Makino Harumi, kolejny z love interest przedstawionych w grze „Love Pretender” jest, prawie że rówieśnikiem naszej MC. Ten spokojny, cichutki i bardzo nieśmiały młodzieniec przez lata uczył się za granicą, więc po powrocie do Japonii czuje się nieco wyobcowany. Zwłaszcza że na uczelni nie ma tak naprawdę z kim porozmawiać, bo dla innych jest swojego rodzaju ciekawostką. Ze względu na swój wygląd i „światowe” obycie, bo zachowuje się nieco jak Europejczyk, np. otwiera kobietom drzwi. W rzeczywistości jednak ta uwaga tylko Harumiego onieśmiela. Nie lubi, jak ludzie komentują jego urodę, nie rozumie, dlaczego założono mu fanklub na podstawie jakiegoś fałszywego wyobrażenia i nie znajduje tam ani jednej, przyjaznej sobie duszy.
Wszystko się zmienia, gdy Harumi dołącza do letniego obozu filmowego, gdzie – pod okiem swojego ojca reżysera – zostaje jednym z asystentów. To tam właśnie poznaje naszą protagonistkę, początkującą scenarzystkę, i choć początkowo nie pała do kobiety ciepłymi uczuciami, to wkrótce osiągają nić porozumienia. Chiyuki nie ocenia Harumiego, nie zarzuca mu się i zawsze okazuje dużo troski. Jako osoby uczące się, czyli na podobnym poziomie, rozumieją, czym jest strach, wątpliwości i ciągle uczucie presji, gdy przebywa się w otoczeniu profesjonalistów. Tym sposobem ze współpracowników, zmieniają się w dość serdecznych kolegów. Chiyuki chętnie z Harumim rozmawia, nawet jeśli chłopak potrzebuje dużo czasu, by poukładać myśli i nie robi sobie żartów z jego ataków paniki.
Po zakończeniu obozu parka dalej utrzymuje ze sobą kontakt – w sensie, smsowy. Aż pewnego dnia Harumi zaprasza MC na pewną, niezręczną dla niego wycieczkę. Dlaczego? Ponieważ nie zna aż tak dobrze Japonii, jakby chciał, np. ma problemy z gastronomicznym słownictwem, a skoro dziewczyna zna już jego największy sekret, to że jest fanem anime, to prosi ją, aby pomogła mu wziąć udział w „pielgrzymce fana”. W sensie: idą odwiedzić znane z animacji miejsca, które stanowiły dla twórców inspiracje. Od tej pory dziewczyna więc dość często uczestniczy w aktywnościach powiązanych z jego pasją, dostaje masę materiałów referencyjnych do zgłębienia, serialu do obejrzenia, mang do przeczytania, a potem godzinami smsują o swoich wrażeniach z seansu.
I wszystko wydawałoby się na dobrej drodze. Romans kwitnie pomiędzy dwoma młodymi ludźmi, którzy nawet nie zauważają, jak bardzo zbliżyli się do siebie, gdyby pewnego dnia Harumi nie wpadł na swoje koleżanki z uczelni. Spanikowany, iż dziewczyny odkryją jego sekret i zrozumieją, że jest otaku, wymyśla na poczekaniu kłamstwo, że tak naprawdę to Chiyuki interesuje się anime, a on jej tylko – jako dobry partner – w tych wszystkich hobbistycznych aktywnościach towarzyszy. Ponieważ MC nie chce go wkopać, to godzi się na udawanie związku. W zamian za to Harumi ma jej pomóc w zrozumieniu, czym tak naprawdę jest randkowanie, bo pisanym przez dziewczynę romansom brakuje wiarygodności. I to właśnie powód, dlaczego wikłają się w sytuację, która jest kwintesencją gry „Love Pretender”. Naciągane? Jak cholera… Ale chyba też po tak szablonowym motywie, jak „fałszywy związek” nie spodziewałam się cudów. Nie chodzi przecież o wiarygodność, ale komedie.
Tyle że ta farsa również nie utrzymuje się długo. Chiyuki jest coraz bardziej zaangażowana w fandomowy światek i zgadza się nawet pojechać z chłopakiem na konwent, w którego trakcie wygrywa specjalny plakat od obsady ich ulubionego anime. Niestety, gdy wychodzi na scenę, zostaje rozpoznana przez te same laski, które wcześniej zaczepiły Harumiego, a które przybyły na event, bo chciały zdobyć autograf jakiegoś aktora. W wyniku paniki Harumi wypiera się, że w jakimkolwiek stopniu interesują go tak niepoważne rzeczy, jak jakieś bajeczki dla dzieci, czym obraża świeżo poznanego członka klubu mangi i anime, które zaprosił go do dołączenia do ich uniwersyteckiej grupki. Niemniej MC nie jest jego postawą bardzo rozczarowana. Rozumie, jakim wyzwaniem są dla jej otaku-chłopaka interakcje społeczne, a nie jeszcze za późno, bo wszystko naprawić. W końcu sama także jest bardzo nieśmiała i potrafi się z tym identyfikować. Dlatego przepraszają chłopaka z klubu, a nawet przy pomocy przyjaciół organizują coś w rodzaju operacji specjalnej. Zapraszają swoich przystojnych i sławnych znajomych celebrytów na uniwersytet, by pokazać dziewczynom, że wygląd nie świadczy o zainteresowaniach i nie można nikogo w ten sposób oceniać. Co więcej, wykorzystując swoje umiejętności stylisty, Kazuma zmienia kilku hardcorowych otaku z klubu w całkiem całkiem przystojniaków. Od tej pory Harumi ma więc i przyjaciół, i może mówić o swoim hobby otwarcie, i naprawdę zyskuje dziewczynę.
Kiedy bowiem Kazuma konfrontuje się z parką w sprawie tego całego ich umawiania się ze sobą, ci zaczynają wspominać wszystkie swoje dotychczasowe randki: tą w oceanarium, gdzie oblały ich wodą delfiny i wspólnie osuszali się ręcznikami, tą w ogrodzie botanicznym, gdzie robili sobie zdjęcia, które od tamtej pory zawsze noszą w planerach, czy tą, gdy wypadli razem na „pielgrzymkę” szamać jedzenie z budek… Dla bohaterów staje się wówczas równie jasne, jak dla Kazumy, że nie są już tylko przyjaciółmi, a ich romans w pewnym momencie ewoluował w coś znacznie poważniejszego.
No to musiało dojść do kolejnej dramy, nie? Oczywiście, bo jesteśmy dopiero w połowie gry. Ojciec Harumiego, znane reżyser Makino, wparowuje pewnego dnia do pokoju chłopaka i sobie tam siedzi, akurat, gdy młodzieniec planował oglądać z ukochaną anime. Dochodzi do ścięcia między rodzicem i synem, bo ojciec nie aprobuje tak niepoważnego zainteresowania. Uważa, że animacja to nie jest godna uwagi forma sztuki i Harumi musi te swoje wszystkie gadżety wyrzucić. W czym z pomocą przychodzi mu znowu Chiyuki, twierdząc, że tak naprawdę to wszystko należy do niej, a Harumi tylko pomagał jej w przechowywaniu. Jako studentka i na dodatek sierota miała bardzo małe mieszkanko, a potrzebowała tych wszystkich DVD jako referencji do scenariuszy. Ojciec, niechętnie, ale kupuje tę ściemę. Tylko że niedługo potem coś zaczyna się psuć między bohaterami.
Harumi spotyka się z Chiyuki, by zasadniczo na nią nakrzyczeć. Mówi, że jako sierota nie rozumie, jak to jest być odtrąconym przez swoich rodziców, bo ci tak bardzo go nie chcieli, że nawet wysłali go na „banicje” do Anglii. Że zamierza skończyć z tym całym anime, bo nie ma odwagi porozmawiać z ojcem i ogólnie, by dała mu spokój, więc dziewczyna ucieka zalana łzami, bo jedyne, co do tej pory robiła, to tylko okazywała Harumiemu wsparcie i nie zasłużyła sobie na takie traktowanie.
Ale wybacza mu zasadniczo błyskawicznie. W końcu bardziej się o niego martwiła, niż gniewała, a ich znajomi robią dosłownie wszystko, byle tylko ich ze sobą ponownie zeswatać. Zwłaszcza gdy słyszą, że młody Makino, w przypływie bardzo spóźnionego, nastoletniego buntu, uciekł z domu. Co w sumie wyszło mu na dobre, bo do tej pory robił po prostu wszystko, czego od niego oczekiwano i nigdy nie wyrażał swojego zdania. W efekcie, z głębokimi pokłonami, Chiyuki i Harumi przepraszają się wzajemnie, a także dzielą pierwszy, poważny pocałunek na dziecięcym placu zabaw, gdzie obiecują sobie, że teraz będą parą „na poważnie”.
Harumi konfrontuje się także ze staruszkiem, mówiąc mu, że zamierza zostać w przyszłości reżyserem specjalizującym się właśnie w animacjach. Że te wszystkie gadżety faktycznie były jego i że pomagały mu pokonać tęsknotę za domem, kiedy przebywał poza Japonią. W efekcie ojciec także decyduje się na wyznanie, że nigdy nie chciał „pozbyć się” chłopaka, więc jego intencje zostały źle odczytane. Że tęsknił za nim, gdy ten przebywał w Anglii, ale wierzył, że dobre wykształcenie pomoże mu w przyszłości. Ostatecznie zaś Harumi i Chiyuki oraz pan Makino wraz z małżonką idą na podwójną randkę do parku rozrywki, w którym jest jakaś parada poświęcona anime, by facet na własne oczy zobaczył, jak popularne stało się to medium i nie jest już tylko domeną małych dzieci.
W pozytywnym zakończeniu bohaterowie spędzają nawet wspólnie święta bożego narodzenia, bo teraz są – jakby nie patrzeć – nową rodziną. Choć jego matka chyba miała coś nie do końca równo pod sufitem, bo dodała synowi czegoś do drinka na odwagę… Poważnie, myślała, że w ten sposób pomaga? Na szczęście bohaterka „Love Pretender” potrafi być asertywna, jak jej się chce, więc kiedy uznała, że czas pocałować swojego chłopaka, to po prostu to zrobiła. Dosłownie wykorzystując moment, gdy wylądowała na nim, jak wspólnie przewrócili się na łóżko. A wspominam o tym tylko, by podkreślić, że MC nie potrzebowała intryg ze strony potencjalnej teściowej. Taki mocno wymuszony wątek humorystyczny…
W drugim, pozytywnym zakończeniu jest dość dziwnie… Harumi oznajmia Chiyuki, że teraz musi skupić się na podążaniu za swoim marzeniem, ale obiecuje, że kiedyś zrobią razem jakąś produkcje i dziewczyna będzie jego scenarzystką. Parka więc rozchodzi się na LATA. Tylko po to, by spotkać się, gdy są już dorośli, pokazać, że dalej mają swoje zdjęcia, uczucie nie minęło i chcą razem nie tylko ze sobą pracować, ale i tworzyć związek. Po drodze Makino zmienił nazwisko, by nie mylono go ze staruszkiem i faktycznie zaczął pracować w branży. …Wy tak poważnie? To miało być romantyczne? Zmarnowaliście tyle czasu, który mogliście spędzić wspólnie, a nie ma niczego cenniejszego, zważywszy, jak krótką chwilą jest nasza egzystencja, by skupić się na pracy, bo te kilka randek raz w miesiącu by was opóźniało? Przepraszam, ale musiałam masować potem czoło po faceplamie. Jako 100% gaijin nie ogarniałam piękna tej sceny… Chociaż CG dorosłego Harumiego wyglądało zacnie. Zmiana fryzury dobrze mu zrobiła.
Na dokładkę dostajemy też bad endingi, które pojawią się na różnych etapach gry. 1# może wyskoczyć już na samym początku, gdy MC przyznaje przed dziewczynami, że nie rozumie, jak można interesować się anime – przez co później kontakty parki urywają się na zawsze. 2# pojawi się, jeśli postacie nigdy nie wyjaśnią nieporozumienia i Harumi nie stawi czoła swojemu ojcu. 3# gdy Kazuma zorientuje się, że Chiyuki tylko udaje, że ma chłopaka i uświadomi im podczas rozmowy, że nic o sobie nie wiedzą i w ogóle się nie rozumieją. Wreszcie, 4# to gdy postacie zostają rozpoznane podczas wspólnego cosplay’a przez swoich znajomych, więc dostaniemy „smutnym zakończeniem” po gębie ze wstydu.
I teraz, chociaż Harumi był sympatycznym bohaterem, ze smutkiem przyznaje, że wynudziła mnie ta ścieżka. Początek był nawet fajny, bo zabawnie obserwowało się te wszystkie interakcje, w których trakcie chłopaczek wpadał w zażenowanie i panikę, ale po którymś takim momencie, jego niedojrzałość przestała sprzyjać romansowi. Czułam się trochę jakby Chiyuki była jego matką albo terapeutką, a on tracił dla mnie na atrakcyjności jako love interest. Jasne, był słodki, te wszystkie chwile, gdy nie wiedzieli jak się zabrać za okazanie sobie czułości, bawiły, ale to przypominało bardziej romans nastolatków, a nie studentów, którzy za chwileczkę wchodzą w dorosłość. Naprawdę chcecie mi powiedzieć, że 20-latek nie wiedział, jak się łapię kogoś za rękę? Co on w tej Anglii nigdy nie podawał ludziom dłoni? W czym absolutnie nie neguje tego, że można być nieśmiałym, ale ja już jestem chyba jest po prostu za stara i ciężko mi się w takiej narracji odnaleźć. Może gdyby to był typowy „romans szkolny”, to inaczej bym na to spojrzała, ale oni byli już zasadniczo pełnoletni.
Nie wiem, może po prostu miałam miejscami dziwne wrażenie, że Harumi i Chiyuki lepiej funkcjonowaliby jako przyjaciele, a nie para? Że tego tak naprawdę Harumi w pierwszej kolejności potrzebował? Bo dziewczyna dostawała od niego absolutne minimum wsparcia, no raz jeden, nakrzyczał na kogoś w trakcie konwentu, gdy ktoś ją potrącił, a uprzejmości takich jak niesienie zakupów nie liczę, bo też nie o takie partnerstwo chodzi. Trochę też przygnębiające było to, że aby zbudować nową więź, MC musiała okłamać Kazumę, z którym przyjaźniła się niby od 10-lat, a o samym wątku rodziców nie będę nawet zaczynać marudzić, bo to było tak cliché, że aż zęby bolały. Aby nie odczuwać tęsknoty za synem, nie dzwonili do niego, nie kontaktowali się i nie odwiedzali, pozwalając mu się nabawić fobii społecznych, zaniżenia własnej oceny i poczucia absolutnego odtrącenia… bo robili to dla rodzinnego dobra. Czy już naprawdę nie można było postawić kropki nad „i” i zrobić z Makino seniora złego rodzica? Albo po prostu nazwać go takim wprost, bez wybielania? No, ale weźmy poprawkę na to, że przemawiają przeze mnie europejskie wartości i inna perspektywa… Jak wiemy kult pracy jest dla Japończyków najważniejszy, więc zawodowe sukcesy reżysera Makino w pełni musiały zrekompensować słabe relacje z synem.