam wrażeniem że plot twist w ścieżce Mathisa o wiele lepiej się maskował. Tutaj zasadniczo dostaliśmy prawdę praktycznie na tacy, a potem musieliśmy jeszcze czekać wiele, wiele rozdziałów, nim Ceres domyśliła się tego, co gracz wiedział od dawna.
Mam też problem z niekonsekwencją przedstawiania siły Lucasa. Czasami jest on wręcz jak jakiś super bohater. Skacze na kilka metrów, może dźwignąć konia z wozem, powstaje bez problemu – gdy z brzucha praktycznie wylewają mu się flaki… To znowu, zwłaszcza w ścieżkach innych panów, zachowuje się irracjonalnie albo ma problemy ze stawieniem czoła randomom. W czym trochę rozumiem, że on mógł być nieprzewidywalny w swoim działaniu ze względu na narkotyki, a także, że czasami najzwyczajniej w świecie nie chciał ranić swoich przyjaciół. Nie zmienia to faktu, że sceny z jego udziałem bywały przez to komiczne. Zwłaszcza pewien finał w opowieści Sciena.
Nie bardzo tez ogarniałam na jakiej podstawie on był nauczycielem bohaterów? Facet miał tylko 22 lata i wiemy, że nie był wcześniej wskrzeszany. Tak naprawdę dzieliło go więc tylko troszkę od reszty protagonistów. Jaką więc nietypową wiedzę on zdołał nabyć w tak krótkim czasie, by być dla nich mentorem? Jeszcze rozumiem jakieś tam randomowe sieroty, które przewijały się w fabule, ale reszta głównych bohaterów? Aż czasami było mi dziwnie, gdy Yves (18), Ceres (18) czy Adolphe (21) nazywali go sensei. Chyba, że traktujemy to jako tytuł grzecznościowy, ale jak wiemy, jakieś tam lekcje kiedyś były przez niego udzielane. Na pewno MC w jakiejś uczestniczyła w przeszłości. Możliwe jednak, że po prostu coś źle zrozumiałam.
Tak czy inaczej, ciekawy mnie teraz, jakim cudem twórcy przejdą teraz płynnie po tej masakrze do fandisku. Nasza główna parka gryzie ziemie. Trochę zatem trudno kontynuować ich wątek. Coś czuje, że nie obędzie się jednak bez alternatywnych historii. Inaczej scenarzyści sami siebie zapędzili w kozi róg.