Ah, Lucien… poczciwy, wierny, kochany Lucien… W każdej z możliwych ścieżek spotykało go prawdziwe piekło. Chociaż, jakby się tak zastanowić, to cierpiał już od prologu. Najpierw dowiadujemy się, że był prześladowany przez braci i to do tego stopnia, że o mało przez nich nie umarł z głodu i zapomnienia, zamknięty w archiwum – przez co nabawił się klaustrofobii i nyktofobii. Potem gdy wydawało mu się, że spotkał jedyną, życzliwą mu duszę, córkę markiza Lyznel i naszą protagonistkę – Anastasie, ta powiedziała mu, że nie może dłużej przychodzić do pałacu, a z czasem zapomniała nawet, o tym, że złożyli sobie obietnice wiecznej przyjaźni. Wreszcie jego ukochana z dzieciństwa w jednej linii czasowej została narzeczoną jego sadystycznego brata. I w sumie sam przyłożył do tego rękę. W jeszcze innej, Lucien został zamordowany przez dzieciaka z sierocińca i zjedzony. W jeszcze innej, zginął z ręki Anastasii…
W sumie, jakby się tak zastanowić, to bogowie go chyba nienawidzili. Mimo to chłopak się nie załamał i co ciekawe, gdy zaczynamy jego ścieżkę, to przez większość czasu będziemy ją obserwować właśnie z jego perspektywy. Dowiadujemy się wówczas, że na przestrzeni lat Lucien zyskał sobie tytuł Lodowego Księcia. Nauczył się bowiem, że ktoś o jego pozycji musi zawsze nosić maskę, bo inaczej zostanie łatwo wykończony przez śmieci pokroju Conrada. Mimo jednak pewnej surowości i gorącego temperamentu, facet dalej pozostał tym samym, łatwo wzruszającym się, dobrotliwym i pracowitym blondynkiem, którego poznaliśmy z opowieści Anastasii.
Ta ścieżka jest tym bardziej nietypowa, bo mnie ma w niej procesów. O radości! Zamiast tego będziemy towarzyszyli Lucienowi w śledztwie, bo od wielu lat, nieskutecznie, próbował on odnaleźć Anastasie. Za każdym razem zderzał się jednak ze ścianą. A to niby uciekła z domu i schowała się w Kościele, ale nikt nic na ten temat nie wiedział. A to rzekomo opuściła kraj, ale nic nie było w stanie tego potwierdzić itd. Wreszcie, zmęczony i sfrustrowany, Lucien decyduje się wypytać o losy Anastasii jej siostrę, na którą trafia przypadkowo w zamku, a ta przekazuje mu iście przerażające wieści. Markiz Lynzel wydziedziczył swoją najstarszą córkę, bo ta puszczała się na lewo i prawo, a także dorobiła się co najmniej 6 bękartów. W czym ja uśmiałam się jak cholera, gdy zszokowany Lucien zapytał, zupełnie szczerze, jak to możliwe, bo przecież byli rówieśnikami, więc biologicznie potrzebowałaby na to więcej czasu, a zapędzona w kozi róg Orla odpowiada, że kilka razy to mogły być przecież trojaczki. XD
Jakiś czas później Lucien trafia na bardziej sensowny trop, który prowadzi go do Zakonu Wings of Garuda. Dowiaduje się bowiem, że Anastasia ukrywała się tam kilka lat, a jej instruktorem był nie kto inny jak Sir Crius, który miał gościć na balu Parkera. Komplementami i przekupstwem, oferując w zamian spotkanie z Orlą, Lucien wkręca się na imprezę brata, ale potem musi się przebić jeszcze przez mur fanek przystojnego dowódcy… który faktycznie, wykorzystuje swoją charyzmę, by zbierać od kobiet dotacje na Zakon. Co potwierdza nam trochę oskarżenia Kyle’a, jakie ten rzucał pod adresem Criusa. W każdym razie rycerz także nie bardzo może pomóc, bo pewnego dnia Anastasia po prostu rzuciła wypowiedzeniem i zniknęła. On również próbował jej przez to szukać, bo miał sentyment do dziewczyny, ale nie trafił na nic konkretnego. Niemniej decyduje się odtąd pomagać księciu, bo ta sprawa go niepokoi.
Na nic zdaje się również dotarcie do Mayi. Najbliższej przyjaciółki i służki Anastasii, z którą dziewczyna mieszkała tyle lat pod jednym dachem. Zapłakana kobieta przyznaje, że jej pani zwolniła ją ze służby i zniknęła. Co więcej, niczego nie wyjaśniła, groziła Mayi mieczem, jeśli ta pójdzie za nią, a ta kompletnie nie potrafiła zrozumieć, skąd ta nagła zmiana i desperacja w zachowaniu Anastasii.
Wreszcie Lucien i Crius spotykają się w pubie z Zennem, który jest detektywem, ale też nic w sprawie zaginięcia MC nie zdziałał. A przynajmniej tak twierdzi. Pokazuje jednak panom dokumenty, które z miejsca zostają przez księcia rozpoznane, jako fałszywe, a które podobno miały poświadczać, że Anastasia opuściła Hystoricę. Przyłapany na kłamstwie nieśmiertelny olbrzym próbuje uciekać, ale wpada wtedy w pułapkę, bo Inkwizytor Tyril także współpracował z chłopakami i Zenn musi im wówczas wyznać prawdę. Tak, wiedział, gdzie jest Anastasia. Nie, nic jej otwarcie nie groziło. Tak, to ona sama zdecydowała, że chce urwać wszystkie kontakty i jeśli Lucien naprawdę jest jej tak oddany, jak twierdzi, to uszanuje jej wolę.
Ale książę nie zamierza tego zrobić. Marzył o dniu, w którym spotka swoją ukochaną latami… Ba! Z tęsknoty nazwał nawet kota jej imieniem, bo chciał mieć pretekst, aby je swobodnie wypowiadać. XD Ku zdziwieniu wszystkich, wcale nie muszą się z dalszymi poszukiwaniami kierować daleko. Anastasia jest na strychu siedziby markizów Lynzel. Zamknęła się tam dobrowolnie, bo wie już, że jest wiedźmą. Utrzymując barierę, ukrywała się przez Ishem i wierzyła, że tylko tak może przerwać ten krąg cierpienia i odradzania się. Skulona, zaszczuta i pozbawiona nadziei… Odziana w szmaty i w absolutnej ciemności… To w takich warunkach Lucien i Anastasia spotykają się po latach, lecz dziewczyna nie ma najmniejszej ochoty na rozmowę.
Mijają kolejne dni… Panowie odwiedzają Anastasie naprzemiennie, wyciągając od niej raz po raz, jakieś fragmenty prawdy na temat tego, co działo się w innych ścieżkach. Z początku ciężko w to wszystko uwierzyć, ale MC nie ma powodu, by kłamać i nie sprawia wrażenia obłąkanej. Mnie jednak trochę bawiło, że 5 facetów, co jakiś czas, włamuje się markizom na strych i nikt tego nie zauważa. Zwłaszcza że nie mówimy o randomach, ale ludziach o wysokich funkcjach… Na domiar złego, Crius przynosi też Anastasii jakieś sukienki… Facet, na cholerę? Myślałeś, że ona dostanie trochę szmat i uzna, no to teraz super, wracam do domu? W każdym razie najgorzej na to wszystko chyba i tak reaguje Tyril, bo Anastasia potwierdza mu to, co sam podejrzewał. W rodzie Neuschburn nie płynie ani kropelki boskiej krwi, więc służenie im z tego powodu, to zwykła farsa.
Wreszcie, aby przekonać Anastasie do działania, Lucien musi się z nią zdecydowanej skonfrontować. Wybucha szczerym gniewem, gdy słyszy od dziewczyny, że jego przywiązanie do niej jest niczym więcej jak efektem zmanipulowania przez Isha. W końcu to Witch of Ruin namówił bohaterkę do wysłania „pokrzepiającego” listu do księcia. Sama MC nigdy nie miała odwagi pokazać mu, jak słaba się stała. Lucien miał jednak rację, nazywając ją wówczas okrutną kobietą. Anastasia nie miała prawa twierdzić, że rozumie uczucia mężczyzny lepiej od niego. Nie obeszło się zatem bez ingerencji Zenna, aby przestali się na siebie wydzierać, bo uspokoili się, dopiero gdy dostali oboje po głowie. Choć mnie ten element humorystyczny średnio pasował do powagi sceny… I znowu: nikt tego nie słyszał? Czy markizowie i ich służba uważali, że to wyjątkowo wygadane myszy albo wiatr?
Lucien szybko jednak udowadnia swoją przydatność i wyciąga MC z jej letargu. Zauważa coś, co pomimo tylko resetów, umknęło uwadze dziewczyny. Tak naprawdę, poza jednym wyjątkiem, Ish nigdy sam nie sprowadzał śmierci na swoje ofiary. Kiedy zaś wysługiwał się Membrum, twierdził, że daje im nieograniczoną moc… kiedy w rzeczywistości tylko im to wmawiał i podsycał nienawiść w ich sercach. Jeśli bowiem przyjrzeć się schematom poprzednich procesów, to np. dlaczego mordercy używali tak prostych narzędzi, jak sztylety, gdy mieli po swojej stronie rzekomo nieokiełzaną potęgę? (I tutaj mały błąd logiczny: co w takim wypadku z Mayą, która dała radę wymordować w ścieżce Tyrila wszystkich w domu markiza Lynzel? I to w pojedynkę? Jakoś nie wyobrażam sobie, by pokojówka załatwiła ochroniarzy na ich usługach…).
Ta prosta prawda otwiera wreszcie oczy Anastasii na największy błąd, jaki popełniała. Do tej pory próbowała walczyć sama. A wystarczyło, aby zaufała towarzyszom i razem z nimi pozbyła się raz na zawsze Isha. W czym tylko Tyril jest początkowo jeszcze zdystansowany, ale wkrótce dołącza do reszty i doszlifowuje plan zarysowany przez Luciena. Uniemożliwią Ishowi zdobywanie kolejnych Membrum, dzięki wsparciu króla i małej pokazówce ze strony Zenna, który zostanie ukarany niby dla przykładu. Koniec końców poczciwy James, władca od siedmiu boleści, po raz kolejny pokazuje, że dupa z niego, a nie obrońca Hystoricii, dlatego to Lucien, w jego imieniu, organizuje przemowę do ludu.
I wszystko wydawałoby się, że idzie po myśli naszej paczki. Ludzie naprawdę zaczynają rozumieć, jak niebezpieczne jest uleganie podszeptom wiedźm i z jakim ryzykiem się to wiąże… ale wtedy pojawia się na scenie nasz ukochany Conrad. Przy pomocy Złotej Róży pokazuje on zebranym, że w żyłach Luciena nie płynie wcale boska krew, więc nie można go brać na poważnie. Że jest tylko bękartem, którego król James pewnie wkrótce się pozbędzie. A obserwująca wszystko z ukrycia Anastasia ma go już wówczas serdecznie dość. Wzywa do siebie Humę i na jej grzbiecie, niczym odrodzona bogini, przemawia do tłumu, by nie dali się omamić Conradowi. Lucien podaje jej również Złotą Różę, a wtedy Anastasia potwierdza nam coś, co pewnie na tym etapie gry już wszyscy podejrzewali… jest reinkarnacją Norny. W pewnym sensie. Ale to przedstawienie wystarcza, aby lud się opamiętał, przerażony Conrad wylądował na klęczkach, a Anastasia i Lucien, na grzbiecie czerwonej Garudy, polecieli do zaświatów.
Co w zasadzie prowadzi nas prosto do konfrontacji z antagonistą, czyli czekającym tam Ishem. Okazuje się, że od początku jego głównym zadaniem miało być pilnowanie ciała Norny… która odrodziła się jako człowiek. Po tym, jak została zdradzona przez pierwszego z Neuschburnów, a potem oskarżona o bycie wiedźmą. Ludzie odwrócili się od bogini, która przecież tyle im dała. Woleli żyć w kłamstwie i obłudzie, na którym w późniejszym czasie kościół zbudował strach przed magią. A kim był Ish? Tak samo, jak kotowaty Rune, był po prostu jednym z pomocników, stworzonym przez samą Nornę. Niestety, po tym, jak doszło do zdrady, to dosłownie zwariował w żalu i nienawiści. Kochał Nornę najbardziej ze wszystkich i nie rozumiał jej decyzji. To dlatego zabił pozostałych pomocników poza Rune, a potem przez prawie 1700 lat tkwił w żałobie, opracowując swój misterny plan. Tyle że Ish złamał słowo dane bogini, jak wytyka mu Anastasia, bo przecież nie miał działać na szkodę ludzi.
A chociaż dochodzi między nimi do walki, to pojedynek i tak jest przerwany przez pojawienie się samej Norny. Bogini nie wydaje się mieć do nikogo żalu, wręcz przeciwnie, kibicuje Anastasii, by zawalczyła o swoje szczęście i zainteresowała się jednym z czterech bliskich jej serca kawalerów (albo najlepiej wszystkimi na raz). Więc jeśli spodziewaliście się godnej, szlachetnej i wszechpotężnej istoty… to możecie być rozczarowani. Norna w rzeczywistości to tak naprawdę zwykła dziewczyna, nieco niezaradna, nieśmiała i urocza, która bardzo podziwiała Anastasie za jej siłę. Co więcej, bogini wcale nie zamierzała w miejsce ludzi niczego naprawiać. Nope. Jej plan obejmował tylko odejście na zawsze i nawet sprawę Isha postanowiła zostawić do rozstrzygnięcia naszej bohaterce. A gdzie w tym wszystkim jest Lucien? Ano, trochę nieobecny. Zupełnie jak kibic, który tylko biernie przysłuchuje się wydarzeniom z boku.
Summa summarum, Anastasia oddaje całą swoją magię Rune, by zostać zwykłym człowiekiem, a kotowaty chłopak bierze też pod opiekę załamanego Isha, który opłakuje permanentną stratę Norny. Potem nasza parka wraca do królestwa Hystoricii, bo mają razem dużo do naprawienia. Trzeba jakoś wyjaśnić ludziom, że Anastasia nie jest wcieleniem bogini, bo inaczej nie dadzą jej spokoju. Należy się też uporać z wszystkimi knowaniami i przestępstwami rodu Neuschburn, co Lucien bierze akurat na siebie. I to by było na tyle, jeśli chodzi o jego ścieżkę na tym etapie.
W smutnym zakończeniu, musimy się cofnąć aż do odnalezienia Anastasii i przygotowań do przemówienia. Anastasia nie ufa w plan Luciena na tyle, by powierzyć mu realizacje tak poważnego zadania. To doprowadza do tego, że chłopak zaczyna wątpić w siebie. Zauważa, że na każdym polu jest gorszy od charyzmatycznego Criusa, sprytnego Tyrila czy nieśmiertelnego Zenna. Każdy z nich miał do zaoferowania bohaterce coś innego, ale równie ważnego, kiedy sam Lucien… przychodził dosłownie z niczym. Na dodatek był z rodu hipokrytów i zdrajców, który przyczynił się do zakłamania historii i przeinaczenia prawdy o wiedźmie. Nic zatem dziwnego, że kiedy zapada noc, Lucien wpada w absolutną panikę, bo odkrywa, że jego zazdrość o innych love boyów pchnęła go do zostania Membrum i uległ podszeptom Isha. To załamuje chłopaka zupełnie, bo uświadamia sobie, że pozostali poradzili sobie z podobnym brzemieniem, a on zawiódł na pełnej linii. Zdesperowany i pełen pogardy dla samego siebie, Lucien skazuje się na śmierć przez utopienie, bo woli nawet to, niż zasabotowanie planów Anastasii.
EPILOG:
Królestwo powoli dochodzi do siebie, a ludzie powoli zaczynają wierzyć, że to, co pokazała Anastasia na placu, było tylko jakąś formą sztuczki. Zwłaszcza Conrad, który szybciej da wiarę w sprytną iluzję niż w to, że wróciła odrodzona bogini. To dlatego konfrontuje się z bohaterką i mówi, że wymusi na niej małżeństwo, czy tego chce, czy nie. Ma przecież ku temu odpowiednie wpływy oraz środki, a jeśli dalej będzie się stawiać, to zmieni życie jej bliskich w piekło.
Zdezorientowana Anastasia nie wie co zrobić, dlatego mówi o wszystkim Lucienowi. A ten widzi tylko jedno rozwiązanie. Proponuje, by zamiast tego sami szybko się pobrali, co wyeliminuje Conrada z gry o jej rękę. A chociaż zaskoczona tą kontrpropozycją, dziewczyna się zgadza. Nie widzi innego wyjścia, lecz nie jest pewna, co czuje do młodego księcia. Nawet Maya zauważa, że nie tak powinna zachowywać się szczęśliwa narzeczona, która planuje swój rychły ślub. Rozumie jednak, że zaaranżowane małżeństwa między wysoko urodzonymi wynikają w głównej mierze z polityki, a nie miłości.
Jakiś czas później, na wspólnym polowaniu, Lucien próbuje popisać się trochę przed Anastasią i pokazać jej swoje umiejętności łucznicze, ale idzie mu średnio. Nawet w tak prostym sporcie, lubianym przez arystokratów, nie potrafi zaimponować bohaterce, która bez trudu trafia w kolejne cele. Postanawia jednak, że wykorzysta okazje i powie jej prawdę o swojej decyzji. Kocha Anastasie, od zawsze ją kochał i zawsze będzie ją wspierał. Zaproponował ślub, bo chciał ją chronić, ale robiłby to nawet, gdyby znalazła szczęście u boku innego mężczyzny… Poruszona dziewczyna mówi, że także czuje do niego miłość, a kiedy wzruszony Lucien zalewa się łzami, to delikatnie ociera je z jego policzków.
Niestety, Conrad nie zamierza czekać. Sprowadza na zamek swoją ciotkę, Evelinę Lynzel, by ta potwierdziła jego zaręczyny z Anastasią. Uważa, że próba skradzenia mu kobiety przez Luciena, to tylko intryga mająca na celu posłużenie się reputacją Anastasii jako rzekomej bogini. Ale MC nie zamierza się dawać dłużej zastraszać ani Conradowi, ani Evelinię. Wprost oznajmia, że nie mogą zmusić jej do niczego, bo wybrała Luciena… także… ten, no… mogą się wypchać… Więc na tym kończą się miłosne podboje najstarszego z braci Neuschburn. Btw. jak tak dalej pójdzie, to nawet Parker hajtnie się szybciej niż on.
Aby jednak udowodnić, że status nie ma nic do rzeczy, parka czeka jeszcze rok. Lucien chciał bowiem najpierw być godnym, zarówno ręki Anastasii, jak i zostania przyszłym królem, dlatego poprosił, żeby na niego poczekała. Całość opowieści kończy się bardzo klasycznym CG ze ślubu. Można więc powiedzieć, że po raz pierwszy w tej grze oglądamy bajkowe zakończenie, w którym zagubiona księżniczka znajduje wreszcie szczęście w ramionach swojego księcia.
PODSUMOWANIE:
Naprawdę nie sądziłam, że tak polubię Luciena. Na początku wydawał mi się takim typowym „good guyem”, który nie będzie reprezentował sobą nic więcej. Mam jednak wrażenie, że miał najbardziej złożoną osobowość ze wszystkich bohaterów. Czasami imponował swoim zdecydowaniem i pragmatycznym myśleniem, gdy zmieniał się w Lodowego Księcia, to znowu rumienił się, słysząc o pozowaniu do akt, bawił z kotkiem, albo płakał z byle powodu… Może dlatego odkrywanie jego kolejnych cech, było taką frajdą. Zaskakująco dobrze się bawiłam, kiedy z jego perspektywy, uczestniczyliśmy w poszukiwaniu Anastasii. Nie miałam też żadnego problemu z uwierzeniem w to, że naprawdę bezgranicznie, szczerze i bez przerwy kochał dziewczynę… choć tak naprawdę ledwo ją znał.
No i to chyba prowadzi do mojego największego problemu z tym romansem. Lucien i Anastasia się w sumie nie znają. Jasne, bawili się razem jako dzieci i wówczas byli dla siebie wsparciem. Ale potem? Miałam więc spory problem, zwłaszcza z epilogiem, w którym nasza MC oznajmia, coś w rodzaju „W sumie, wiesz co? Ja też cię kocham…”. Chociaż może po prostu tak bała się Conrada, że wyszłaby za kogokolwiek, kto by się do tego nadawał, byle przed tym sadystą uciec. Stąd cała ta sytuacja i konflikt na końcu nadwyrężyły mi trochę wiarę w prawdopodobieństwo takiego romansu. A potem nagle jeszcze BAM! Dostajemy rocznym przeskokiem czasowym, gdzie akcja toczy się zupełnie offscreenowo, by zobaczyć nagle szczęśliwą, zakochaną Anastasię w welonie i białej kiecce. Ok, rozumiem, że przez te miesiące sporo się między nimi zmieniło – szkoda tylko, że nam niedane było w tym w żaden sposób uczestniczyć.
Na domiar złego nie pomaga fakt, że gdy już nawet Lucien i Anastasia wreszcie odnajdują się razem w fabule… to nie spędzają w sumie wiele czasu. Owszem, to książę staje się główną inspiracją do opracowania planu działania, nim za doszlifowanie szczegółów, bierze się Tyril, skradając show, ale potem przenosimy się szybko na konfrontację z Ishem, gdzie dla love interest nie zostaje już wiele do zrobienia. Ot, może po prostu obserwować z boku, jak bohaterka tę sprawę załatwi. Nawet jeśli jakoś tam nieśmiało próbował jej pomóc, np. poprzez odwracanie uwagi Isha. To i tak miałam wrażenie, że on tam był zupełnie niepotrzebny. Ba! Sądząc po tym, ile osób na social mediach pytało potem twórców, czy Witch of Ruin nie mógłby dostać własnej opowieści, miałam wrażenie, że Lucienowi po raz kolejny nie przyfarciło. Że wszystkie reflektory zwróciły się gdzie indziej i każdego odbiorcę bardziej interesował trójkąt miłosny w składzie: Anastasia, Norna i Ish.
Ale tak to już jest ze ścieżkami, które jednocześnie mają za zadanie pozamykać wszystkie wątki w opowieści. Mam więc prawdziwy dylemat, bo o ile z jednej strony, czas spędzony w towarzystwie Luciena upłynął mi błyskawicznie, o tyle rzeczywiście będę potrzebowała sporo fluffu w fandisku, aby jakoś tą jego relacje z protagonistką kupić. Co nie zmienia faktu, że jak wspominałam, był to cholernie dobrze napisany bohater. Może dlatego, nawet tak zaniedbany i niekochany przez scenarzystów, zdołał się jakoś wybronić i bez czasu antenowego?