Powracanie do starych gier jest przygodą samą w sobie. Można zobaczyć, jak wiele się zmieniło w postrzeganiu tych samych motywów na przestrzeni lat. Pamiętałam bowiem, że gdy jeszcze przechodziłam go po japońsku, to fandisk do Amnesii mi się bardzo podobał. Trudno mi jednak teraz, zabierając się za ścieżkę Shina po takiej przerwie, nie zauważyć, że jest nieco… cringowa. Ostrzegam więc, że może nie wszystkim się spodobać.
Ale o co w ogóle chodzi? Ano wracamy do fabuły Amnesii zaraz po tym, jak zostawiliśmy bohaterów po szczęśliwym zakończeniu. Shin i nasza bezimienna MC są już oficjalnie parą, a dziewczyna nie słyszy już głosu Oriona. Na dodatek sprawa z Toumą również zakończyła się dość polubownie. Przyjaciele koniec końców nie złożyli na niego oskarżeń, więc policja musiała umorzyć sprawę, a blondynek po prostu zniknął. Zostawił tylko list, że musi sobie wszystko w głowie poukładać i tak będzie dla ich przyjaźni najlepiej, nawet jeśli jego niedoszła ofiara mu wybaczyła.
Niestety, wcale nie jest tak fajnie, bo w życiu naszych nastolatków pojawiły się nowe problemy. Pierwszym jest brak czasu, bo jakby nie patrzeć Shin przygotowywał się do ważnych egzaminów. Nie mógł się więc spotykać z ukochaną tak często, jakby sobie tego życzył, a i ona czuła się niekiedy samotna, bo mogła towarzyszyć chłopakowi jedynie wtedy, kiedy się uczył. Co, powiedźmy sobie szczerze, nie jest za fajną randką. Chyba każdy wolałby w tym wieku spędzić czas inaczej. Zwłaszcza że za drzwiami ciągle czaiła się sympatyczna, ale jednak nieco namolna matka Shina.
Drugi konflikt jest znacznie poważniejszy i właśnie może być trochę triggerujący, chociaż ja od razu zaznaczę, że mam wobec niego mieszane uczucia. Z jednej strony rozumiem, że problem został przedstawiony i rozwiązany dość kontrowersyjnie, z drugiej – lubię, jak w fandiskach poruszane są takie życiowe, proste sprawy. Fabuła wygląda bowiem przez to znacznie wiarygodniej, niż jak zza krzaka wyskakuje jakiś zapomniany antagonista, by ponownie nieco namieszać. Okej, okej, ale zrobiłam przydługi wstęp, a jeszcze nie powiedziałam, o co chodzi. Ano, w Shinie znowu buzują hormony i to chyba nawet o wiele silniej niż poprzednio. Wcześniej, gdy próbował zwrócić na siebie uwagę MC i był dość namolny, kierowała nim potrzeba udowodnienia, że nie jest już dzieciakiem, co – jak wiemy – skończyło się tragicznym wypadkiem. Teraz jednak, gdy miał już od bohaterki zielone światło i wiedział, że są w związku, to hamulce puściły mu z innego powodu. Po prostu potrzebował nieco czułości. Zwłaszcza w tak stresującym dla siebie momencie jak egzaminy.
Czemu jednak miałby to być problem? Ano dlatego, że MC wcale się z tak okazywanych emocji nie cieszy. Wręcz przeciwnie, gdy Shin całuje ją bez zapowiedzi, to dziewczyna wpada w panikę i sztywnieje. Co nie jest ani przyjemne, ani nie pogłębia ich relacji. Co więcej, chociaż chłopak próbuje sobie tłumaczyć, że jego ukochana jest po prostu nieśmiała, to jednak taka reakcja odbiera mu systematycznie pewność siebie. Już wcześniej bowiem nie był pewien, czy kiedykolwiek uda mu się wydostać z friend zonu, a teraz wychodzi na to, że znowu tylko on odczuwa pożądanie, a MC wręcz go unika. Dziewczyna wciąż wymyśla wymówki, aby nie spotykać się z nim nigdy sam na sam (np. na randki idą tylko do zatłoczonych miejsc, jak park czy centrum handlowe). Nie pozwala się dotknąć. Na pocałunki reaguje strachem.
Nasi protagoniści są jednak zbyt młodzi, aby jakoś to sensownie rozwiązać i obgadać, stąd posuwają się zamiast tego do podstępów. Dla przykładu Shin wymyśla głupią regułę, że każdy z nich będzie mógł od partnera czegoś zażądać, a ten nie powinien odmówić. Albo wręcz okłamuje MC, żeby na chama wprosić się do jej pokoju. Kiedy zaś ta znowu nie chce się trochę poprzymilać, to chłopina fochuje się i wychodzi naburmuszony, zarzucając bohaterce, że ta chyba wcale go nie kocha, co jakby nie było miało formę szantażu. (Chociaż oddajmy sprawiedliwość, że później za to przeprosił).
MC także nie czyni jakiś sensownych postępów, bo zamiast poukładać sobie myśli w głowie, to idzie poradzić się przyjaciółek z pracy, więc tak naprawdę adwokatów diabła. W czym obie baby są pomocne jak jasna cholera, bo z miejsca zaczynają utyskiwać, że nie rozumieją MC. Że w sumie to jej zazdroszczą, że ma chłopaka i nie powinna tak torturować biednego Shina. Wiecie, wpisują się w ten potworny, patriarchalny schemat, w którym to kobieta po części płaci swoim ciałem za związek. Dlatego niby współczują w tej sytuacji Shinowi, bo przecież to dla niego takie trudne, że ukochana nie chce się dać trochę zmolestować, gdy on ma potrzeby. Nie biorąc zupełnie pod uwagę tego, że po takiej traumie jak upadek z klifu i amnezja, protagonistka miała pełne prawo czuć się nieco w defensywie. Ba! Nawet Ikki, jako sercowy doradca, wychodzi w tym zestawieniu lepiej, bo przynajmniej nie jest tak oceniający.
Na szczęście Shin się z czasem sam ogarnia i dochodzi do wniosku, że musi nieco przystopować. Organizuje nawet dla dziewczyny przyjęcie z powodu jej powrotu do zdrowia i zaczyna szanować jej granice. Tj. jeśli się narzuca, go ogranicza do obejmowania czy całusa w policzek, bo zaczyna rozumieć, że sprawa wymaga cierpliwości. Zwłaszcza gdy namówiona przez koleżanki MC wymyśla powód, aby odwiedzić go nieoczekiwanie w pokoju, że niby chce posłuchać jak gra na basie, a potem przykleja się do niego z desperacją. Zaczynają więc wreszcie ze sobą rozmawiać i – bez osób trzecich – omawiają własne uczucia. Że MC nie ma nic przeciwko, by Shin okazywał jej czułość, ale nie może być przy tym tak spontaniczny, bo ona potrzebuje się przygotować.
Co więcej, prześladował ją strach, że jak nie będzie postępować tak, jak ukochany chce, to on z nią zerwie. Aby więc dać dowód szczerości swoich intencji, jakiś czas później, chłopak zabiera bohaterkę do parku i wręcza jej pierścionek zaręczynowy od swojej matki. Zdał już egzaminy. Poważnie myślał o przyszłości. Chciał więc też zagwarantować partnerce, że widzi się tylko u jej boku. A zszokowana MC, oczywiście, oświadczyny przyjmuje, chociaż jest w stanie wydukać jedynie „tak”. Shin i bohaterka zaczynają też chodzić razem na bardziej „babskie” randki, aby i ona spełniała swoje marzenia, np. o tym, że da się on jej nakarmić łakociami, które przygotowała.
I to chyba tyle w ramach podsumowania tej krótkiej ścieżki. Nie powiem, że na taką kontynuację czekałam, bo wiele nowego nie wniosła. Wręcz powiedziałabym, że w jakimś sensie cofnęliśmy się do problemu z samego początku gry. Dostaliśmy też klasyczny konflikt, który udało się załatwić jedną pogadanką, ale postacie wolały kluczyć wokół siebie jak sępy nad padliną. Biorę jednak poprawkę na to, że w grach otome dość rzadko poruszany jest temat strachu przed fizycznością. Zwykłego wstydu czy pruderii jak najbardziej, ale tutaj chciano chyba posunąć się dalej i pokazać, że MC naprawdę potrzebowała terapii małych kroczków. Rozumiem jednak, że część fanów mogła czuć się tym podirytowana, bo liczyli wreszcie na jakiś fluff. Sytuacji nie poprawia fakt, że bohaterka dalej jest cholernie bierna i durna. W większości sytuacji zachowuje się, jakby dalej w jej głowie znajdowało się tylko powietrze, po tym jak Orion się wreszcie wyprowadził. Ciężko się więc z nią identyfikować, bo jest takim chodzącym placeholderem, którego zachowania już nic nie usprawiedliwia. Paradoksalnie też, jest taka wycofana, bodaj jedynie w ścieżce Shina, bo w opowieściach pozostałych panów potrafi być asertywna i nawet zabawna.
W każdym razie ta opowieść słabo się zestarzała i ciężko wdycha się spoczywający na niej kurz. Te wszystkie stereotypy, akcje typu „wiesz, co oznacza zaproszenie mężczyzny do swojego pokoju?” i inne bzdety sprawiają, że nie raz, nie dwa przewracałam oczami. Lubię Shina, zwłaszcza w grze głównej należał do mojej czołówki, ale fandisk nie oddał mu sprawiedliwości. Mimo to cieszę się, że dodatek ukazał się na Switcha, bo jednak jakoś tak pusto było bez niego w mojej kolekcji…