Ostatnia ze ścieżek w „Iris School of Wizardry Vinculum Hearts” była niejako ukrytą niespodzianką, więc odbijamy do niej dopiero w trakcie przechodzenia wątku A-Jaya, gdy po raz pierwszy trafiamy na magiczne drzwi. Aria – czyli nasza główna bohaterka – przenosi się wtedy z Akademi Czarodziejów do świata, który jest zarazem więzieniem dla pewnego, bardzo przystojnego młodzieńca. A chociaż Leonore jest prawie jej rówieśnikiem – oceniając po wyglądzie – to zachowuje się jak dzieciak, który za najlepszego przyjaciela uważa swojego pluszowego królika o imieniu Usagi-san (oryginalnie, prawda?).
Nie będę ukrywała, to była bardzo dziwna ścieżka. Na dodatek odbiegająca od schematu, do którego przyzwyczaiła nas gra: to jest wspólnych egzaminów, przerwy świątecznej, wreszcie finalnego balu… Skoro dotarliście tak daleko, to twórcy wyszli z założenia, że już doskonale znane są Wam założenia gry. Dlatego nie ma sensu powtarzać tego samego, a zamiast tego starają się udzielić kilku odpowiedzi dotyczących świata przedstawionego i załatać nielogiczności, które pojawiły się w innych wątkach. Ale wychodzi im to z różnym skutkiem.
Szybko bowiem przekonujemy się, że sytuacja MC po poznaniu Leonore przypomina taką rodem z horroru. Chłopak jest absolutnie niestabilny psychicznie. Przeważnie gada do zabawki, patrzy w nicość, rysuje owocami po ścianach („kocham czerwony kolor!!!”) i sprawia wrażenie niegroźnego. Jeśli jednak Aria tylko zasugeruje, że chce się wydostać z tego dziwnego miejsca – gdzie czas zdawał się płynąć inaczej – to nasz uroczy bish przemieni się w yandere-wampira. A czemu tak? Bo będzie chciał zatrzymać przy sobie dziewczynę na zawsze: w czym pomogą mu m.in. kajdanki i liczne groźby. Jeśli MC tylko spróbuje go zostawić („tak jak wszyscy”), to po prostu się jej pozbędzie. (Co potwierdzają barwne „game over” w tej grze, jeśli wybraliśmy niewłaściwą opcję). A dlaczego nazwałam go „wampirem”? Bo jedyne romansowe/hot scenki w tym wątku to momenty, w których Leonore postanawia spijać z naszej bohaterki krew. Niby dlatego, że lubi kolor czerwony, a ją – z jakiegoś powodu – ta zabawa w ranienie i udawanie pijawek ekscytowała, a nie przerażała. Nie wiem, może on miał jakiś narkotyk w ślinie?
W każdym razie, każdy inny na miejscu MC, pewnie poszczałby się już kilka razy ze strachu, ale dziewczyna podchodzi do swojej sytuacji bardziej beztrosko, bo – uwaga – jest jej Leonore żal. Słusznie dochodzi do wniosku, że on musiał być w takim stanie już od dobrych kilku lat. Ma bowiem na sobie strój ucznia akademii, a ponieważ cierpi na amnezję, to nie potrafi powiedzieć, ani kim jest, ani jak dać sobie pomóc. Po drugie, co było już bardziej logiczne, Aria nie bardzo wiedziała, jak się właściwie wydostać. Szybko przekonała się, że Leonore jest niebywale potężnym magiem – potrafił tworzyć w tym zaświecie cokolwiek chciał przy pomocy siły woli. Miał zatem absolutny wpływ na wygląd ich więzienia, a ucieczka nie byłaby sprawą tak prostą. Głównie dlatego, że automatycznie narażałaby się tym samym na gniew swojego prześladowcy.
MC wybiera więc rozwiązanie pośrednie. Nie prowokuje wariata, a jednocześnie próbuje zdobywać informacje na własną rękę. Stara się też Leonore trochę przypodobać, bo poza tym, że czuje do niego pociąg fizyczny (przypominam: ona z kilkanaście razy podkreśli, jaki to tajemniczy nastolatek nie jest przystojny), to jeszcze szczerze mu współczuje. Stąd – w ramach obranej strategii – próbuje nawet wymyślić imię dla pana Królika, aby zaczął się wreszcie czymś wyróżniać od innych zabawek. Potem przygotowuje posiłki. Zagaduje Leonore. Chce nawet naprawić pluszaka, bo Usagi-san ma naderwane ucho itd., czyli ogólnie wpasowuje się w ten szalony tryb dnia i słucha Leonore, a ten w nagrodę pokazuje jej coraz więcej na temat zamieszkiwanego przez siebie świata.
Co miało być chyba odpowiednikiem budowania pomiędzy nimi romansu, ale nie będę ukrywać, że dla mnie ich relacja była absolutnie z kosmosu. Zwykle yandere działają jednak z zaskoczenia. To jest: poznajemy miłych, uczynnych LI, którzy w najmniej oczekiwanym momencie pokazują, że mają na punkcie bohaterki obsesje. Tutaj: MC z miejsca dochodzi do wniosku, że Leonore jest szalony i zdziecinniały, ale nie przeszkadza to jej w docenianiu jego atrakcyjnej fizyczności… No, ale co ja tam będę dojrzewającą nastolatkę krytykować? Zwłaszcza że Leonore zaklasyfikować jako yandere również w 100% nie możemy, bo facet nie chciał jej wypuścić jedynie ze strachu przed samotnością (nie z miłości), a wcześniej się nawet nie znali.
W każdym razie ta ścieżka ma standardowo dwa zakończenia.
W happy endingu MC dowiaduje się wreszcie, kim jest chłopak i jak znalazł się w tak opłakanym stanie. Okazuje się, że naprawdę nazywał się Iris i był synem dyrektora szkoły. Niestety trafił na zazdrosnego, parającego się czarną magią innego ucznia – o znanym nam z innych ścieżek nazwisku Griffin (czyli tutejszy, lokalny odpowiednik lorda Voldemorta). Ten namówił swoich koleżków, aby rozprawili się z popularnym dzieciakiem i, aby nie umrzeć, Iris musiał także uciec się do czarnej magii. Ta jednak zawsze wymaga zapłacenia ogromnej ceny. Iris stracił swoją duszę, jego umysł został uszkodzony i pomieszały mu się osobowości. Zaczął nazywać się imieniem swojego oprawcy tj. Leonore, a nawet przejawiać jego mordercze skłonności.
Dyrektorowi nie zostało więc nic innego, jak uwięzienie syna w piwnicach Akademii, w nadziei, że ten kiedyś poradzi sobie z efektami czarnej magii i nie będzie stanowił dla nikogo zagrożenia. Iris ucieka się zaś do sztuczki, by zmienić swój umysł na dziecięcy, bo tylko tak może jeszcze zachować „niewinność”. To dlatego, gdy Aria go poznaje, Iris gada z pluszakami i jest taki infantylny, pomimo swojego fizycznego wieku.
No, ale w happy endingu Iris (dzięki Arii) przypomina sobie, kim był, namawia ją, aby go zabiła przy pomocy jakiegoś specjalnego rapiera (nim „Leonore” znowu nim zawładnie) i tym sposobem ostatecznie przełamują działanie czarnej magii. Syn może wreszcie wrócić do swojego stęsknionego ojca, który jest wdzięczny MC za pomoc i wszystko, co dla jego rodziny zrobiła. Dalsze interakcje parki sugerują zaś, że prawdopodobnie zostali razem i zaczęło ich łączyć coś poważniejszego. (= Iris pocałował Arię w czoło i zapewnił, że nawet gdy był szalony, to czuł do niej ogromne przywiązanie). I tak im jakoś upływają dalsze dni w Akademi.
W smutnym zakończeniu Aria nie chce zabić Irisa, więc ten, udając Leonore, atakuje ją i wymusza na dziewczynie dokonanie morderstwa. Tym sposobem naprawdę umiera, ale przynajmniej kończy swoją mękę. My zaś mamy pecha dowiedzieć się od dyrektora, że Iris był dla MC tak naprawdę kimś więcej, niż mogło się wydawać. Otóż: jej przyrodnim bratem. Rodzina dyrektora adoptowała chłopaka od potężnej szlachcianki, która miała romans z ojcem Arii jeszcze w czasach jego pobytu w Akademii. Czemu potem gostek nigdy nie zainteresował się synem? Nie wiadomo. W każdym razie dyrektor od początku miał nadzieję, że jeśli MC dołączy do szkoły, to może znajdzie sposób na ocalenie jego przybranego syna. Niestety, nie udało jej się. A czy uważam takie pogmatwanie relacji LI i MC za potrzebne? Absolutnie nie. Te informacje miały odbiorców po prostu zszokować, by dostali zaskakujący plot twist w endingu, ale wyszło to wszystko strasznie mało zgrabnie i aż trzeszczało w szwach. Nie podobała mi się zwłaszcza motywacja dyrektora, bo okazało się, że od początku nie chodziło o danie „dziewczynie z gminu” szansy, by zrealizowała swoje marzenie o nauce w prestiżowej szkole, ale chciał się nią posłużyć. Gdyby nie to, to elita dalej nie pozwalałaby plebsowi pojawiać się w swoich szeregach.
A skoro omówienie zakończeń mamy za sobą, to już w zasadzie wszystko, co ma do zaoferowania ta ścieżka i gra. Czy bawiłam się przy niej dobrze? Cóż, fajnie, że miała taki horror-vibe, bo lubię czasami się trochę pobać, ale te wątki wampiryczne pasowały tam jak pięść do nosa i bardziej mnie bawiły niż cokolwiek innego. Irisa także nie zdołałam jakoś szczególnie polubić. Gra nie dała mi na to szansy, bo albo był w trybie „absolutnego”, albo „umiarkowanego szaleńca”, więc trudno, abym uważała go za super partię dla bohaterki. Jakoś romans z kimś, kto mentalnie jest na poziomie ośmiolatka, to nie moja para kaloszy. No i bałabym się, że pan Królik będzie udzielał im ślubu :P. Może powinni poprzestać tylko na bad endingu i bardziej go dopracować? Tak sobie tylko gdybam. W każdym razie nie był to najgorszy z wątków, ale daleko mu też do tego, abym uznała go za fajny.