Wiele osób może kusić jak najszybciej zacząć ścieżkę Tomomoriego, ale prawda jest taka, że zdecydowanie lepiej zostawić ją sobie na samiusieńki koniec. Głównie dlatego, że odsłania ona „wszystkie karty” i potem w fabule nie zostają już żadne zagadki. Na dodatek jest to ścieżka najbardziej fantastyczna, która zupełnie odpływa w kierunku 100% fikcji, więc fani tego okresu historycznego muszą obejść się smakiem. Wreszcie, pod wieloma względami jest to również romans bardzo trudny w ocenie. Spotykałam się z zarzutami, iż brakuje mu wiarygodności, co potrafię w jakimś stopniu zrozumieć, bo wiele scen z budowaniem relacji działo się offscreenowo. W sensie: bohaterowie myślą o sobie, śnią, albo niby długo razem podróżują, ale my widzimy z tego tylko malutki fragment itd. Myślę sobie jednak, że nawet biorąc pod uwagę wszystkie wymienione przeze mnie rzeczy, to ja podeszłam do tego, jak do typowego „guilty pleasure”. W sensie nie jestem ślepa na wszystkie niedoskonałości tego wątku, no… ale… kto przynajmniej raz nie pomyślał, że Tomomori jest hot, niech pierwszy rzuci kamieniem…
W każdym razie naszego przystojnego arystokratę poznajemy już w common route. To człowiek o eleganckich manierach i sposobie wysławiania się, niezwykle urodziwy, odziany w piękne stroje i cieszący się sławą potężnego wojownika. Na pierwszy rzut oka wydawać my się zatem mogło, że jest to postać zasadniczo bez wad, ale nic bardziej mylnego! Tomomori nawet przez resztę swojego klanu uważany jest za dziwaka i szaleńca. Nic go nie cieszy, nic nie absorbuje. Ani polityka, ani wojna, ani zabawa… A jeśli w ogóle już się ożywia, to tylko wtedy, gdy jest świadkiem czegoś niebywale okrutnego. Co może być powiązane z tym, że mężczyzna wyznaje dość dekadencką filozofię. Towarzyszy mu ciągle poczucie bezcelowości, znużenia oraz przekonanie o tym, że wszystkiemu pisane jest przeminięcie, zgnicie i zapomnienie. Nawet jemu samemu. Nie wspominając już w ogóle o klanie Heike, dlatego ani trochę nie obchodzi go los swojego ojca, brata, siostry, kuzynostwa czy reszty…
Aż pewnego, pięknego wieczora, gdy księżyc był już wysoko na niebie, Tomomori natknął się na naszą bohaterkę, skrywającą twarz za kobiecym welonem. I tutaj mała uwaga: gra podaje, że ten typ zasłony nazywa się „katsuki”. Do tej pory w literaturze spotkałam się tylko z dwoma określeniami na ten element: „katsugi” i „kazuki” (cytując m.in. za „Samuraje. Uzbrojenie. Ekwipunek. Ubiór” autorstwa Mitsuo Kure), ale nie zgadza mi się tu ani nazewnictwo, ani okres historyczny. Czy to więc literówka? Będę wdzięczna, gdyby ktoś znał odpowiedź. W każdym razie bohaterka jest przybita, bo podsłyszała rozmowę swojej matki i zorientowała się, że ta w ogóle za nią nie tęskni. Zupełnie jakby Shanao w jej sercu nie istniała. To doprowadza dziewczynę do łez, a Tomomoriego wpędza w obsesje. Po pierwsze: zaczyna podejrzewać, że najmłodszy syn Genji jest tak naprawdę kobietą. Po drugie: nigdy nie widział niczego piękniejszego od jej łez i poprzysięga sobie, że zrobi wszystko, aby zmusić ją znowu do płaczu.
Co w sumie tłumaczy, dlaczego w większości innych ścieżek robi za antagonistę. Tomomori wykorzystuje całą siłę klanu Heike, by Shanao pochwycić, uczynić swoją, zniewolić jej ducha i ciało, a w niektórych endingach to nawet współdzielić ze swoim bratem w ramach jakiegoś chorego trójkąta miłosnego. Niczym Kazama z „Hakuoki” chce z niej uczynić swoją żonę, choć gdy tamtemu chodziło po prostu o płodzenie małych demonków, to dla tego kawalera, Shanao ma być zabawką do pokonania znudzenia egzystencją. Nic zatem dziwnego, że dla wielu graczek przejście od absolutnego creepa do love interest wydawało się drogą nie do pokonania.
Shanao i Tomomori spotykają się w fabule ponownie, gdy ta jest zmuszona opuścić swój dotychczasowy dom w świątyni Kurama i uciec pod ochronę potężnego klanu Fujiwara. Wie, że to jedyne rozwiązanie, bo Heike nigdy nie zostawią jej w spokoju i nie myli się, bo Tomomori ściga ją aż do jeziora Biwa. To wtedy po raz pierwszy dziewczyna odkrywa, że jego zdolności w walce są dosłownie nieludzkie. Każda wymiana ciosów dosłownie pozbawia ją sił. Na dodatek mężczyzna ewidentnie dobrze się bawi, polując na nią aż do brzegu, albo zagrażając jej towarzyszom. Przypomnijmy, że Tomomori chciał sprowokować bohaterkę do płaczu, dlatego był dla niej niebywale okrutny. Drwił z jej poglądów, z tego, że mu się ciągle stawia, czy z tego, z jaką łatwością pozbędzie ją wszystkich wasali i nadziei. Posuwa się nawet do tego, by podczas kolejnej wymiany ciosów, pochwycić nagle Shanao i pocałować, ku jej absolutnemu przerażeniu, bo to pokazuje, że od początku się z nią bawił i nigdy nie miała szans go choćby drasnąć. Przy okazji potwierdza również wtedy, że obiekt jego westchnień jest kobietą, dzięki swojej mocy, o czym opowiem jednak nieco dalej. Mimo wszystko Shanao udaje się jakoś oswobodzić, a potem oszukać Tomomoriego i wskoczyć do łodzi, którą podpłyną dla niej Shungen. Tylko tak unika potwornego losu zostania porwaną i na zawsze uwięzioną (co jest także jednym z bad endingów).
Niemniej Shanao i jej towarzyszom udaje się bezpiecznie dotrzeć do Hirazumi, a Tomomori wraca do siedziby rodu i pogrąża się w swojej obsesji. Myśli o Shanao każdego dnia, ciągle wzdycha i zastanawia się, gdzie się przed nim ukryła. Nawet jego rodzina zauważa, że zachowuje się dziwnie. A przynajmniej dziwniej niż zwykle, aż nieoczekiwanie jego brat Shigehira podsuwa mu pewien pomysł. Całe rodzeństwo Heike bawiło się jako dzieci w spotkania w swoich snach. To pozwalało się im komunikować, dzięki sile ich niezwykłej krwi, ale z czasem, jak dorośli, porzucili ten zwyczaj. Tokuko została żoną cesarza, a Tomomori towarzyszył ojcu na polu bitwy. Ich beztroskie dni szybko się więc skończyły. Co nie zmienia faktu, że mężczyzna jest tym pomysłem oczarowany. Od dłuższego czasu podejrzewał, że Shanao dysponuje takimi samymi mocami, jak oni, choć nie znał tego przyczyny. Zaczyna więc ją napastować w snach. Jest to tym łatwiejsze, że gdy Shanao o nim myśli, to jakby zostawiała otwartą furtkę do swojego umysłu. A nie da się ukryć, że wspomina tamten nieoczekiwany pocałunek, zwłaszcza gdy jeden z braci Satou – Tadanobu wypytuje ją o romanse i sprawy sercowe.
Podekscytowany tym, że jego eksperyment się udał, Tomomori obiecuje, że podaruje ukochanej koralową ozdobę do włosów. Co ona bierze po prostu za kolejny koszmar z jego udziałem. Jakież więc jest zdziwienie dziewczyny, gdy pomaga sojusznikom z klanu Fujiwara rozprawić się z buntownikami, a potem odkrywa, że cały konflikt i tyle żyć zostało straconych, bo zostali zmuszeni do ataku przez Heike. Na koniec przywódca zbuntowanych samurajów wręcza naszej bohaterce pudełko z wiadomością, a tam znajduje się nic innego jak koralowa ozdoba. Shanao ogarnia absolutny terror, bo uświadamia sobie, że nie tylko jej senne spotkania z Tomomorim były prawdziwe, ale że on posunie się do wszystkiego, aby ją dręczyć, i przez to nie może dłużej ukrywać się z wasalami w Hirazumi. A ja nadmienię jeszcze tylko, że yandere, od którego nie możesz uciec nawet w snach, to jest już zupełnie inna liga.
Po tych wydarzeniach Shanao przechodzi ceremonie gempukku, czyli wejścia w dorosłość, i przyjmuje nowe imię „Yoshitsune”. Dołącza także do swojego brata, który wzniecił rebelie przeciwko władzy Heike, ale to spotkanie okazuje się rozczarowaniem. Minamoto no Yoritomo to bardzo zimny, pragmatyczny człowiek, który widzi w niej tylko użyteczne narzędzie do osiągnięcia swoich celów i bynajmniej nie okazuje jej braterskiej miłości. Mimo to dziewczyna nie chce go zawieść.
W międzyczasie Tomomori decyduje, że dołączy do tłumienia buntowników, a przejawianie jakiejkolwiek inicjatywy jest u niego o tyle niespotykane, że Shigehira i jego ojciec są w szoku. I – na nieszczęście dla dziewczyny – okazuje się świetnym strategiem. Kiedy Genji przybywają nad rzekę Fuji i planują niespodziewany atak, to zostają oszukani przez Heikei po tym, jak ci używają własnych ludzi jako przynęty. Shanao i jej towarzysze wpadają z tego powodu w zasadzkę, a na polu bitwy pojawia się również Shigehira, który walczy z bohaterką, aż zostaje obezwładniony, tylko po to by jego miejsce jako przeciwnik zajął Tomomori.
No i teraz dochodzimy do najbardziej kontrowersyjnego momentu tej ścieżki. Tomomori mówi Shanao, że marzy o tym, by zobaczyć ją całą we krwi i otoczoną śmiercią. Aby to osiągnąć, pchnąć ją na granice desperacji, nakazuje swoim łucznikom zaatakować wasali ukochanej. Dziewczyna musi więc patrzeć jak Shungen, Benkei i bracia Satou powoli ulegają naporowi wrogów. Nie pozostaje jej więc nic innego jak skorzystać ze swojej tajemniczej mocy i w paść w szał bojowy. W takim stanie Shanao atakuje, kogo popadnie, aż pada z wyczerpania i zostaje porwana do jakiegoś szałasu przez Tomomoriego. Mężczyzna tłumaczy jej wtedy, że są identycznymi typami potworów i choć nie zna wszystkich odpowiedzi, to spróbuje je z nią znaleźć. Wie bowiem z jakim cierpieniem wiąże się świadomość, że bohaterka może stracić nad sobą kontrole i kiedyś skrzywdzić przyjaciół. Zamierza też ją uczyć i pokazuje jej jak żywić się „duszą”, pozwalając kobiecie pochłonąć część własnych sił witalnych. W czym z założenia ta scena miała być romantyczna i pokazać, że od nawet pozwoli się jej pożreć, ale ja miałam z postawą bohaterki pewien problem. Bardzo szybko wybaczyła facetowi to, że na jej oczach próbował zaciukać jej towarzyszy. I to nie raz. Czy chociażby to, co odwalił w Hirazumi. Skoro do tej pory Tomomoriemu wisiało, kogo zabijał, to skąd ta nagła zmiana?
W efekcie Shanao godzi się udać w podróż z Tomomorim aż do Kyoto, bo chce poznać prawdę o swoim pochodzeniu, a odpowiedzi na ich pytania będzie znał tylko Taira no Kiyomori. Co prowadzi do etapu, który nazwałam wcześniej offscrenową podróżą. Tomomori, z uporem maniaka, będzie wpatrywał się w ukochaną, każdego dnia, gdy przebudzi się przed nią. Nazywał swoją „hime”, czyli księżniczką. Upierał się przy każdym postoju, że chce ją trzymać w ramionach, albo chociaż za rękę, bo wtedy mogą synchronizować swoje moce i nie grozi jej przemiana w potwora, a także zmusi ją do założenia kobiecych ubrań, by wędrując wspólnie, mogli udawać nowożeńców. O ile więc w jego łepetynie zaczął się miesiąc miodowy, o tyle Shanao nastawiała się na piekło. Nie wiedziała przecież, jak bardzo Tomomori będzie ją napastował, a więcej niż połowa z tego, co mówił, przypominała bełkot. Na dodatek drażnił ją jego sztuczny uśmiech i ta absolutna obojętność kogoś, kto nawet nie próbuje walczyć z przeznaczeniem.
Mimo to, pewnego wieczora, gdy nocują w zajeździe, a Tomomori prosi, aby jego ukochana księżniczka napełniła mu czarkę sakę… Shanao wykonuje polecenie. Mężczyzna jest wtedy absolutnie w szoku. Nie spodziewał się bowiem, że kiedykolwiek otrzyma coś od niej dobrowolnie, ale argumenty dziewczyny są dość proste. Po pierwsze zrobiła to, gdyż ją poprosił, a nie żądał, a po drugie… to była forma podziękowań. Gdy wpadła w szał bojowy, to młody Taira ją powstrzymał, narażając własne zdrowie, a potem oddał jej swoją energię życiową, kiedy cierpiała. (I dlatego to jest dla mnie kontrowersyjne. Shanao zupełnie wyparła fakt, że wpadła w szał bojowy, ponieważ to Tomomori chciał doprowadzić do rzezi jej przyjaciół…). Niemniej spędzają pierwszy, miły wieczór, nawet nie podejrzewając, że czeka ich jeszcze powtórka tego fun time’u.
Jakiś czas później bohaterowie docierają do jeziora Biwa, gdzie niegdyś walczyli i gdzie pocałowali się po raz pierwszy. Podczas odpoczynku, w mroźną noc, Tomomori zamierza przestraszyć księżniczkę Genji, opowiadając jej historię o potworach (w stylu kaidan). Jest jednak kompletnie zdziwiony, gdy ta nie tylko nie płacze ze zgrozy, ale zaczyna się szczerze śmiać. Jak taka durna opowiastka, która może działała kiedyś na Shigehire i Tokuko, gdy byli jeszcze dziećmi, miałaby wystraszyć kogoś, kto od lat wiódł życie samuraja? Nie zmienia to faktu, że Tomomori jest wtedy zahipnotyzowany po raz kolejny. Wcześniej interesowały go tylko łzy Shanao, które porównywał do gwiazd, ale jej szczery uśmiech okazał się jeszcze piękniejszy. A ponieważ dziewczyna coraz bardziej przestaje się swoim towarzyszem brzydzić, to nawet nie zauważa jak w nocy, z powodu zimna, sama się do niego wtula, aby ogrzać zmęczone ciało.
Tymczasem wyprawa do Kyoto wiąże się dla nich obu z przykrym odkryciem. Kiyomori jest w bardzo kiepskim stanie zdrowia i nie sposób wyciągnąć od niego żadnych odpowiedzi. Co więcej, na widok Shanao, mimo że ta próbuje ukrywać twarz pod welonem, bierze ją za kogoś o imieniu Rengetsu i jest szczęśliwy z tego spotkania, nim na dobre odchodzi z tego świata. Również Tokuko, siostra Tomomoriego zachowuje się bardzo dziwnie, gdy niezapowiedziana wpada do pokoju. Zupełnie jakby nie była sobą. Przestraszona tym wszystkim Shanao postanawia uciec i nie powstrzymują ją nawet błagania Tomomoriego, aby go nie zostawiała… Ale kobieta jest zbyt przerażona, by myśleć racjonalnie. Nieskładne sugestie Kiyomoriego implikują, że nigdy nie należała do Genji, a w jej żyłach płynie krew Heike. Nie jest to prawda, którą byłaby na tym etapie w stanie udźwignąć, dlatego odtrąca dłoń Tomomoriego, którą do tej pory tak chętnie trzymała i znika, by dołączyć do armii brata.
Akcja ponownie przenosi się na pole walki, a Yoritomo nakazuje Shanao zabić Yoshinakę, który zaczął plądrować Kyoto. Niestety ledwo dziewczyna przekracza rzekę, by dostać się do swojego zbuntowanego kuzyna, a jej moc prawie od razu się aktywuje. MC wyobraża sobie jednak Tomoriego, a ta myśl pomaga jej odzyskać kontrolę. Zupełnie jakby dalej nad nią jakoś czuwał.
W międzyczasie mężczyzna konfrontuje się ze swoim stryjem, aby poznać prawdę, której nie chciał wyjawić mu ojciec. Okazuje się, że ich dziadek pojął za żonę bardzo dziwną, wstrętną istotę, która w wyniku tej unii, wydała na świat ojca Tomoriego i dziewczynkę-potwora o imieniu Rengetsu. O ile Kiyomori odziedziczył po swojej nadnaturalnej matce tylko moc, o tyle Rengetsu pożarła rodzicielkę zaraz po narodzinach, więc trzymano ją w zamknięciu i w tajemnicy. Niema, wstrętna i budząca strach, była zostawiona sama sobie w ciemności, i jedynie Kiyomori ją odwiedzał oraz traktował z troską. Opowiadał też siostrze o swoim marzeniu, by ród Heike władał Japonią, oraz by mieli wiele potężnego potomstwa o magicznej sile. Tomomori dodaje zatem dwa do dwóch i dochodzi do wniosku, że to właśnie swojej babci on, Sighehira i Tokuko zawdzięczają moc przemieniania się w potwora. Tylko jak do tego równania wstawić Shanao?
A kiedy on prowadzi śledztwo, dziewczyna wypala się na kolejnych bitwach. Yoritomo wykorzystuje jej moc raz za razem, nie robiąc sobie wiele z jej wątpliwości. Nie słucha, nawet gdy dziewczyna prosi, by oszczędził życie ich kuzyna i skazuje buntownika na egzekucje. Shanao coraz bardziej lęka się więc sytuacji, w której będzie musiała zmierzyć się z Tomomorim i faktycznie do takiego pojedynku dochodzi. Wcześniej jednak, przy użyciu mocy, Shanao zabija Shigehirę, a potem rusza wprost na drugiego samuraja. Tyle że Tomomori nie chce się z nią mierzyć w ten sposób. Nie, gdy jest ogłupiona przez moc. Dlatego daje się jej poranić, byle tylko wyrwać ją z transu i by dłużej nie cierpiała. Doskonale rozumie jej ból, bo sam, jako 5-letni chłopiec, był zmuszany przez ojca do walki, w wyniku czego zgładził oddanego sobie wasala, którego traktował jak rodzinę. Od tej pory stracił jakąkolwiek chęć do życia i popadł w charakterystyczną dla siebie apatię. Dopiero Shanao pomogła mu odzyskać wiarę w cokolwiek. Nie zamierzał więc jej również utracić, choćby miała go po drodze zgładzić.
I faktycznie Shanao rani Tomomoriego w brzuch, a kiedy ten leży, konając na ziemi, pojawia się Yoritomo, aby odebrać szlochającą siostrę. Mówi jej, że dobrze się spisała i zamierza ją znowu traktować jak swoje narzędzie, dlatego wściekły Taira nie chce na to pozwolić. Resztkami sił uaktywnia własną moc, zabiera Shanao, która chętnie ląduje w jego ramionach i uciekają wspólnie, aby wylizać się z ran, powymieniać energią życiową i ogólnie zastanowić, co dalej. Dziewczyna nie ma też najmniejszych oporów, by spędzić z nim pełną czułości noc. Zwłaszcza po tym, jak Tomomori opowiada jej swoją przeszłość. Jak był wyzyskiwany od dziecka, zmuszany do zabijania, jak zaczął gardzić Heike, którzy na jego cierpieniu zbudowali swoją pozycję arystokratów i jak chce ochronić ją przed podobnym losem. Bo chyba już nikt nie ma wątpliwości, że Yoritomo postąpiłby z nią podobnie. Tymczasem z Tomomorim nigdy nie będzie sama i pozostanie w jego oczach najpiękniejszą istotą na ziemi, a nie potworem.
Bohaterowie dołączają do rozbitych sił Heike, ku zdziwieniu Noritsume, ale też nie zostało im wiele opcji. Tomomori rozważa nawet, czy nie lepiej byłoby razem umrzeć, ale Shanao kategorycznie mu tego zabrania. Ma żyć dla niej, przy niej i walczyć z przeznaczeniem, a jej nastawienie wypala resztki jego apatii. Niestety dalszą rozmowę przerywa im pojawienie się Tokuko i następuje najdziwniejszy fragment gry. Okazuje się, że najmłodsze dziecko Kiyomoriego zostało opętane przez Rengetsu, która jednocześnie jest matką Shanao. Bogowie tylko wiedzą z kim i jak ją spłodziła. Ledwo jednak wydała dziewczynkę na świat, a została zabita, stąd jej duch zawędrował do krainy snów, gdzie przejął kontrolę nad Tokuko. Od tej pory pomagała swojemu ukochanemu bratu i robiła wszystko, by rządzili Japonią. Kiedy jednak odnajduje Shanao, postanawia ją włączyć do tego planu i porywa na statek, a Tomomoriego o mało nie zabija, chociaż w zasadzie był jej bratankiem…
No to co teraz? Shanao ucina sobie pogawędki z szaloną mamuśką, ale nie chce z nią współpracować, więc ta ją na przemian bije albo pozbawia energii życiowej. Tymczasem Tomomori udaje się do Yoritomo, poddaje się i wyjaśnia, jak się sprawy mają. Jeśli nie pokonają tej demonicy, to wszyscy mają przerąbane, a na potwierdzenie swoich słów przyzywa jeszcze stryja (który również został wzięty do niewoli) i przedstawiają zebranym Genji historię Rengetsu oraz jej powiązania z Shanao.
Dochodzi do bitwy Dan-no-ura, tyle że tym razem to Heike i Genji próbują razem, ramię w ramię, pozbyć się potworzycy. Co nie jest łatwe, bo ta dysponuje nieziemską mocą, a jej wygląd przypomina humanoidalnego węża. Shanao musi więc ją podejść podstępem, udawać, że chce przytulić matkę, by ukraść jej trochę mocy. Jednak dopiero gdy na pokładzie ląduje Tomomori, który dołącza do walki, są w stanie razem zmierzyć się z demonem, gdy inni obserwują to z daleka. A czy wygrywają? Dopiero gdy okazuje się, że na statku (Ha ha! Dumne słowo! W tym okresie to raczej „na tratwie”) pojawia się syn cesarza Takakury i próbuje chwycić swoją matkę za nogę. (Jego imię nigdzie nie pada, ale chodzi o Tokihito). Widok biologicznego syna pomaga prawdziwej Tokuko przezwyciężyć na moment Rengetsu. Prosi brata, by ją wykończył, aby mogła odejść jak człowiek, a ten spełnia jej prośbę i ciało siostry wpada martwe do wody.
W tragicznym zakończeniu Shanao traci kontrolę nad mocą i morduje wszystkich wokół niej, w tym Rengetsu. Świadomość tego, co uczyniła, jest dla niej zbyt przerażająca, więc popełnia samobójstwo, mimo próśb ukochanego, by tego nie robiła. W efekcie Tomomori również wpada w morderczy szał. Z ciałem Shanao w ramionach, tnie, kogo popadnie, aż trafia na Shugena… przypomina sobie, że to przyjaciel jego ukochanej z dzieciństwa, co chyba cuci go na tyle, by uznać, że nie ma już nawet ochoty mścić się na tym świecie. Ignorując protesty i wołania Shungena, Tomomori wskakuje do wody, by odejść z Shanao w objęcia śmierci.
Tymczasem w happy endingu czeka na nas prawdziwa sielanka. Noritsume i jego tatusiek trafiają do niewoli. Tomomori zostaje głową klanu Heike i bierze księżniczkę Genji za żonę, aby Yoritomo mógł ich kontrolować i by nie sprawiali problemów w przyszłości, Cesarz nie bardzo opłakuje syna, a reszta towarzyszy… cóż, żyje sobie gdzieś tam. Pewnie na służbie Moritomo. Co zaś się tyczy naszej parki, to ich dynamika pozostaje równie zabawna. Tomomori chodzi za żoną wszędzie. Służba aż się śmieje, że to jedyny znany im Pan, którego nie obchodzą rozrywki i sake. Zresztą, jest do tego stopnia zazdrosny, że uniemożliwia żonie spotkanie z przyjaciółmi, za co bohaterka karze go fochem. Mimo to są szczęśliwi i absolutnie w siebie wpatrzeni. Oboje przysięgają również, że już nigdy nie wezmą udziału w żadnej wojnie, ani nie użyją swoich mocy. Mnie za to ciekawi, czy mogły im się urodzić wężopodobne dzieci? Byli w końcu kuzynostwem, które w prostej linii pochodziło od demona… Pewnie w fandisku nam tego nie pokażą.
I to by było na tyle, a ja z jednej strony Tomomoriego uwielbiałam, bo seiyuu robił naprawdę świetną robotę, a na dodatek podobał mi się motyw tak pokrętnej miłości od pierwszego wejrzenia. Przypominam, że mam słabość do archetypu yandere. Tak z drugiej strony, bez owijania w bawełnę, trochę głupawa była ta fabuła. Zwłaszcza zakończenie, w którym żyli długo i szczęśliwie, bo spodziewałabym się, że pragmatyczny Yoritomo pośle ich do piekła razem z Rengetsu. Ujawnienia tego, że wszyscy młodzi Heike są szczęśliwym kuzynostwem, nie będę komentować, bo mi absolutnie nie przeszkadzało. Wiecie, w konwencji historycznej to nie boli, bo przecież niegdyś śluby między kuzynami, stryjostwem i siostrzenicami itd. były na porządku dziennym.
Mam też wrażenie, że kreując postać Tomomoriego, twórcy bardzo chcieli zaserwować nam po prostu Kazamę na sterydach. Dlaczego? Oboje chcą poślubić główną bohaterkę. Oboje należą do demonicznej rasy i patrzą z pogardą na ludzi. Oboje tak naprawdę odczuwają apatię i niechęć do zbrojnych konfliktów. Oboje twierdzą, że MC należy do nich, bo „są tacy sami” i nazywają „księżniczką”. Oboje cenią sobie piękno – czy to natury, czy charakteru, czy sposobu walki. Są więc wrażliwymi estetami, mimo niekiedy psychopatycznych zachowań i skłonności. A choć Kazamę zawsze uwielbiałam i pozostanie on jednym z moich ulubionych hasubendo z sentymentu, to muszę przyznać, że na tle Tomomoriego wypada słabiutko… Ten gościu to po prostu chodzący full pakiet. Szkoda, tylko że opowieść trafiła mu się jak z fantasy ze średniej półki…
A na zakończenie historyczna ciekawostka: prawdziwy Taira no Tomomori zginął w wieku 34 lat, popełniając samobójstwo i wskakując do wody po przegranej bitwie w zatoce w 1185 roku. Poza Shigehirą i Tokuko mieli jeszcze jednego brata z tej samej matki – Munemoriego.