Rozwiąż zagadkę porwania za okupem tajemniczej dziewczyny, wcielając się w narwanego detektywa, narcystycznego dziennikarza, byłego przywódcę gangu, zrozpaczonego ojca oraz hostessę uwięzioną w kostiumie kota. Poznaj niesamowicie pokręconą i zaskakującą przygodę rozgrywająca się na ulicach Shibuya!
- Tytuł: 428: Shibuya Scramble
- Tytuł oryginalny: 428 ~Fuusa Sareta Shibuya de~, 428 (〜封鎖された渋谷で〜)
- Data wydania: JP: 2008-12-04 / EN: 2018-08-07
- Developer: Chunsoft & Type-Moon
- Wydawca: Spike Chunsoft & Koch Media
- Pełen dźwięk: brak
- Napisy: angielski
- Mój czas gry: 50h +
Recenzja
Żadnej gry – powiadam Wam – żadnej gry nie usuwałam z komputera tak często, nie instalowałam ponownie, nie zwijałam się z bólu, aby ją ukończyć, ale zawsze do niej wracałam. Jeśli jesteście stałymi czytelnikami/czytelniczkami mojego bloga, to wiecie, że mam manię natręctw, która uniemożliwia mi porzucenie raz zaczętych tytułów. Niemniej tutaj chodziło o coś więcej. „428: Shibuya Scramble” to gra, która urzekła mnie swoją oryginalnością, pomysłem, postaciami… a jednocześnie tak wielokrotnie wkurzała, że utknęłam z nią w jakimś toksycznym związku. Co więcej, zobaczenie tego przeklętego true endingu, stało się w pewnym momencie sprawą honoru. Ja po prostu nie chciałam przyznać, że zostałam przytłoczona przez mechanikę tej visualki. Co to, to nie! Jak rodowity Spartanin wrócę do domu „z tarczą albo na tarczy”, ale nie ma mowy, abym się poddała. I tak po ponad roku, z absolutnie obitym pyskiem, wracam do Was wreszcie z recenzją (…o tarczy nie wspominajmy…).
„428: Shibuya Scramble” to gra, której fabuła w świecie przedstawionym trwa teoretycznie kilka godzin. Zaczynamy 28 kwietnia koło 10:00, a kończymy o 20:00, ale – ho ho! – ile się będzie w tym czasie działo! Podzieloną na bloki godzinne opowieść poznajemy z perspektywy kilku postaci. Aby ukończyć dany blok, należy doprowadzić historię każdego z bohaterów do „to be continued” i dopiero wtedy odblokuje się przed nami następna godzina. Cały problem polega na tym, że drobne, maluteńkie zmiany w historii postaci X mogą całkowicie rozwalić nam fabułę postaci Y. A potem, niczym detektyw, dumamy, jak ten trzepot skrzydeł motyla, spowodował burzą piaskową w Ohio. Niby gra daje nam podpowiedzi, ale nie będę ukrywała, że utykanie na różnych etapach zdarzało mi się nagminnie. Pewnie byłoby łatwiej, gdybym machnęła ręką i postanowiła przechodzić grę z jakąś dobrą solucją, no ale nie po to przecież gram, aby się dobrze bawić. Co nie? Tak czy inaczej, takich pułapek, w postaci bad endingów mamy w tej grze aż 85! Do tego dochodzą alternatywne ścieżki, które wyglądają całkiem spoko… aż odkrywamy, że prowadzą donikąd po jakiejś godzinie ich odblokowywania. (A czekają na nas jeszcze dodatkowe scenariusze, historie postaci pobocznych i nawet jeden epilog w wersji anime!). Samych „głównych” zakończeń też jest w zasadzie dwa: wspomniany true ending, który wymaga od nas bardzo specyficznych wyborów i neutral ending, który odblokujemy naturalnie przy pierwszym podejściu.
Jak zatem widzicie, mechanika tej gry jest zakręcona jak ruski słoik, a nie wspominałam jeszcze o oprawie graficznej. „428: Shibuya Scramble” to nie jest typowa, japońska visualka, gdzie przez 95% czasu gapimy się na gadające głowy, a na pocieszenie dostajemy jakieś CG. Tutaj każda scena ma osobne zdjęcie lub krótki filmik. A wszystko dlatego, że całość nagrano z udziałem prawdziwych aktorów. Czujemy się więc, jakbyśmy oglądali jakiś policyjny film akcji. Stąd tym większa szkoda, że głosy aktorów pojawiają się tylko we fragmentach, które stylizowano na anime. Nie zmienia to faktu, że to bardzo oryginalne podejście i chociaż początkowo mnie drażniło (nie lubię zrobionego na pałę składu tekstu), to jednak z czasem się do niego przyzwyczaiłam i doceniłam.
Nie mogłam też nie polubić postaci. Głównych wątków, tudzież point of view, mamy zasadniczo 5 – ale potem ich jeszcze przybywa/ubywa – w zależności od postępów w historii. Fabuła, przynajmniej początkowo, kręci się rzekomo wobec porwania młodej dziewczyny – Marii, za którą siostra bliźniaczka Hitomi, musi dostarczyć sprawcom okup pod posąg Hachiko przy dworcu. Szybko jednak okazuje się , że ten „drobny problem” to nic, w porównaniu z tym, co naprawdę dzieje się w Shibuya i z jakimi przeciwnościami zmierzymy się po drodze. Ale wspominałam o bohaterach, więc czas już przedstawić dramatis personae:
Pierwszym z nich jest detektyw Kano Shinya, młody, honorowy, wpatrzony w swojego mistrza i uczciwy policjant, który tego samego dnia, w którym próbuje rozwikłać sprawę porwania, musi jeszcze udać się na spotykanie z przyszłym teściem i poprosić go o zgodę na ślub. Drugi to Endo Achi, niezbyt bystry, ale ofiarny chłopaczek, który nade wszystko nienawidzi ludzi mających wylane na ekologię i który ma zatarg z okolicznymi gangami – co niejednokrotnie napsuje mu krwi. Kolejną z main hero, jest dla odmiany kobieta – Tama. Poszukując szybkiej i łatwiej pracy, dziewczyna dała się namówić na bycie hostessą, ale utknęła w kostiumie ogromnego kota… Ma więc nie lada problem, jak się z niego wydostać i nie ugotować w międzyczasie w środku. Bo pogoda nie jest jej sojuszniczką. Następnym z bohaterów jest Morikawa Minoru, agresywny, przebojowy dziennikarz freelancer, który postanawia napisać serię artykułów z wręcz niemożliwym do zrealizowania deadlinem. Wreszcie, ostatni z nich, to Osawa Kenji – naukowiec i ojciec porwanej bliźniaczki, którego cała sytuacja, po wielu latach obojętności, skłania do refleksji nad relacjami w swojej rodzinie. Ale to nie wszyscy! Celowo jednak nie wspomnę o innych bohaterach, bo są tak mocno powiązani z głównym plotem, że już samo podanie ich imion, uchodziłoby za spoilery.
A poza nietuzinkowymi protagonistami głównego planu mamy jeszcze niezwykle zabawne i barwne postacie poboczne. Tak, siłą „428: Shibuya Scramble” jest nie tylko umiejętne trzymanie odbiorcę w napięciu – co chwile ktoś gdzieś ucieka, coś wybucha, do kogoś strzelają… ale też elementy komediowe. Nie da się nie polubić nieudaczników z gangu SOS, parki ekscentrycznych ściągaczy długów, szukającego łatwego zarobku i zakochanego w zapaśniczce pana Yanagishita czy bojącej się ludzi, reporterki Chiaki. Stąd, jeśli już miałabym się czegoś przyczepić, to pewnie dość stereotypowego przedstawiania kobiet. Wiecie, z Hitomi jest taka 100% panna w opałach, która jest noszona z miejsca na miejsce jak worek ziemniaków, chociaż to jej siostra jest zagrożona i mogłaby ruszyć tyłek. Super silna Canaan nauczyła się wszystkiego od swojego męskiego mistrza, bo bez niego była tylko sierotką wojenną. Chiaki nie potrafiłaby nawet długopisu trzymać bez Morikawy itd. Reszta to już tylko idealne żony, pracownicę i zagubione owieczki. Bodaj jedna, malutka Hana, wydawała się mi dziewczynką nad wyraz rezolutną, ale nawet ona jest taka tylko dlatego, że jej ojciec okazał się nieudacznikiem i musiała go zastąpić. Trochę to boli. Zwłaszcza że w grze wcielamy się tylko w Tamę, a reszta pań stanowi tło, ale cóż zrobić? Tym razem, na szczęście, nie przeszkadzało mi na tyle, aby obrzydzić całą grę. Powiedźmy też sobie szczerze, że nie spodziewałam się niczego innego, po japońskiej narracji i tytule, który powstał w 2008 roku.
Wciąż, bawiłam się nad wyraz dobrze i tylko patos w końcówce opowieści określiłabym jako męczący. Poprzednie poczucie humoru, absolutnie szalone bad endingi i niemożliwe do przewidzenia zwroty akcji, sprawiały, że wracałam do „428: Shibuya Scramble”, nawet gdy obiecałam sobie, że teraz to już na 100% mam dość, bo tak utykałam w powiązaniach różnych scenek, że nie wiedziałam jak się z tego wyplątać. Dla przykładu: pojawienie się kogoś za szybko w jakimś miejscu albo za późno, może nawet sprawić, że nasz inny bohater umrze. Podobnie jak udzielenie złej rady jakiemuś przechodniowi. Albo zbytnie zainteresowanie jakimś tematem/przedmiotem. Odmówienie komuś pomocy. Nie przyjęcie banana na zgodę… itd. I to właśnie dlatego odgadnięcie wszystkich konsekwencji bywa niekiedy takie trudne. Ale też sprawiło, że co chwila chciałam podjąć ponownie wyzwanie, na powrót zainstalować grę i rozpracować nowy kawałek. A za szczególnie podstępne uważam ukrycie „jumpów”, czyli momentów, kiedy możemy zmienić postać np. we wpisach słownikowych, które czasami pojawiały się w dialogach (= teksty podświetlane na czerwono i niebiesko). Nie zawsze bowiem najlepszym rozwiązaniem jest po prostu wybranie innego bohatera z menu – czasami trzeba wcielić się w konkretną postać na potrzeby konkretnej sceny. A w ostatniej godzinie to już w ogóle skaczemy jak walnięci, zmieniając PoV co 5 minut… Inaczej, po prostu, utkniemy i powita nas czerwono-czarna taśma „keep out!”.
Czy w takim razie „428: Shibuya Scramble” polecam? Zdecydowanie tak! Ale uprzedzę: brace yourself. To jest tytuł na jakieś 40+ godzin, aby zobaczyć cały content. A musicie jeszcze pamiętać o powtórkach w przypadku trudności z ukończeniem danej sekcji. Trzeba więc poświęcić na tę grę trochę życia i chociaż zakończenia uważam za przyzwoite, to nie tak, by po finale spadły mi kapcie z nóg. W sensie nie zrozummy się źle, główna intryga była okej, jak na standardy gatunku, czyli połączenia kina akcji z kryminałem policyjnym, ale nic poza tym. Rozwiązania poszczególnych zagadek uważam za satysfakcjonujące, nawet jeśli – moim zdaniem – scenarzyści pogubili się potem trochę w fascynacji niektórymi ze swoich własnych postaci (= zwłaszcza antagonistami). Niemniej udało się im mnie miejscami wzruszyć, a to głównie dzięki wątkowi Osawy oraz zmotywować – wątek Morikawy. Stąd suma summarum, skoro opowieść wywołała we mnie taki wachlarz emocji, to nie mogę wydać oceny innej niż pozytywna. Kawał porządnej visual novel. Łapcie, gdy będzie okazja.