Świat Ishtera jest zamieszkiwany przez dwie rasy: ludzi oraz smoki, których pokojowa koegzystencja zależy od współpracy obu zwaśnionych stron. Jako Auralee, mająca nadzieje na zostanie rycerzem, młoda dziewczyna z wioski Berri, udamy się w podróż w towarzystwie przedstawicieli magicznej rasy – Ziemnego Smoka – Kerra oraz Wodnego Smoka – Imariego, aby pomóc im z zrealizowaniu ich misji oraz w przezwyciężeniu dzielących przyjaciół różnic.
- Tytuł: Autumn’s Journey
- Developer: Apple Cider
- Wydawca: Apple Cider & Ratalaika Games
- Pełen dźwięk: brak
- Napisy: angielskie, hiszpańskie
- Rozszerzenia i powiązane tytuły: –
- Mój czas gry: 2 h
Bohaterowie
Główna postać:
Auralee Odważna, przyjazna dziewczyna, która marzy o byciu rycerzem. Niewiele wie o świecie, ale jest otwarta na wiedzę. Dogaduje się dobrze z oboma smokami. |
Ścieżki/Love Interest:
Imari | Kerr |
Ocena ścieżek: (*♡∀♡) Ilmari ⊳ Kerr (ᗒᗣᗕ)՞
Recenzja
Na „Autumn’s Journey” trafiłam, gdy szukałam sobie jakiegoś fillera, do szybkiego ukończenia, bo nie miałam wiele czasu na granie i tylko konsolę pod ręką. Nie będę więc ukrywała, że nie miałam za wysokich oczekiwań, bo jeśli gra ma w opisie głównie podkreślenia, że nie trwa długo, to wiadomo, że twórcy nie planują sensownego rozwoju postaci, wątków czy innych cudów. Niemniej nie było tak źle, jak się początkowo obawiałam. W sensie „Autumn’s Journey” to bardzo słodka gierka, w rodzaju tych, co atakują nas pastelowymi kolorami, przyjemną muzyką i wątkiem o przyjaźni tle. Tak naprawdę dramy doświadczymy tu tyle, co kot napłakał, bo chociaż teoretycznie fabuła opowiada o spotkaniu dwóch zupełnie nierozumiejących się ras – ludzi i smoków – to każdy z bohaterów daje z siebie wszystko, aby lepiej poznać drugą stronę.
Zacznijmy jednak od MC. Auralee to młoda dziewczyna, która marzy o zostaniu rycerzem. Dlaczego? Bo wszyscy ich kochają! Ratują ludzi z opresji, cieszą się szacunkiem, przeżywają niesamowite przygody, np. zabijają smoki i ratują dziewicę. (Tak, ona to również podała jako jeden z argumentów. Na dodatek przy swoim gadzim kompanie). W każdym razie dziewczyna rozumie to tak, że będzie mogła pomagać innym i jeszcze spotka ją za to sława. A pieniądze pojawią się przy okazji, bo dla niej to bardziej jak praca najemnika. Czyli takie przyjemne z pożytecznym.
Tymczasem, pewnego dnia, Auralee znajduje w lesie nieprzytomnego, młodego mężczyznę o dziwnym wyglądzie. Nieznajomym okazuje się tsundere Kerr, który przedstawia się jako Ziemny Smok. Facet dostał od swojego mistrza zadanie, by szukać ołtarzyków wybudowanych magicznym gadom przez ludzi, a dzięki temu posiądzie wiedzę, wróci do swojej prawdziwej formy i ogólnie wypełni questa. Ta fabuła przypominała bowiem bardziej sesję RPG napisaną przez młodziuśkiego mistrza gry niż scenariusz otome. Tak czy inaczej, do Kerra i Auralee dołącza wkrótce jeszcze Ilmari, Wodny Smok, który od zawsze fascynował się ludźmi i wkurzało go, że to Ziemnemu Smoku przypadł zaszczyt ich badania, a nie jemu, mimo że ciężko pracował, aby dostać taką robotę. To dlatego uciekł, zmienił się w człowieka i odtąd razem z Auralee i Kerrem będą szukać ołtarzy. O ile jednak z pierwszego smoka był absolutny gbur i gostek kochający rozwiązania siłowe, o tyle Ilmari jest zawsze uśmiechnięty, potrafi posługiwać się magią i woli dyplomatyczne podejście. A co Auralee z tego ma? Poza przyjemnością ich towarzystwa? Ano tyle, że wierzy, iż pomagając gadom dostanie papier ukończenia Akademii Rycerzy, czy inne dziwactwo. Nie wnikajmy jak działa system feudalny w tym uniwersum…
I oto już nasi wszyscy love interest. Z każdym z nich powiązane są 3 unikalne scenki oraz zakończenie. W sumie 10 rozdziałów (po ok. 10-15 minut) takiego jakby common route z małymi wariantami w zależności od tego czy spędzamy czas z Ziemnym czy Wodnym Smokiem. Możemy również uznać, że Auralee nie straciła głowy do żadnego z panów, albo lubi ich po równo, i po prostu zdecydować się na friendship ending. Różnica w epilogach jest tak naprawdę niewielka. Jakby bowiem nie patrzeć, to chłopaki i tak muszą wrócić do mistrzów, aby wyjaśnić, co właściwie robili i czemu tyle czasu im na to zeszło, a dziewczyna ma jeszcze swoje marzenia do zrealizowania. Czułam się więc tak naprawdę, jakbym dostała tylko jedno zakończenie… I nie miała w sumie przez to na nic wpływu. Wyborów też było niewiele, bo dokładnie 7 (z czego 3 to tylko wskazanie questa, którego bohaterowie wypełniają offscreenowo – a my na pocieszenie możemy chociaż zobaczyć obrazek).
Od strony technicznej „Autumn’s Journey” jest całkiem ładne. Dość… cartoonowe, powiedziałabym, ale nie przeszkadzało mi to tu zbytnio, może dlatego, że CG z protagonistami w stylu chibi nawet mnie bawiły. Postaci są też lekko podanimowane, np. mrugają, podczas pokazywania listy płac pojawia się wpadający w ucho kawałek, interfejs był oparty na silniku Ren’Py, więc dostaliśmy wygodny dostęp do extrasów np. galerii… I jeśli już na coś można by ponarzekać to na brak głosów, bo panowie i Auralee wypowiadają tylko urywane kwestie typu „I’m sorry!”, „Ok!”, „I don’t need you help!” w kółko, abyśmy mieli wyobrażenie ich głosu, ale nic poza tym.
Fabuła, jak już wspominałam, jest prosta jak budowa cepa i przypomina zwykłą sesję RPG. Bohaterowie będą nawet w pewnym momencie szukać sobie questów do wypełnienia, w tym tak heroicznych jak, np. naprawienie zagrody dla kurczaków czy uratowanie kotka z drzewa. Ciężko było się więc w tę opowieść jakoś bardziej zaangażować, a i nie rozbawiła mnie przy tym szczególnie. Może dlatego, że za dużo było tu stereotypów (całe main trio bohaterów było absolutnie jednowymiarowe) i typowych dla klasycznego fantasy naiwności? Nie to, żebym nie lubiła tego gatunku, ale nie znalazłam po prostu w „Autumn’s Journey” niczego odkrywczego, a i problemy smoko-ludzkie nie zdołały mnie zaciekawić w najmniejszym stopniu. Wciąż, potrafię sobie wyobrazić odbiorców, którzy przy tym tytule bawią się dobrze. Głównie takich, którzy szukali czegoś lekkiego, optymistycznego i ciepłego. Jak pewnie wiecie, jeśli zaglądacie na tego bloga częściej, osobiście jestem fanem tragedii, więc bywa tak, że taka sielankowa konwencja po prostu do mnie nie przemawia, co nie znaczy, że nie urzeknie innych. Cały problem z „Autumn’s Journey” polega więc nie na tym, że jest tak bardzo „fluffy”, ale że nudzi przewidywalnością i rozwiązaniami deus ex machina, bylebyśmy tylko dostali nasz bajkowy ending…
Gdzieś w odmętach internetu znalazłam informacje, że „Autumn’s Journey” miało być zaledwie pierwszym odcinkiem z serii i faktycznie przypomina trochę prolog, bo jedynie delikatnie zarysowuje przed nami świat przedstawiony i nie prowadzi do żadnej, szczególnej konkluzji. Czy jednak sięgnęłabym po kontynuację, gdyby ta się ukazała? Eee… może jeśli już absolutnie nie miałabym niczego innego pod ręką? Ani Auralee, ani jej smoczy love boye nie wywarli na mnie na tyle pozytywnego wrażenia, by w ogóle obchodziły mnie ich dalsze losy. Może gdybym była te kilkanaście lat młodsza…
Wciąż to produkcja, która cieszy oko i nie nadwyręża portfela. Jeśli dacie się jej skusić, to z pewnością znajdziecie ją na jakiejś wyprzedaży, bo często widuję ją w promocji (a z itch.io możecie ją chyba nawet pobrać za free – jeśli Was zaciekawiła). Będziecie tylko potrzebowali na jej ukończenie około 2-3 zbędnych godzin.