Gdy przechodziłam ścieżkę Zafory w grze głównej – pewnie jak wielu innych graczy – miałam wyraźne poczucie niedosytu po endingu. Przede wszystkim dlatego, że trudno było mi zrozumieć motywacje bohatera. Jasne, miał obowiązki wobec swojego kraju, ale nawet zakładając, że był absolutnie zabiegany, nie potrafiłam sobie uargumentować powodu, przez który nie wysłał do Tifalii nawet jednego listu przez cały rok! A potem Zafora pojawił się, jak gdyby nigdy nic, i zaoferował dziewczynie, by z nim wyjechała do Cultury. Wiecie, typ skradł naszej MC buziaka, potem ją ghostował, a potem się zmaterializował bez zapowiedzi, aby oznajmić, że fajnie by było gdyby Tifalia porzuciła dla niego całe swoje dotychczasowe życie i bliskich… bo czemu nie? Byłam więc pewna, że ta niezręczna sytuacja będzie jakoś komentowana lub kontynuoana w fandisku. Dowiemy się czegoś więcej o powodach, dlaczego nasz srebrnowłosy ex-klaun musiał zapaść się na jakiś czas pod ziemie. Dlaczego nie usychał z tęsknoty… lecz nic z tych rzeczy!
Po przeprowadzce do ojczyzny Zafory, Tifalia zostaje czymś w rodzaju jego sekretarki, a także – nieoficjalnie – życiowej partnerki. Wszyscy wiedzą, że Strażnik czuje wobec niej miętę i pewnie zaręczyny są tylko kwestią czasu. Niestety, niczym rasowy, ale aż przesadnie ostrożny, tsundere, Zafora nie okazuje swojej wybrance względów otwarcie. To znaczy, sprawia jej jakieś prezenty albo zabiera ze sobą do drogich restauracji, ale takich wypadów nie nazywa, np. „randką”. Co zaś się tyczy podarunków, to zwykle po prostu „materializują się” w pokoju Tifalii, ale MC nie ma okazji ani za nie podziękować, ani o tym porozmawiać. Zupełnie jakby była zwierzątkiem w klatce, któremu dobrodziej podrzuca zabawki. Zresztą dziewczyna w pewnym momencie wręcz błaga Zaforę, by powiedział jej jakiś komplement, trochę z nią pofiltrował, wyznał miłość… ale ten jest zbyt zakłopotany i zawsze w takiej sytuacji ucieka. Smuciła mnie więc nie tylko desperacja naszej protagonistki, ale też to, jak wyglądało ich życie. Bo co z tego, że Zafora pamiętał o każdej rocznicy i się starał, skoro działo się to zawsze offscreenowo? Do tego stopnia, że sama Tifalia czuła się, jakby jakiś skrzat kręcił się jej po pokoju?
Zresztą ta metafora nie jest wcale na wyrost, bo dopiero nocami, gdy Tifalia spała, Zafora przychodził do jej pokoju, ale wyszeptać rzeczy, których nie odważyłby się powiedzieć w świetle dnia. I robił to tylko dlatego, bo był wówczas święcie przekonany, że kobieta i tak go nie słyszy, więc nie musi się niczego wstydzić. Tyle że pewnego razu MC faktycznie udaje się go „przyłapać” na gorącym uczynku, bo miała bardzo lekki sen, a potem zastanawiała się, jak często taka sytuacja miała wcześniej miejsce? W końcu w Culturze już trochę siedziała…
Głównym problemem tego wątku nie jest jednak to, że Zafora trzyma swoje emocje pod ciągłą kontrolą, ale fakt, że mężczyzna wciąż najzwyczajniej Tifalii nie ufa. Gdy dziewczyna chce być wtajemniczona w sprawę tajemniczych perfum i intrygi dawnych popleczników Balto, to Zafora ucina całą dyskusję, oznajmiając, że to nie jej sprawa. MC miała więc słuszne prawo zapłonąć gniewem. W końcu Cultura stała się jej nowym domem. Rzuciła wszystko, aby zamieszkać z Zaforą. Zostawiła przybraną matkę i Radiego… aby usłyszeć, że problemy kraju, który wybrała na ojczyznę, nie powinny ją interesować? Jasne, nawet idiota domyśliłby się, że chodziło po prostu o bezpieczeństwo Tifalii. Że Zafora chciał ją w ten sposób chronić, bo nie wyobrażał sobie ją utracić, ale jak dla mnie był to straszliwy krok wstecz w relacjach tych postaci. W końcu w fandisku chce mieć przede wszystkim fluff, a nie czytać jak sfochowani bohaterowie warczą na siebie, unikają się i kłócą, zamiast najzwyczajniej pogadać jak dorośli. I to nie tak, że Zafora nie miał prawo mieć traum. W końcu stracił rodziców i to nie tak, że jak coś przepracujemy to problemy i lęki znikają bezpowrotnie. Nope. Nawet fajnie, że nie zdecydowano się na tak naiwne rozwiążanie… ale jednak wyszło trochę słabo. Czemu?
Ano, bo fabule nie pomaga fakt, że ponownie na scenie musi się pojawić Vilio, aby jakoś pogodzić swoich przyjaciół. Smok dociera do Cultury, bo nie był pewien, czemu nie dostał zaproszenia na ślub. Czy jego towarzysze zapomnieli, czy może coś poplątał? Na miejscu odkrywa jednak, że Zafora dalej boryka się ze zwolennikami Balto, jeden z nich narzucał się Tifalii, a przyjaciele nie są nawet oficjalnie zaręczeni – stąd nie ma nawet, co gadać o jakiejkolwiek ceremonii. Dlatego Vilio i Liyan robią tutaj za głos rozsądku. Zabierają srebrnowłoswego na pogaduszki, wytykają mu, że dziewczyna nie będzie czekać wiecznie, no i że wybrał najgorszą możliwą opcję, wykluczając ją z życia politycznego kraju. W efekcie Zafora wreszcie przyznaje im racje (po części dlatego, ze Liyan go swoimi groźbami o odbiciu Tifalii wkurzał). Faktycznie skiepścił z tymi zaręczynami, ale czekał po prostu na „wyjątkową okazję”. Chciał, by było to coś niesamowitego, a tymczasem wciąż borykał się z jakimiś problemami mieszkańców i brakowało odpowiedniego nastroju. To dlatego wciąż się migał i wszystko odwlekał.
Ostatecznie więc Tifalia bierze udział w polowaniu na zdrajców. Jest nawet przynętą, bo to do niej należy zwrócenie na siebie uwagi celu, gdy ten przebywa w kasynie. Szczerze jednak powiem, że cała dalsza intryga nie miała dla mnie żadnego sensu. Skoro już wiedzieli, kogo szukają i kogo chcą pochwycić, to na cholerę była ta scena z graniem w karty? Tylko po to, by pokazać, jaki Zafora jest zajebisty? W każdym razie konkluzja jest taka, że poplecznik Balto zostaje aresztowany, a sprawa z perfumami oficjalnie zakończona. Na dodatek Tifalia i Zafora biorą ślub w trakcie spotkania całej paczki (poza Paschalią – któremu zdrowie na to nie pozwala) na ostatnim, wspólnym występie cyrkowym. Co jest zarazem okazją do świętowania dla wszystkich mieszkańców Cultury, bo można się domyślić, że z naszych bohaterów są idealnie władcy, bla bla…
Naprawdę strasznie rozczarowała mnie ta ścieżka. Mam wrażenie, że cały romans był tutaj budowany offscreenowo. Dowiadujemy się, że niby Tifalia coś tam robiła, gdzieś tam się ze swoim lubym spotykała, jakieś tam kwiatki od niego dostawała… ale tak naprawdę, gdy widzieliśmy ich na ekranie razem, to na oczach graczy głównie się sprzeczali. Trudno mi też było cieszyć się napadami zazdrości Zafory, bo bardzo nie lubię tego motywu. W sensie: gdy MC jest rozczarowana, że jej partner nie cierpi, bo na radarze pojawił się przedstawiciel płci przeciwnej, który się do niej przystawia. A kiedy okazuje się, że jednak wcale mu to nie odpowiadała, a po prostu zgrywał obojętnego, to kobieta cieszy się, jak nastolatka, że to taki cudowny przejaw głębokiego uczucia! Taaa… Może dla mnie po prostu zazdrość jest zbyt toksyczna i akceptują ją tylko, gdy wiem, że dany love interest jest obłąkanym yandere? Od poprawnych, zdrowych relacji, oczekuje jednak czegoś innego.
Summa summarum w fandisku tak naprawdę podobała mi się jedna scena. Moment, w którym Zafora obiecuje, że odtąd będzie bardziej asertywny, a by ułatwić mu zadanie, Tifalia wtula się w jego pierś, by ukryć swoją wyszczerzoną twarz i pozwolić mężczyźnie – tak jakby – mówić do swoich pleców. Była więc to wreszcie jakaś zapowiedź poprawy relacji pomiędzy nimi, ale zbyt oszczędna jak na mój gust. Ba! Nawet inny bohaterowie wydawali się tym wszystkim skonfundowani, bo dla przykładu Jinnia nie ogarniał – podczas rozmowy „telefonicznej” z Tifalią – dlaczego Zafora ignoruje jej „kobiece, romantyczne potrzeby”, a już Vilio czy Liyan ogólnie musieli interweniować, aby trochę na chłopinę wpłynąć i aby nie ranił dalej ich przyjaciółki. Nie wiem, czy gdyby panowie się w to nie wmieszali, to Zafora w ogóle dałby się przekonać, aby nie trzymać MC po kloszem i pozwolić jej brać udział w misji… Heh…
Lubiłam klauna w grze głównej, ale poczucie niedosytu zostało. Liczyłam, że dostanę dużo więcej, a z tortu na moim talerzu wylądowała tylko wisienka… bez całej reszty pysznego spodu. Niby historia została domknięta, lecz nie na takie zakończenie czekałam. Cała nadzieja w innych love interest.