No i dotarłam do ścieżki, która miała być najbardziej „tajemnicza” czy tam „detektywistyczna”. Już na podstawie info z opowieści Cyrila, domyślałam się, że A-Jay będzie takim połączeniem Syriusza Blacka z Harrym Potterem. Niby pochodził ze starego, szanowanego rodu pełnokrwistych czarodziejów, ale brzydził się magią (chociaż w jego własnej ścieżce ten wątek nie zostanie nawet poruszony – a szkoda). Miał też tragiczną przeszłość powiązaną z lokalnym odpowiednikiem Śmiercożerców. Innymi słowy, znowu miałam wrażenie, że czytam fanfika i to nie jakiś wybitnych lotów.
Zacznijmy od tego, że A-Jay kochał się w naszej bohaterce, nim ona w ogóle wiedziała o jego istnieniu. Jak to możliwe? Ano zobaczył ją po raz pierwszy, w jej rodzinnej księgarni na rok przed wydarzeniami z fabuły głównej. Z jakiegoś powodu ich krótka rozmowa napełniła go ogromną nadzieją. Do tego stopnia, że wyzwolił się ze swojego ponurego stanu w jakim – według Cyrila – znajdował się wcześniej i zaczął powolutku iść do przodu i snuć plany na przyszłość. A te były bardzo proste: A-Jay chciał po prostu mieć kochającą żonę i szczęśliwą rodzinę.
Nim jednak spotka się z MC ponownie minie wiele miesięcy. Auria Austin (= domyślne imię bohaterki) dostanie się do prestiżowej Akademii Czarodziejów za pomocą jakiegoś tajemniczego patrona, który napisze dla niej rekomendacje (więcej na ten temat w innych ścieżkach), ale już zdanie egzaminów wstępnych zawdzięczała tylko sobie. To tam spotyka, jej zdaniem po raz pierwszy, A-Jaya, który już wtedy rumieni się i jest zakłopotany, ilekroć rozmawiają. Chłopak proponuje jej nawet, by byli zespołem w trakcie pierwszych egzaminów grupowych, na co dziewczyna z radością przystaje, choć nie miała do tej pory dobrych doświadczeń z ich wcześniejszej współpracy. Na przykład – podczas jednych z ćwiczeń – A-Jay zamiast zmienić jej kolor włosów zaklęciem, sprawił, że MC wyrosły królicze uszy. Ale, jak sam twierdził, nie był dobry w takiej „prostej magii”, chociaż całkiem sprawnie wychodziły mu zaklęcia ofensywne, których nie chciał używać.
Dlaczego? Ano z powodu wspomnianego we wstępie. A-Jay uważał, że zaklęcia nigdy nie powinny być używane jako broń. To dlatego, gdy wdał się w bójkę w obronie młodszego ucznia, to swoich przeciwników potraktował pięściami i kopniakami, co poskutkowało tym, że musiał powtarzać rok za wszczynanie bójek. Niemniej Auria przekonała się już wtedy, że z chłopaka jest bardzo ciepła i życzliwa osoba. Cały czas się uśmiechał, był pomocny, nie unosił się honorem i nie trawiła go niezdrowa ambicja… Gdy okazało się, że nie zajęli żadnego, istotnego miejsca na liście po ogłoszeniu wyników egzaminów, to nie miał do nikogo pretensji, a po prostu cieszył się, że zdali i był w parze z MC.
Po tych wydarzeniach A-Jay zaprasza Aurie do swojej rezydencji, aby mogli razem spędzić przerwę od nauki. Aby nie siedzieć w pustym akademiku, MC przystaje na tę propozycję, dzięki czemu poznaje rodzinę młodego czarodzieja. Jego ojca, życzliwą matkę, zabawnego młodszego brata i piękną siostrę. Wszyscy są bardzo szczęśliwi, że ich syn wykazuje zainteresowanie tak mądrą i pracowitą dziewczyną, ale wyjeżdżają już następnego dnia do jakiejś ciotki, więc nasza parka szybko zostaje znowu sama. Auria proponuje wtedy, aby poszli z A-Jayem popływać w pobliskim morzu, ale ten oznajmia, że chociaż zrobiłby dla niej wszystko, to tego jednego uczynić nie może… i kończy się na spacerze.
Niby dziwne to było wszystko, ale naprawdę nie trzeba było być nie wiadomo jakim mózgiem, aby domyślić się, o co tak naprawdę chodziło w fabule. Zwłaszcza że zaraz po przerwie świątecznej Cyril robi za adwokata diabła i sugeruje MC, że jeśli naprawdę lubi/kocha A-Jaya, to powinna poprosić go o PRAWDĘ. Aha… Mój ulubiony motyw pseudo życzliwych przyjaciół. Nie zmienia to faktu, że parka czasu porozmawiać nie ma, bo Auria sama dowiaduje się czegoś, czego wolałaby nie wiedzieć. Kiedy idzie odwiedzić A-Jaya, to ukradkiem widzi chłopaka, gdy ten się przebiera… i dostrzega na jego plecach znak sugerujący, że jest on powiązany z czarną magią. Na domiar złego przyłapuje go potem w bibliotece w dziale ksiąg zakazanych, do której, jak widać, każdy z uczniów ma swobodny dostęp. Postanawia więc od tej pory A-Jaya unikać, bo nie wie jak się zachowywać w jego towarzystwie…
No, ale drama nie trwa długo, bo A-Jay wyjaśni wszystko naszej protagonistce w ostatnim rozdziale. Okazuje się, że jego rodzina została zabita przez Griffina (tutaj odpowiednik Voldemorta), który był jakimś pracownikiem/wspólnikiem głowy rodziny Blackford. A-Jayowi udało się przetrwać masakrę dzięki poświęceniu swojego staruszka. Nie zmienia to faktu, że stracił wszystkich i został naznaczony piętnem, które miało mu przypominać o tragedii do końca swoich dni… The end. A właściwie to nie do końca, bo potem poznał Aurie. Zakochał się w niej, a jego rodzina udowodniła nawet, że akceptuje i błogosławi jego związek, ukazując się w trakcie przerwy wakacyjnej pod postacią fantomów. Cóż, na miejscu A-Jaya byłabym bardziej wstrząśnięta i wzruszona ich pojawieniem się, ale on najwidoczniej był zbyt skupiony na okłamywaniu MC, aby dać po sobie poznać zdziwienie. Także chłopak bynajmniej żadnym czarnym magiem nie jest i nasza bohaterka nie miała się czego obawiać.
Chociaż…też niezupełnie! A-Jay miał jeszcze jedno, dziwaczne hobby, które sprawiało, że interesowały go zakazane tajemnice akademii. To dlatego pewnego dnia udało mu się znaleźć drzwi do dziwnego pokoju, w którym uwięziony był jakiś szalony, przystojny młodzieniec. Wspomniany chłopak, który sam przedstawił się jako Leonore, o mało nie zamordował w wyniku tego spotkania Aurii, a poza tym był jakoś sekretnie powiązany z osobą rektora. Niemniej naszej parce chyba tak spodobała się jego klatka, że postanowili wykorzystać ten motyw, jako temat przewodni zaklęcia w trakcie swojego egzaminu końcowego.
W pozytywnym zakończeniu Auria i A-Jay zostają razem. Oboje też decydują się pracować w przyszłości jako nauczyciele. A chociaż nie osiągnęli żadnych, specjalnych wyników w szkole, to i tak przyznano im tytuł drugiej pary „króla i królowej roku”, zaraz po Clydzie i Ashley. W każdym razie byli szczęśliwi i skupili się na spełnianiu swojego marzenia o zwykłej, kochającej rodzinie.
W negatywnym zakończeniu, z jakiegoś powodu parka upiera się, aby dalej babrać się w tajemnicach szkoły i przypadkowo lądują… znowu w pokoju z Leonore. Tym razem jednak nie udaje się im uciec. Chłopak zamyka ich w swojej klatce i robi coś z ich umysłami, przez co Aurii i A-Jayowi wydaje się, że są rodziną, a ten szaleniec to ich dziecko. Leonore wykorzystuje też zdolności zahipnotyzowanego A-Jaya do rzucenia jakiegoś zaklęcia, co może zagrozić całemu światu czarodziejów…
I cóż powiedzieć? Ta ścieżka miała potencjał, bo poruszono tu naprawdę sporo wątków i właśnie dlatego mam wrażenie, że fabuła się posypała. Na przestrzeni czterech, krótkich rozdzialików próbowano wyjaśnić tragiczną przeszłość, niechęć do magii, upchnąć wątek Leonore, coś tam o Griffinie, miłość od pierwszego wejrzenia… i cholera wie, co jeszcze. Dlatego to wszystko było takie chaotyczne i pocięte. Chociaż i tak – w porównaniu z niektórymi wątkami – nie czytało się tego źle. Wyliczając bad ending, to była bardzo pozytywna i lekka ścieżka. W sumie to podobało mi się, że bohaterowie nie wpisują się w żadną rolę wybawców świata, a chcą po prostu znaleźć swoje małe szczęście. Niestety, zwłaszcza w fantasy, brakuje takiego podejścia w scenariuszach i prawie zawsze mamy do czynienia z konwencją heroica. Z drugiej strony obawiam się, że bardzo szybko zacznę zapominać, o czym właściwie była ta ścieżka. No ale fanom mniejszej ilości dramy i świata czarodziejów powinna się spodobać.