How far would you go to bring someone back from the dead? Discover the depths that some will go to in this horror-adventure game. (źródło: Steam)
- Tytuł: PARANORMASIGHT: The Seven Mysteries of Honjo
- Developer: Square Enix
- Wydawca: Square Enix
- Pełen dźwięk: brak
- Napisy: angielski
- Rozszerzenia i powiązane tytuły: –
Linki
- Walkthrough: –
Recenzja
Co jesteśmy w stanie zrobić, aby przywrócić komuś życie? Okazuje się, że dla bohaterów gry PARANORMASIGHT: The Seven Mysteries of Honjo żądana cena wcale nie musi być niemożliwa do opłacenia. Zwłaszcza jeśli ich moralność niekoniecznie określilibyśmy jako szczególnie wysoką… W każdym razie to właśnie wokół klątw, pojedynków onmyoji i koncepcji wskrzeszania zmarłych kręci się fabuła tej dość nietypowej, ale pod pewnymi względami „staroświeckiej” visual novel, która przeniesie nas na ulice XX-wiecznego Tokio i pozwoli zmierzyć się z tytułowymi siedmioma klątwami. Zwłaszcza że to właśnie na ten okres przypada bum zainteresowania okultyzmem i nawet w Europie niektóre kulty przeżywały swoisty renesans. Co bardzo dobrze zresztą oddano w grze, bo wystarczy gderanina jakiegoś historyka o Rytuale Wskrzeszenia, a wśród zazwyczaj spokojnych mieszkańców Japonii zapanowała istna moda na paranormalne tematy!
W PARANORMASIGHT: The Seven Mysteries of Honjo wcielamy się w wyniku tego w kilka postaci, z czego każda ma nieco inną motywację – niekoniecznie związaną z plotkami. W czym niektórzy bohaterowie działają w parach. Inni to samotne wilki. Jeszcze jedna bohaterka jest ukryta przed nami praktycznie do samego końca. Kiedy to bowiem po prologu, w którym to sterujemy zwykłym pracownikiem korporacji – Shigo Okiie – dowiadujemy się, że na ulicach miasta zaczyna dochodzić do dziwnych morderstw, to zyskujemy możliwość swobodnego skakania po flow charcie i dalszego badania opowieści z różnych perspektyw. Kto zginął? Dlaczego? I w jaki sposób doszło do morderstwa, którego ofiary różnią się od siebie absolutnie niepasującym modus operandi sprawcy?
Aby to odkryć, będziemy musieli się nieco napracować! I tak w gronie naszych protagonistów znaleźli się 1) Harue Shigima – zrozpaczona matka, która przy pomocy ekscentrycznego detektywa chce rozwikłać sprawę uprowadzenia i morderstwa swojego syna sprzed lat, 2) Yakko Sakazaki – licealistka, która nie wierzy w samobójstwo przyjaciółki i chce poznać na ten temat prawdę, oraz policjant 3) Tetsuo Tsutsumi – który wraz ze swoim nieopierzonym jeszcze partnerem, zajmuje się badaniem spraw nadprzyrodzonych i chce powstrzymać kolejne zbrodnie. Nie są to jednakże wszyscy, bo – poza ukrytą postacią – w tle przewija się cała masa antagonistów czy postaci drugoplanowych. W tym absolutnie kapitalna, nieco korpulentna Mio, która jest obdarzona tzw. szóstym zmysłem i potrafi m.in. komunikować się z duchami.
Dodatkowo, przeważnie gdy spotka nas złe zakończenie – bo gra w typowy dla visual novel sposób przewiduje karanie nas za potknięcia – możemy także spotkać się z tajemniczym Narratorem, który prowadzi nas przez opowieść, wyjaśnia zasady mechaniki, a czasami wskazuje, gdzie popełniliśmy błąd lub zadaje podchwytliwe pytania, aby sprawdzić, jak czujnie śledzimy fabułę. W czym od razu uspokoję, że zakończeń jest w grze 6, w tym tylko jedno prawdziwe, ukryte, ale to nie tak, że aby je osiągnąć, trzeba wyczytywać w nieskończoność. Nope, flow chart w PARANORMASIGHT: The Seven Mysteries of Honjo jest naprawdę wygodny i czytelny. Stąd możemy rozpocząć daną scenę nie tylko od złej decyzji, ale zresetować całość lub wybrać jako punkt startu konkretny dialog. A nawet wtedy, dla niecierpliwych, wprowadzono opcje szybkiego przewijania tekstu, jeśli przytrzymacie przycisk B (= na Switchu).
No dobra… tyle, jeśli chodzi o klasyczne rozwiązania. To co się pojawiło nowego? Przede wszystkim kilka mniej lub bardziej złośliwych i ciekawych mechanik. W końcu mówiłam o tym, że w grze przewijają się morderstwa. Warto więc co nieco na ten temat powiedzieć. Ano niektórzy nasi bohaterowie są tak zwanymi „nosicielami klątw”. Oznacza to, że mają specjalne, wręczone im od upiorów netsuke, które pozwala rzucać konkretne, zwykle bardzo niebezpieczne zaklęcie, jeśli zostanie spełniony jego warunek, np. czasami wystarczy, że ofiara ma przy sobie źródło światła, innymi razy musi być do nas odwrócona plecami itd. Dodatkowo klątwy działają tylko nocą, a netsuke „ładują się” z każdą zdobytą przy pomocy klątwy duszą. Co – jak pewnie już się domyśliliście – w przypadku osiągnięcia 100% – pozwala wskrzesić wybraną osobę kosztem odebranych żyć. Wiec tak, Rytuał Wskrzeszania to forma nagrody. Tyle że cena za jego wypełnienie jest bardzo wysoka. Ale od razu uspokoję, że to nie tak, że cały czas gramy mordercami i tylko polujemy na niewinnych. Wystarczy bowiem odebrać komuś już raz naładowane netsuke, aby móc go użyć, a inni protagoniści, chociaż posiadają moc, to bynajmniej nie planują jej używać. Cała zabawa polega więc na tym, by odnaleźć innych nosicieli klątw, nie dać się im sprzątnąć, zrealizować cele postaci i doprowadzić do szczęśliwego finału…
W czym działanie klątwy oddano w grze w ten sposób, że czasami, gdy zostanie spełniony warunek w trakcie dialogu, pojawia się dodatkowa, nieobowiązkowa opcja rzucenia zaklęcia. Bawienie się w ten sposób prowadzi do różnych efektów – czasami negatywnych, jak bad endingi, innymi razy jest niezbędne, aby ocalić nam skórę. Warto więc eksperymentować, zwłaszcza jeśli lubicie kończyć gry w 100%. No i PARANORMASIGHT: The Seven Mysteries of Honjo to zasadniczo horror – potrzebowano więc również wprowadzić trochę makabry.
Z innych rzeczy to typowe drzewka dialogowe przerywają też elementy przygodówkowe: czasami chodzimy po mapie lub zbieramy jakieś przedmioty, które trzeba użyć/kliknąć gdzieś indziej – nawet w obrębie całego flow charta. Kilkakrotnie też natrafiłam też na dość podstępne zagadki, które wymagały od gracza… ingerowania w opcje gry np. głośność dźwięków. Chociaż przyznam z przykrością, że ani razu samodzielnie nie odgadłam rozwiązania i gdy się pojawiały, to musiałam posiłkować się solucją. Podobnie, gdy gra wymagała ode mnie zapytania o jakieś rzeczy w konkretnej kolejności, a nie spontanicznie, zgodnie z moją ciekawością. Może się więc komuś takie rozwiązanie podobać, może nie, ale nawet mając opcje rozglądania po otoczeniu czy zbierania przedmiotów i tak przez większość czasu będziemy musieli „odklikać” wszystko, aby przejść do kolejnej sceny. Nie musicie się więc obawiać, że za dużo tu eksploracji, a za mało visual novel. Nie ma też na szczęście wyzwań, które wymagałyby od gracza zręczności. Jedynie nieszablonowego myślenia.
W różnych lokacjach poukrywane są również naklejki śmiesznych ptaszków, co stanowi odrębną mini-zabawę, jeśli lubicie polować na znajdźki. Mnie co prawda nie udało się zebrać wszystkich, ale to z własnej winy, bo za późno się zorientowałam, w czym rzecz. Miejcie więc na uwadze, że gdy tylko pojawi się pierwszy, to warto potem być czujnym i dokładnie badać miejsca przed ich opuszczeniem. Zwłaszcza że niektóre są naprawdę świetnie schowane i wymagają sokolego wzroku, a do razu opuszczonej lokacji nie zawsze daje się powrócić.
Największa siła PARANORMASIGHT: The Seven Mysteries of Honjo skrywa się jednakże wcale nie w mechanice czy opowieści, ale oprawie wizualnej. Naprawdę dawno nie widziałam tak ładnej i klimatycznej gry, gdzie straszono nie jakimiś tam makabrycznymi scenami czy potworami (chociaż jump scary też się pojawiają), ale przede wszystkim nastrojem. Wszystko przypomina tu stary film, przedmioty w otoczeniu postaci są bardzo retro, bo akcja dzieje się pod koniec XX wieku (mnie np. szczerze rozbawiło, jak bohaterowie gadali z zachwytem o super technologii = maszynie do faksu), a nawet interfejs, z którego przeglądamy zebrane informacje, ma formę kineskopowego telewizora. Innymi słowy, twórcy w pomysłowy sposób rozwiązali bolączkę tego gatunku, czyli statyczne, „gadające głowy”, zastępując je ujęciami z ciekawej perspektywy, drobnymi animacjami (np. ruszanie ust) i bardzo ilustracyjnymi scenami! Naprawdę cudownie się na tę grę patrzyło! Wiemy zatem, gdzie poszedł cały budżet…
A na czym zaoszczędzono? Ano, niestety na oprawie dźwiękowej. O ile bowiem same motywy muzyczne w tle nie są złe i pasują do przedstawianych czasów, o tyle brak aktorów głosowych bardzo mi doskwierał. A już zwłaszcza przy zagadkach, które wymagały ode mnie gmerania w ustawieniach dźwięku. W czym, ogromna szkoda, że znając talent japońskich seiyuu, nie pozwolono nam żadnego usłyszeć, bo gra byłaby jeszcze lepsza, a emocje w głosach postaci pomogłyby nam się lepiej wczuć w ich rozterki. Dużo tutaj łez, dużo strachu, dużo gniewu… Ale przez większość czasu będzie nam towarzyszyć tylko cisza albo śmieszny efekt wystrzału, który ma akcentować jakieś istotne reakcje postaci.
Co zaś się tyczy samej fabuły, to o ile szczerze polubiłam postaci i podobało mi się, że nie mamy do czynienia z jednym, oczywistym antagonistą, ale raczej kilkoma przeplatającymi się wątkami, to już czasami miałam wrażenie, że twórcy chcą aż za bardzo nas zaskakiwać i upychają kolejne rzeczy kolanem, co niestety odbijało się na spójności narracji. Już, już… prawie wiemy, o co w tym wszystkim chodzi, to wrzucają nam kolejną bombę, kolejny zwrot i czułam się trochę jak przy reanimacji, gdzie serce raz staje, to znowu zaczyna szaleńczo bić, a ja powoli już nie wiem, w jakim stanie jest pacjent i przestaje to mnie obchodzić. W czym najbardziej chyba zmęczyło mnie to w true endingu, bo coraz bardziej zapomniane postaci pojawiały się na scenie i wyskakiwały jak diabeł z pudełka, a kolejne nowinki nie sprawiały, że powtarzałam „ma to sens!”, ale raczej „…i co znowu?”. Gra cierpi więc trochę na efekt „przegadania”. Przy jednoczesnym niezakończeniu wątków wszystkich postaci. (Np. ja do dziś nie wiem, albo nie zrozumiałam, jaką motywacje miał detektyw. Jeśli może mi ktoś to wyjaśnić w komentarzach, to będę wdzięczna).
Mimo jednak mojego typowego stękania, ukończyłam PARANORMASIGHT: The Seven Mysteries of Honjo w kilka dni, bo jednak kocham kryminały, a jeszcze dorzućcie mi do tego jakieś wątki mitologiczne, to już w ogóle jestem kupiona. Zresztą, naprawdę szkoda by mi było nie zapoznać się z tak ładnym tytułem, który porównałabym trochę do Miasteczka Twin Peaks, a trochę do Stragner Things. A jako że sama wychowałam się w latach 90., to podróżowanie po dawnym Tokio, gdzie wiernie odzwierciedlono nie tylko budynki, ale też reklamy, plakaty czy stroje mieszkańców, było naprawdę sympatycznym doświadczeniem.
Nie jestem też fanek baaardzo strasznych opowieści grozy. W sensie, zwykle po prostu mnie nie interesują, a nie że się ich boję. Dlatego tutaj podobało mi się, że tak fajnie wyważono proporcje. Niby od czasu do czasu coś tam w tle wyskoczy, ktoś krzyknie, albo pojawi się trup, ale nie brodzę w czerwonej posoce w każdej scenie, a żaden zamaskowany wariat nie goni bohaterów z piłą łańcuchową. Stąd PARANORMASIGHT: The Seven Mysteries of Honjo z typowymi slasherami ma tyle wspólnego, co róża z kaktusem. Niby trochę ma nas wytrącić z równowagi, ale to raczej poczucie zagrożenia i dyskomfort, a nie obrzydzenie czy strach.
Dlatego jeśli lubicie nastrojowe horrory na lato, docenicie w jak zmyślny sposób połączono tutaj legendy, twórczość ukiyo-e i kryminalne zagadki, a także marzy Wam się visual novel, gdzie można bardziej zaangażować się w śledztwo – to PARANORMASIGHT: The Seven Mysteries of Honjo sprawdzi się znakomicie. Ten tytuł to trochę taka mała perełka, który wymaga co prawda szlifów, ale jakoś przewinął się bez większego echa, chociaż absolutnie nie zasługuje na zapomnienie. Ja osobiście kupiłam grę w promocji i było to faktycznie uczciwa cena za koło kilkanaście godzin zabawy.