Ścieżka, którą zdecydowanie powinnam zacząć jako pierwszą, bo wtedy nie byłabym tak skołowana, czym jest ten proces wiedźmy, Membrum, Sacrificia i inne bzdety… A chociaż tutaj również wylewały się flaki, to znalazła się przestrzeń na romans oraz budowanie relacji między bohaterami, a nie tylko wszechobecne gore.
Historia Inkwizytora Tyrila zaczyna się, jeśli na początku gry wybierzemy kartę „Sprawiedliwość”, zamiast „Siły”. Są to bowiem na tym etapie jedynie dostępne opcje. Dopiero później odblokowują się ścieżki pozostałych panów, czyli Zenna i Luciena, które musimy przechodzić w narzuconej kolejności.
Czerwono włosa i czerwonooka Anastasia Lynzel, czyli nasza MC, pochodzi z rodziny markizów, ale doznała z ich rąk tylko piekła. Była więziona, torturowana i obrażana przez swojego ojca, macochę i przyszywaną siostrę Orle. Odmawiano jej podstawowych praw. To dlatego, wykorzystując nowo zdobytą moc podróżowania w czasie, jeśli spotka ją śmierć, Anastasia ucieka do innej linii czasowej, opuszcza dom, dołącza do Zakonu Wings of Garuda i poprzysięga zemstę. Nie tylko na własnej rodzinie, ale też narzeczonym – księciu Conradzie Neuschburn, przez którego, w poprzednim życiu, skończyła spalona na stosie.
A czemu o tym wspominam tak szczegółowo? Bo nasz nowy love interest — Tyril I Lister jest budzącym strach Inkwizytorem, który z pewnością nie zrozumiałby jej sytuacji i posądził o bycie wiedźmą. Stąd MC, mimo iż dowiaduje się, że Tyril jest przyjacielem jej nowego dowódcy w Zakonie — sir Crius Castlerock, to jednak nie ma powodu, aby obdarzać go natychmiastowym zaufaniem. Zresztą, Tyrila bardzo trudno polubić. Jest arogancki, łasy na pochwały, zawsze wie, kiedy ktoś kłamie i od razu to wytyka, uważa innych za głupców, lubi siać popłoch, oraz nie ma oporów, aby poczęstować niepokornych heretyków (lub znajomych) swoim batem…
Do tej pory Anastasii udawało się go unikać. Wszystko jednak zmienia się gwałtownie, gdy dowiaduje się, że sir Crius, który ją uczył, ukrył przed rodziną i przyjął do Zakonu, trafia do Inkwizytorium, bo zostaje posądzony o bycie Membrum. A co to oznacza? Że w Królestwie grasowała wiedźma, która obdarzyła swoje narzędzie nieludzką mocą. Taka osoba dysponowała wtedy super siłą i szybkością. Dopuszczała się również morderstwa – tym razem ofiarą był książę Lucien, brat Conrada, którego znaleziono rozszarpanego na kawałki w ogrodzie. Wiedźma domagała się jednak później zapłaty za swoje usługi i „zjadała” serce Membrum. Na dodatek organizowała magiczny proces. Na szyi kilku osób pojawiały się obroże, symbole Sacrificia, czyli oskarżonych. Następnie byli nocą teleportowani na rozprawę, wraz z 300 losowymi sędziami. Sacrificia musiały debatować bez pomocy ludzi z zewnątrz, aby przekonać sędziów, które z nich jest sprawcą. Dopiero po skazaniu winnego proces mógł się skończyć, a ludzie wrócić do swoich normalnych zajęć i próby złapania wiedźmy, nim wybierze kolejne Membrum…
Niemniej Anastasia nie potrafi uwierzyć, że jej szanowany, zawsze oddany i pracowity dowódca jest mordercą. Nie miał też żadnego powodu, aby chcieć pozbyć się księcia Luciena – w odróżnieniu np. od żądnego władzy Conrada. Dlatego dziewczyna wprost wparowuje do Inkwizytorium, domagając się uwolnienia Sir Criusa. Tym bardziej, gdy widzi go zakłutego w kajdany i torturowanego przez Tyrila, który miał być rzekomo jego przyjacielem. Inkwizytor żartuje zresztą sobie, że rycerzyk jest masochistą i takie małe biczowanko, to dla niego czysta przyjemność. A ja myślę sobie teraz, że te tortury faktycznie chyba niewiele go obeszły, jeśli poznamy sekret dowódcy z jego własnej ścieżki…
Anastasia upiera się jednak, że to rażąca niesprawiedliwość. Każdy oskarżony powinien móc przed procesem się do niego przygotować, a Sir Crius, będąc więzionym przez Inkwizytorów, został pozbawiony takiej szansy. Co sprytnie wykorzystuje Tyril, proponując obecnemu przy zajściu kardynałowi Monaghanowi, również noszącemu obroże, symbol Sacrifica, aby dziewczyna dołączyła w śledztwie, jakie zamierzał poprowadzić. Dzięki temu będzie mogła przekonać się na własne oczy, jakiej makabrycznej zbrodni dopuścił się jej dowódca. Zresztą, kardynałowi i tak imponowało jej nazwisko, w końcu pochodziła od markizów Lynzel, więc chętnie na to przystał.
I cóż tu dodać? Wystarczył jeden dzień wspólnego łażenia po mieście i gadania, by Tyril zdobył moją sympatię… ale także Anastasii. Odkryła, że za maską okrutnego Inkwizytora skrywał się bardzo biegły w polityce człowiek, który doskonale wiedział, że czasami władze kościoła trzeba trochę oszukać. Inaczej faktycznie jej dowódca miałby przerąbane, a tak naprawdę Tyril go cały czas chronił. Gdy rozmawiają z różnymi świadkami, facet jest czujny jak ważka argentyńska. Nie umyka mu żadne kłamstewko, zająknięcie, czy szczególik. Niewiele też robi sobie z pogardy i strachu, jaki wzbudza na ulicach, bo Inkwizytorami zostawali tylko ludzie, których rodzice popełnili przestępstwo. Była to forma odkupienia win swoich przodków, pracując na rzecz społeczeństwa.
Zresztą to zainteresowanie nie jest jednostronne, bo Tyrila także zaciekawiła czerwonowłosa dziewczyna. Widział wcześniej jej popisy na turnieju, więc wiedział, że jest silna. Nie raz, nie dwa słyszał od Sir Criusa, że to jedna z najbardziej obiecujących osób w Zakonie Wings of Garuda. Teraz dodatkowo zaimponowała Inkwizytorowi tym, że się go nie bała. Potrafiła nadążyć za jego tokiem myślenia i sprawnie łączyć fakty. Na miejscu zbrodni, mimo iż zamordowanym był jej przyjaciel z dzieciństwa, to zachowała zimną krew. Kiedy zaś musiała skonfrontować się w tej linii czasowej z Conradem, którego śmierci tak bardzo pragnęła, to była zupełnie odporna na jego wdzięki, co – w oczach Tyrila – było bardzo nietypowe, bo dotąd nie widział, by jakakolwiek kobieta nie miękła w kolanach na widok następcy tronu…
Nadchodzi jednak godzina procesu. Tyril i Anastasia dostają od wiedźmy propozycje, aby zostali moderatorami wydarzenia, bo według tradycji zawsze jakiś Inkwizytor nadzorował przebieg debaty. Oczywiście, nie wolno się im było wtrącać. Mogli jednak sterować tematami do rozmów w taki sposób, aby pomóc zebranym wskazać prawdziwe Membrum na podstawie tego, co mówili świadkowie. Co ciekawe, wśród podejrzanych, oprócz kardynała Monaghana i Sir Criusa, znaleźli się jeszcze kadet Hugo – przyjaciel Anastasii z Zakonu, jakiś chłopiec z sierocińca, o imieniu Sammy, oraz sam książę Conrad. Ten ostatni długo zresztą upierał się, że moc wiedźmy na niego nie działa, bo ma boską krew w swoich żyłach… Cóż… zacznij pisać reklamacje do niebios, stary.
W każdym razie rozprawa przebiega bardzo burzliwie. Kardynał i książę próbowali wrobić Sir Criusa. Hugo bronił go jak lew, a Sammy mało ogarniał. Na pewnym etapie Tyril i Anastasia postanawiają poprosić wiedźmę, by już teraz zapłaciła im za moderacje wydarzenia, co było warunkiem paktu. Po pierwsze, chcą, by wiedźma wystąpiła w charakterze świadka (ma potwierdzić użycie magii usypiającej w noc morderstwa), a po drugie, by udowodniła, czy jej moc działa na księcia Conrada. Nie będzie zatem żadną niespodzianką, jeśli nadmienię, że facetem rzucało potem niczym szmacianą lalką, gdy dopadło go zaklęcie lewitacji… Nie wszystko jednak idzie jak po maśle. Anastasia bardzo słabnie, gdy dopada ją efekt paktu z wiedźmą. Na moment więc o mało nie traci przytomności, ale Tyril łapie ją w porę i… całuje. Aplikując jej tak naprawdę lekarstwo, ale o tym dowiemy się dużo, dużo później… Na tym etapie tylko pobrzdąkiwał, że to nie był prawdziwy całus, ale działanie o charakterze medycznym, czemu nikt nie dawał wiary.
Proces kończy się bardzo makabrycznym odkryciem, bo księcia zamordował… chłopiec z sierocińca. Wszystko dlatego, że Sammy uwierzył, że tak jak jedząc mięso konia, tak podobno przejmuje się jego szybkość, to tak samo, jeśli wszystkie dzieci z sierocińca zjedzą potrawkę z księcia, to zyskają jego życie. Będą tak samo dobre i szlachetne, bo Lucien często ich odwiedzał, bawił się z nimi i wspierał finansowo. Stąd dzieci czuły do niego ogromną sympatię, a Sammy nie do końca ogarniał rozmiar swojej zbrodni.
Po tych wydarzeniach Anastasia jest wyczerpana. Magiczna sala sądowa znika, bohaterów teleportuje do Królestwa, ale MC nie ma sił wracać do domu. Zamiast tego idzie z Tyrilem do jego gabinetu w Inkwizytorium, tam wypłakuje się na jego ramieniu, a potem zasypia, słysząc jeszcze, że wykonała świetną pracę i może być z siebie dumna. Że nie wszystkich da się ocalić. Ale dziewczyna myśli wówczas głównie o tym, że jak cofnie czas, to Lucien znowu będzie żył. Jest też zaskoczona tym jak ciepłą i opiekuńczą osobą, okazał się sam Tyril. A skoro poznała go z zupełnie innej strony i dzięki jego sprytowi uratowali niewinnych, to zaczęła darzyć go jeszcze większym szacunkiem.
I to do tego stopnia, że następnego dnia, Anastasia dołącza do Inkwizytora jako jego tymczasowy pomocnik z ramienia Zakonu. Wszystko dlatego, że chce się od niego uczyć. W zasadzie to mówi mu wprost, że chce być taka jak on – zaradna, bystra, opanowana… Że gdyby była taka od początku, to nikt by jej nie skrzywdził, a Tyril, chociaż nieco zawstydzony, to jednak przyjmuje ją bez oporów, bo nie tylko polubił Anastasie, ale też był łasy na pochwały. Myślę sobie również, że na tym etapie ona już po prostu bardzo mu się podobała. Jako Inkwizytor nie miał wielu znajomych. Ludzie go unikali, kobiety się go bały, a większość osób kojarzyła tylko jako kogoś, komu lepiej zejść z drogi, jeśli nie chce się być oskarżonym o czary. Nic zatem dziwnego, że takie szczere zainteresowanie młodej, pięknej i sprytnej kobiety, trochę go szokowało, trochę peszyło, a trochę połechtało ego.
Choć, jak można się domyślić, sir Crius nie jest zadowolony z takiego obrotu sprawy. Nie podoba mu się, że Tyril zawinął mu sprzed nosa utalentowaną podwładną, że spędzili razem noc w Inkwizytorium (i nawet pyta, czy na 100% tylko spali), oraz że jego przyjaciel ogólnie jest zainteresowany dziewczyną, bo chociaż ufa Tyrilowi, to „otaczają go cienie, o których prawda, może Anastasie przerosnąć”. My na tym etapie nic jednak na ten temat nie wiemy i uznajemy, że to tylko objaw zazdrości odrzuconego faceta.
Po powrocie do domu Maya wręcza MC list od księcia Luciana, który ten spisał niedługo przed swoją śmiercią. Ujawnia, że dwadzieścia lat temu jego ojciec zarządził masakrę klanu Ishik, który zasadniczo żył w lasach i w tajemnicy chronił królestwo przed różnymi niebezpieczeństwami. Książę był przekonany, że ocalała z rzezi dziewczynka była kluczem do poznania prawdy o wszystkich mrocznych sprawkach, które dotyczyły jego rodziny… Co dla Anastasii oznacza, że mogłaby zdobyć haka na Conrada. Postanawia więc odnaleźć kobietę z klanu Ishik, chociaż na jej temat wie praktycznie tyle, co nic. Zna jednak kogoś, kogo może w tej sprawie prosić o pomoc. Wystarczy, że sprezentuje mu wyjątkowo rzadki i cenny alkohol, w którego zdobyciu pomaga jej Maya.
Anastasia kieruje swoje kroki do gabinetu Tyrila, a potem odbywają małe szkolenie z rozpoznawania, kiedy ktoś kłamie. Inkwizytor tłumaczy jej, że większość ludzi potrafi utrzymać pokerową twarz, ale zdradzają ich ręce. Te potrafią nagle zadrżeć, pocić się, poruszać nerwowo… W trakcie tego wykładu, mężczyzna cały czas trzyma ją za dłoń, ale bohaterka jest tym skrępowana, bo nie ma delikatnej skóry, a jej palce noszą liczne odciski od miecza. Dla Tyrila nie ma to jednak znaczenia, bo to znak jej ciężkiej pracy i determinacji… Co potwierdza pocałunkiem, już nawet nie kryjąc się z tym, że otwarcie się do niej zaleca. Kiedy jednak słyszy o tym, że Anastasia poszukuje kogoś z Ishik, odmawia jej nieoczekiwanie pomocy. Głównie dlatego, że nie zamierza sobie robić wrogów w rodzinie królewskiej, a to, co planowała kobieta, właśnie do tego się sprowadzało. Lucien już nie żył. Powinna sobie odpuścić… No, ale jak wiemy, to nie było rozwiązanie, na które Anastasia zamierzała się zgodzić.
Do tego etapu wszystko mi w tej ścieżce grało… Potem jednak zaczyna się robić dziwnie. Zupełnie jakby scenarzyści próbowali połączyć dwie zupełnie inne historie w jedno. Może planowali więcej love interest, a potem łatali, co popadnie? Nie wiem. W każdym razie pojawia się Mitchell, kadet z Zakonu, który próbuje ocalić przyjaciółkę przed byciem posądzoną o czary i przed torturowaniem. Chłopak (i ja) nie potrafi zrozumieć, dlaczego Anastasia nie ma problemu z tym, że jakaś dziewczyna będzie więziona, skazana na cierpienie i zmuszana do przyznania się do czegoś, czego nie zrobiła w asyście bólu i strachu? A skoro jej wspaniały Inkwizytor Tyril jest tak doskonały, jak twierdzi, to dlaczego tego nie powstrzymuje? Czemu godzi się z tak chorym systemem? Na to MC nie ma jednak żadnej odpowiedzi, a ich dalszą debatę przerwało podjaranie się parki spotkaniem z miejscową legendą. Ninja był kimś, kto napadał szlachciców, by niczym Robin Hood, nieść sprawiedliwość dla biednych i ciemiężonych…
Tej samej nocy, po spotkaniu z Ninja, Anastasia pędzi do gabinetu Tyrila, aby odkryć… że tak naprawdę tajemnicza sława i jej Inkwizytor to ta sama osoba. Nie zwracając uwagi na okoliczności, dziewczyna zaczyna bredzić o klanie Ishik, mówiąc, że teraz rozumie, czemu Tyril nie chciał jej pomóc. Że to on był ocalałym z masakry, ale wtedy z cienia wyłania się książę Conrad. Okazuje się, że od początku sterował on Tyrilem, szkolił go na swoje narzędzie i posłusznego psa. Co więcej, od czasu procesu, Conrad zainteresował się Anastasią. Wiedział już, że ma jakieś moce i chciał jej dla siebie, więc MC kończy uprowadzona w zamku. Tam odkrywa, że jeśli Tyril jest nieposłuszny, to Conrad wykorzystuje jego fobie na węże, aby przywołać go do porządku. Niemniej takie drastyczne środki nie były potrzebne, bo Tyril i tak by go nigdy nie zdradził. Zadaniem Ishik, ich przeznaczeniem, było służyć rodzinie królewskiej… nawet po masakrze. W końcu bycie użytecznym, to sens istnienia dla ninja. Nawet jeśli jego pan to absolutny gnojek.
Wykorzystując okazje, Anastasia proponuje Tyrilowi pewien zakład. Skoro Conrad chce się nią posłużyć, aby wykraść z domu markizów Lynzel pewien przedmiot (Złotą Różę, która potwierdzała czyjeś królewskie pochodzenie), to dziewczyna zamierzała to zrobić, aby udowodnić mężczyźnie, że w żyłach rodu Neuschburn wcale nie płynie boska krew i w związku z tym nie musi im służyć. Że nie zdradzi wtedy zasad swojego klanu.
W tym trudnym zadaniu, kompletnie nieoczekiwanie, naszej MC pomaga… Maya. Z jakiegoś, cholera wie jakiego powodu, bo pewnie było za mało gore w tej ścieżce, Maya została Membrum. Wykorzystując nadludzką siłę, wymordowała wszystkich mieszkańców domu Lynzel i pomogła Anastasii znaleźć Złotą Róże na strychu. (Co w sumie, po poznaniu prawdy ze ścieżki Luciena nie ma sensu, ale oh well!). Niby godząc się na pakt z wiedźmą, robiła to tylko po to, bo była sfrustrowana tym, jak nie pomaga wystarczająco swojej pani. Ale MC średnio się tym przejmuje, bo i tak może cofnąć czas. Wykorzystuje jednak okoliczności, bo skoro pojawiło się Membrum… to będzie też magiczny proces. I się nie myli. Wcześniej jednak zawiera umowę z wiedźmą, by wśród oskarżonych znalazł się sam Król James, bo chce coś na nim przetestować. I chyba nie muszę mówić, co takiego, ani że poczciwy Jimmy oblał test… Nie miał krwi bogów. Czyli cała jego familia to byli ściemniacze.
Proces się kończy – bo Maya sama przyznaje się do winy, a wściekły lud domaga po tych wydarzeniach wprowadzenia demokracji. Mają po dziurki w nosie rodziny królewskiej i wcale się nie ma co im dziwić, bo byli robieni w konia przez lata. Conrad jest zbyt zajęty ratowaniem swojej politycznej kariery/dupska, więc olewa na jakiś czas Tyrila, a ten po ujawnieniu prawdy o nieboskiej krwi Neuschburnów, spotyka się z bohaterką w świątyni. Jest z niej bardzo dumny i dziękuję, że tyle dla niego zrobiła. Pyta również, czy gdyby poprosił Anastasie, żeby z nim uciekła gdzieś bardzo daleko… to by to zrobiła? A ona, naturalnie, odpowiada, że tak.
Potem zostawia go w świątyni, chichocząc do siebie, że to ciekawe, czy Tyril był tak uroczym dzieckiem, że aż został wzięty w przeszłości za dziewczynkę… ale nagle zatrzymuje się w miejscu, bo przypomina sobie, że gdzieś już widziała podobną scenę… Tyrila na tle kościelnego witrażu… Jego smutny uśmiech… A, no tak, w swojej wizji, bo zyskała profetyczne moce po pierwszym procesie! Pędzi do budynku z powrotem, ale jest za późno. Odkrywa, że ninja zażył truciznę, bo tylko tak uważał, że może odzyskać wolność i pewnie honor. I to był niby nasz „tymczasowy happy ending”, jakby ktoś pytał. Niemniej rozumiem, że prawda o Neuschburnach i o tym, czego się dla tych oszustów dopuścił, po prostu go zdewastowała.
Za mało przygnębiająco? Spoko! Twórcy zaserwowali nam jeszcze to (czyli zakończenie czarnej róży): przenosimy się jeszcze raz do momentu, w którym Anastasia jest więziona przez Conrada. Nie bacząc na jej stan, facet podaje jej serum prawdy, aby wyciągać od niej informacje. Dzięki temu dowiaduje się, że jest wiedźmą, że ma moc podróżowania w czasie i że szuka zemsty na nim za to, co wydarzyło się w różnych przeszłościach… A to go tylko bawi, bo wychodzi na to, że ciągle z nim przegrywa. Kiedy jednak dziewczyna próbuje odgryźć sobie język, to książę nakazuje obserwującemu wszystko Tyrilowi, by ten zakneblował bohaterkę w sposób, który jej to uniemożliwi. Następnie zaś, cóż… Sądząc po odgłosach zdejmowanego materiału, to dobiera się do niej, nie zwracając nawet uwagi na to, że jego sługa jest obok i tylko smutno odwraca wzrok.
W ramach ciekawostki wrzucam link do wpisu scenarzysty, który przedstawia swój punkt widzenia na opisane endingi.
EPILOG:
Chyba najbardziej bolesny z możliwych. Tyril nie ma wspomnień z poprzedniej linii czasowej, więc jeśli się dobrze zastanowić, to z bohaterką nie łączy go nic. W odróżnieniu od pozostałych panów. Mimo to zachowuje się wobec dziewczyny tak potulnie, jakby mu całkowicie odbiło tylko dlatego, że jest reinkarnacją Norny, a on, jako Ishik, powinien jej służyć. To dlatego wchodzi, jak to określa Anastasia, „na terytorium” Mayi, przejmuje część domowych obowiązków, w tym gotowanie, czego nauczył się specjalnie dla dziewczyny. Odprowadzą ją także z pracy i do pracy oraz rezygnuje z posady Inkizytora, bo jego nowym celem jest obalenie fałszywej religii i jej reprezentantów.
Anastasia ma kłopoty z odnalezieniem się w takiej rzeczywistości. Tęskni za Tyrilem, którego pokochała – sarkastycznym niekiedy surowym i złośliwym. Z drugiej strony serce wyskakuje jej z piersi, ilekroć nowy Tyril się do niej czule uśmiecha, czego jego poprzednia wersja nigdy by nie zrobiła. Jest więc mocno rozdarta i nie wie, jak opisać co czuje, choć Crius ostrzega ją uczciwie, że w zachowaniu jego kumpla jest coś podejrzanego.
Jakiś czas później Anastasia deklaruję pomoc Tyrilowi w posprzątaniu jego gabinetu. Skoro porzucił Inkwizytorów, to musi też ogarnąć papiery, a ona się nieco na tym znała, bo przecież asystowała mu w innej linii czasowej. Kiedy jednak widzi kwiat Ishik Luxflavus na jego biurku, to mimowolnie wzdycha z ulgą. Opowiada o tym, jak Conrad zdeptał go w przeszłości i jakie to było wówczas straszne… a wtedy nieoczekiwanie Tyril się do niej przysuwa i szepcze, że czegokolwiek pragnie, to pomoże jej to osiągnąć: sława, tron, bogactwo, zemsta, miłość… Pobrudzi sobie dla niej ręce w każdej sprawie.
Zszokowana Anastasia pyta, skąd ta nagła zmiana w jego zachowaniu, a wtedy wychodzi na jaw, że Crius się nie mylił. Tyril przyznaje, że odgrywał pokornego sługę Bogini, bo to dało mu wygodny pretekst, aby mieć wymówkę i spotykać się z bohaterką każdego dnia. Chciał dzięki temu zmniejszyć dystans, jaki ich dzieli. A że jego pani „nie jest zbyt bystra”, to zauważanie pewnych rzeczy zajmuje jej wieczność. Co więcej, bez zażenowania przyznaje, że wie o głębokim uczuciu, jakim Anastasia go darzy. Przecież nie jest ślepy. Niemniej nie potrafi jeszcze odwzajemnić jej miłości, chociaż ma przeczucie, że są na dobrej drodze. Następnie całuje Anastasie, a ta obiecuje, że zrobi wszystko, aby go w sobie ponownie rozkochać…
PODSUMOWANIE:
Wspominałam o tym już wcześniej, ale moim zdaniem zmarnowano trochę potencjał Tyrila jako Inkwizytora, który tropi czarownicę. Tak naprawdę nigdy nie miał z MC żadnej konfrontacji na tym polu, a święta zasada pisania scenariuszy mówi, że jak coś w fabule nie ma funkcji, to się to kastruje. Bawiło mnie również, że jego seiyuu – Sugiyama Noriakiemu – znowu przypadła rola czarnowłosego, marudnego ninja, który innych wyzywa od idiotów. Widać taki już jego los… Gdybym jednak miała oceniać jego ścieżkę tylko pod kątem stricte konwencji otome, to wypadła moim zdaniem najlepiej. Może nie w epilogu, bo ten, jak wspominałam, jest dość bolesny. Tyril tak naprawdę nic nie czuje do naszej bohaterki i ich relacja opiera się tylko na iluzji. Ba! Sam przyznaje, że działa zachowawczo. Wie, że MC go kocha, więc woli ją przy sobie zatrzymać, zanim inny facet się wpieprzy i namiesza mu w szykach. Ja wiem, że on był ninja, więc bezwzględne, pragmatyczne rozwiązania nie były mu obce, ale mnie to jednak trochę wzdrygnęło.
Chyba już wolałam, by okazywał jej względy z powodu jej statusu bogini… W to potrafiłabym nawet uwierzyć, bo uratowała go przed Conradem, pomogła poznać prawdę o rodzinie królewskiej i jeszcze dawała szansę na uratowanie honoru klanu. Takie podstawy byłyby solidne, aby obdarzyć dziewczynę uczuciami, zwłaszcza gdyby ona mu powolutku, po drodze, pomagała zrozumieć, że nie musi być już niczyim niewolnikiem… a tak? Zbyt duży przeskok od kogoś fanatycznie oddanemu Conradowi tylko ze względu na jego boski status – do kogoś, kto manipuluje Anastasią, wcielając się w jej kochanka. Choć może to była jego kontynuacja podejścia „zrobię wszystko, co chcesz – mam być twoim love boyem? Ok!”. Heh… Wciąż jednak bardzo polubiłam postać wrednego ex-Inkwizytora i chętnie poznam jego przyszłe losy w nadchodzącym fandisku.