Uwaga: Virche Evermore -Error Salvation- to gra skierowana do dorosłych odbiorców i zawiera wiele triggerujących treści: w tym sceny przemocy słownej i fizycznej, szeroko rozumianego gore, odurzania i prania mózgu, samobójstwa, mentalności sekt, i wiele, wiele innych… Poniższa recenzja będzie odnosiła się do różnych, kontrowersyjnych scen z gry, więc proszę mieć na uwadze własny komfort psychiczny i powyższe ostrzeżenia.
Mathisa Claude’a poznajmy w momencie, gdy nasza bohaterka jest już zamieszana w sprawę badania zabójstw dokonanych przez Bourreau. Ten młody szlachcic, chociaż pełen lęków społecznych i w zasadzie od lat, skrywający się w swoim domu, ma osobisty powód, aby pałać do mordercy najczystszą nienawiścią. To przez niego, lata temu, utracił ukochanego, starszego brata — Camille. Jedyną osobę, która kiedykolwiek go kochała i wspierała, bo w oczach rodziców, Mathis był porażką. Bili go, zamykali w celi, głodzili… Poza wspomnieniami o rodzeństwie pozostał mu tak naprawdę na świecie już tylko wierny lokaj Jean, bo nie miał żadnych przyjaciół ani krewnych. To dla tego Mathis był tak bardzo odcięty od reszty szlachty, że wielu ludzi wręcz nie wiedziało o jego pochodzeniu. Pomimo jednak wątpliwości i strachu, młodzieniec chciał pomóc Yvesowi i Adolphe w ich śledztwie. Planując własną zemstę, zdołał zebrać wiele notatek i informacji na temat mordercy. Nie widział więc powodu, aby się nimi nie podzielić.
Tymczasem bliższa więź z naszą bohaterką, buduje się nieco później. W momencie, gdy opętany gniewem Mathis rzuca się na schwytanego w pułapkę Bourreau, to tak naprawdę o mało nie przypłaca tego szaleńczego czynu życiem. Na szczęście Ceres udaje się go w porę powstrzymać, a nawet ochronić, bo przewróciła młodzieńca i osłoniła własnym ciałem. W końcu obiecali sobie, że razem doprowadzą sprawę do końca. Dlatego nie powinien działać sam i porzucać swoich sojuszników. A i nawet Jean jest jej wówczas bardzo wdzięczny, bo gdyby Mathisowi coś się stało, to „straciłby wszystko”. Innymi słowy, ten heroiczny czyn sprawił, że Ceres stała się dla rodziny Claude kimś więcej niż pogardzaną przez wszystkich „Śmiercią”.
Jakiś czas później sprawę z Bourreau udaje się doprowadzić do końca. Co prawda morderca umiera i bohaterowie nie poznają jego tożsamości (ktoś wylał na niego jakiś kwas…?), ale przynajmniej wierzą, że zapewnili miastu bezpieczeństwo. Tyle że sytuacja Mathisa wcale nie ulega poprawie i popada on w depresje. Jasne, został obdarty z zemsty, ale też wyraźnego kierunku w życiu. Dlatego Jean prosi Ceres, by zaczęła pracować w ich posiadłości jako pokojówka, bo młody pan ją bardzo polubił, więc lokaj wierzy, że swoimi posiłkami i przyjazną naturą, dziewczyna pomoże Mathisowi znowu otworzyć się na ludzi.
I tak się w sumie dzieje. Okazuje się, że młodych łączy sporo pasji. Oboje uwielbiają książki, dzięki którym czytają o niesamowitych przygodach. Doskonale też znają smak odtrącenia, bo ludzie często dawali im znać, że są zbyt inni, nie dość dobrzy, że lepiej by było, jakby zniknęli… Stąd bohaterowie bardzo szybko łapią wspólny język i stają się dla siebie wsparciem. Dzięki Ceres Mathis ma motywacje, aby pracować nad sobą. Dla przykładu chętniej wychodzi na miasto, bo wie, że dziewczyna pozwoli mu się trzymać za rękę, a w razie czego poczeka z nim, aż się uspokoi, gdyby złapała go fobia społeczna. Tymczasem Ceres imponuje spokój, łagodna natura i inteligencja Mathisa. Chłopak zna wiele języków, pięknie pisze, potrafi tłumaczyć księgi pochodzące zza granicy. Dlatego tym chętniej czyta jego zarysy powieści, a potem nawet sama uczestniczy w ich tworzeniu.
Wydawałoby się zatem, że wszystko jest na jak najlepszej drodze. Mathis już tak bardzo polubił Ceres, że opowiada jej o swojej przeszłości, planach pisarskich, ukochanej Jeana, a nawet pozwala osuszyć sobie włosy (chociaż już wtedy zdarza mu się mówić dziwne rzeczy…), ale niedługo potem, nieoczekiwanie, w mieście znowu dochodzi do dziwnych wydarzeń. Yves i Adolphe badają sprawę zaginionych prostytutek i okazuje się, że Bourreau powrócił zza grobu. Jakkolwiek byłoby to możliwe. Nie zmienia to jednak faktu, że osobowość Mathisa zmienia się o 180 stopni i postanawia on skupić się na swojej zemście. Ba! Odtrąca nawet Ceres – która próbuje powstrzymać go przed bezpośrednią konfrontacją z mordercą – każe się jej zamknąć, nazywa „śmiercią” i znika gdzieś w ciemności.
Dziewczyna nie potrafi tego wówczas zrozumieć, bo miała wrażenie, że Mathis stał się jakby zupełnie inną osobą. Nie rozpoznawała go. Jego spojrzenie było puste. Dopiero po ponownym spotkaniu w posiadłości, Jean upomina go, że potraktował Ceres tak, jak sam był zawsze poniżany przez rodziców. Dlatego Mathis załamuje się i przeprasza. Ba! Wyznaje nawet swoją miłość, ale potem i tak wybiera zemstę i wciąż w jego postępowanie nie pasuje do całej układanki. Postanowiłam więc dać scenarzystom czas i nie marudzić, że znowu odwalono mi coś w stylu pogoni Cardii za Van Helsingiem…
Niemniej trochę się naczekałam, bo odpowiedź poznajemy dopiero w tragicznych finałach. Dzięki Scienowi Ceres dowiaduje się bowiem, że istnieje sposób „wgrania” osobowości innej osoby do dowolnego Relivera, pod warunkiem, że eksperyment prowadzi się jeszcze na płodzie. Dziewczyna przechowuje więc to info z tyłu głowy, gdy natyka się na Mathisa podczas jego kolejnej konfrontacji z Bourreau. O dziwo, milczący dotąd morderca, zaprzecza, aby kiedykolwiek skrzywdził kogoś z rodziny Claude, co zupełnie zaskakuje protagonistów, ale nie mają czasu się nad tym zbyt długo głowić. Mathis traci przytomność ze zmęczenia, a Ceres spotyka prostytutkę „ekspozycję”, która opowiada jej o kochanku swojej przyjaciółki Rosalie… czyli o Camille’u Claude. Poważnie, to babsko wyszło dosłownie zza rogu, zaraz po tym jak zniknął Bourreau. XD Rozbawiło mnie to niepomiernie. Ja wiem, że wyspa nie była duża, ale dajcie spokój. Tam jednak żyło te 3000 ludzi!
No dobra, ale czego się od tej randomowej kobity dowiadujemy? Ano, wychodzi na to, że owym Camille okazuje się nikt inny niż nasz dobry znajomek Jean. To on zbiera dzieciaków z ulicy i przenosi do swojego tajemnego laboratorium, ukrytego w piwnicach rezydencji. Okazuje się też sprawcą stojącym za mordowanie wszystkich prostytutek – pod pretekstem tego, że jako przewoźnik zabierał je z tej przeklętej wyspy za odpowiednią opłatą. Ceres dodaje zatem dwa do dwóch i łączy ze sobą wszystkie elementy układanki: to, że Jean miał narzeczoną, której Mathis nigdy nie widział, a potem niby ukrywał przed swoim panem, że dziewczyna już dawno nie żyje. To, że nosił dziwny medalion, który Scien skomentował jako „niesmaczny”. To, że prawdopodobnie miał kradziony aparat z Instytutu. To, że siostra Salome znała szlachciców i uważała ich za dobrych ludzi, którzy wspierali sierociniec, a tymczasem Mathis przedstawiał swoich staruszków jako potwory. A nawet to, że chłopak zawsze automatycznie zasypiał o północy…
Tak naprawdę nie bez powodu te wszystkie informacje się ze sobą gryzły i wydawały niespójne. Oto bowiem okazuje się, że cały umysł Mathisa stanowił jedynie zlepek przypadkowych wspomnień różnych ludzi. Jean, a właściwie Camille, wyhodował sobie homunkulusa (lub jak kto woli: golema) za sprawą sprzętów i badań wykradzionych lub otrzymanych od tajemniczego kontaktu z Instytutu i co wieczór wgrywał chłopakowi różne emocje, wspomnienia czy pragnienia. Wszystko, dlatego że potrzebował królika doświadczalnego. A po co? Bo jego największym marzeniem było wskrzeszenie Rosalie. Złotowłosej ukochanej, która zresztą też trudniła się prostytucją, a która została brutalnie zamordowana przez jedną z dawnych koleżanek. Zazdrosną o to, że jednej z nich udało się wyrwać z piekła i znalazła szczęście u boku szlachcica. W czym tego dnia Camille stracił nie tylko przyszłą żonę, ale i nienarodzonego syna, którego Rosalie nosiła pod sercem. To dlatego pałał taką nienawiścią do kobiet pracujących na ulicy i to ich części używał w swoich badaniach – zwodząc je i zapędzając w pułapkę pod pretekstem obietnicy, że pomoże im w ucieczce.
Co zaś się tyczy Mathisa, to Jean nie miał dla niego żadnej litości. Był dla niego tylko eksperymentem, bo mężczyzna potrzebował potwierdzenia, że nawet w sztucznie wyhodowanym człowieku mogą obudzić się konkretne emocje. Na cóż mu bowiem byłaby Rosalie, gdyby nie potrafiła go znowu pokochać? A przecież to właśnie dlatego kopie produkowane przez Sciena – Reliverzy – były ułomne. Niby zapewniały nieśmiertelność, ale wskrzeszeni w ten sposób ludzie, tracili swoje dawne więzi i uczucia. Tymczasem, dzięki Ceres, Jean osiągnął wreszcie przełom. Mathis nie tylko był w miarę stabilny zdrowotnie, ale jeszcze pokochał kobietę. Nawet jeśli po tym wszystkim nie był przekonany, czy to faktycznie były jego emocje, czy może należały do ludzi, z których powstał.
Tak czy inaczej: w pierwszym ze złych zakończeń Jean się nie patyczkuje. Umieszcza Ceres w identycznych, pełnym wody zbiorniku, obok Rosalie, aby dać Mathisowi motywacje do współpracy. Jeśli im się powiedzie, to każdy z nich dostanie kiedyś swoją piękną, złotowłosą ukochaną. A póki co musieli razem polować na prostytutki, kontynuować eksperymenty i trzymać całą sprawę w tajemnicy. Stąd plotka o „pięknym przewoźniku” zamieniła się w legendę o „dwóch przewoźnikach”. I wychodzi na to, że ani Adolphe, ani Yves nie skumali się nigdy, co stało się z ich przyjaciółką, ani kto stał za zbrodniami. Aż dziwne, że nie przeszukali jakoś bardziej rezydencji Claudów, skoro wiedzieli, że MC tam kiedyś pracowała.
W drugim zakończeniu Ceres i Mathis obiecują sobie, że przetrwają te tortury za wszelką cenę i kiedyś znowu będą razem. Jeśli uczucie mężczyzny było prawdziwe, a MC w to wierzy, to bez względu na wszystko, jak bardzo Jean nie gmerałby mu w mózgu, to znowu będą mogli się pokochać. I faktycznie antagonista posuwa się do najbardziej podłych prób. Czasami np. sprawia, że Mathis całymi dniami bije Ceres, bo zna jedynie nienawiść, to znowu jest absolutnie przerażony i kuli się w strachu, albo przepełnia go szaleńcza euforia… Każdego dnia inna emocja, reset wspomnień i od początku. Nie zmienia to jednak faktu, że wynik jest zawsze taki sam. Nawet gdy Mathis absolutnie katuje Ceres, ta cały czas się do niego uśmiecha, prosi, by nie zranił rąk, których będzie potrzebował do pisania, a na koniec przysięgają sobie miłość. Nawet jeśli Mathis nie rozumie swoich własnych motywacji, to coś każe mu finalnie powiedzieć tej obcej dziewczynie, że ją kocha.
Z czasem jednak cała ta zabawa zaczyna Jeana drażnić. Nie podoba mu się, że mimo wszystkiego, co przeszli – młodzi dalej jakimś cudem wydają się cały czas triumfować. Stąd, chociaż powinien być zadowolony, że otrzymuje wynik, jakiego oczekiwał i który dobrze wróży wskrzeszeniu Rosalie, to jednak postanawia to wszystko zakończyć. Mówi Ceres, że to koniec gry, a ta przeklina swoją głupotę. Z jakiegoś powodu naiwnie sądziła, że Jean nie zabije Mathisa i wystarczy, że będą silni. Dlatego błaga go, aby tego nie robił. Antagonista ma jednak inny plan. Najpierw wgrywa Mathisowi osobowość seryjnego mordercy, który nienawidzi kobiet – możemy więc domyślić się, jakie znowu tortury spotykają MC, a potem… swoją własną. Od tej pory Mathis wierzy, że Ceres jest jego „Rosalie”, a on sam jest „Camille”. A bohaterka musi uczestniczyć w tej grze, bo jeśli cokolwiek przestałoby pasować do tej układanki, to kruchy umysł Mathisa po prostu by się rozpadł. Dlatego dziewczyna godzi się na tę rolę, odrzuca pomoc Ankou, a nawet bierze z ukochanym ślub. Przed bliskimi udaje, że wszystko jest w porządku, ale tak naprawdę jej cierpienie trwa.
To co? Gotowi na salvation ending? Ha, ha! Sweet summer child. Jeśli myślicie, że w tej grze są jakieś szczęśliwe zakończenia, to szykujcie się na kolejny cios! W tak zwanej ścieżce zbawienia Mathis w porę odzyskuje poczytalność i gdy tak torturuje Ceres, to nagle dźga nożem samego siebie, aby przywrócić sobie zmysły. Potem przeprasza ukochaną za wszystko, co jej zrobił – ale udało mu się znowu stać się sobą. To odkrycie sprawia, że rozwścieczony Jean wparowuje do laboratorium i Mathis uświadamia mu, że przegrał na pełnej linii. Po pierwsze, nie ma już czasu na nowe badania, bo niedługo Jean musiałby zostać Reliverem (jak na mieszkańca wyspy był dość stary), a wtedy i tak nici z romansu z Rosalie. Po drugie, nie osiągnął żadnego wyniku, bo skoro Mathis stał się nową osobą, to „Rosalie” także mogłaby być niezależnym bytem i pokochać nawet innego mężczyznę – a tego Jean, by nie zaakceptował. Po trzecie, tak naprawdę, to facet tak pobłądził, że sam przestał być dawnym sobą i już nie patrzył na ukochaną tak jak kiedyś, ale zawsze widziałby w niej narzędzie albo jakiś eksperyment. Czemu przegadany Jean nie potrafi zaprzeczyć. Ale kiedy ex-lokaj przyznaje Mathisowi racje i chce nawet przyjąć jego ofertę, by puścili wszystko w niepamięć, współpracowali i może nawet napisali książkę, by pozwolić wspomnieniom o Rosalie przetrwać w jakiejś formie (WTF?!), to akurat wtedy tajemniczy sponsor wysadza laboratorium.
Mathis i Ceres uciekają, po dłuuugiej rozmowie z Jeanem, który każe homunkulusowi wreszcie spierdzielać, nie nazywać go bratem i zmienić swoje priorytety, bo teraz miał własną ukochaną, o którą powinien się martwić, a nie ciągle szukać uwagi lokaja. W efekcie zostaje pod gruzami sam, z ciałem Rosalie, a my z jego ostatniego wyznania dowiadujemy się, że po pierwsze Mathis to imię, jakie kobieta chciała nadać swojemu nienarodzonemu dziecku, a po drugie to Jean stworzył homunkulusa z komórek pobranych od swojego syna… Brrr… To nie było wzruszające. Mnie aż ciary przeszły z creepności, jak sobie pomyślę, do czego on się w swoim szaleństwie posunął.
W każdym razie, uciekając tajemnym tunelem, Ceres i Mathis docierają na klify, a tam oglądają razem zachód słońca. Młodzieniec żałuje, że nie napisze już z ukochaną powieści, ale jego czas też się kończył. Potrzebował przecież do egzystencji systematycznej konserwacji, która nie była już możliwa. Nie bez Jeana i laboratorium. Dlatego Ceres zostaje u jego boku, aż ten zasypia snem wiecznym.
Kilka miesięcy później okazuje się jednak, że tuż przed „śmiercią” (bo nigdy nie zdołano odnaleźć ciała na potwierdzenie) Jean wysłał backupowe dane do Sciena z prośbą, by odbudować Mathisa jako Relivera. Kiedy on to zrobił, siedząc z tymi zwłokami pod stertą kamieni? Nieważne. W każdym razie Scien nie miał nic przeciwko temu, bo naukowa ciekawość zwyciężyła. I nawet pozwolił Mathisowi potem odejść (ku zaskoczeniu Dahuta), choć pomyślałby ktoś, że sprawa homunkulusa bardziej go zainteresuje… W międzyczasie Ceres również pracowała na dwa etaty, by mieć kasę na zostanie Reliverem, bo wierzyła, że nawet „po odrodzeniu” znowu uda się jej pokochać Mathisa. (Przy okazji Ankou sprezentował jej cukierki ze swojej krwi – wszyscy wiemy w jakim celu 😉).
A czy bohaterowie faktycznie się schodzą? Oczywiście, że tak! Co prawda Mathis nie ma wspomnień, ale chwyta Ceres za rękę, gdy spotyka ją przypadkiem na rynku i wyznaje swoją miłość „od pierwszego wejrzenia”. W pewnym pokręconym sensie dostajemy zatem coś w rodzaju happy endingu, bo jednak bohaterowie się odnaleźli. Teraz musieli tylko zadbać o to, by przy każdym wskrzeszeniu zakochiwać się w sobie od nowa. (No, chyba że wykończyłby ich wcześniej bug – ale więcej na ten temat w ścieżce Sciena).
PODSUMOWANIE: Ścieżka Mathisa to zdecydowanie najlepsze wprowadzenie do świata Virche Evermore i każdemu polecałabym zaczynać właśnie od niej. Idealnie bowiem przygotowuje nas na to, czego potem możemy się po grze spodziewać – plot twisty, dramy, dużo pseudonaukowego bełkotu, odjechani w kosmos i pogrzani antagoniści, gore oraz… romantyzm. W dowolnych proporcjach. Skłamałabym jednak gdybym powiedziała, że bawiłam się w trakcie jej przechodzenia źle. Mathis to może absolutnie nie moja para kaloszy, bo on był tak zagubiony i zastraszony, że bardziej potrzebował wsparcia terapeutycznego niż kochanki. Dlatego ciężko było mi w nie widzieć materiał na love interest, ale samą postać darzyłam sympatią. Jakby bowiem nie patrzeć, on miał faktycznie tylko „roczek”. Powstał niedawno, a jego umysł to był zlepek jakiś śmieciowych wspomnień różnych osób. Dopiero Scien zrobił z tego chaosu spójną osobowość. Mam więc przez to wrażenie, że prawdziwego Mathisa poznam dopiero w fandisku. To była wczesna alfa. Co może brzmi okrutnie, zważywszy na jego backstory, ale tak właśnie się czułam.
Co do Jeana to jego motywacja nie odbiegała w sumie od wielu innych postaci w tej grze, dlatego aż tak mi nie przeszkadzała. Co prawda droga od „kompletnego szaleńca” do gościa, który przyznał się do swoich błędów, była za krótka – ile im zajął ten dialog, z 5 minut? – to jednak nie przeszkadzał mi aż tak jak inni wariaci z menażerii antagonistów. Ba! Powiedziałabym, że z nich wszystkich, był on nawet najbardziej znośny. Może dlatego, że jako jedyny miał w tym jakiś „większy” cel niż niczym nieuzasadnione okrucieństwo? Jasne, to nie tak, że podoba mi się, jak potraktowano randomowe ofiary z tła. Wiele graczek zwróciło uwagę na to, że w zasadzie te wszystkie zamordowane kobiety nie miały dla bohaterów żadnego znaczenia. Mathis w sekundę wybaczył „braciszkowi”, prostytutki w tej grze mogłyby być równie dobrze placeholderami, bo nawet nie wysilano się nadawać im imiona, nikogo też ich los zbytnio nie interesował i nie odmieniono go bynajmniej w tej ścieżce. Ani Ceres, ani Mathis nie mają żadnej refleksji dotyczącej tych ofiar – jeśli już to chcą uczcić pamięć Rosalie. Myślę więc, że ten aspekt gry jest akurat trochę niesmaczny, ale Virche Evermore już mnie przyzwyczaiło, że wszystko, co nie jest głównymi bohaterami to tylko mięso armatnie i lepiej się do niego nie przywiązywać… A szkoda, bo takie odczłowieczanie rzuca się w oczy tym wyraźniej, gdy uświadomimy sobie, że na ironie, to przecież opowieść o konstrukcie.
Miałam też problem z niekonsekwentnym przedstawianiem konserwacji. W głównym roucie implikowano nam, że Mathis potrzebuje codziennego resetu tudzież jakiejś aktualizacji, aby funkcjonować. Tymczasem ten problem często magicznie znikał w opowieściach innych panów albo przestawał mieć tak istotne znaczenie. Choć największym absurdem było chyba dla mnie pokazanie w Le Salut tego, jak chłopaczek szybko sobie prawdę o swoim pochodzeniu przepracował. Niby było mu trochę przykro, jak Jean z nim postąpił, ale bardziej był mu i Rosalie wdzięczny za otrzymaną szansę i życie. Dude, jaką szansę? Toż Jean chciał cię roturować zakulisowo. Po prostu Scien i Co. Mu to uniemożliwili. Heh…
Tak czy inaczej, to okej ścieżka, ale ląduje na dole mojego rankingu tylko dlatego, że z wszystkich bohaterów Mathisa postrzegałam jako najsłabszy materiał na love interest i raczej widziałabym Ceres u boku innego z panów. Niby sama scenka z wręczeniem poezji i jej czytaniem była ciekawa, ale cóż poradzić? De gustibus non est disputandum. Ba! Było mi wręcz przykro, ilekroć widziałam chłopaczkach w innych opowieściach, bo ciągle uderzało mnie wtedy, że to potrzebująca ratunku ofiara, a protagoniści – w swojej nieświadomości – są ciągle serdeczni dla sprawcy i nie wiedzą, jaki dramat rozgrywa się w posiadłości Claudów.