Sakuraba Suzuka ma duszę prawdziwego wojownika. To dlatego dołącza do Wilków z Mibu jako jedyna kobieta w ich oddziale. Poznaj historię słynnych Shinsengumi: od czasów, gdy dowodził nimi surowy Serizawa aż po burzliwy finał wojny na dalekiej północy. Czy Suzuka zrealizuje swoje marzenie i stanie się prawdziwym mistrzem miecza, jak jej ojciec? A może plany bohaterki pokrzyżują inne wydarzenia? A co jeśli wśród odważnych kapitanów i ich sojuszników dziewczyna znajdzie miłość swojego życia?
- Tytuł: Bakumatsu Renka Shinsengumi
- Tytuł oryginalny: 幕末恋華・新選組
- Data wydania: JP: 2004-12-22 / EN: 2021-06-16
- Developer: Vridge Inc.
- Wydawca: D3 Publisher
- Pełen dźwięk: japoński
- Napisy: angielski
- Powiązane: Bakumatsu Renka: Karyuu Kenshiden (sequel), Ishin Renka Ryouma Gaiden (ten sam setting)
Bohaterowie
Główna postać:
Sakuraba Suzuka Pierwsza kobieta w oddziałach Shinsengumi. Córka byłego instruktora dojo. Pragnie rozwijać się w drodze miecza. |
Ścieżki/Love Interest:
Kondō Isami Dowódca Shinsengumi. <<RECENZJA>> | |
Hijikata Toshizō Zastępca dowódcy Shinsengumi. <<RECENZJA>> | |
Yamanami Keisuke Zastępca dowódcy Shinsengumi. <<RECENZJA>> | |
Okita Sōji Kapitan Oddziału Pierwszego. <<RECENZJA>> | |
Nagakura Shinpachi Kapitan Oddziału Drugiego. <<RECENZJA>> | |
Saitō Hajime Kapitan Oddziału Trzeciego. <<RECENZJA>> | |
Harada Sanosuke Kapitan Oddziału Dziesiątego. <<RECENZJA>> | |
Tōdō Heisuke Kapitan Oddziału Ósmego. <<RECENZJA>> | |
Yamazaki Susumu Szpieg na usugach organizacji, <<RECENZJA>> | |
Saidani Umetarō Tajemniczy sojusznik Shinsengumi. <<RECENZJA>> |
Recenzja
Zacznę od głębokiego westchnienia, bo to jedna z tych gier, która leżała na mojej liście wstydu, odkąd chyba zaczęłam tego bloga… Tak jakoś ją męczyłam po kawałku, mozolnie przechodząc przez kolejne ścieżki. Wreszcie jednak zebrałam się w sobie na tyle, by powiedzieć, co o niej myślę i nadrobić zaległości. (Głównie dlatego, że potrzebowałam zwolnić miejsce na Switchu…). Jak powiadają – lepiej późno niż wcale. Ale czy w tym wypadku to porzekadło się sprawdza? Zaraz się dowiecie.
„Bakumatsu Renka Shinsengumi” to gra, która pierwotnie ukazała się w Japonii w 2002 roku na PS2. Tak moi drodze, ona może być nawet starsza od niektórych czytelniczek i czytelników tej strony. W każdym razie dopiero w 2021 roku sobie o niej przypomniano i postanowiono wypuścić na anglojęzyczny rynek w nowej, odświeżonej na potrzeby Switcha i PC-tów wersji. W czym trudno mi powiedzieć, co się miedzy jej edycjami zmieniło. W tego starocia z 2002 nigdy nie grałam, bo nie miałam PS2 – z miejsca więc przepraszam fanów, bo nie darze tego tytułu żadnym sentymentem. Swoją przygodę z „Bakumatsu Renka Shinsengumi” zaczęłam właśnie w 2024, już po przejściu wcześniej wielu innych gier w tematyce Shinsengumi, włącznie z kultowym „Hakuoki” od Otomate czy „Era of Samurai: Code and love” od Voltage.
W każdym razie gra postanawia podejść do historii samurajów w błękitnych haori z ogromną dbałością historyczną. Przynajmniej w kwestii losów poszczególnych dramatis personae. Dlatego moim zdaniem średnio nadaje się na początek zetknięcia z gatunkiem, bo praktycznie w każdym rozdziale jesteśmy bombardowani datami i wydarzeniami z przeszłości. Jak takie epizody z historii Shinsengumi jak atak na Ikedaya, odejście Itou czy zdrada szoguna są wam doskonale znane… to trochę się wynudzicie, a jeśli nie – to też przyśniecie, bo będziecie się czuli jak na najnudniejszym z wykładów świata. Przede wszystkim dlatego, że gra w zasadzie nie ma odrębnych ścieżek, ale wspólne common route. Dlatego całość konstrukcji wygląda tak: dostajemy fabularne wprowadzenie, by przedstawić nam aktualne tło historyczne, potem MC może pogadać na ten temat z kimś z listy dostępnych love interest, facet mówi z dwa zdania, niczym podczas sondy ulicznej… i to tyle. Powtórz tak z 12-15 razy. W zależności od tego, w którego love interest celujemy, bo jak zemrze mu się szybciej, to gra szybciej się skończy. W czym panuje zupełna losowość. Losy niektórych kawalerów przebiegają iście poręcznikowo: jeśli X skonał w trakcie wydarzeń Y, to żadne nasze starania i miłość MC go nie uratują. Kiedy indziej: dostajemy nagle alternatywną rzeczywistość, odbiegającą od historycznych faktów i bardzo naciąganą.
Czyli co? W ogóle nie ma romansu? Ano, jakiś tam jest. Co jakiś czas ten powyższy schemat przeplatany jest „romantycznymi eventami”, czyli takimi krótkimi scenkami z jednym z panów, opatrzonymi CG. Często mają one wydźwięk komediowy. Trudno też uznać je za „randki”, bo zwykle przypominają nieco rozbudowane wersje komentarzyków z common route. (Chyba tylko Ume jest bardziej „napastliwy”). W efekcie naprawdę ciężko zrozumieć, w którym momencie bohaterowie zaczęli mieć się ku sobie, bo ich relacje są bardzo powierzchowne. Ot, czas upływa, aż w pewnym momencie wyznają sobie namiętne uczucie…
A skoro już o tym napomniałam, to warto powiedzieć coś o samych bohaterach. Zacznijmy od MC. Nasza protagonistka – Sakuraba Suzuka – jest niestety postacią dość… papierową. Urodziła się jako córka mistrza dojo, któremu w życiu podwinęła się noga i uciekł, zostawiając rodzinę na pastwę losu. Matka Suzuki wyszła wówczas ponownie za mąż, a dziewczyna, dzięki pani Teruhime, siostry Matsudairy, z klanu Aizu, mogła dołączyć do Shinsengumi z braku laku. To dlatego, z wdzięczności wobec swojej protegowanej, postanowiła zostać wybitnym szermierzem. No i wspierać nową organizację… bo też po prawdzie, co jej pozostało? Również zaaranżowany ślub? Chyba tylko tyle. W każdym razie ciężko coś o niej powiedzieć, poza tym, że ma aspiracje, by wieść samurajskie życie, bo ta MC praktycznie nie ma osobowości. Jak jej każą, to walczy i zabija, jak ktoś bliski umrze na jej oczach, to pochlipie, sama jednak przyznaje, że poza treningami z kataną nie ma żadnych hobby, ani chociażby marzeń. Nawet w organizacji w zasadzie ciągle tylko widzimy ją, jak albo kogoś pyta o opinie, albo macha mieczem. Sama nie mając nic do dodania, żadnych przemyśleń i często nawet nie wspiera love interest, ale egzystuje sobie gdzieś tak obok. Żeby chociaż wyróżniała się ciekawym designem albo jakimś sekretem… Ale nope. To typ bohaterki, która ma nam po prostu „nie przeszkadzać”, jeśli lubimy self insert. Równie dobrze mogłaby w ogóle nie mieć twarzy. (Chociaż przyznam, że w niektórych ścieżkach to ją już w ogóle dodatkowo skrzywdzono: bo albo zrobiono z niej absolutną idiotkę – pozdrowienia dla wątku Yamazakiego, albo na widok zagrożenia stoi jak słup soli…. to po co te wszystkie treningi, skoro nawet nie zachowuje się jak wojownik?).
Gra oferuje nam także ogromną ilość samurajów do poderwania, bo love interest jest tutaj aż 10. W czym są to postacie doskonale znane i mające swoje historyczne odpowiedniki. Tylko że, co z tego, skoro ich ścieżki, jak wcześniej wspomniałam, nie istnieją? Mają tylko po jednym zakończeniu, a osobowościowo też bazują wokół jakiegoś prostego archetypu? Niby to nic niezwykłego w przypadku gier otome, ale wierzcie mi na słowo, że tutaj to wszystko jeszcze bardziej spłaszczono. Dlatego przyznam szczerze, że ich losy mi powiewały i nie potrafiłam się w tę historię zupełnie wczuć. Równie dobrze mogłabym przeglądać Wikipedię i np. sprawdzić sobie, co robili Shinsengumi w 1866 roku, albo jaki los spotkał Serizawę. Najgorsze jednak są same dialogi… Poważnie, po co wprowadzać scenki, które wyglądają tak: Jakiś random pyta: Ej, Suzuka, widziałaś Haradę? MC odpowiada: Pewnie jest w dojo. Koniec. Poważnie, takich momentów jest od groma i tylko sztucznie wydłużają gameplay, zmuszają nas do kliekania portretów w każdym rozdziale i sprawdzania, kto kogo tym razem szuka…
Dlatego, fabularnie, ta gra jest dla mnie ogromną torturą. Co nie znaczy jednakże, że nie ma żadnych zalet. Na początek zacznijmy od UI. Przeniesiona na 2021 roku produkcja sprawdza się na Switchu zacnie. Nie przycina, ma żywe kolory, dobrą rozdzielczość i intuicyjny interfejs. Trochę brakowało mi opcji „przeskocz do następnego wyboru”, bo wtedy nie marnowałabym masy czasu na przewijanie tego samego common route wkoło, ale przynajmniej mogłam się podratować funkcją „przewiń przeczytane”. Z menu głównego, poza zaczęciem nowej przygody, możemy też przejść do bonusowych sekcji. Pierwszą z nich jest galeria, która poważnie robi wrażenie. Mamy tu CG z prologu, z wydarzeń wspólnych, z eventów, ale też szkice, rysunki, koncepty i różne pierdółki, których się nie spodziewałam, a które stanowią ukłon w stronę fanów. Drugą, dość nietypową sekcją, jest zbiór wszystkich spiritów. Możemy więc sobie wybrać dowolną postać, a potem przeklikać przez jej wszystkie pozy i mimikę. Trzecia to spis rozdziałów, który pozwala nam zobaczyć, co ominęliśmy, albo przeskoczyć do danego fragmentu gry, aby jeszcze raz go przeczytać. W czym, zabawna sprawa, to tutaj znajduje się też epilog dla love interest z dodatkowym, bonusowym CG. Nie jest to zbyt intuicyjne umieszczenie, bo gdyby nie jakaś rozmowa na reddicie, to pewnie nawet bym tego nie zauważyła i myślała, że braki w galerii wynikają z moich złych wyborów. Zestawienie zaś zamyka słownik, wypełniony różnymi, archaicznymi pojęciami, co ma nam pomóc odnaleźć się w tych XIX-wiecznych realiach.
Jeśli chodzi o kwestię dźwiękową, to gra ma bardzo przyjemny opening, a do współpracy zaproszono tu naprawdę utalentowanych seiyuu, że wymienię tylko kilku, jak Morita Masakazu (znany m.in. jako Aijii z „Collar x Malice”), Morikubo Shoutarou (czyli Okita Souji z „Hakuoki”), czy Ishida Akira (czyli Kent z „Amnesia: Memories”). Nie ma więc czego się przyczepić, nawet jeśli sam soundtrack jest już oldschoolowy w brzmieniu. Normalnie słyszę te trzaski konsoli w tle.
Co się tyczy spraw wizualnych, to bardzo się starano, aby gra nie wyglądała, jak pokryta kurzem, dlatego dodano do niej mini animacje typu – mruganie, spadające płatki sakury czy lips synchro, a także, zgaduję, chyba nowe CG, bo niektóre wydają się narysowane przez inną osobę, ale akurat tutaj mogę się mylić. Jedynie projekty postaci pozostawiają trochę do życzenia, bo Heisuke i bohaterka wyglądają prawie jak bliźnięta jednojajowe. Różnią się tylko subtelnie odcieniem włosów i odzienia. Trochę jakbyśmy ogladali bardzo stare anime…
Wreszcie, miłośników nauki języków pewnie ucieszy fakt, że mogą zagrać z napisami nie tylko po angielsku, ale też po chińsku czy japońsku. W czym ja nie testowałam żadnej z tych opcji, ale mogę potwierdzić, że w angielskim tekście nie widziałam żadnych literówek czy źle złamanego tekstu.
No i kurczę, zdaję sobie sprawę, że ta gra musiała mieć kiedyś ogromny wpływ na inne tytuły z gatunku historycznych otome. Że te 20+/- lat temu wydawała się bogata w zawartość. Nie ma też wątków fantastycznych, które potrafiły drażnić w takim „Hakuoki”, ale moim zdaniem, współcześnie, to jednak nie potrafi się obronić, bo taki gameplay, polegający na czytaniu ciągle tego samego i to 10 razy, po prostu usypia. Trudno mi też powiedzieć, komu w ogóle mogłabym ten tytuł polecić. Fanom historii? A gdzie tam! Przecież już znacie te wydarzenia. Nic nowego. Miłośnikom romansów? Przecież tu jest tego tyle, co kot napłakał. W czym na Steamie gra ma tylko 25 recenzji. Fakt, że 17 pozytywnych (chociaż po chińsku – więc nie wiem, co chwalą), ale ta liczba mówi sama za siebie. Zdecydowanie nie jest też warta tych ok. 200 zł, bo tyle dajemy obecnie za wysokobudżetowe, komercyjne otomki, które mają całe ekipy scenarzystów, głowiących się w pocie czoła jak nas rozśmieszyć, wzruszyć czy speszyć.
Chyba po prostu mamy już na rynku zbyt wiele dobrych alternatyw. W ostatnich latach wydawcy byli dla miłośników otome wyjątkowo szczodrzy i pojawiło się sporo anglojęzycznych tytułów, osadzonych w jakiś realiach historycznych, które zdmuchują konkurencje w przedbiegach. Btw. Niech na dowód tego, że w swojej goryczy nie jestem odosobniona, posłuży to, że szukałam, czy ktokolwiek z popularnych, zagranicznych recenzentów postanowił się zmierzyć z tym tytułem i ci nieliczni, na których natrafiłam, przyznali wprost, że co prawda napisali recenzje… ale „Bakumatsu Renka Shinsengumi” nigdy w 100% nie ukończyli. Wydawali więc opinie na podstawie zobaczonej połowy, a czasem nawet mniej. Jeśli więc mnie nie udało się Was przestrzec, to zróbcie sobie odrębny reaserch, bo może komuś innemu uda się Was przekonać, że istnieje tysiące lepszych sposobów na zmarnowanie pieniędzy. Może gdyby „Bakumatsu Renka Shinsengumi” była cenowo zbliżona do gierek od Voltage, to nie plułabym tak jadem. Tutaj jednak trudno znaleźć mi usprawiedliwienie, z czego wynikała decyzja wydawcy. Czy nie zbadano rynku, czy co? Jeśli jednak czujecie niedosyt opowieści o Shinsengumi, albo po prostu brakuje Wam „Hakuoki”… to lepiej sięgnijcie po jakieś anime czy fandisk.