Tajemniczy „znak śmierci” pojawia się na ciałach coraz większej ilości osób… Plotka głosi, że kto raz go zdobył, najpierw zacznie powoli tracić wspomnienia, a na koniec umrze w straszliwy sposób. Tylko odnajdując i pokonując upiora, można uwolnić się od tego podłego losu. Czy zdołasz ocalić Yashiki Kazuo oraz jego przyjaciół? A może skoro umysł bohatera jest już teraz pełen dziur, czas pożegnać się z jakąkolwiek nadzieją? Sprawdź się w roli egzorcysty w „Spirit Hunter: Death Mark”!
- Tytuł: Spirit Hunter: Death Mark
- Tytuł oryginalny: Shiin (死印)
- Data wydania: JP: 2017-05-17, EN: 2018-10-31
- Developer: Experience
- Wydawca: Aksys Games
- Pełen dźwięk: brak (kilko kilka drobnych kwestii po japońsku)
- Napisy: angielski
- Mój czas gry: 20h+
- Inne: Spirit Hunter: NG
Recenzja
If there’s something strange, in your neighborhood. Who you gonna call?!… strachliwego, cierpiącego na amnezję, hot Japończyka w okularach! A przynajmniej tak twierdzą twórcy gry „Spirit Hunter: Death Mark”, którzy pozwalają nam się we wspomnianego protagonistę wcielić. I powiem już na wstępie, że gdyby nie jeden kujący w oczy problem, jaki mam z tym tytułem, spokojnie uważałabym, że to jedna z najfajniejszych historii z dreszczykiem, jakie ostatnio przechodziłam. Uwielbiam dobre kryminały, a dodajcie do tego jeszcze wątki mitologiczne i jestem w 100% zachwycona! ALE…! No, właśnie. Jest pewno „ALE”, o którym za chwilę. Najpierw bowiem opowiem pokrótce, z czym się w ogóle „Spirit Hunter: Death Mark” przysłowiowo „je”.
Zabawę zaczynamy od wyboru imienia i wyglądu naszego bohatera, z kilku dostępnych, ale ograniczonych opcji. Np. może mieć okulary albo brodę, choć CG z jego udziałem nie zawsze oddawały nasze decyzje. Dalej dowiadujemy się, że Yashiki (= domyślne imię) to osoba, która posiada dość silne moce spirytystyczne, ale niestety cierpi na amnezje. A to wszystko z powodu tajemniczego „znaku śmierci”, który pojawił się na jego nadgarstku. Takie piętno mogło być pozostawione tylko przez potężnego ducha i działa w następujący sposób: wymazuje kolejno wspomnienia ofiary, aby budzić w niej coraz większy strach i dezorientacje, a następnie powoduje zgon. Yashiki wie zatem, że nie ma czasu. Musi znaleźć upiora, który mu to zrobił i się go pozbyć. Sprawa nie będzie jednak wcale taka łatwa, skoro absolutnie nic nie wie o swojej przeszłości, a co dopiero o świecie nadnaturalnym…
Fabularnie gra została podzielona na 6 rozdziałów. W każdym z nich będziemy badać sprawę potwora powiązanego jakoś z miejskimi legendami. W czym elementy visual novel łączą się tutaj z mechanizmami rodem z przygodówek point and click i chodzenia „strzałkami” po mapie, a na koniec trafia nam się nawet coś w rodzaju turowej walki z bossem. Na początku Yashiki dowiaduje się na temat istnienia jakiejś istoty, potem udaje się na miejsce zbierać tropy, a na koniec wykorzystuje zdobytą wiedze do zniszczenia lub uwolnienia niebezpiecznej istoty. Każdy rozdział można bowiem zakończyć na dwa sposoby. Agresywny lub pokojowy – co doprowadzi nas do neutralnego bądź dobrego endingu, z czego wyraźnie ten drugi jest kanoniczny (i odblokuje rozdział 6, inaczej mamy do ukończenia tylko 5 rozdziałów).
Na szczęście w swojej walce o przetrwanie nasz bohater nie jest sam. Pomagają mu inni pechowcy, którzy również zostali naznaczeni przez duchy i próbują się pozbyć własnych znaków. Stąd w każdym rozdziale wybieramy sobie partnera do śledztwa, z grupy dostępnych postaci, co ma istotne znaczenie dla naszych postępów w grze, np. niektórzy z nich znają języki obce, co pozwoli nam rozszyfrować jakieś dokumenty, inni są utalentowali muzycznie – więc mogą zagrać na pianinie i odwrócić uwagę szarżującego ducha, jeszcze inni potrafią posługiwać się spluwami itd. Właściwe dobieranie towarzyszy do przygody ma kluczowe znaczenie dla ominięcia licznych game overów. Dla przykładu duch, który czuje nienawiść do mężczyzn, nawet nie zawaha się sekundy przed zgładzaniem naszej ekipy, jeśli nie będzie w niej choć jednej kobiety.
W czym grono przyjaciół jakich zdobywa z czasem Yashiki to ekscentryczna, ale ciekawa grupa. Są w niej uczniowie, chorowity lekarz, były detektyw, podstarzała jasnowidzka, obleśny otaku, optymistyczny bezdomny, skompromitowana dziennikarka, młodociany buntownik na motorze czy idolka nastolatek z girls bandu… Wszyscy mają inne wady i zalety, ale zostali przedstawieni dość interesująco. Zwłaszcza między Yashikim a detektywem Mashita Satoru wywiązało się coś w rodzaju bromansu. Tym większa szkoda, że bohaterowie dostali po dwa sprity na krzyż: albo z neutralnym, albo z wściekło/przestraszonym wyrazem twarzy, co wyglądało w wielu sytuacjach komicznie, bo ta druga ekspresja była zdecydowanie przesadzona w porównaniu z tym, co mówili. Prowadziło to też do kilku zabawnych sytuacji, gdy lekarz Daimon Shuuji i naukowiec Hiroo Madoka cały czas biegali w… laboratoryjnym kitlu po mieście. Ten pierwszy nawet ze stetoskopem, abyśmy nie zapomnieli, że jest doktorem.
Poza postaciami „przyziemnymi” nasz bohater ma także wsparcie sił nadnaturalnych. A dokładniej to tajemniczej, ożywionej lalki Mary – która pozbawionym emocji głosem, wpatrując się w nas nieruchomymi oczami, będzie udzielać kolejnych wskazówek… Cóż, ta gra naprawdę lubi straszyć wszystkimi możliwymi fobiami: znajdziemy w niej bowiem nie tylko ożywione humanoidy, ale też pająki, pszczoły, węże, duszenie, zamykanie w ciasnych pomieszczeniach itd., a to wszystko w takich malowniczych lokacjach jak: las nocą, opuszczona szkoła, miłosny motel, kanały pod miastem, nawiedzona rezydencja, zniszczona świątynia, czy wojskowe laboratorium.
To właśnie tam poznamy historię bardzo interesujących duchów np. ogromnego, pokąsanego przez pszczoły mężczyzny z lasu, który zabija swoje ofiary wiertarką albo pojawiającej się w sukni panny młodej upiorzycy, która z jednej strony pomaga znaleźć zagubione przedmioty – komunikując się z żywymi przed budki telefoniczne, ale wpada w morderczą furię, jeśli wspomni się o „oczach”. Tak naprawdę, poza jednym, Panią Zoo, wszystkie duchy mi się podobały, bo miały ciekawe backstory i naprawdę chciało się poznać ich przeszłość, aby przynieść im wreszcie ukojenie/odesłać ich w czeluści piekielne, skąd wypełzły.
No to skąd wzięło się zaznaczone we wstępie „ALE”? Ano z absolutnie psującej moim zdaniem klimat grozy i wręcz komicznej: seksualizacji kobiet. Najlepiej jeszcze przerażonych, związanych i torturowanych. Naprawdę, ledwo zaczęła budować się fajna atmosfera, człowiek czuł już ten dreszczyk strachu, a po chwili dostawał po oczach CG rodem z jakiegoś anime erotycznego, gdzie macki/węże/gałęzie wyłaziły protagonistkom z krocza albo zostały opętane przez upiora, więc pierwsze, co robiły, to zrzucały ubrania i pokazywały bieliznę składającą się z kilku sznurków. Nawet trupy dały rade ułożyć się w wyuzdanych pozach. I – oczywiście – takie przedstawianie działa tylko w jedną stronę, więc nie uraczymy podobnych scen z panami. Ba! Strasznie zniesmaczyło mnie, gdy znajdując zwłoki jednej z pierwszych ofiar w początkowych rozdziałach, panowie mówili o niej „to”, a potem bezceremonialnie wrzucili z powrotem do worka i przeszli do porządku dziennego. W końcu swoje twórcy już osiągnęli – mieli pretekst, by pokazać nam kolejne fantazje rodem ze swojego mokrego snu. Dopiero jakiś czas później, przy kolejnych zwłokach, nagle protagoniście się przypomina, że go to szokuje i wprawia w absolutny szok… No, Yashiki, lepiej późno niż wcale, co nie? Tak jakby erotyzowanie przemocy wobec kobiet nie doprowadziło już do dostatecznej ilości krzywd na świecie (o czym zresztą ta gra też traktuje), ale wciąż tkwimy mentalnie w tym samym miejscu…
Stąd, gdyby nie to, że co jakiś czas musiałam dostawać tym badziewiem po oczach, naprawdę pozytywnie oceniłabym samą grę. Nie jest może idealna. Interfejs miał kilka irytujących elementów, np. możemy zapisywać tylko, gdy przebywamy w posiadłości, a tekst przewijał się dość wolno (nawet z opcją auto lub skip). Dodatkowo ilość nagranych kwestii postaci policzę na kciukach jednej ręki, ale jeśli chodzi o zagadki i ich rozwiązywanie, to bawiłam się przednio. Podobały mi się zwłaszcza pojawiające co jakiś czas minigry „Live or Die”, jedyne, w których obowiązywały nas ograniczenia czasowe. W takich momentach, zwykle gdy duch nas atakował, musieliśmy wybrać jedną z trzech poprawnych odpowiedzi w określonym odcinku czasu. To, ile go mieliśmy, zależało od naszej statystyki „siły duchowej”, którą podnosiło się podczas zbierania ukrytych talizmanów z odwiedzanych lokacji, a która to resetowała się w każdym rozdziale do wartości początkowej. Na szczęście nie było to upierdliwe ani nie przesadzili z ilością takich scen, dlatego uważam, że fajnie budowały klimat zagrożenia.
Również pojedynki z duchami, w których trakcie Yashiki i jego towarzysz musieli użyć odpowiedniego przedmiotu w turze, pozwalały nieco pokombinować. Nie zawsze bowiem chodziło tylko o to, by wyprowadzić jak najskuteczniejszy atak. Czasami trzeba było sprawić, aby upiór się uspokoił albo o czymś sobie przypomniał. Było więc całkiem sporo znacznie różniących się od siebie rozwiązań, a jeszcze w końcówce gry, gdy protagonista odzyskuje swoje wspomnienia, czekają nas kolejne, zaskakujące plot twisty.
To wszystko sprawia, że „Spirit Hunter: Death Mark” to gra, którą w sumie mogłabym polecić. Wszystko zależy więc od tego, jak bardzo przeszkadzać Wam będą wspomniane wcześniej „atrakcje”. We mnie budziły ogromne zniesmaczenie i sprawiały, że trudno mi było patrzeć na koleżanki z drużyny jak na żywe, myślące istoty i pełnoprawne bohaterki, bo wiedziałam, że ich funkcja w fabule ogranicza się do tego, że za chwile zostaną porwane i rozebrane… No, poza jedną, Arimura Christie uniknęła tego losu, ale może mając 37 lat, została już uznana za zbyt starą? Albo czeka ją „5 minut sławy” w kontynuacji? „Spirit Hunter: Death Mark” ma bowiem drugą część, wydaną w 2019, ale z inną ekipą postaci, więc nie wiem, czy ktokolwiek z „jedynki” się tam kiedykolwiek pojawi… Ale, przyznaję szczerze, z pewnością, po „dwójkę” kiedyś sięgnę, bo fajnie będzie jeszcze raz połazić jako medium po mieście i odkryć kolejne, mroczne sekrety! No i jeszcze mam z niektórymi duchami niedokończone sprawy do załatwienia!