Uwaga: Love Interest w tej grze są natrętni i przemocowi! MC często znajduje się w wysoko niekomfortowej sytuacji lub cudem unika gwałtu. Jeśli takie motywy to nie Wasza bajka, to Hana Awanse może być niestrawna w odbiorze.
Postać, z którą mam straszny problem, bo najchętniej odseparowałabym tego love interest od jego tomu. Dlaczego? Bo czwarta część serii, opowiedziana zresztą z perspektywy Irohy, wszystkich graczy najzwyczajniej wymęczyła. I nie jestem w tej opinii odosobniona, bo widzę, że taka ocena przewija się na różnych forach, portalach czy blogach. Co więcej, mam wrażenie, że zmuszając nas niejako do zmiany protagonisty, na dodatek w samej końcówce serii, pozbawiono nas jednocześnie szansy „poznawania i zauroczenia się” danym love interest wraz z bohaterką. Wiecie, jednak gry otome nie bez powodu mają ściśle określoną strukturę. I nie chodzi mi bynajmniej o 100% self insert, bo nie jestem jego fanką, ale jednak trudno było mi odnaleźć się w sytuacji, gdy w pewien sposób, byłam jako gracz love interest, w którym moja MC miała się zadurzyć?
W każdym razie Iroha to bardzo tajemnicza postać, przewódca szkolnej drużyny Nieśmiertelnych i prawdopodobnie najpotężniejszy z Kaei. Tak jak bohaterka ma on „pełne księżyce” w oczach, co wiąże się z przykrym efektem ubocznym. Kobiety, które spojrzą w jego oczy, natychmiast tracą przytomność z zachwytu. Stąd tylko Mikoto i Momonose są na tę straszliwą moc odporne. Co nie znaczy od razu, że Iroha traktuje obie panie w sposób jakoś szczególnie wyjątkowy. Wręcz przeciwnie. Momose nie raz, nie dwa przyrówna Irohę do pozbawionej emocji maszyny. Facet nie dba o to co je, jak wygląda, gdzie śpi, czy w jego pokoju panuje brud… jedyne, co bo obchodzi to wierność wobec Cesarza. W czym, zasadniczo, nie bardzo nawet wytłumaczono, z czego te bezgraniczne oddanie wynikało. Albo po prostu czegoś w fabule nie skumałam, bo nic nawet w trudnym dzieciństwie tegoż love interest nie wyjaśniało mi, skąd takie jego umiłowanie boskiej hierarchii.
Ale, okej. Załóżmy, że jakąś silną motywacje miał. Może Cesarz mu pomógł. Może zgadzał się z jego wizją przyszłości. Mniejsza o to. W każdym razie, to dlatego Iroha uważa, że jego głównym zadaniem jest usunięcie wszystkich przeszkód, które mogą stanąć na drodze do przebudzenia Senki, a jak już się to uda, to Mikoto powinna zostać oddana jego suzerenowi na żonę. Nie może więc zostać przez żadnego z panów pozbawiona cnoty = splugawiona, co nie oznacza, że Mizuchi, Hime, Karakurenai czy nawet on sam, nie mogą posłużyć MC za chwilowego partnera do jej przebudzenia. W końcu, jak wiadomo, potrzebne były do tego silne emocje, np. zakochanie. I tu pojawia się zasadniczo największy problem. Bo chociaż Iroha wydaje się pozbawionym uczuć służbistą, który posunie się nawet do przemocy, aby osiągnąć swój cel (przypomnijmy, że w niektórych ścieżkach on nawet więzi Mikoto albo torturuje lub morduje jej love interest – tak, tak, taki z niego przyjemniaczek), o tyle facet tak naprawdę… to też coś do niej czuje. Od samego początku. I to na tyle potężnego, że burzy to jego zwyczajowy spokój.
Można by się w tym miejscu zastanowić, z czego to wynikało? Ano, tak naprawdę z tego, że Iroha i Mikoto byli sobie wprost przeznaczeni. To oni stanowili dwie połówki tej samej duszy, bez względu na to, w którym uniwersum się nie znajdowali. W końcu Senki tak naprawdę okazała się nikim innym, jak samą Amaterasu, a Iroha nosił imię Tsukuyomi. I to w rzeczywistości im, w finale, przypadło rozprawienie się z wszystkimi „grzechami” z przeszłości, abyśmy dostali wreszcie prawdziwy i ostateczny happy ending. W czym Iroha prowadził swoją ukochaną już od początku. Przez wszystkie, alternatywne uniwersa, rozmawiając z nią jako „Księżyc” ze snów, w swojej dziecięcej formie. Dlatego go nie rozpoznawała. Chociaż nie była to jakoś specjalnie skomplikowana zagadka do rozwikłania. A co zaś się tyczy grzechów, to były one naprawdę różne i dotyczyły poznanych dotąd postaci. W tym tych z drugiego planu, jak np. ojciec Mizuchiego czy rąbnięta przyjaciółeczka Hime.
Wspomniałam jednak, że strasznie męczyłam się przy ostatniej części. Po prostu była zbyt pokrętna, zbyt przeładowana niedopracowanymi plot twistami, nowymi – w moim odczuciu – niepotrzebnymi postaciami, które wzięły się dosłownie z… nikąd. Co więcej, rola pozostałych Kaei została tam sprowadzona do jakiegoś absolutnego marginesu. Istnieli tylko po to, by wspierać Irohę i służyć mu za broń, a przecież każdy z nas, graczy i graczek, zdołał jakoś pozostałych love interest polubić i obdarzyć sympatią. Osobiście więc chciałam więcej Mizuchiego, Hime czy nawet Karakurenaia niż… Hinaty albo tego wciśniętego na ostatnią chwilę Nino. Poważnie, ta gra nie potrzebowała kolejnej, po uszy zakochanej w Mikoto postaci, dla której nie starczyło czasu na development, pojawiła się bez żadnego sensu i jeszcze okradła innych bohaterów z szansy na zabłyśnięcie w fabule. Zupełnie jakby scenarzystom zabrakło pomysłu i udawali się po najbardziej sprawdzoną wówczas zasadę: utknąłeś z opowieścią? Wprowadź nowe dramatis personae.
Byłabym jednak nieszczera, gdybym nie przyznała, że ogólnie to Irohę, jako postać, bardzo lubiłam. Mam słabość do kuudere, a on wyniósł znaczenie tego archetypu na nowe poziomy. Jeszcze tak zimnego, wyobcowanego i sztywnego love interest w żadnej otomce nie widziałam. Co wiązało się z kolei, z tym że Iroha dostarczał nam niewyczerpanych pokładów komedii. Czy to gdy wmawiał rodzicom Mikoto, że jest jej narzeczonym, czy próbował zrozumieć, dlaczego jego zachowanie było żenujące, bo chodził bez ubrania (widzimy go topless w każdym tomie), czy próbował wykąpać MC albo gdy wpierdalał ogromne pokłady słodyczy, na których punkcie miał fioła. Łatwo można więc było zauważyć, że pomimo potęgi, jaką dysponował… brakowało mu umiejętności życia i przebywania z innymi. W czym Iroha po prostu swojego otoczenia nie rozumiał, a nie że celowo starał się mu jakoś szkodzić. W jego oczach, tych ultra potężnych i księżycowych, to inni ludzie byli dziwni, niezrozumiali i irracjonalni. W kocu sam kierował się zasadą zoptymalizowanego działania. Liczyła się tylko misja i jak najefektywniejsze jej wykonanie.
Stąd żałuję tylko, że po tym jak budowano klimat wokół jego postaci i sprzedawano nam hinty, że powinniśmy przygotować sobie chusteczki, to wszystko wyszło tak pokracznie i blado. Chociaż, przyznaje, że wersja Mikoto z Iroha Volumne, była moją ulubioną, bo wreszcie nasza protagonistka wykształciła w sobie jakąś wolę działania, to jednak było to za mało, bym zmieniła swoją ocenę. Zwłaszcza że tą nową, ulepszoną MC, nawet nie dane było mi pograć, ale obserwowałam ją z boku.
Myślę też sobie, że nie bez znaczenia dla fabuły pozostaje fakt, jak długo trwał development całej serii. Mizuchi-hen ukazało się w 2012 roku, a Iroha-hen w 2019. Co daje nam aż siedem lat! Nic zatem dziwnego, że po drodze wiele rzeczy mogło się wysypać – począwszy od roszady w zatrudnieniach w zespole scenarzystów, na ogólnej wizji producenta kończąc. Ba! Pokusiłabym się nawet o stwierdzenie, że to co finalnie dostaliśmy, wcale nie musiało przypominać tego, co początkowo dla całej serii planowano. Może miał to być „pięcioksiąg”, gdzie każdy z panów dostałby własny tom? Może zabrakło funduszy i sił? W końcu już w Karakurenai/Utsusu-hen widać, że coś się w tej kompozycji gry wyraźnie posypało… Ale to tylko takie moje teorie spiskowe. Ja nie ukrywam, że nigdy do tej części już nie wrócę. Nie uważam po prostu, by była warta takiego zaangażowania.