Gdzieś na jakimś forum czy reddicie przeczytałam opinie, że nikt bardziej nie nadawał się na klauna od Zafory i jest w tym pewnie trochę racji. Chociaż przyznaję, że to jest ten typ archetypu tsundere, na który nie mam uczulenia. To znaczy jego obrażanie bohaterki czy towarzyszy (np. nazywanie Vilio „głupią jaszczurką”) nie jest tak naprawdę dotkliwe, nie zalatuje narcyzmem, a nasze love interest to w rzeczywistości ciepłe kluchy. Miałam też wrażenie, że jego relacje z bohaterką rozwijały się nad wyraz naturalnie, nawet jeśli w finale mam sporo zastrzeżeń do tej ścieżki.
Na początku Tifalia i Zafora nie specjalnie za sobą przepadają. Może nie tyle, że się nie lubią, ale chłopak ma problem z zaufaniem. Ogólnie, dystansuje się od drużyny, robi co do niego należy, aby uratować serce Księcia, ale nigdy do końca nie zdradza co myśli i czuje. Mimo to, w jakimś stopniu, intryguje naszą bohaterkę, bo Zafora jest niezwykle bystry, wygadany i na swój sposób… zabawny. Fakt faktem, że to MC padała głównie ofiarą jego tekstów, ale nie pozwalała, aby ją to w jakimś stopniu raniło. Zresztą ciekawiło ją, na czym polega praca handlarza informacjami, czym Zafora, poza obowiązkami w CIRCUS, dodatkowo się zajmował. O mało też nie zniszczyła jego przykrywki, gdy wparowała na spotkanie ze źródłem i wesoło zagadnęła „o czym to sobie panowie tak spiskują?”.
Później jednak nastawienie Tifalii zmienia się jeszcze bardziej, bo odkrywa nieoczekiwanie… wrażliwszą stronę swojego cynicznego kompana. Gdy wskakuje za nią do kanału, po tym jak została przypadkowo zepchnięta, i ratuje właściwie przed utonięciem, to uświadamia sobie, że całkiem niezłe z niego ciacho i wcześniej jakoś to jej umknęło. Na dodatek świetnie się z nim bawi, gdy po raz pierwszy grają wspólnie w planszówkę i okazuje się, że nawet w trakcie tak banalnej czynności, chłopak planuje kilka ruchów do przodu, jest 100% skupiony i zdeterminowany, aby osiągnąć zwycięstwo. Nie tylko więc pokazał się jako człowiek pracowity, ale też inteligentny, konsekwentny i uparty. W trakcie występów potrafił nie tylko żonglować, ale też zabawiać tłum docinkami, a jak trzeba do i wytrychami posługiwał się niczym rasowy złodziej.
Z czasem bohaterowie odkrywają jednak prawdziwy powód, dlaczego Zafora zgodził się przyłączyć do ich wesołej bandy. Okazuje się, że tak naprawdę Zafora był dzieckiem Strażników miasta Harmonii – Cultura. Jego surowy ojciec od początku szkolił potomka do przejęcia po nim funkcji, dlatego chłopiec nie mógł się nawet bawić z rówieśnikami. Wpojono mu jednak przez to ogromny poczucie odpowiedzialności za obywateli swojego miasta, a także – co tu dużo ukrywać – Zafora jest najlepiej wykształcony z całej ekipy. Niestety, gdy Zafora był jeszcze nastolatkiem, został oszukany przez swojego stryja. Ten namówił go do opuszczenia miasta, by wmówić mieszkańcom, że chłopak po prostu uciekł. Dodatkowo pozbył się rodziców Zafory, aby nic nie stanęło mu na drodze, do przejęcia władzy i tym sposobem Balto, bo tak nazywał się ów stryj, został nowym Strażnikiem, przejął amulet od Ducha Powietrza i zyskał władzę nad Magicznym Labiryntem. Co miało o tyle kluczowe znaczenie, że Labirynt był wykorzystywany przez mieszkańców do przemieszczania i znacznie ułatwiał im handel. Cultura słynęła bowiem z niezwykle utalentowanych i licznych rzemieślników.
No to na czym polegał plan Zafory? Ano chciał odzyskać kontrolę nad Culturą, bo widział, że jej mieszkańcy wcale nie są pod tyranią Balto szczęśliwi. Że coś w zachowaniu jego stryja było nienaturalne, że utrudniał dostęp do Labiryntu, a dodatkowo mieszkańcy, losowo i w niekontrolowany sposób, pobadali w krótkie szaleństwo. Zafora liczył więc na to, że jak ocalą serce Księcia, to będzie mógł poprosić o specjalny pistolet, nazywany „Wymazywacz” (XD), który pozwoli „oddzielić” Balto od naszyjnika i Labiryntu, bo póki co był z nimi związany rytuałem. Co więcej, po tym jak ich pierwszy występ w Cultura okazuje się sukcesem, Zafora jest naprawdę wdzięczny przyjaciołom z CIRCUS i po raz pierwszy czuje, że może komuś zaufać i nie jest w tej walce sam.
Niestety, kolejna przeszkoda pojawia się niedługo potem, bo okazuje się, że chociaż pistolet jest już w ich posiadaniu, to do stworzenia nabojów potrzeba ogromnych pokładów many. Co więcej, do Balto dociera wieść, że chcą go wykopać ze stanowiska, więc ukrywa się w Labiryncie i sieje chaos przy pomocy swoich stronników. Zaforze nie pozostaje więc nic innego, jak liczyć na pomoc Księcia Colivusa, który odtąd podróżuje razem z CIRCUS, uczy się od nich, występuje i przy okazji próbuje stworzyć nabój, bo też czuje się odpowiedzialny za mieszkańców Cultury.
W międzyczasie Tifalia i Zafora zbliżają się do siebie. Najpierw Zafora ofiarowuje jej elegancką spinkę do włosów – nie przyznając się, że kupił ją specjalnie na prezent, ale twierdząc, że dostał ją od jednego z klientów i nie miał z nią, co zrobić, więc równie dobrze MC może ją zabrać. (Typowy tsundere w stanie wyparcia…). Potem niejako ich rytuałem staje się to, że Tifalia przynosi mu wieczorami herbatę ziołową albo jakieś przekąski, aby miał siłę ślęczyć nad dokumentami i by robił sobie przerwy w pracy. Kiedy zaś odmawia, to po prostu kradnie mu papiery i przechowuje je tak długo, aż chłopak zje – co przypomina mu o dokładnie takiej samej relacji między jego ojcem a matką. A ja, przyznam szczerze, że miałam z tym trochę problem, bo MC w ścieżce Zafory sprowadzono do roli kucharki i kelnera. Cały czas jojczy, jak to bardzo chciałaby być przydatna… a potem i tak tylko ślęczy przy garach i podziwia swojego love boya z oddali, jak idealna, japońska żona. Stąd to chyba jej najnudniejsza i najmniej asertywna wersja w całej grze.
Jakby tego było mało, to zawiązanie akcji też jest miejscami dość naciągane. Zwłaszcza scena, w której Colivus udaje się za jakimś podejrzanym typem na stronę, nikt nie pilnuje Księcia, Tifalia biegnie za nimi, też nie wzywa pomocy (bo po co?) i oboje lądują w pułapce zastawionej przez Balto. Nikczemny stryj przez moment próbuje bawić się w „przeciągnę cię na Ciemną Stronę Mocy” („Czuję twoją słabość Colivus! Twoje serce jest pełne wątpliwości!”), ale gdy widzi, że to nie działa, to „wywiewa” zaklęciem naszą parkę do innego miasta. Brawo wy! (Btw. Nie lepiej było ich wziąć na zakładników?). Zafora wpada potem w panikę, bo myśli, że przyjaciele faktycznie zostali uprowadzeni (widać miał o sprycie Balto wyższe mniemanie niż na to zasługiwał), ale tym udaje się skontaktować z resztą CIRCUS dzięki pomocy Liyana (którego Zafora w nerwach o mało nie udusił). W każdym razie, z dala od reszty przyjaciół, Colivus i Tifalia dalej pracują nad stworzeniem kuli, póki nie leci po nich, w swojej smoczej formie, Vilio. Zafora tymczasem, chociaż się do tego nie przyznaje, tęskni za Tifalią i wzdycha nocami w namiocie, że chce mieć ją już znowu obok, by móc się jej zwierzać, pić herbatkę i czuć się w ten sposób zmotywowany do działania. Bo też na tym kończyła się jej użyteczność.
Ostatecznie bohaterowie postanawiają rzucić Balto wyzwanie i zorganizować kolejny pokaz grupy pod pretekstem tego, że jeśli nie osiągną sukcesu, to Zafora wycofa się ze swoich roszczeń i nie będzie dłużej ubiegał o stanowisko Strażnika. W końcu mieszkańcy nie byli w 100% przekonani, czy mu ufają. Za Balto może nie było różowo, ale też się do jego tyranii przyzwyczaili. W rzeczywistości jednak CIRCUS chcieli znowu doprowadzić do tego, by pod wpływem pozytywnych emocji publiczności, ponownie zakwitł magiczny kwiat i by dzięki temu Książe miał dość many do stworzenia kuli. Niestety Balto nie zamierzał obserwować wszystkiego z boku i bezczynnie. Wysłał swoich osiłków, by napadali na grupę cyrkową, a dodatkowo rozpyla nad miastem magiczne perfumy, które wprowadzają wszystkich w obłęd. W międzyczasie sam również wparowuje na scenę, by przerwać przedstawienie i zmierzyć się z Zaforą, a wówczas protagoniści odkrywają w końcu prawdę. Balto nie był już dłużej człowiekiem. Na jakimś etapie został opętany przez Demona i to potwór tak naprawdę sterował jego poczynaniami. W czym taka fuzja i tak nie trwałaby wiecznie, bo prędzej czy później ciało Balto i tak by tego nie wytrzymało i zostałby już tylko Demon. Dlatego chociaż niezbyt z tego powodu szczęśliwi, bo chcieli postawić go przed sądem, bohaterowie muszą zgładzić Balto i pozbyć się go raz na zawsze. Pomimo chaosu Colivusowi udaje się stworzyć kulę, a Zafora, podtrzymywany przez Tifalię używa spluwy i strzela do zdradzieckiego stryja, kończąc jego knowania i żywot. Potem gwardia królewska opanowuje obłąkanych mieszkańców i suma summarum nikomu nie dzieje się krzywda.
A co z naszą główną parką? Ano, tutaj sytuacja jest trochę dziwna… Zafora prosi Tifalie, by udała się z nim w pewne, ustronne miejsce. Tam siadają razem na trawce i podziwiają przyrodę, aż w końcu chłopak wręcza MC prezent. W trakcie starcia z Balto jej spinka do włosów została zniszczona, więc tym razem Zafora ma dla dziewczyny naszyjnik. Nie wypiera się jednak, że to prezent i nie udaje, z czego Tifalia trochę sobie kpi. Zresztą, ogólnie jego zachowanie jest dla niej podejrzanie inne, zastanawia się nawet, czy nie przesadził przy świętowaniu zwycięstwa i nie jest po prostu podchmielony, ale kiedy Zafora ją nieoczekiwanie całuje, to dochodzi do wniosku, że nie, bo nie smakuje alkoholem. Ostatecznie Zafora mówi jej, że będzie miał teraz od groma pracy, jako nowy Strażnik, no i trzeba ogarnąć miasto. Dziewczyna musi więc wrócić do domu i tam zaczekać, w sensie, daleko w stolicy, bo w Culturze z jakiegoś powodu nie mogła?
I tak mija… rok. Poważnie, rok, bez żadnego listu. Informacji. Głupiej kartki. A przypomnijmy, że mówimy o świecie, gdzie można się bez problemu komunikować na odległość np. artefaktami. Wreszcie Zafora pojawia się w stolicy, bo jest inauguracja przejęcia przez niego posady, więc „przy okazji”, zachodzi do gospody, w której pracuje MC. W czym Tifalia jest na niego wściekła. Zwłaszcza że znowu zaczyna coś kręcić i sugerować jej, że przyszedł, bo w Cultura przydałaby mu się asystentka, a dziewczyna zasadniczo i tak się w obecnym miejscu marnuje, no i myślał, by zbudować w mieście trochę restauracji i może kasyno, więc przydałaby się opinia kogoś z branży, bla bla… Wreszcie MC nie wytrzymuje i każe mu wprost powiedzieć, czego od niej chce. Dopiero wtedy zażenowany przyznaje, że chce mieć ją już zawsze u swojego boku, więc prosi, by wróciła z nim do Cultury.
W normalnym zakończeniu to Jinnia bawi się w swatkę i wysyła Tifalie do Cultury rzekomo z listem, a w rzeczywistości z poleceniem, by zaczęła tam pracę asystentki. Zafora przyjmuje więc MC z otwartymi ramionami, bo sam chyba albo nie miał odwagi, albo czasu, aby jej coś podobnego zaproponować.
W każdym razie, w obu wersjach to jest bardzo „suchy” finał, bo – szczerze? – po tym wszystkim, co ona dla niego zrobiła, Zafora uniemożliwił jej nawet uczestnictwo we własnej inauguracji. Została ogólnie odstawiona gdzieś na bok i wezwana, dopiero gdy love interest miał dla niej wreszcie chwilę.
I to chyba właśnie mój największy problem z tą ścieżką. Lubię Zaforę, ale… w opowieściach innych panów. W swojej własnej jest w nim jakaś rezerwa. Na dodatek to chyba najbardziej „nijaka” ze wszystkich ścieżek, która ma wprowadzić nas do świata przedstawionego. Niby wszystko jest tu na swoim miejscu: jest wyraźny antagonizm, wróg do skopania, siła przyjaźni i powoli kiełkujący romans… A jednak podskórnie człowiek czuje, że coś tu nie gra. Jest zbyt szablonowe. Zachowawczo. Nic nas w fabule nie zaskakuje ani za specjalnie nie wzrusza. Poważnie Tifalio, w najważniejszej scenie, która ma być ukoronowaniem romansu, ty się zastanawiasz, czy on nie jest narąbany? To jest romantyzm w nowym wydaniu, Otomate?
Co więcej, wszystko się toczy, dość mozolnie, z góry ustalonym torem, a MC jedynie cheerleaderuje swojego love interest, a sama bytuje trochę jak postać z drugiego planu. Na dobrą sprawę, ma tak mało osobowości i wkładu w akcje, że równie dobrze można by ją zastąpić beztwarzową kukłą w stylu MC do self-insert. Tak, tak, wiem, Zafora był mądry, pracowity, mógł nie jeść i paść na ryj, ale będzie pracował, no chodzący ideał… ale ile scen można poświęcić na to, aby go chwalić i ciągle zachwycać się tym samym? Już zrozumieliśmy, drodzy scenarzyści. Dlatego właśnie to niby poprawne, a jednak nieco rozczarowujące dla mnie rozpoczęcie przygody z „Radiant Tale”. Nie wspominając nawet o tym, że los pozostałych panów jest w epilogu przedstawiony, jako dość przykry, np. spoko, że Książę wreszcie dorasta, ale już taki Paschalia ma przerąbane. (Po szczegóły zapraszam do recenzji jego ścieżki). Dlatego to taki słodko-gorzki finał, a ta parka nie miała szans, aby zająć sensowne miejsce na moim prywatnym podium.