Zacznę od pewnego wyznania. Mam słabość do antagonistów, lubię antybohaterów, archetyp yandere, mayadere i często dobrze bawię się przy bad endingach, bo jest w nich wiele silnych emocji. Oceniając bohaterów, zawsze też biorę poprawkę na realia czasowe i uniwersum. Dla przykładu: lubię Yanga z „Piofiore: Fated Memories”, bo nikt nie stara mi się wmawiać, że żyjący w trudnych, historycznych czasach chiński mafioso, handlarz żywym towarem i opium, to tak naprawdę skrzywdzona, pozytywna duszyczka. Patrząc dalej po mojej liście sympatii: taki Taira no Tomomori (z „Birushana: Rising Flower of Genpei”) nie jest nawet do końca człowiekiem, a mordowanie dla samuraja to chleb powszedni. Podobnie jest zresztą z Kazamą (z serii „Hakuōki”). A tacy panowie jak Touma (z „Amnesia: Memories”) czy Kuroyuki (z „Nightshade”) doskonale zdają sobie sprawę z tego, że są zaburzeni – więc bohaterka może albo pomóc im otrzeźwieć, albo pogrążyć się razem z nimi.
Czasami jednak trafia się nam bohater (tudzież ścieżka), który na każdym kroku serwuje nam czerwone flagi… ale scenarzyści wmawiają nam, że wszystko jest okej. Że to taki słodziak i w zasadzie każda jego niemoralna decyzja czy działanie jest w pełni uzasadnione. Właśnie przez taki mechanizm kobiety na lata potrafią wikłać się w toksyczne związki. Bo wina jest po ich stronie. Bo on miał prawo mieć zły dzień. Bo on ma już taki charakter. Wymieniać, by można było bez końca. Tym bardziej przerażające jest dla mnie, gdy potem odkrywam, że opowieść, przez którą miejscami miałam ciarki, trafia na pierwszą pozycję w rankingach popularności w Japonii. Dlaczego? Bo to już nie jest kontekst historyczny, to nie jest opowiastka fantasy o jakimś uwodzeniu diabłów czy innych nieludzi, to nie jest wreszcie story o nawróceniu bad boya… Ta patologia zbyt łatwo mogłaby się wydarzyć w naszej rzeczywistości. I tym właśnie była dla mnie ścieżka Riku. Bardzo trudnym orzechem do zgryzienia, bo z takiej, która mogła być moją ulubioną, trafiła na sam dół mojego, prywatnego rankingu przez towarzyszący mi niepokój. Stawiając mnie w kompletnej opozycji do japońskich odbiorczyń.
Nishijima Riku to odnoszący sukcesy, popularny, uprzejmy i niesamowicie utalentowany młody aktor, który zaczynał już od grania jako dzieciak u boku swojego ojca. Bohaterka „Love Pretender”, Chiyuki, poznaje go na obozie szkoleniowym, który jest zarazem planem castingowym do nowego filmu reżysera Makino. Riku robi wtedy na niej pozytywne wrażenie. Doskonale dogaduje się z całą ekipą. Jest pomocny. Zawsze profesjonalny. Czasami zdarza mu się przysnąć na schodach z przepracowania, ale nigdy nie narzeka i ogólnie wydaje się chodzącym ideałem. Coś więc musiało się w tej kreacji „prince charming” nie zgadzać.
Z czasem bohaterka odkrywa, że Riku faktycznie skrywa pewien sekret. Ma dość aktorstwa, do którego czuje się zmuszony przez swojego ojca. Starszy pan Nishijima zaprzepaścił swoją karierę przez paskudny charakter i teraz próbuje odbudowywać wizerunek przy pomocy syna. Tymczasem Riku ma dość życia celebryty. Nie chce być napastowany przez fanki. Nie chce już tak tyrać, gdy dawno stracił pasje i nie sprawia mu to przyjemności. Wreszcie nie przepada za zachowaniem ludzi związanych z show-biznesem. Mężczyzna uważa jednak, że jest w sytuacji bez wyjścia i nie wyplącze się ze swoich obowiązków tak łatwo. Kiedy jednak spędza w towarzystwie Chiyuki całkiem miły wieczór na miejscowym festiwalu, w jego głowie kiełkuje pewien plan i wymienia się z MC numerami telefonów. Rzekomo, by zostać w kontakcie po tym, jak skończy się obóz. I poprosić ją o przysługę.
Jakiś czas później, facet faktycznie dzwoni do bohaterki i z miejsca prosi… by ta została jego narzeczoną. Chiyuki jest kompletnie skołowana, bo ledwo zna Riku, no i nie jest jakąś jego chorą fanką, aby w tym momencie zacząć skakać z radości. Zamiast tego godzi się na spotkanie, w którego trakcie Riku jej wszystko wyjaśnia. Swoją drogą, brawo za nieostrożność, że przyszłaś sama, nie informując nikogo, do mieszkania obcego faceta… W każdym razie Riku wymyślił sobie, że zaprzepaści swoją karierę przez skandal. Poinformuje ojca, że ma narzeczoną, że rzuci dla niej wszystko i jeśli staruszek mu nie ustąpi i nie pozwoli decydować o własnym życiu, to może mu zszargać reputacje jeszcze bardziej. Słysząc, że ma być tylko narzędziem, Chiyuki odmawia. A wtedy młody aktor rzuca jej marchewkę – proponuje, by zamiast tego została jego asystentką. Trochę nauczy się o branży, poznają się lepiej i ogólnie przyda się jej to w przyszłości.
Praca asystentki była jednak tylko przykrywką, bowiem dosłownie chwile później, robiąc dziwne insynuacje na planie filmowym, Riku stara się przekonać innych aktorów, że Chiyuki jest jego kochanką. Jeśli mu się to uda i MC się nie wybroni, to dostajemy pierwszy, paskudny bad ending. Ścigana przez paparazzi, przerażona i osamotniona Chiyuki zamyka się na rok w swoim mieszkaniu, jej plany o zostaniu scenarzystką są przekreślone i musi rzucić nawet szkołę. Wszystko dlatego, że Riku dosłownie zdeptał jej życie. Aby jednak do tego nie doszło, MC musi te spekulacje uciąć. A wtedy nasz przystojniak przechodzi do planu B.
Znowu zaprasza Chiyuki do mieszkania, zaczyna się do niej przystawiać, serwuje jej kabedon i wygłasza wyznania miłosne… by po wszystkim oznajmić, że znudziło go czekanie na decyzje dziewczyny, czy zgodzi się odgrywać jego narzeczoną, czy nie. Dlatego nagrał wszystko na ukrytą kamerkę i jeśli teraz mu odmówi, to będzie ją szantażować. I – przyznam szczerze – że do tego momentu podobała mi się ta ścieżka. Riku był absolutnym gnojkiem, który wykorzystywał swój talent aktorski, urodę i pozycje do manipulowania ludźmi. Byłam więc pewna, że rolą Chiyuki będzie sprowadzenie go do parteru i uświadomienie mu, że o swoje marzenia trzeba samodzielnie walczyć, a nie wysługiwać się innymi… Ale nope. To nie ten typ historii. MC, pomimo szantażu, zgadza się, bo Riku niby ma jej pomóc poznać prawdę o ojcu, którego dziewczyna szukała (choć w całej ścieżce nic nie zrobi w tym kierunku), a po drugie, ma jej pomóc zrozumieć, czym jest romans (co pomoże jej w karierze pisarskiej). Ja na jej miejscu bym w życiu nie zgodziła się z nim na kolejne umowy, bo cholera wie, co jeszcze planował nagrywać i ją od siebie uzależniać.
Niemniej, od tej pory, nasi bohaterowie faktycznie udają bycie parą, co sprowadza się do tego, że Chiyuki mu najzwyczajniej usługuje, czy to jako asystentka, czy „jego kobieta”. On zaś, zaraz po pracy, kładzie się na kanapie i powtarza, jak mu się nic nie chce, bo jest przepracowany. Okazuje się bowiem, że jego prawdziwy charakter, ten który skrywał za maską idealnego, czarującego księcia to mrukliwy, wiecznie niezadowolony i aspołeczny gówniarz. Od tej pory Riku będzie niekiedy nawet ubliżał MC, zmuszał, by wokół niego skakała np. robiła mu jedzenie, potem nawet karmiła – bo niby był zbyt zmęczony, bo unieść rękę, i ogólnie zachowywała się jak wielbiąca swojego pana żonka. Dobrze, że mu jeszcze nie aportowała puszek piwa. Mielibyśmy obrazek polskiego małżeństwa.
W czym ten wielki plan Riku, to do czego tak dążył i dla czego chciał rzucić aktorstwo… było tak naprawdę najzwyczajniejszym w świecie przebranżowieniem, z czym nie miałby problemu przy swoich kontaktach. Okazało się bowiem, że facet chodził na ten sam uniwersytet, co MC, ale studiował sztukę. W przyszłości chciał zostać dekoratorem scenicznym, kochał malowanie i teatr. No i super. Zamiast jednak zmierzyć się ze staruszkiem i powiedzieć, że będzie sam decydować o swoim życiu, to wolał intrygować lub tańczyć jak mu zagrali, bo starszy Nishijima uważał telewizje za bardziej dochodową niż scenę.
Co prowadzi nas do bad endingu numer 2. Jeśli Riku zbyt na bohaterkę naciska, wymusza na niej, by go praktycznie pocałowała w ramach „ćwiczeń” do odgrywania narzeczonej, to coś w naszej protagonistce pęka. Przerażona Chiyuki ucieka wówczas z jego mieszkania, a jej strach przed mężczyznami podnosi się do takiego ekstremalnego poziomu, że dziewczyna jest zbyt straumatyzowana, by w ogóle wychodzić z domu. Więc znowu marnuje przez tego egoistę własną karierę.
Wróćmy jednak do „pozytywnej ścieżki”. Jeszcze przed konfrontacją z ojcem, Riku i Chiyuki mają dwa poważne starcia.
Pierwsze dotyczy pieniędzy. Co prawda to facet wyszedł z inicjatywą, że będzie MC za jej pracę asystentki płacił, ale w pewnym momencie wyzywa ją od skąpców. Zauważa bowiem, że dziewczyna zastanawia się dwa razy, nim wyda każdy grosz. W czym w ogóle jest szalenie zdegustowany, gdy słyszy, że oszczędza nawet na chodzeniu do teatru, bo przecież jako scenarzystka powinna zapoznawać się z każdą formą sztuki. (A kiedy ona niby mówiła, że chce pisać dramaty, co?). W ogóle nie bierze pod uwagę tego, że dziewczyna była sierotą, musiała opłacać własne mieszkanie, studia i zakupy. Tego, że wielokrotnie sama, z własnej kieszeni, serwowała mu jedzenie, chociaż nie miała pensji takiej jak celebryta. Innymi słowy, zachowuje się wobec niej jak kompletny dupek. Dziewczyna jest głęboko zraniona i smutna. A chociaż później, w ramach pogodzenia się, Riku jakoś tam, między słowami, przeprasza, to było to cholernie przygnębiające…
Druga sytuacja to manipulacja level hard. Taka z pogranicza osobowości paranoicznej. W pewnym momencie bohaterowie natykają się na Senę. Aby się go pozbyć, Riku wymyśla kłamstwo, że MC jest romantycznie zainteresowana modelem. Potem wielokrotnie, podczas rozmów, naciska na Chiyuki, że powinna przyjąć zaproszenie Seny i pójść z nim na randkę, bo to będzie dla niej cenne doświadczenie. W końcu chciała dowiedzieć się więcej o romansowaniu. Można więc powiedzieć, że wprost wciska ją w ramiona rywala. Kiedy jednak dziewczyna przyznaje mu racje i odpisuje modelowi, że spoko, mogą się z raz umówić, to Riku się na nią obraża. Ich wspólne wyjście do teatru zostaje w związku z tym anulowane, nie chce też pokazywać się z dziewczyną na after party w pracy. Ostatecznie też pojawia się na tej nieszczęsnej randce w parku rozrywki i mówi Senie, by się od Chiyuki odwalił… bo ta jest jego narzeczoną.
Czas zatem powitać bad ending numer 3. Jeśli nie uda się parce przekonać modela, że faktycznie są w związku, ten mówi MC, że nie wie, co się dzieje, ale czuje, że to nie jest dla niej dobre i powinna się z tej sytuacji wyplątać. A ja go miałam w tym momencie ochotę dosłownie ucałować, bo miał 100% racji. Nasza protagonistka znowu kończy bowiem rozbita i na lodzie.
Tak czy inaczej, po tych wspaniałych zwrotach akcji, Chiyuki uzmysławia sobie, że kocha aktora (bad ending numer 4 – dziewczyna uznaje, że złamała ich umowę, która mówiła o „niezakochiwaniu się” i ucieka), a Riku wkrótce doprowadza do konfrontacji ze swoim ojcem. Staruszek nie chce nawet słuchać wynurzeń syna. Nie rozumie też, czemu MC się nim zainteresowała, bo chłopak ma przecież „rotten personality”, więc pewnie chodzi jej tylko o kasę i sławę. Fajnie, że wprost powiedział o swoim dziecku, to co sama myślałam… Zamiast jednak rozwiązać sprawę jak dorośli, bohaterowie rozchodzą się w gniewie, a Riku znika potem na tydzień i nikt nie potrafi go znaleźć. No… nikt poza Chiyuki, bo okazuje się, że facet siedział cały czas w pracowni artystycznej na uczelni (poważnie? Nikt tam nie sprawdził?), gdzie pracował nad zrobieniem dla MC niespodzianki. Tam też przeprasza ją oficjalnie za to, że był bucem, dają sobie całusa i obiecują wieczną miłość. Dziewczyna namawia go również, by dał tatulowi jeszcze jedną szansę i ponownie pogadali. Przy podejściu numer dwa jest ciutkę lepiej i przynajmniej senior rodu akceptuje fakt, że Riku nie będzie już aktorem.
W happy endingu Riku informuje MC, że planuje wyjazd do Ameryki, aby się szkolić. Ale to dopiero za rok, bo przez swoje ciągłe nieobecności na uczelni zawalił semestr i musi powtarzać klasę. Co w sumie nawet fajnie się składa, bo skończą naukę w tym samym czasie. Hm, to jakim cudem on w ogóle potrafił robić te propsy i malować? Na uczelnie nie chodził, w domu nie ćwiczył, ah tak, naturalny geniusz… Nieważne, że malowanie obrazów to jest cholernie ciężka i wymagająca praca. W każdym razie parka jest razem. Nawet bawią się farbami wspólnie w pracowni i jest wszystko git. Zostają też prawdziwym narzeczeństwem. Ah, no i film Makino jest ostatnim, w którym Riku występuje, więc żegna się z fanami i dziękuje za dotychczasowe wsparcie.
W drugim zakończeniu Riku uznaje, że nie da rady przekonać ojca, ale nie może żyć w takim rozdarciu wiecznie. Dlatego prosi MC, by na niego poczekała… i poświęca się w 100% aktorstwu. Faktycznie zostaje wielką gwiazdą, odnosi sukcesy, dostaje nagrody i pewnego razu spotyka dziewczynę przypadkowo w trakcie kręcenia scenki na mieście. Tym razem bierze ją jednak w ramiona i nie chce już wypuścić. Przyznaje też, że jednak odkrył w sobie zainteresowanie aktorstwem. Że sprawia mu to frajdę. Wszystko się więc dobrze ułożyło. Chwilę… chcecie mi powiedzieć, że po całej tej dramie, jaką odwalił, okazało się, że on jednak lubił swoją robotę i miał tylko mały kryzys decyzyjny? WTF?!
Wszystko, co myślę o tej ścieżce, podsumowałam już we wstępie tekstu. Mogła być bardzo fajna, gdyby scenarzyści pokazali zachowanie Riku jako negatywne. Wiecie, to byłby nawet interesujący pomysł na postać, bo on był dość przebiegły, gdy „odgrywał” różne rzeczy, aby osiągnąć swój cel np. gdy oświadczył się MC w planetarium albo gdy komunikował się z nią cytatami z seriali. Co samo w sobie mogło być ciekawym wątkiem – facet tak nieprzystosowany do życia, że potrafił funkcjonować tylko w rzeczywistości serialowej. Ale nie. Ograniczono się do tego, że Riku nie potrafi gotować, odżywia się jak 5-latek (tylko bananami i mlekiem), nie rozumie perspektywy „prostaczków” i jest wredny wobec MC. Trudno mi było z nim sympatyzować, bo był jak bogaty dzieciak, który miał wszystko i mógł osiągnąć wszystko, ale szukał sobie problemów, tam gdzie ich nie było i na dodatek szedł do celu po trupach. Nie miałam też wrażenia, że on przeszedł jakąś ewolucje postaci. Być może dlatego wolę drugie zakończenie, bo tam chociaż Riku „czegoś się nauczył” i zaczął doceniać swoją pracę, a nie faktycznie tylko udawać i okazywać przez to reszcie współpracowników brak szacunku, bo w chwili nastoletniego buntu zamarzyło mu się „bycie ekscentrycznym artystą”. Nawet emo grzywkę zapuścił. Ja nawet nie byłam szczerze przekonana, czy on faktycznie chce być tym dekoratorem scenicznym, czy to jakaś chwilowa fanaberia, bo tak dziecinny i niestabilny był dla mnie ten bohater. No, ale dość już tych żali! Widać to nie była ścieżka dla mnie. Może ktoś inny ją doceni.