Vilio to postać, która dosłownie spadła naszej bohaterce z nieba. Latając sobie jako smok, o mało jej nie wysłał na tamten świat, gdy nagle przestał fruwać i runął na Tifalię z wysokości. Na szczęście, pod koniec, zmienił się w swoją ludzką formę. Inaczej pewnie zostałby z niej placek na bruku. Ale tak, Vilio jest smokiem i to nie byle jakim, bo wyjątkowym, który rodzi się raz na ileś wieków. Do tej pory żył sobie na wyspie smoków, z dala od ludzkich cywilizacji, aż klanowa Starszyzna otrzymała rozpaczliwe wezwanie o pomoc od samego króla Vigonii. Dlatego, nie zastanawiając się wiele, młody Vilio postanowił wreszcie zobaczyć świat, którego poprzysięgał bronić. W końcu trudno czuć powagę misji, gdy ludzkość jest dla niego tak enigmatyczna. A jak postanowił, tak zrobił, i dlatego udał się do stolicy, gdzie przez przypadek potraktował naszą bohaterkę jak pas lądowania.
Już po utworzeniu grupy CIRCUS i dołączeniu reszty paczki, Vilio robi trochę za drużynowego lekkoducha. Zachowuje się nieco jak dziecko na wycieczce, które chce wszystko zobaczyć i wszystkiego spróbować. A przynajmniej taką sprytną grę prowadzi. Bo chociaż przed Tifalia udaje, że chce po prostu odbyć przygodę życia i dowiedzieć się, co to znaczy być „normalnym”, a nie potężnym smokiem, to tak naprawdę, nie raz nie dwa, wymyka mu się zdanie, sugerujące, że cała ta jego podróż ma drugie dno.
Prawdy nie odkryjemy, oczywiście, w pozostałych ścieżkach, bo tam Vilio zawsze wspiera przyjaciół w ich prywatnych misjach, pociesza, albo udziela im swojej siły, a potem w epilogach gdzieś znika – prawdopodobnie, aby dalej zwiedzać świat. Tyle że to akurat guzik prawda, a my w tym „true roucie” wreszcie dowiadujemy się jakie smutne było jego przeznaczenie. (Co, a jakże, będzie wymagało od nas wcześniejszego ukończenia wszystkich, pozostałych opowieści).
I tak, pewnego pięknego dnia, Tifalia zauważa, że Vilio znowu wymyka się z obozu. Postanawia więc wyjątkowo iść jego śladem, a wtedy jest świadkiem czegoś, co wprawia ją w absolutne osłupienie. Widzi jak Vilio, w formie smoka, pożera Fiendy (czyli te demony z negatywnych, ludzkich emocji, które nawiedzają świat i atakują wioski). Nie tylko więc je niszczy, ale dosłownie kolekcjonuje we własnym brzuchu. Dopiero wówczas dowiaduje się od mężczyzny, że Vilio jest tak naprawdę Arcysmokiem, a to oznacza, że jako jedyny ma zdolność do niszczenia i puryfikacji Fiendów we własnym ciele. Czyli tak naprawdę trawił je i tym samym unieszkodliwiał. Czasami jednak ta specyficzna dieta przyprawiała go o refluks, a także coraz wyraźniej odbijała się na jego zdrowiu, np. zmieniała mu kolor włosów na czarny. Niemniej MC na tym etapie nie wie jeszcze, co o tym wszystkim myśleć, martwi się o swojego przyjaciela, ale postanawia pomóc mu w dochowaniu tajemnicy, by nie niepokoić reszty.
I to chyba mój największy problem z tą ścieżką. Każdy każdego tutaj cały czas okłamywał, a ja mam alergię na kłamanie. Ale mniejsza o to. Zobaczcie sami. Ścieżka Vilio jest tak zbudowana, że niejako wymusza od nas przejście całego common route i rozwiązanie problemów wszystkich, pozostałych panów. Dlatego jeśli jeszcze nie ukończyliście gry albo ich wątków, to będą spoilery: Vilio dowiaduje się przypadkiem o przeszłości Zafory, jego relacjach z Balto i próbach przejęcia władzy. Czy panowie coś z tym robią? Nie. Smok udziela parę rad i zachowują to w sekrecie przed resztą paczki. Potem mamy to samo z Paschalią. Jest chory. Potrzebuje pomocy. Vilio, zakulisowo wstawia się za nim u króla i załatwia mu artefakt, ale inni nigdy o tym nie usłyszą. A co z tym, że Ion był niewolnikiem-gladiatorem? W sprawę kontrolującego pierścienia również zostają wtajemniczeni tylko nieliczni. Przeszłość Radie i jego powiązanie z rodzicami MC? Znowu, chłopaki gadają sobie o tym na stronie i postanawiają nie angażować Tifalii.
Innymi słowy, Vilio robi tu za głównego protagonistę, który rozwiązuje WSZYSTKIE problemy z innych ścieżek albo chociaż udziela ucha do wysłuchania. Niejako więc okrada MC z jej roli, bo to ona miała być „naprawiaczem”, a teraz kręci się gdzieś na marginesie fabuły, aby wszyscy pozostali mogli sobie wyrobić dług wdzięczności wobec smoka. Mnie jednak nawet nie to najbardziej przeszkadzało, ale sam fakt, że jak taka grupa mogła nazywać się przyjaciółmi, skoro oni egzystowali w ciągłej konspiracji? Nikt nic nie wiedział, nie chciał otwierać się przed innymi, nie chciał, by wchodzili mu z butami w życie…
Niemniej nadchodzi moment, w którym nasza biedna bohaterka odkrywa sama przynajmniej dwie prawdy. Jedna jest taka, że jej rodzice jednak żyją, ale są pod wpływem klątwy i trwają w stanie hibernacji. (Tutaj z pomocą ponownie przychodzi Vilio i Radie, którym to udaje się wreszcie staruszków wybudzić). A druga to taka, że misja CIRCUS nie zakończyła się na wyleczeniu Księcia. Musi on jeszcze odzyskać swoje ciało. Bo teraz był siedemnastolatkiem w formie dziecka, a to wymagało nabrania życiowego doświadczenia. Co więcej, jeszcze na królewskim dworze, Tifalia postanawia wreszcie wydusić z Vilio wyznanie przed innymi, że pożera Fiendy i to mu szkodzi. Chłopaki mają wówczas trochę pretensji, że mógł im przecież powiedzieć, bo pomagają sobie wspólnie (like… seriously, guys? Czy to nie hipokryzja z waszej strony?). Ostatecznie więc wszyscy decydują się jeszcze raz wyruszyć w trasę. Tym razem, by zebrać artefakty od Starożytnych Duchów Żywiołów, a także pomóc Colivusowi.
Ekipa towarzyszy też Vilio, gdy ten pożera Fiendy. Niby po to, aby mu pomagać, choć nie wiem, na co oni tam byli. Na własne oczy zobaczyli jednak, jak źle jest z młodym smokiem. Jak jego ciało znajduje się już na granicy wytrzymałości i jak przestaje przypominać dawną, radosną wersję siebie. Postanawiają wówczas, że tak nie może być i muszą się rozdzielić. Vilio nie jest w stanie dłużej podróżować ani występować. Muszą więc utworzyć dwie grupy i każda osobno uda się na poszukiwanie artefaktów, w czasie gdy Tifalia i Jinnia zaopiekują się ledwo żywym smokiem.
Jak postanowili, tak czynią. Chłopaki udają się na własną misję, a Tifalia zostaje pełnoetatową kucharką i pielęgniarką. W międzyczasie coraz bardziej uświadamia sobie, że czuje coś do Vilio, bo zawsze ją wspierał, pocieszał i chronił. Co prawda Jinnia ostrzega ją, by nie zakochiwała się w smoku, a dziewczyna ma swoje własne obawy (np. o różnice wynikające z ras), ale ostatecznie ciągle o tym myśli. Zwłaszcza że ojciec sprzedaje jej baśń o „Narzeczonej Smoka” i o tym, jak ludzka kobieta stała się długowieczna, bo miłujący ją gad oddał jej połowę swojej mocy, aby mogli być razem. Można więc założyć, że tatulo podpowiedział jakieś rozwiązanie. Nawet jeśli sam Vilio zbył pytania o baśń i o0kazał brak zainteresowania tematem, bo jak stwierdził, żeby taki rytuał w ogóle się udał, potrzebne było szczere i silne uczucie, a to już samo w sobie jest mało prawdopodobne…
W międzyczasie, równolegle do tych wydarzeń, chłopaki zdobywają artefakty i rozwiązują przy okazji swoje własne problemy (np. Zafora zabija Balto, Paschalia stabilizuje zdrowie, a Ion odzyskuje pierścień). Dowiadują się też od Starożytnego Ducha Wody prawdy o losie poprzedniego Arcysmoka i w sumie Tifalia dochodzi do tych samych wniosków, obserwując jak Vilio słabnie z każdym dniem. Jego misja od początku była samobójcza. Miał pożreć jak najwięcej Fiendów, a potem rytuałem, wykończyć samego siebie, by dokonać puryfikacji. Tyle że to nie spowodowałoby, że w przyszłości Fiendy w ogóle by się nie pojawiały. Po prostu chwilowo zredukowałoby ich ilość i dało ludzkości więcej czasu. Zrozpaczona MC odbywa z Vilio długą rozmowę w namiocie, ale chłopak jest zdeterminowany doprowadzić sprawę do końca. Niejako, chociaż nie bezpośrednimi słowami, daje też Tifalii do zrozumienia, że zauważył jej zadurzenie, ale nie mają razem przyszłości.
To wszystko sprawia, że Tifalia ucieka z namiotu i idzie uporządkować myśli podczas zakupów w mieście. Niestety, okazuje się, że z pobliskiego laboratorium uciekły Fiendy i atakują cywili. Nie wiedzieć więc czemu MC uważa, że jest wykwalifikowana, aby coś z tej sprawie zrobić i pomóc, bo nawet ewakuacją się w sumie nie zajęła. Po prostu oddała swój ochronny amulet pierwszej, napotkanej kobiecie, a to sprawiło, że sama wkrótce została opętana. W takiej splugawionej i zmienionej formie wróciła do Vilio, bo nie do końca kierowała już własnymi uczuciami. Chłopak, oczywiście, próbował ją przekonać, by walczyła z negatywnymi emocjami i spróbowała powstrzymać proces przemiany, ale MC z miejsca ucięła rozmowę. Tak naprawdę… miała gdzieś to, co stanie się ze światem i nie zamierzała tego dłużej ukrywać. Było to z jej strony skrajnie egoistyczne i moralnie wstrętne, wiedziała o tym, ale dla niej Vilio był miłością życia, więc nie mogła przed sobą udawać, że popiera jego misje i pozwolić mi zginąć bez słowa sprzeciwu. Poruszony takim szczerym wyznaniem, nawet jeśli dość mrocznym, Vilio całuje MC, oddaje jej połowę swojej mocy, aby ocalić ją przed zamianą w Fienda, i czyni swoją Smoczą Narzeczoną.
Niestety, nie może z nią zostać, bo misja czeka, a teraz na dodatek jest dużo słabszy. Dlatego zabiera ją na Wyspę Smoków – razem z Radiem i Księciem, bo przyjaciele do nich w międzyczasie dołączyli, a sam odchodzi dalej walczyć z Fiendami i doprowadzić swój plan do końca. Drużyna ma więc teoretycznie artefakty, aby przeprowadzić rytuał, który co prawda zniszczy Fiendy, ale też Vilio… ale postanawiają spróbować planu B. Po przebudzeniu się MC długo rozmawia ze Starszyzną i decyduje się przejść próby Starożytnych Duchów, aby odzyskać źródło many od pierwszego Arcysmoka. To powinno dać Vilio dość siły, aby nie musiał umierać. Aby jednak mieć jakieś wsparcie, i by duchy w ogóle chciały z nią rozmawiać, zabiera ze sobą Colivusa, w którego żyłach płynęła krew pierwszego władcy. Same próby nie były niczym ciekawym i przypominały grę RPG. Pokonaj bossa, przejdź dalej, odblokuj następny etap, pokonaj bossa, powtórz, aż do finalnej rozmowy z Arcysmokiem… W międzyczasie, pod wpływem tych prób, Książe dorósł i już wyglądał jak nastolatek. Samego zaś Arcysmoka, w sumie to jego ducha, urzekło poświęcenie przyjaciół i sam fakt, że byli gotowi z taką determinacją szukać innych rozwiązań, byleby Vilio jakoś ocalić. (Czego nie mógł powiedzieć o swoim własnym kumplu…).
I tutaj – nietypowo dla mnie – pochwała dla scenarzystów. Podobało mi się, jak Colivus sprzeciwił się argumentowi, że rolą władających jest dokonywanie trudnych wyborów i poświęcanie jednostki kosztem ogółu. Nie cierpię tego tekstu, który jest zresztą ulubioną śpiewką wszystkich tyranów, bo jakoś dziwnym trafem ci do poświęcenia, to osoby, które sami wybierają i które z miejsca uważają za gorsze. Nawet w grze zostało powiedziane, że Fiendy od dawna niszczyły całe wsie, ale Król zwrócił się do Starszyzny o pomoc, dopiero gdy demony znalazły się blisko miast… Fajnie więc, że zwrócono uwagę na hipokryzje takiego myślenia. W końcu nie ma czegoś takiego jak „mniej cenne” czy „gorsze” życie, bo każdy ma tylko jedno.
Niemniej, w dobrym zakończeniu grupa odnajduje Vilio, uzbrojona w artefakty i manę od dawnego Arcysmoka. Wspólnymi siłami udaje się im jakoś powstrzymać jego szał, bo Vilio nie jest już do końca nawet sobą. Co więcej, Tifalia przekonuje go, że nie może jej po prostu tak zostawić, bo jest teraz jego Smoczą Narzeczoną i cierpiałaby w samotności całą wieczność. Stąd poruszony i bezsilny Vilio przyznaje wreszcie, że się boi, że chce żyć, że chce jeszcze tyle doświadczyć i zobaczyć, więc potrzebuje pomocy… A jakie ekipa ma na to rozwiązanie? Wypuścić Fiendy, które Vilo pożarł i rozdzielić te negatywne emocje między wszystkich ludzi. Po troszeczku. W końcu zmagamy się z nimi każdego dnia – każdy więc sobie z odrobiną poradzi. (No… nie do końca, bo niektórzy dźwigają więcej od innych i każda kropla może być tą ostateczną w czarze goryczy, ale załóżmy, że był jakiś rozsądny system dystrybucji).
To rozwiązanie sprawia, że Vilio staje się wolny od swojego ponurego przeznaczenia, problem odsuwa się w czasie (niech inne pokolenia się nad tym głowią), a nasza główna parka organizuje występ cyrkowy, który tak naprawdę jest ich ślubem, bo chcą by przyjaciele byli wówczas na widowni.
W smutnym zakończeniu Vilio musi się jednak poświęcić (wraz z Radie, bo jest przecież częścią artefaktu) i przyjaciele pomagają mu dokończyć rytuał, zaś Tifalia wraca na Wyspę Smoków, by odtąd opowiadać maluchom o ofierze i odwadze Vilio. Zwłaszcza że narodził się już następny Arcysmok, którego czekał prawdopodobnie ten sam beznadziejny los, bo historia lubi się powtarzać.
Powiedziałabym, że opowieść Vilio cierpi na typowe bolączki true routu. To znaczy, że parka ma niewiele czasu na budowanie romansu, bo trzeba tu upchnąć domknięcie dla wszystkich, innych wątków, ale mimo to i tak udało mi się jakoś ich polubić, a nawet szczerze im kibicować. W tych nielicznych scenkach, które dzielili, było wiele ciepła. Tym bardziej żałowałam, że tak szybko musieliśmy skupić się na poważnych tematach, bo przez to nie było zbytnio przerw na oddech i inny klimat niż tylko zastanawianie się nad ponurym zakończeniem. Trochę też męczyło mnie zagarnięcie przez Vilio roli głównego protagonisty, ale o tym wspominałam już wcześniej. Po prostu nie przepadam, gdy z MC robi się rekwizyt w fabule. Mam też wrażenie, że połączenie kropek zajęło Tifalii niemiłosiernie długo, więc trochę się wynudziliśmy jako odbiorcy, nim zorientowała się, że jej ukochany pisze testament…. Mimo to historia bardzo mi się podobała, wzruszyłam się przy niej, Vilio to mój ulubiony typ osobowości „genki”, gdzie za uśmiechem kryje się sporo życiowej mądrości i smutnych doświadczeń, a całość została utrzymana w lekkim, przygodowym stylu. Porządne pożegnanie z serią, pozostawiające smaka na nadchodzący fandisk. Liczę wtedy na mniej patosu, a więcej prostych, codziennych przeszkód.
Chciałam tylko napisać, że uwielbiam czytać Twoje recenzje. Masz świetny styl pisania. W Q&A wspominałaś że już długi czas grasz w RPG i prowadzisz sesję. Nie myślałaś żeby napisać na blogu coś na ten temat? Np. jakie są Twoje ulubione systemy, jakie rasy i klasy postaci najbardziej lubisz? Albo coś o błędach graczy?
Nawet nie wiesz, jak ucieszył mnie dzisiaj Twój komentarz. Po ciężkim dniu w pracy, dałaś mi dużo pozytywnej energii. Serdecznie dziękuję! 🙂 Szczerze powiedziawszy nie zastanawiałam się nad tym nigdy, ale chyba dlatego, że nie pomyślałam, że RPGów temat kogoś zainteresuje. Czemu by jednak nie? Pomyślę, co mogę na ten temat wrzucić. A odpowiadając na Twoje pytanie, to jestem MG dwóch systemów „Legendy 5 Kręgów” oraz „Earthdawna”. Baaaardzo rzadko sama gram, bo moja ekipa już permanentnie przypisała mnie do roli prowadzącego. (Co akurat mi odpowiada, bo mnie granie jedną postacią szybko nudzi i lubię wymyślać fabułę). Jeśli jednak już mam tworzyć postaci dla siebie, to zwykle jest to jakiś bard/trubadur/mag. Ktoś pyskaty, o małej sile fizycznej – …i z całą masą paskudnych wad charakteru. Moją pierwszą w życiu postacią była… nekromantka.