Kolejna, bardzo dziwna ścieżka z obiecującym love interest, niby jakąś dramą, którą ogólnie w fabule lubię, ale bogowie ile tutaj było akcji, obrażających inteligencje czytelnika! Aż zaczęłam w pewnym momencie robić notatki, bo rozumiem, że to baśniowy setting, ale bez przesady. Fabuła dalej musi przecież mieścić się w obrębie zasady „prawdopodobieństwa”. Czyli, że jesteśmy, jako czytelnicy, gotowi uwierzyć, iż coś ma sens i mogłoby się wydarzyć. Tutaj jednak moje zaufanie było systematycznie nadszarpywane…
No dobra, no to kim jest Ion? Ano, to ten najwyższy z przystojniaków (chociaż na potrzeby CG często zdarza mu się zmaleć), który niewiele mówi, trzyma się z boku i nosi przy sobie straszliwą włócznię. Tifalia poznaje go przez przypadek w mieście, gdy wraz z Vilio udają się na poszukiwanie przyjaciół smoka, ale tak się nieznajomego wystraszyła, że zaczęła przed nim uciekać. A chociaż Ion ją potem gonił, bo chciał jej oddać chusteczkę, którą upuściła, to miała wrażenie, że ten człowiek to jakiś niebezpieczny zabijaka i lepiej trzymać się od niego z daleka.
Gdy już MC dołącza do CIRCUS, to jej relacje z Ionem też są… dość chłodne. Facet otwarcie sprzeciwia się pomysłowi, aby dołączyła do nich dziewczyna. Podróżowanie po nieznanych sobie miejscach, na dodatek w towarzystwie samych chłopów, jawi mu się jako zbyt wielkie ryzyko. Z czasem jednak, ponieważ Tifalia nie ustaje w próbach, aby nawiązać z nim jakiś sensowny dialog, powolutku się do niej przełamuje. Zaczyna jej opowiadać o sobie, a właściwie to o tym, że nie bardzo ma na siebie pomysł w ich artystycznej grupie i po prostu robi, co mu każą. Nie wierzy też, że potrafiłby wywołać sam na twarzach innych ludzi uśmiech, bo już się przyzwyczaił, że ludzie się go boją, kobiety unikają, a dzieci płaczą… Dobrze, że psy nie wyją, a Radiemu nie kwaśnieje alkohol.
Kiedy jednak pierwsze lody za nimi, Tifalia odkrywa, że z Iona jest trochę społecznie dziwny, ale strasznie sympatyczny i opiekuńczy człowiek. Może nie zawsze dobrze odnajduje się w towarzystwie, np. jest beznadziejny w zbieraniu wskazówek od mieszkańców i prawie popsuł wesele, łapiąc bukiet panny młodej, ale też uwielbia gotować, zawsze broni przyjaciół przed potworami na traktach i nie rzuca słów na wiatr. Może mało mówi, ale wszystko, co powie, jest przez niego dogłębnie przemyślane. Nie jest też chciwy, arogancki, czy trudny do zniesienia, bo stara się nie wchodzić innym w drogę. I tak powolutku, od jednej interakcji do drugiej, Tifalia uświadamia sobie, że ma chyba na jego punkcie crusha.
Zapowiadałam Wam jednak dramę, więc czas na odkrycie straszliwej tajemnicy. Ion nie od razu ujawnia towarzyszom fakt, że był kiedyś niewolnikiem. W mieście Ferus, gdzie pod ziemią znajdowały się nielegalne areny, zmuszano do walki gladiatorów. Ion trafił do tego miejsca jako dzieciak, oszukany przez kupca, gdy po prostu szukał pracy. To wtedy też został naznaczony specjalnym tatuażem wokół oka, który był czymś w rodzaju magicznego zaklęcia kontrolującego. Władze nad naznaczonymi miała osoba, która nosiła na palcu pierścień stworzony przez Starożytnego Ducha Ognia – Valena. Jednak po czystce i zlikwidowaniu aren, kilka lat temu, artefakt zaginął i nikt nie wiedział, gdzie teraz się znajdował.
Król postanowił więc wysłać Iona w podróż razem z CIRCUS, aby tym sposobem być może wywabić z ukrycia osobę, która weszła w posiadanie pierścienia, ale nic to nie dało. Ion tymczasem, pomimo swojej ogromnej siły fizycznej, żył w ciągłym strachu. Wiedział, że lada moment może pojawić się ktoś, kto uczyni z niego swoją marionetkę. Starał się więc trzymać z dala od innych ludzi, aby nikogo nie narażać, jednak taka ciągła paranoja doprowadzała do tego, że nie mógł się cieszyć odzyskaną wolnością. Zbyt obawiał się tego, że zaraz wszystko zniknie i znowu będzie zmuszony mordować gladiatorów na arenie, z rozkazu jakiegoś szaleńca.
No to co postanawia nasz wspaniały król, żeby temu zaradzić? Ano, że wyśle swojego jedynego, ledwo co ozdrowionego, syna w podróż razem z CIRCUS i, oczywiście, Ionem. Chłopak w końcu potrzebował ustabilizować swoją manę, a w tym miały mu pomóc występy. W międzyczasie reszta ekipy miała rozglądać się za pierścieniem, bo może go po drodze znajdą. I poważnie, oni tam nie mieli więcej ludzi czy jak? Przecież to było irracjonalne ryzyko… Ale to dopiero początek absurdów. Bo okazuje się, że CIRCUS, którzy w tym czasie podzielili się na dwie drużyny, faktycznie znaleźli pierścień. I zgadnijcie kto go miał? Ano, nasz pełnoetatowy antagonista – stryjaszek Balto. W czym dochodzi do kolejnych, idiotycznych negocjacji w stylu: oddaj nam pierścień! Nie mogę! Ale to rozkaz! No to oddam go jutro! OK! Bo przecież to nie tak, że Książe mógłby posłać tam swoją straż i odbić go przemocą. Zamiast tego ekipa postanawia się zakraść do posiadłości Balto nocą i wykraść od niego pierścień, w czym jak wiadomo w grupie raźniej, więc poleźli tam wszyscy – nawet dzieciak. To byli chyba najgorsi włamywacze w historii gier otome XD
Niestety albo stety, Balto już wtedy nie żyje, zabiła go Luna („bo był złym człowiekiem”), a zaraz potem na scenę teleportował się Avi (również gladiator i znajomy Iona z dzieciństwa), by przedstawić swój złowieszczy plan. A brzmiał on tak: „Ha ha ha! Zmusili mnie, bym kiedyś w walce zabił swojego brata, a potem straż królewska mnie uratowała! Szuje! Nie pozwolę, aby teraz wszyscy udawali, że areny nigdy nie istniały… Myśmy tam cierpieli! Dlatego otworzę je ponownie i teraz to JA będę też zmuszał innych do walki, ah, i Ion? Uduś Tifalię!”. Co, oczywiście, nie ma miejsca, bo jednak mężczyzna w porę puszcza szyje ukochanej, a potem przeprasza i odchodzi z Avim. Hę? To on nie był pod wpływem pierścienia? Ano był, ale okazało się, że Jinnia miał od króla wihajster, który pozwalał na krótki czas anulować wpływ pierścienia. To ustrojstwo było jednak jednorazowego użytku. JEDNORAZOWEGO. Król wysłał Colivusa na tak niebezpieczną misję i dał im taki bubel do obrony.
Dobra, czas na dalsze absurdy. Okazuje się, że drużyna 2#, czyli Vilo, Radie i Paschalia też dali ciała, bo wpadli w pułapkę. Gdy dotarli do Ferus, to Luna ich zaskoczyła (ona się teleportowała, czy co?). Pogroziła nożem i jakimś cudem zmusiła do poddania trójkę potężnych mężczyzn (przypomnijmy: maga, smoka i fey)… ale Radie uciekł kanałami.
Gdy ekipa 1#, czyli Zafora, Książę, Tifalia i Jinnia, dociera do Ferus śladem przyjaciół, to Avi zdołał już zareklamować walkę Grim Reapera (= czyli Iona) ze smokiem. No to przenosimy się do POVa Iona, który siedzi w tym czasie w podziemiach i dochodzi do wniosku, że w sumie nikt go w tym lochu nie pilnuje, więc mógłby uciec… ale po co? Potem znowu ktoś będzie miał pierścień i historia się powtórzy. No nie wiem, chłopie, aby nie zabić Vilio?
Na szczęcie dla niego Tifalia też się tam zakrada i przekonuje Lunę, że kocha Iona, więc niech dziewczyna pozwoli jej z nim pogadać przez kraty. A ta się zgadza, bo kurna, czemu nie? Lubi naszą MC, bo się zakumplowały kiedyś w Ferus, jako że obie były sierotami i mogły ze sobą empatyzować. A innych strażników tam nie było. (Może był strajk pracowniczy akurat albo niedobory kadrowe). MC wbija więc Ionowi trochę rozumu do głowy i dodaje sił, aby znowu chciał o swoją przyszłość zawalczyć. Pragnie się z nim zestarzeć i wieść nudne, spokojne życie, o jakim zawsze marzył.
…Czy ktoś mi może wyjaśnić, dlaczego oni nie poszli kawałek dalej do celi Vilio, nie rozwalili krat (albo nie zrobił on tego sam), nie spierdolili na smoku na tyle daleko, by pierścień nie działał na Iona (bo wiemy od Jinni, że zaklęcie miało ograniczony zasięg), a pozostali w tym czasie nie zbutowali Aviego? …Ktokolwiek?
No ale wtedy nie mielibyśmy heroicznej walki finałowej. Vilio poświęca się, by stanąć na arenie z Ionem i dać pozostałym czas, aby zrobić na Aviego zasadzkę. Wkrótce jednak zostaje ranny w nogę, a Zafora i Radie, którzy mieli w tym czasie ukraść pierścień, również nie dają rady zaskoczyć byłego gladiatora. Wówczas z pomocą przychodzi… Tifalia! O, jaka miła odmiana, gdy po tych wszystkich biernych ścieżkach, nasza MC w końcu coś robi. Przypomina sobie, jak Jinnia mówił, że im więcej osób nosi tatuaże, tym słabsza jest moc pierścienia. Co więcej, jak ma się dostatecznie silną wolę, to można się wtedy nawet wyrwać spod jego wpływu. Dlatego Tifalia zaskakuje Aviego i zmusza, by zaznaczył jej dłoń pierścieniem, a to sprawia, że Ion odzyskuje kontrolę nad własnym ciałem w porę. A dokładniej to w momencie, gdy miał trafić MC włócznią, ale osłonił grot własną dłonią w ostatniej sekundzie… Eee, ale że jak? Na CG widać, że ta włócznia jest jego wysokości. Przecież podczas ataku nie trzymał jej w taki sposób, by mieć dłonie przy samym grocie… Jak on zdołał wykonać taki manewr? Oh well! Żeby to było jedyne, co mnie tu zdziwiło…
W każdym razie, w tle, Paschalia, Książę i Jinnia proszą duchy, aby utopiły arenę. Protagoniści się w porę stamtąd ewakuują. Avi zostaje powstrzymany. The End. I to nawet Happy. W czym muszę przyznać, że pomimo całej masy idiotyzmów, ta ścieżka miała naprawdę ładne zakończenie. Wszyscy w drużynie, bez żadnych wyjątków, po odzyskaniu pierścienia, nakładają na siebie tatuaż, aby w jakimś stopniu zniwelować jego straszliwą moc… a także, by mieć znak na pamiątkę, że są przyjaciółmi i przeżyli razem tak pokręcone przygody. Co było bardzo ładnym i nieoczekiwanym gestem.
Po tym wszystkim Tifalia wraca do pracy w gospodzie, bo jednak to tam znajdował się jej dom, a Ion wstępuje do Public Security Forces (a nawet zostaje osobistym gwardzistą Księcia), o czym marzył od dziecka, odkąd stracił rodziców, ale nigdy nie było mu dane. Dalej nosi opaskę na oku, aby ukrywać tatuaż, ale to raczej z przyzwyczajenia, bo już nie wstydzi się swojego piętna. Nawet Luna tymczasowo robi za kelnerkę, bo czeka na proces. Jakby nie było, to zabiła Balto, ale z tego co zrozumiałam, to implikowano, że całą winę poniesie i tak Avi, bo jego również uwięziono i miał zostać postawiony przed sądem. (Hmm, ale czy mi się tylko wydaje, czy ona dobrowolnie dopuściła się tej zbrodni? To że była durna jak burak na polu i myślała, że robi dobrze, nie oznacza przecież, że nie miała krwi na rękach? Nieważne też, że z Balto był tyran. Morderstwo to morderstwo w świetle prawa. Ale co ja tam wiem!).
W neutralnym zakończeniu jest dość… smutno. O dziwo, bo do tej pory nie mieliśmy w tej grze stricte bad endingów. Ion w trakcie finałowego starcia na arenie rani Tifalię, a ta popada w stan podobny do śpiączki, dzięki magii, która niby ratuje jej życie, ale też nie jest w stanie w pełni uleczyć. Załamany Ion prosi wówczas Colivusa, by ten zamroził jego serce. Póki nie ma MC, pierścień stanowi zagrożenie, a naszego love boya przytłacza świadomość własnej zbrodni, to nie chce dłużej czuć. I chociaż Książę się początkowo waha, to jednak przystaje na prośbę przyjaciela, bo widzi, że ogrom jego cierpienia jest nie do udźwignięcia.
Tymczasem, przechodząc do podsumowania, to będzie kolejna już ścieżka, którą ocenię jako zmarnowany potencjał. Sam Ion jako love interest nie był nawet zły. Lubię takie zdystansowane, spokojne postaci, w których głowach i sercach bardzo wiele się dzieje, ale potrzebują czasu, nim ubiorą emocje w słowa. Również wspólne sceny Tifalii i Iona były faktycznie urocze. Odkąd przestała się go bać, to była z niej niesamowita podpora. W czym urzekła mnie zwłaszcza scena, gdy dziewczyna chciała złożyć z Ionem pinky swear, a ten, przez swój brak obycia, pocałował ją w dłoń i wygłosił rycerskie śluby, bo źle zinterpretował cały gest.
Motywacja Aviego także nie była taka zła. Wiecie, faktycznie ktoś tak głęboko straumatyzowany jak on, mógł popaść w szaleństwo, bo Alest, za pieprzenie do ocalałych „że teraz już jest ok i mogą o wszystkim zapomnieć”, powinien zostać wysłany na przymusowe szkolenie w pracy. Nie tak postępuje się z kimś, kto jest w szoku, kto cierpi, kto nie przepracował żałoby. Nie mówisz mu, że nic się nie stało… Mimo więc tego, że się z niego troch w tym tekście podśmiewywałam, to jednak nie uważam go za antagonistę przerysowanego.
Jeśli więc faktycznie już mam z czymś problem, ty z tymi głupotkami, które wymieniłam Wam wcześniej. Co kilka scen wyraźnie widziałam, jak scenarzystom nie chce się głowić nad sensownymi rozwiązaniami i ciągami przyczynowo-skutkowymi, więc zamiast tego dostawaliśmy rozwiązania jak z historyjki opowiedzianej przez kilkulatka. To naprawdę mogła być dobra ścieżka, a tak znowu pozostał mi niesmak.