Oj coś nie mogę polubić się z tą protagonistką… Nie zliczę razy, ile w tej ścieżce twierdziła, że brzydzi się kłamstwem, a potem mijała z prawdą, nawet przy błahych okazjach. Co dla mnie było o tyle dziwne, że miała być tą całą Strażniczką Piekieł i prowadzić grzeszników na lepszą drogę. Ale cóż poradzić? (Więcej na ten temat, dlaczego jest takim małym krętaczem, dowiemy się dopiero w wątku Goemona). Tymczasem, dla odmiany, Yona, czyli kolejny z love interest w Tengoku Struggle, był zarazem tym, który zainteresował mnie najbardziej. Głównie na projekt postaci, który bardziej trafił w mój gust od pozostałych panów. Czy jednak to samo mogę powiedzieć o jego historii?
Yona to bardzo uparty, dumny i dość narwany młody człowiek. Zginął jeszcze w czasach, gdy Japonia była pogrążona w wojnach między klanami i służył rodowi Murakami jako jeden z piratów. To sprawiło, że w odróżnieniu od reszty panów, miał on nieco staroświecki pogląd na podział ról damsko-żeńskich i dość sceptycznie podszedł do faktu, że Rin miała być jego liderem. Ba! W zasadzie to prawie, że ją opieprzył, kazał jej wracać do tatusia i nie plątać się im pod nogami. Bo w końcu czego mógł spodziewać się po kobiecie? Nawet jeśli była adoptowaną córką Enmy? Można więc powiedzieć, że relacje między tą parką zaczynają się od konfliktu. Szczególnie że Rin również otwarcie mówi o swojej niechęci do mężczyzn.
No to co się zmienia? Ano, w zasadzie dość szybko się okazuje, że pomimo całej swojej otoczki pewnego siebie samuraja, Yona to tak naprawdę chodzący generator porażek. I to takich, które wkurzały cały ich skromny zespół. Wszystko zaczęło się od spieprzonej szansy, gdy nieoczekiwanie uśmiechnął się do bohaterów los. Przypomnijmy, że z rozkazu Enmy panowie, czyli więźniowie, mieli towarzyszyć Rin w jej misji rozprawienia się z kultem Shinobikuni. W czym, ku ich zaskoczeniu, dość szybko trafiła im się okazja, aby zmierzyć ze wspierającymi babsko pobocznymi antagonistami.
A dokładniej to Nagoya Sansaburo, jeden z uciekinierów z Piekła, chciał wyzwać Yonę na pojedynek, bo ucieszył się, spotykając prawdziwego bushi ze swoich czasów. W czym Yona początkowo przyjął wyzwanie, ale potem obraził żonę Sansaburo – Izumo no Okuni, twierdząc, że ta próbowała go otruć, proponując sake. Tym sposobem nie doszło więc do pojedynku, a reszta z bohaterów długo potem suszyła o to rudowłosemu głowę, że zachował się idiotycznie i co by mu szkodziło wypić czarkę, nawet gdyby okazało się, że dostał truciznę zamiast alkoholu? Przecież i tak byli już martwi! Co najwyżej musiałby później odleżeć parę godzin w magicznym onsenie, aby się zregenerować.
Potem jednak nie było dużo lepiej. Yona dał się przekonać, że musi przeprosić Sansaburo i postarać się o jeszcze jedną szansę… Ale i to nie wypala, bo rudowłosy łamie zasady ich pojedynku i nieoczekiwanie atakuje przeciwnika. Wszystko dlatego, że jest pewien, iż teraz naprawdę urósł w siłę i pokona drugiego samuraja, bo magiczna aplikacja pokazała, że jego więź z Rin wzrosła. A na ile mogli wierzyć zapewnieniom sensei Takamury, to Hari, czyli program do mierzenia Więzi Krwi, informował bohaterów na bieżąco, w procentach, jak bardzo zbliżyli się do Strażniczki Piekieł. Co poza oczywistym ukrywaniem mechaniki gry, miało też fabularnie spowodować, że magiczna umiejętność panów, tzw. ich Pragnienie, osiągnie swój pełen potencjał. Summa summarum to Rin zostaje w wyniku tego starcia ranna, bo dla odmiany aktywuje się jej własne Pragnienie, czyli to, które odpowiada za przyjmowanie obrażeń. A skoro wysłanniczka Enmy leży powalona, to pojedynek nie może być kontynuowany, szczególnie że wszyscy wpadli w panikę.
Yonie znowu się obrywa od chłopaków, którzy wyzywają go od najgorszych. Nie tylko naraził Rin na zniknięcie (bo jako osoba z amnezją nie miała niczego, co trzymało ją na tym świecie), ale jeszcze ryzykował powodzeniem całej misji. Skoro był piratem i pływam na okręcie, to powinien wiedzieć, jak ważne jest współpracowanie całej załogi. Tymczasem Yona przyjmuje postawę bardzo pasywną. Mówi, że w zasadzie mogą go ukarać w dowolny sposób. Przyjmie wszystko. Nawet to, że Tama odgryzie mu męskość. Trudno jednak nie zauważyć, że ciężko mu sobie to wszystko w głowie poukładać i zrozumieć, gdzie popełnił błąd. (Chociaż, przyznaję, drodzy twórcy, scenka jak rozstawił przed kotem nogi była przekomiczna XD).
Na tym etapie Rin darzy go już jednak sympatią i próbuje zrozumieć. Głównie dlatego, że w parku miała okazje zobaczyć rudowłosego z innej strony. Jak udając oni, bawił się z dziećmi. Jaki był roześmiany i przyjazny. Nie przypominał w niczym tego upartego, gburowatego samuraja, którego maskę czasami przyjmował. W efekcie więc odnajduje Yonę, gdy ten nocuje samotnie w parku i odbywa z nim spokojną, pełną zrozumienia rozmowę. Za nic go nie obwinia, rany się już zagoiły i prosi, aby w końcu uznał jej autorytet jako Strażniczki. W czym mężczyzna najpierw zalewa się łzami (co MC uważa za wyjątkowo atrakcyjne), a potem, gadając jak 100% bushi, przysięga, że odtąd będzie jej słuchał i za nią podążał.
Aby jednak ten romans miał sens i jakoś się toczył, scenarzyści zdecydowali się na pewien trik. Dość szybko nasza MC uznaje, że ma crusha na rudowłosego, więc powiedzmy, że miała powód, aby mu te kolejne potknięcia wybaczać, czego on akurat cholernie potrzebował. Przy okazji, budując z nim więź, dowiadujemy się coraz więcej o jego przeszłości i motywacji. Yona był mieszańcem, który z trudem, w swoich czasach, odnajdował się w społeczności. Nie pozwalano mu nawet oddawać czci Buddzie w świątyniach. Nie znał swoich rodziców. W zasadzie to uwierzył, że jedynie zabijając i zdobywając tym samym sławę jako wojownik, uda mu się udowodnić, że zasłużył na miejsce pośród Murakami. Tym większe było jego zdziwienie, gdy po powrocie do Krainy Ludzi odkrył, że nie ma na jego temat nawet wzmianki w Internecie. Że pozbawił życia tak wiele osób, starał się być tak znanym wojownikiem, zginął, poświęcając całą egzystencje walce, trafił do piekła… a niczego nie udowodnił i nie zostawił po sobie nawet małego śladu. Ba! Autorzy powieści, takich niezbyt popularnych, zdołali przetrwać w pamięci współczesnych dzięki swoim dziełom. Tymczasem on dosłownie został wymazany z kart historii.
I właśnie z tego, po części, wynikało jego rozgoryczenie, a przynajmniej do momentu aż uratowany przez niego Fujimori Shin wprost powiedział Yonie, że się „przeterminował”. A dokładniej, to że jest człowiekiem starej daty o nie pasujących do obecnych czasów ideałach, który uparcie tkwi w przeszłości i nie akceptuje, że świat poszedł dalej. Yona zaś chyba bardzo potrzebował takiego zimnego prysznica, bo to właśnie bolesna prawda otwiera mu wreszcie oczy na wszystkie błędy, jakie popełnił.
Jednocześnie, równolegle do tych wydarzeń, w tle kwitnie sobie romans. Od czasu kiedy Rin została ranna, Yona jest dla niej milszy. Chętniej jej słucha, widać, że lubi dostawać od niej komplementy, nie traktuje już protekcjonalnie. Z radością dzieli się z nią swoimi ulubionymi owocami (pomarańczami hassaku), które zostały wyhodowane przez jego ród, a kiedy protagonistka obdarowuje go solami do kąpieli, jest wręcz w euforii, że podarowała mu morze. Coś, co kochał najbardziej i za czym naprawdę tęsknił. Zresztą siedzi wówczas w wannie tak długo i robi taki raban, że aż traci przytomność i panowie muszą go potem ratować. Aż samej Rin jest później w wyniku tego całego zamieszania trochę głupio, bo Yona jest taki szczęśliwy, a ona wydała na prezent jakieś 300 jenów… Można więc powiedzieć, że to najlepszy przykład tego, że czasem gest ma większe znaczenie niż faktyczna wartość podarunku.
Prawdziwym jednak kamieniem milowym dla relacji pary jest dla nich uporanie się z więziami, przez które Yona nie mógł się reinkarnować. Czyli z takimi jakby nićmi cierpienia, które odzywały się raz na jakiś czas i przez które ciągle był związany ze starym życiem. W czym początkowo Yona stara się ukrywać swoje ataki przed bohaterką. Znowu nie chce, by widziała go słabego, albo aby – nie dajcie bogowie – użyła swojego Pragnienia, aby mu jakoś pomóc. Rin jednak ma wyjątkowo wylane na protesty swojego love boya i gdy tylko odkrywa, gdzie znajduje się jego przeklęty znak – w tym wypadku na obojczyku – to z miejsca przysysa się do ciała mężczyzny, bo aby aktywować swoją zdolność transferowania bólu, musiała pocałować cel. Co dla Yony, naturalnie, jest trochę przerażające, bo ciągle widzi w niej młodą, niezamężną kobietę, a trochę ekscytujące, bo zaczyna się obawiać własnych fantazji i pragnień.
Musimy jednak trochę poczekać, aż parka wyzna sobie uczucia. W takim sensie, że Rin była swoich dość pewna. Wiedziała tylko, że to nie jest dobry moment na rozmowę o amorach. Tymczasem Yona nie wiedział do końca, co o tym myśleć. Z jednej strony czuł pociąg do MC, z drugiej nie sądził, by mógł być mężczyzną, który „przeniesie ją przez rzekę Sanzu”. Głównie dlatego, że sam nie rozumiał ich relacji. Nie byli przecież jak Izumo no Okuni i Nagoya Sansaburo, czyli kochankowie, z którymi mieli się zmierzyć. Nie wiedzieli, jaka czeka ich przyszłość. Na przykład czy Rin zniknie, czy dostanie certyfikat, czy będą potem musieli wrócić do Piekła…
Wszystko jednak zmienia się pewnego wieczora w parku rozrywki. Po kolejnym dniu ciężkiej pracy Yona idzie popływać w basenie, mającym imitować Jezioro Krwi. W tym samym momencie zaczyna się burza i nieco niepewna MC, również wchodzi do wody, bo niepokoiły ją pioruny. (Co miało związek z jej poprzednim życiem). Już w basenie, Yona znowu ma atak bólu – paradoksalnie, bardzo podobna scenka do tego, co serwowano nam w Hakuōki. I tak jak Chizuru karmiła kiedyś swojego wampirzego wybranka krwią, tak i tutaj Rin całuje obojczyk Yony (rozrywając mu nawet ubranie), by uśmierzyć jego cierpienie. Trudno zatem, aby po takiej intymności ich więź nie wskoczyła na najwyższy poziom i by dalej udawali, że są dla siebie „tylko sąsiadami”.
Co nieubłagalnie prowadzi nas go głównej konfrontacji w tej opowieści. Okazuje się, że Sansaburo nie próżnował i zabijał w tle różnych ludzi. W tym darczyńców, którzy do tej pory wspierali wysiłki Shinobikuni. Robił tak, dlatego że jego umiejętność wymagała karmienia miecza ofiarami, aby samuraj stawał się coraz potężniejszy. Kiedy więc dochodzi wreszcie do jego pojedynku z Yoną, to obaj panowie osiągnęli szczyt swojej formy wojowników, tylko dotarli do tego innymi sposobami.
W dobrym zakończeniu Yona pokonuje Sansaburo, ale nie zadaje mu finalnego ciosu. Głównie dlatego, że jest mu drugiego samuraja żal. Przedstawia mu on przy okazji swój nowy punkt widzenia na to, jak oboje bardzo się mylili. Konkretnie to chodzi właśnie o całe to bezsensowne trzymanie się ideałów bushi. Yona opowiada o tym, jak w przeszłości dał ciała, bo chociaż zamordował wielu wrogów, to koniec końców i tak umarł podczas jakiejś uczty, oszukany przez kobiety, które podały mu zatrute sake i nawet nie zdołał ochronić swojego pana. Na nic więc zdał mu się ten cały honor, służba i lojalność. Nikt o nim nie pamiętał, nikogo nie obchodził, a jeszcze miał na sumieniu wszystkie odebrane życia, więc de facto w pełni sobie zasłużył na gnicie w piekle. Tymczasem Sansaburo popełniał teraz dokładnie te same błędy, bo w sumie, jakie znaczenie miał ich pojedynek? W obronie jakich wartości jeden z nich miał zginąć? Czasów i dumy ludzi, którzy nigdy nie wrócą?
To wyznanie szczerze poruszyło zebranych i dało Sansaburo do myślenia. Zwłaszcza że zaraz potem padła propozycja, by już po odbyciu swojej kary, postarali się razem z żoną o zostanie Strażnikami Piekieł. Nie tylko dzięki temu nie musieliby się rozstawać, Sansaburo idealnie sprawdziłby się w tej funkcji, a i Rin obiecała, że szepnie słówko czy dwa swojemu tatusiowi, aby go do takiego rozwiązania przekonać. Zresztą Król Enma był z siebie w tamtym momencie całkiem zadowolony. Wiedział już, że jego córeczka kręci z rudowłosym. Nie potrzebowała więc żadnego certyfikatu i odnalazła wreszcie szczęście. Tym chętniej wysłuchałby prośby dziewczyny. Ba! Nawet Tama, który początkowo nie cierpiał Yony, w końcu go zaakceptował. (I to do tego stopnia, że dyskretnie zwolnił pokój, by młodzi mogli skonsumować swój związek :P).
Koniec końców Sansaburo i Okuni wracają do piekła, a Yona i Rin będą dalej przebywać w Krainie Ludzi, aby się uczyć i cieszyć miłością. W czym mam wrażenie, że aby ten związek działał, to głównie mężczyzna musiał wykonać ogromną pracę, bo MC tylko go w tym wszystkim wspierała. Ale właśnie za to bezgraniczne zaufanie był jej tak wdzięczny. Do tej pory, w oczach nikogo, nawet rodu, nie miał żadnej wartości. Tymczasem dla Strażniczki Piekieł stał się centrum ich własnego, małego wszechświata. I jeśli mnie coś w tym wszystkim zdziwiło to lekkość, z jaką bohaterowie podeszli do nowych zbrodni Sansaburo. Jasne, facet miał odsiedzieć swoje w Piekle, ale spodziewałam się jakiegoś większego szoku czy krytyki, a nie reakcji „ej, ziom, a myślałeś o nowej pracy?”.
W smutnym zakończeniu Yona przegrywa pojedynek, ale przez swoją moc to Rin przyjmuje ostateczny cios. Zdesperowany mężczyzna nie potrafi sobie tego wybaczyć. Nie ochronił ukochanej, nie pokonał wroga, znowu okazał się porażką. Na oczach przyjaciół wskakuje zatem do basenu krwi, aby umrzeć w wodzie, jak zawsze tego pragnął. Ale na tym bynajmniej opowieść się nie kończy. Jakiś czas później młody chłopak, wyglądający jak Yona chce kupić sobie ulubioną kanapkę z cytrusami hassaku. Niestety nie może, bo przysmaki się skończyły, a wtedy jakaś dziewczyna – do złudzenia przypominająca Rin, mówi mu, że może się z nim podzielić. Młodzi wyznają sobie, że chyba skądś się znają. Zupełnie jakby widzieli się w snach. Postanawiają więc się zaprzyjaźnić, a Yona proponuje nawet, by Rin została jego dziewczyną, bo czuje, że są sobie bardzo bliscy. Jest to więc taki słodko-gorzki finał, bo wychodzi na to, że raz im nie wyszło, to zeszli się jakoś w kolejnym wcieleniu.
Kolejna, bardzo nierówna ścieżka. Mam słabość do filmów samurajskich i historycznych konwencji, więc z miejsca podobało mi się to, że zachowanie Yony było jakoś umotywowane. W sensie, że nie był po prostu burakiem z charakteru, ale że musiał się odnaleźć w obcych dla siebie realiach. To dlatego na początku był taki nieprzyjemny dla Rin. W porządku udało się też tym razem twórcom pokazać zaangażowanie całej ekipy w próby wykonania misji. Już nie miałam wrażenia, że oni Enmę albo olali, albo biegają bez celu i planu, jak kurczaki bez głów. Ba! Nawet historia Okuni i Sansaburo wyjątkowo do mnie trafiła i nie wydawała mi się tak przerysowana jak np. motyw Azami. Było w ich smutnym życiu sporo pragmatyzmu, ale znalazło się też miejsce na jakieś ideały.
Jeśli więc już naprawdę miałabym się czegoś przyczepić, to chyba tylko tego, że znowu dostałam dość pasywną MC, która kocha tego Yonę z bliżej niezrozumiałego dla mnie powodu na podstawie jednej scenki w parku. Ani on jakoś szczególnie o jej przyjaźń nie zabiegał, ani nie grał zespołowo, ani nie łatwo było mu ciągle wybaczać te potknięcia… Niby na tym opierał się ich związek. Że niby Rin pokochała go właśnie mimo wszystkich niedoskonałości. Rozumiem to, ale było tu jednak trochę masochizmu z jej strony. Zwłaszcza na początku, gdy mężczyzna raz po raz ją odtrąca, a ona ciągle wraca. Nie mogę jednak złego słowa powiedzieć o samych scenkach romansowych, bo myślę, że te spodobają się większości graczy i graczek. Stąd, patrząc tak zupełnie obiektywnie, całkiem możliwe, że włącza się po prostu moja niechęć do tsundere (których w Tengoku Struggle jest mnóstwo!). Ale nie każdy przecież musi lubić wszystkie archetypy, co nie?