Różne rzeczy w grach otome już widziałam. Komedie, tragedie, toksycznych love interest, przygnębiające bad endingi, pokrzepiające happy endingi… Były też różne typy postaci: demony, zwierzęta, magowie, lalki… Ale, że kiedyś przyjdzie mi przechodzić ścieżkę, w której główną postacią jest różowy pokemon, tego – przyznaję – nie przewidziałam. Zwłaszcza że jak już pojawiają się tego typu love interest, w sensie „transformujący w inną formę”, to zwykle są to albo jakieś potężne istoty – jak kitsune, diabły czy wilkołaki, albo coś szlachetnego i cieszącego się poważaniem. Pierwszy jednak raz ktoś rzucił mi na przystawkę zagubioną ewolucję Eevee. Odmianę alkoholiczną.
Radie należy do rasy „Fey”, czyli powiedzielibyśmy pewnie duszków przyrody, i jest mocno związany z żywiołem ziemi. Do jego ulubionych zajęć należy wlewanie w siebie różnych trunków, lenienie się, ostre docinki… ale też opiekowanie Tifalią. W końcu Radie zna ją od dziecka, a by być jeszcze dokładniejszym, to powiem, że w zasadzie ją wychował i uratował jej w pewien sposób życie. Kiedy bowiem dziewczynka popadła w straszliwą żałobę po utracie rodziców i nie było w niej żadnej woli walki, to właśnie Radie, swoją cierpliwością, wygłupami i specjalnie wymyślonym w tym celu, słodziutkim tańcem, przywrócił na jej twarz uśmiech i pomógł uwolnić się od tego potwornego stanu.
Kiedy więc poznajemy go na początku fabuły, jest dla Tifalii czymś w rodzaju opiekuna i starszego brata. Zresztą, dziewczyna uważa go za swojego przyjaciela i rodzinę. Nie wie bowiem wówczas, że ten uroczy pokemon, którego tak chętnie szczotkuje, kąpie i tuli jak pluszaka przed snem, potrafi tak naprawdę… zmieniać się w seksownego bisha. Radie ukrywa jednak przed swoją podopieczną tę niewygodną prawdę, bo zdolność do transformacji odzyskał dopiero jakieś trzy lata temu i nie chce, by zrobiło się z tego powodu niezręcznie teraz, gdy Tifalia jest już wchodzącą w dojrzałość, młodą panną. Nie jest to zresztą jedyna rzecz, jaką przed nią zataił, a odkrywanie kolejnych jego kłamstw czy sekrecików będzie kwintesencją tej fabuły.
Aby jednak romans mógł postępować, to pierwsza wychodzi, naturalnie, prawda o jego transformacji. W czym dzieje się tak zupełnie przypadkiem. Już po wyruszeniu z CIRCUS w drogę, Tifalia zauważa pewnego wieczora, że Radie wyszedł z ich wspólnego namiotu w nocy. Okazuje się, że na stronie udzielał wskazówek innej Fey, wiewiórce o imieniu Phiro, jak zmieniać się w człowieka, bo to ułatwi jej bytowanie w miastach, a nic tak nie pomaga w nauce, jak demonstracja na własnym przykładzie. Tifalia, a jakże, jest potem w ciężkim szoku, a przyłapany na gorącym uczynku, Radie nie zamierza się dłużej wypierać, że tak, potrafi się transformować i odtąd będzie częściej zmieniał się w człowieka, jeśli sytuacja będzie tego wymagała.
Tyle że po tym wydarzeniu, a także kilku kolejnych, w których trakcie Tifalia widzi swojego kompana z zupełnie innej strony… nie potrafi już o nim myśleć tylko jak o słodkim pokemonie. Radie cały czas był o jej boku, ciągle się nią opiekował, np. osłaniał przed deszczem pod własną kurtką, chronił przed tłumem, aby się nie przewróciła, prowadził za rękę, by się nie zgubiła, ocierał resztki jedzenia z jej policzka… Dziewczyna nie mogła więc dłużej pozostawać na takie gesty obojętna, zwłaszcza że w jej oczach Radie był po prostu cholernie przystojny. Znacznie bardziej od któregokolwiek z pozostałych chłopaków, a na dodatek znała go od dawna. Wiedziała, jaki jest zabawny, jak można na nim polegać, jak zawsze wysłucha, albo podzieli się radą.
Nieubłagalnie dotarli więc do momentu, w której jej emocje zaczęły się wprost przelewać. Uświadomiła sobie, że kocha Radiego nie jak brata czy opiekuna, ale mężczyznę, u którego boku chciałaby budować swoją przyszłość. A skoro tak, to postanowiła mu o tym powiedzieć, zaraz po tym, jak wrócili do stolicy i mieli wyruszyć w nową podróż (z czego nasz pokemon był bardzo niezadowolony, bo nie chciał zajmować się księciem). Tyle że Radie, chyba pobierając lekcje randkowania z tego samego kursu co Paschalia, natychmiastowo ją spławił. Nie tylko powiedział słynne „nie jestem ciebie wart”, ale dodał jeszcze trochę soli na rany w formie „jesteś jeszcze młoda, wydaje ci się, że to miłość”. W czym, paradoksalnie, gdy wcześniej gadali o tym, kto byłby dla niej idealnym partnerem – to Radie skreślił kandydaturę WSZYSTKICH chłopaków. Zafora miał szalonego stryja, Ion był zbyt tajemniczy, Paschalia zbyt niedojrzały, Vilio jest innej rasy, a Jinnia… nawet szkoda komentować.
Od tej pory było między postaciami dziwnie, bo chociaż MC bardzo się starała udawać, że dalej mogą być rodziną, to tylko się od siebie oddalali. Wreszcie docieramy w fabule do momentu, gdy postacie wracają do miasta naukowców – Calidii, a tam Vilio i Radie odkrywają straszną prawdę. Rodzice Tifali nigdy nie umarli, ale tak naprawdę są przetrzymywani w stanie zbliżonym do hibernacji w specjalnych komorach. Dlaczego? Cofnijmy się trochę w przeszłość. Otóż okazuje się, że Radie nie był wcale Fey, ale golemem stworzonym z gliny przez Starożytnego Ducha Ziemi, Celiusa. Mając naturę badacza, Duch chciał sprawdzić, przy pomocy swojego dzieła, czym jest serce. Dlatego sam się niedługo potem ulotnił z ziemskiego padołu, a naszego love interest, który naprawdę nazywał się Ralida, uczynił nieśmiertelnym i wysłał w podróż. Od tej pory przez ponad 1000 lat Ralida błąkał się po różnych krainach, natykał na ludzi, studiował emocje, aż pewnego dnia poznał rodziców Tifalii – Merię i Raijela. Grupka się zaprzyjaźniła, Radie opiekował się malutką Tifalią, gdy jej staruszkowie wyjeżdżali w ramach swoich badań, aż pewnego dnia, Meria i Raijel postanowili się Radiemu odwdzięczyć. Chcieli go uwolnić od nieśmiertelności, a miał im w tym pomóc artefakt, który znajdował się na wyspie smoków – Passio. Zamiast jednak osiągnąć swój cel, to sprowadzili na siebie smoczą klątwę. Na nic zdały się przy tym próby Radie/Ralida, aby ocalić ich przy pomocy swojej magii. Jedynie spłukał się z many i nie potrafił dłużej transformować. To dlatego zabrał ze sobą malutką, zszokowaną Tifalie i zamieszkali potem w stolicy.
Nic zatem dziwnego, że odkrycie stanu Merii i Raijel było dla wszystkich takim szokiem. Jeszcze większym kolejne działania Radiego/Ralidy. Zdecydował się on, bez słowa, porzucić CIRCUS, aby przy pomocy swojej magii ziemi hodować specjalne kwiaty, których nektar uratował niegdyś Księcia Colivusa na specjalne polecenie króla, a także spróbować naprawić różdżkę Celiusa. W efekcie jednak Radie/Ralida użył różdżki, by ponownie spróbować ocalić rodziców Tifalii i wyrwać ich z tego stanu zawieszenia… tyle że tym razem przypłacił to nie maną, a swoim sercem. Nasz różowy pluszak znowu stał się pozbawionym serca golemem. Miał przy tym amnezje. Czyli najgorszy z możliwych i wyświechtanych tropów w grach otome. Zrozpaczonym towarzyszom nie pozostało więc nic innego, jak obmyślić plan jego „uleczenia”. Postanowili, że znowu ruszą w trasę, będą wywoływać pozytywne emocje występami, co powinno stworzyć dość kwiatów Flora, aby Radie/Ralida wypił ich nektar i może dzięki temu odzyskał wspomnienia.
I – szczerze? Nie znoszę sytuacji, w których love interest przestaje być sobą. Ścieżki poszczególnych postaci w tej grze składają się z czterech króciutkich rozdziałów. Stąd, gdy przez dwa z nich Radie/Ralida jest bezemocjonalną maszyną, a Tifalia zalewa się obok niego łzami, to jest to dupa, a nie romans. Polubiłam wyszczekanego, zabawnego i asertywnego pokemona. Dlaczego skazujecie mnie na tego słomianego chochoła? Na dodatek miałam wrażenie, że miejscami to Liyan skradał całe show. Już wcześniej pomógł Tifali uświadomić swoje uczucia wobec Radiego/Ralidy, gdy się do niej bezwstydnie przystawiał, teraz zaś powtórzył ten sam numer, tylko po to, by sprawdzić, czy zdoła wywołać w golemie zazdrość. I wiecie co? Udało się. Chociaż sam nie rozumiał dlaczego, to Radie/Ralida czuł podenerwowanie, ilekroć wilczek przekraczał jego zdaniem granicę.
W każdym razie ekipa sobie potem tak podróżuje, Radie/Ralida otrzymuje kolejne kwiaty do wypicia, ale na niewiele się to zdaje, bo chociaż mężczyzna odzyskał już wszystkie wspomnienia, to czegoś mu ciągle brakowało. Tym magicznym składnikiem było, bez niespodzianek, uświadomienie sobie, że tak naprawdę uciekał przed Tifalią i bał się odwzajemnić jej uczucie. Że nieśmiertelność i związana z nią samotność go przerażała. To dlatego życzył jej podobno szczęścia u boku kogoś innego, a sam planował usunąć się w cień, chociaż tak naprawdę także pokochał dziewczynę. Aby to jednak do Radiego dotarło, to muszą wrócić do domu. Do swojego zajazdu. Tifalia dalej poświęca mu całą swoją uwagę i stara się zachowywać tak, by wiedział, że zawsze może na niego liczyć. Aż pewnego dnia, przez przypadek, przypala naleśniki, a Radie/Ralida i tak je zjada. To przypomina im o identycznym wydarzeniu z przeszłości. Oboje są tym faktem rozbawieni, a szczery uśmiech Tifalii sprawia, że Radie/Ralida wreszcie odzyskuje serce. Bo przecież, prawie od zawsze, marzył tylko o tym, by była radosna.
No to co? Happy ending? Jeszcze nie. Najpierw Radie/Ralida pada nieprzytomny na ziemie, a kamień na jego czole znika. Sam Duch Celius informuje go, że eksperyment zakończył się sukcesem i teraz może już naprawdę odejść. Kiedy zaś Tifalia wtula się przerażona w nieruchome ciało ukochanego, ten w typowy dla siebie, ironiczny sposób, prosi, by trochę się jednak odsunęła, bo nie będzie mógł odwzajemnić jej uścisku, póki są tak blisko. Potem jeszcze czeka nas jedna scenka po napisach końcowych. Wychodzi na to, że przez te kilka miesięcy niewiele się pomiędzy parką zmieniło. Radie/Ralida, chociaż już jest znowu sobą, to jednak dalej trzyma się na dystans i nie pomagają nawet zachęcające docinki Liyana, by wreszcie wykonał jakiś krok, albo wilczek sprzątnie mu dziewczynę sprzed nosa. Kiedy więc tylko kończą lekcje dla młodych Fey, które mają pomóc im przystosować się do życia w mieście, Tifalia przejmuje inicjatywę i całuje ukochanego, bo inaczej „faktycznie prędzej umarłaby ze starości, nim się czegokolwiek z jego strony doczekała”. A skoro Radie/Ralida jest już 100% człowiekiem, to nic nie stoi na przeszkodzie, aby byli od teraz po prostu razem.
Powiem Wam, że mam bardzo mieszane odczucia po tej ścieżce. I nawet nie chodzi o ten motyw „ojcowski”. Chociaż zazwyczaj mnie podobne relacje drażnią, to tutaj nie miałam takiego wrażenia, bo po pierwsze, parkę dzieliło 1000 lat różnicy, a po drugie, gdy Radie naszej MC „tatusiował”, to był różowym pokemonem. Mój problem w ocenie leży zatem gdzie indziej, a dokładniej to w tym, że znacznie, znacznie, znacznie bardziej wolałam zabawnego, pluszowego Radiego, który co jakiś czas zamieniał się w szelmowskiego człowieka, od jego posępnej, nudnej i zdystansowanej wersji – czyli Ralidy golema. Miałam trochę wrażenie, że tym idiotycznym pomysłem z amnezją tak naprawdę zarżnięto to, co było w tym love interest najciekawsze.
Na dodatek już wystarczającym antagonizmem była ich różnica wieku, ras i skomplikowane relacje. Nie trzeba było do tego dodawać jeszcze całej tej dramy z golemem, bo przez to inne wątki się rozmyły. Nawet przyjaciele parki – jak Vilio czy Zafora – wydawali się raczej zirytowani i bezsilni, zamiast wspierający i pomocni. Zupełnie jakby mieli Radiego, podobnie jak ja, w jego emo-golemowatej formie najzwyczajniej dość. Zabrakło mi więc tego wcześniejszego i widocznego bardziej w CIRCUS w innych ścieżkach poczucia braterstwa. Jasne, niby specjalnie dla niego podróżowali, niby zbierali ten nektar, ale przecież to wszystko działo się offscreenowo.
Sytuacji nie ratuje też neutralne zakończenie, bo tam co prawda Radie odzyskuje wszystkie wspomnienia, ale nie serce. Tifalii nie pozostaje zatem nic innego, jak zaakceptować go w takim nowym, nieco osowiałym wydaniu. Pytanie tylko, co faktycznie działoby się z nim potem, już po śmierci MC i Spirei?
I stąd właśnie moje ogromne rozdarcie w ocenie. Bohater, którego szczerze polubiłam, zniknął na długi czas z fabuły i teraz, by znowu zobaczyć jakiś fluffy content z jego udziałem, muszę poczekać aż do fandisku.
A co z plusami? Jeszcze przed tym nieszczęsnym golemowaniem, zgodzę się z Tifalią, że Radie miał naprawdę mocne wejście jako love interest i scenki z jego udziałem mogły wywołać rumieniec. Nie brakuje też tutaj humoru, bo rodzice Tifalii okazują się bardzo zabawni. Zwłaszcza Raijel, który najpierw się wkurzył, że Radie startował do jego córki, a potem, że śmiał dać jej kosza. Jeśli więc bym miała to wszystko podsumować, to mogła być naprawdę super opowieść, a tak jednak trochę zawiewało zmarnowanym potencjałem.