Podczas koncertu popularnego zespołu Visual-Kei “FOX EAR”, magatama – rodowy talizman – na szyi bohaterki zaczyna emitować dziwne światło. Okazuje się, że dziewczyna znalazła się w samym centrum niebezpiecznej sytuacji, bo muzycy z zespołu nie tylko udają kitsune, ale naprawdę są ayakashi! Na dodatek z jakiegoś powodu bardzo zależy im na odebraniu kobiecie naszyjniku. Co zatem zrobi bohaterka, gdy nieludzie zaoferują jej pracę swojej managerki? I jaka prawda skrywa za ich hipnotyzującymi piosenkami?
- Tytuł: Ayakashi Koi Gikyoku -Forbidden Romance with Mysterious Spirit-
- Oryginalny tytuł: 妖かし恋戯曲
- Data wydania: JP: 2014-05-10 / EN: 2018-08-02
- Developer: OperaHouse
- Wydawca: OperaHouse
- Pełen dźwięk: japoński
- Napisy: angielski
- Rozszerzenia i powiązane tytuły: –
- Mój czas gry: 12 h
- PEGI: 17+
Bohaterowie
Główna postać:
Suzuno Optymistyczna, poczciwa i bardzo naiwna 19-latka. Została managerką „Fox Ears” na zaproszenie zespołu. |
Ścieżki/Love Interest:
Akito Wokalista i gitarzysta o wybuchowym charakterze, który ma w przyszłości zostać liderem ayakashi. <<RECENZJA>> | |
Keisuke Najstarszy z całej paczki i najbardziej enigmatyczny. Zdaje się obserwować innych ayakashi z zespołu, w którym sam gra na klawiszach. <<RECENZJA>> | |
Kasumi Gitarzysta i bliźniaczy brat Akito. Uprzedzony wobec ludzi. Z powodu potężnej mocy, nad którą nie potrafi panować, często ma problemy ze zdrowiem. <<RECENZJA>> | |
Yuki Radosny, ciekawski perkusista, który nie podziela zdania, że ludzie i ayakashi muszą być dla siebie wrogami. <<RECENZJA>> | |
Kousei Gitarzysta basowy i ayakashi ze starego rodu, który na wielu polach rywalizuje z Akito. Nic nie jest dla niego ważniejsze od reputacji rodziny. <<RECENZJA>> |
Ocena ścieżek: (*♡∀♡) Yuki ⊳ Keisuke ⊳ Kasumi ⊳ Akito ⊳ Kousei (ᗒᗣᗕ)՞
Recenzja
Mam już pewną wyrobioną opinię o grach OperaHouse. Zwykle, co tu dużo ukrywać, są to opowieści z całkiem spoko oprawą wizualną, dobrymi seiyuu i prostą, naiwną i krótką fabułą z MC, która jest tak bezbarwna, jak to tylko możliwe. Wyjątki od reguły policzę na kciukach jednej ręki, a „Ayakashi Koi Gikyoku” bynajmniej się do nich nie zaliczy. Cóż, pod wieloma względami, jest więc to po prostu gra typowa dla tego wydawcy. A czy Wam taki styl odpowiada, czy nie, to pewnie większość z Was ma już wyrobione zdanie, ale ja opowiem nieco na ten temat i tak – z recenzenckiego obowiązku.
W „Ayakashi Koi Gikyoku” wcielamy się w młodą kobietę o imieniu Suzuno. I od razu – uwaga – spoiler, ale nie polubiłam jej w żadnej ścieżce. Babka ma osobowość charakterystyczną dla stereotypowej bohaterki gry otome = żadną. No ale tego akurat nie da się uniknąć, ani zmienić. Wiadomo, że będzie wybaczać wszystkie krzywdy, wpadać w tarapaty, wymagać ratunku i wygłaszać peany pochwale na punkcie love interest. W każdym razie okazuje się, że dziewczyna została zaproszona na koncert visual kei zespołu o nazwie Fox Ears przez swojego kuzyna, który jest managerem grupy. I wszystko byłoby dobrze, gdyby w trakcie występu, dziedziczna magatama – naszyjnik bohaterki, nie zaczął nagle świecić, a ona sama nie straciła przytomności… Już na zapleczu, po przebudzeniu, Suzuno odkrywa, że chłopaki z Fox Ears w rzeczywistości są ayakashi. Przybyli do świata ludzi, aby odnaleźć magatanę, w której uwięziony jest ich lider i ogólnie używają śpiewu do manipulowania, bo szukają zemsty. Zwłaszcza na rodzinie naszej MC, której przodek, potężna onmyoji, miała na pieńku z lisami.
I to tyle, jeśli chodzi o główny wątek fabularny. Zaraz po krótkim prologu możemy zdecydować się na jedną z 5 ścieżek, ale polecam zostawić Akito i Keisuke na koniec, bo ich opowieści zawierają najwięcej spoilerów. Pozostałe 3 są bardziej niezależne i stanowią zamknięte historię. W każdym razie budowa każdej z nich będzie identyczna i składają się z 15 rozdziałów. Lis błyskawicznie zakocha się w swojej asystentce (bo kuzyn załatwi Suzuno fuchę), ta będzie wspierać jego karierę muzyczną, pojawi się jakiś konflikt w świecie nadprzyrodzonym (zwykle inne ayakashi – tanuki czy nezumi, dadzą się lisom we znaki), a potem dostaniemy jedno z dwóch zakończeń. Szczęśliwe – w którym Suzuno zostaje u boku wybranka lub Neutralne – w którym wybrał on rozstanie / obowiązek wobec ziomków / karierę / wstaw dowolne, ale nie jest już nikomu tak wesoło.
W czym – jak wspominałam – bohaterów mamy tu w sumie pięciu. Kousei jest najnudniejszy z grupy, wysoko urodzony i zazdrosny o sukcesy Akito. Niejeden raz zdarzało mi się prawie przysypiać przy jego wątku. Kasumi sprawia wrażenie bardzo sympatycznego i otwartego, ale im dalej w las, tym bardziej nie radzi sobie ze swoimi emocjami i problemami. Zaś końcówka tego wątku to już kompletne deus ex machina. W ścieżce Yukiego na pierwszy plan wysunie się wątek nietolerancji oraz niepanowania nad zwierzęcą naturą. Co sprawi, że wreszcie dowiemy się czegoś o samych ayakashi, ale też bez fajerwerków. Keisuke to z kolei najstarszy z grupy, który niejedno już widział, niejedno przeżył i będzie przez to nieco utyskiwać oraz traktować zespół jak opiekunka przedszkola. Ma też dziwną moc Facetów w Czarni, która pozwala mu wymazywać ludziom wspomnienia. Wreszcie Akito to typowy tsundere, który najpierw będzie się na bohaterce wyżywał, bo pochodzi od zdradzieckich ludzi (= tej złej onmyoji, co to uwiodła i uwięziła ich lidera), a potem dlatego, że nie umie inaczej wyrażać uczuć.
Czy podobała mi się którakolwiek ze ścieżek? W najlepszym wypadku uważałam je za średnie. Całe problem polega jednak na tym, że gra została mechanicznie przetłumaczona, potem ją niby łatano, ale tu i ówdzie zdarzają się wciąż dziwaczne błędy, które miejscami utrudniały mi zrozumienie, co się właściwie dzieje. Mylone są imiona postaci, bohaterowie wypowiadają kwestie, niemające związku ze sceną, a niektóre literówki dają zabawny efekt… W skrócie: czasami naprawdę trzeba się nagłowić „co autor miał na myśli?”, bo tłumacz absolutnie spartaczył sprawę. (A jak kompletnie nie znacie japońskiego, to może być Wam jeszcze trudniej, bo nie będziecie mieli czym się podeprzeć w najbardziej problematycznych momentach).
Pytanie tylko, czy nawet po profesjonalnym proofreadingu, dałoby się coś zrobić w kwestii słabiuteńkiego scenariusza? Co tu bowiem dużo ukrywać, że wszystko jest strasznie przewidywalne, stereotypowe, a problemy sztucznie nadmuchane. Czasami aż przecierałam oczy ze zdumienia, gdy przez 14 rozdziałów bohaterowie jęczeli na swój straszny los, a potem w 15 rozdziale znajdowali rozwiązanie dosłownie w 5 minut. Jakby nagle doznali jakiegoś olśnienia. No i jeśli myślicie, że będą jakoś specjalnie rozdarci z powodu mrocznej przeszłości ich ras… to nope. The past is the past. Nie wiem po co więc w ogóle było udawać, że jest jakiś dramatyzm, skoro każdy z nich chciał kręcić z Suzuno już od prologu.
Ogólnie ukończenie wątków zajmowało jakieś 2-3 godzin, z czego miałam wrażenie, że i tak opowieści mogły być spokojnie o połowę krótsze, bo lwia część scen niczego nie wnosiła. Co jest o tyle zabawne, że przecież wzięto się za bardzo ciekawy i rozbudowany temat, jakim jest japoński folklor. Tylko co z tego, skoro świat ayakashi został nam przedstawiony zupełnie po łebkach? Równie dobrze akcja mogłaby się dziać w prestiżowym gimnazjum, bo większość konfliktów budowano na tym samym schemacie „lisy mają żal do ludzi i dlatego patrzą na nich chłodno”, a inne istoty nadnaturalne kombinują, jak wypłynąć ze społecznego szamba na szczyt i sięgnąć po władze.
Dla odmiany nie mogę powiedzieć złego słowa o seiyuu – bo ci, jak zawsze, byli bardzo profesjonalni i wszystkie głosy bardzo mi się podobały. Zwłaszcza Keisuke, za którego odpowiadał Hirakawa Daisuke, znany m.in. z roli hrabiego Saint-Germain w „Code:Realize” czy Kasumi, któremu głosu użyczył Ryouhei Kimura, czyli np. Shiraishi z „Collar x Malice”. A i ilustratorka stanęła w większości na wysokości zadania. Styl zaprezentowany w „Ayakashi Koi Gikyoku” to zdecydowanie nie moja bajka, ale nie było tak pokracznie, jak można by się spodziewać i zdarzyło się nawet kilka ładniejszych CG. Chociaż i tak uważam, że to wizualnie jedna z najsłabszych gier od OperaHouse, ale – sami wiecie – gusta są różne, a ja zawodowym ilustratorem bynajmniej nie jestem, by wydać jakąś obiektywniejszą opinię. Dostrzegłam jednak kilka znajomych teł, więc podejrzewam, że gry mobile (bo ten tytuł to także port na Switcha) ogólnie często korzystają z tych samych stocków.
Co zaś się tyczy mechaniki, to z „Ayakashi Koi Gikyoku” jest rasowa visual novel. Co jakiś czas dokonujemy 1 z 3 wyborów i jeśli uzbieramy dość serduszek, czyli nasze odpowiedzi spodobają się konkretnemu love boyowi, to zostaniemy nagrodzeni Happy Endingiem. Nie ma tutaj żadnych minigierek czy elementów dodatkowych. Ot, z poziomu menu, możemy sobie ewentualnie przejść jeszcze do galerii. Zapomnijcie jednak o sekretnych ścieżkach czy jakimkolwiek zaskakującym contencie.
I tyle narzekania już chyba wystarczy, aby przejść do podsumowania. Czy ta gra jest warta Waszych pieniędzy? Nie. A co jeśli macie ich w nadmiarze? To wciąż polecam jednak szanować swój czas. Życie jest w końcu bardzo krótkie. Ja się przemęczyłam, aby dotrwać do końca, ale coś jest nie tak, jeśli za najfajniejszy moment zetknięcia z grą, uważasz chwilę, w której ją odinstalowujesz. Ze wszystkich ścieżek tylko Yuki się dla mnie jakoś ratował. Przez całą resztę dosłownie przebrnęłam, na przemian zasypiając albo przewracając oczami. A jeśli nawet bardzo lubicie ayakashi i wprost nie możecie sobie odmówić żadnej otome z ich udziałem, to wciąż na świecie istnieje o wiele lepszych, bardziej dopracowanych gier. Na dodatek takich, których napisy faktycznie przypominają angielszczyznę.