Uwaga: Każda ścieżka w grze posiada wersje „Stay” i „Non-Stay”. Oznacza to, że Alice może: albo mieszkać na tym samym terytorium (Posiadłość Kapelusznika, Zamek Kier, Wesołe Miasteczko, Wieża Zegarowa), co postać, której ścieżkę chcemy poznać, albo mieszkać na obszarze innego terytorium i jedynie danego bohatera odwiedzać. W przypadku niektórych postaci pojawiają się też dodatkowe endingi i sub-eventy – ale w ramach tej serii recenzji będę o nich wspominać tylko, jeśli mają jakieś istotniejsze znaczenie.
Szczerze mówiąc, nie bardzo wiedziałam, czego spodziewać się po tym wątku. Podejrzewałam, że może to być zwykłe „friendship path”, ale też Królowa Vivaldi (skąd te muzyczne nawiązanie?) nie sprawiała na mnie wrażenia kogoś, kto nadawałby się na super psiapsiółkę. Zresztą Alice – nasza domyślna MC – w większości wypadków czuła do niej respekt na granicy z przerażeniem. Jasne, podziwiała piękną, surową władczynię, ale z drugiej strony nie potrafiła ignorować łatwości, z jaką tamta skazywała swoich poddanych na śmierć. Ostatecznie twórcy zdecydowali się na coś pomiędzy bardzo lekkim romansem, a przyjaźnią. A czemu lekkim? Bo chociaż Królowa wyraźnie okazuje naszej bohaterce względy, np. obejmuje ją, całuje, czy chce spędzać z nią 24 godz. na dobę – to już sama Alice nie jest własnych uczuć pewna i nie powiedziane, że potrafiłaby odwdzięczyć się dojrzalszej kobiecie tym samym.
Opowieść, standardowo dla wszystkich ścieżek, zaczyna się od tego, że Alice trafia do Wonderlandu zmanipulowana przez Białego Królika. Dziewczyna może niby powrócić do domu, jeśli napełni na powrót magiczny flakonik – a, aby to zrobić, musi budować relacje z mieszkańcami zwariowanej krainy. W tej edycji gry mamy przy tym do wyboru dwie ścieżki, a ja zacznę od pierwszej z nich, czyli opcji, gdy Alice zamieszkuje w zamku z Królową Kier i jej bezpośrednimi podwładnymi. I, co tu dużo mówić, ścieżka „stay” skupia się w większej mierze na backstory Królowej i podobała mi się znacznie bardziej od miałkiej, romansowej opowieści „non-stay”. Bynajmniej nie dlatego, że mam problem z wątkami homoseksualnymi, ale po prostu tutaj przynajmniej dowiedzieliśmy się o postaciach znacznie więcej, a tam tylko do siebie wzdychały bez sensownej konkluzji…
Na samym początku Alice po prostu się Królowej boi. Nie chce jej podpaść, bo wie, że władczyni cierpi na ciągłe napady gniewu lub znudzenia, a potem szuka sobie wyjątkowo brutalnych rozrywek. Najmniejsze potknięcie sprawia, że może wysłać kogoś na śmierć. Najczęściej przez swoją ulubioną dekapitację. Ale MC szybko znajduje sposób, aby chociaż w minimalnym stopniu jej nastroje kontrolować – ot, po prostu grozi, że jeśli Vivaldi kogoś zabije, to już więcej się do niej nie odezwie. Co skutkuje, bo wśród całego zamkowego otoczenia, Królowa czuje spokój jedynie, mając Alice u boku. (Resztą w zasadzie gardziła…).
Z czasem dowiadujemy się, że Vivaldi to postać znacznie bardziej „tragiczna”. Tak naprawdę nigdy nie chciała być władczynią, ale rola została jej w jakimś stopniu „narzucona”. Poprzednia Królowa albo umarła, albo znalazła sposób na ucieczkę. Tym samym Vivaldi, która wcześniej była tylko pozbawionym twarzy człowiekiem z tłumu, zajęła jej miejsce i otrzymała zadanie w toczącej się „grze”. Bez „gry” i „funkcji” mieszkańcy Krainy Czarów nie wiedzą jak żyć. Jest więc dla nich wszystkim. Celem samym w sobie i więzieniem. Vivaldi porównuje ten swój dziwny stan, sprzed przyjęcia roli, do nieistnienia. Alice tylko wydaje się, że mieszkańcy Krainy Czarów egzystują. „Tak to wygląda dla obcych” – dopowiada Królowa, kiedy naprawdę czas upływa im mechanicznie. Dlatego nie tęskni za swoim żyjącym bratem czy rodzicami. Ale jest ciągle nieszczęśliwa. Bez Alice Vivaldi jest w stanie odczuwać tylko jedną emocje – gniew (co prawdopodobnie narzuca jej rola), a bez funkcji – byłaby niczym.
W ścieżce tej dowiadujemy się też więcej na temat relacji bohaterki z Królem. Vivaldi przybyła do zamku jako dziecko. Król był pierwszą osobą, która powitała dziewczynkę, a identyczni żołnierze i pokojówki, pozbawieni twarzy, ją przerażali. Stąd tylko mężczyzna z nią w ogóle rozmawiał, a – według Królowej – jego uprzejmość jest dla Krainy Czarów tak nietypowa, że wyraźnie nie pasuje on do tego okrutnego świata. Vivaldi wyznaje również, że pierwsza egzekucja, jakiej chciała dokonać, miała być właśnie na jego kochance – pokojówce. Nie potrafiła bowiem zdzierżyć, że wybrał jakiegoś beztwarzowca – jakby to była zdrada, chociaż nie są nawet małżeństwem – ale Król ubłagał ją o litość. Kochanka została odesłana, straciła swą rolę, a sytuacja zaczęła się powtarzać, bo Król polubił prowokowanie Vivaldi, aby zobaczyć jej morderczą, brutalną stronę. Przez co Alice – całkiem słusznie – uważa ich za szalonych.
W pozytywnym zakończeniu MC zdecyduje się zostać w Krainie Czarów, a kiedy zazdrosny Peter zwraca uwagę, że ich romans – ze względu na płeć – nie ma sensu, to proponują, aby do nich dołączył. Królik łyka haczyk, tylko po to, by zostać wyśmianym. Kobiety puentują więc całą sytuację stwierdzeniem, że mężczyźni są tacy prości… Naprawdę uwierzył, że zaprosiłyby go na trójkąta…
W smutnym zakończeniu: Alice decyduje się wrócić do własnego świata i przychodzi się pożegnać. Królowa wyjmuje jednak wtedy spluwę. I chociaż podejrzewała, że dziewczyna może zatęsknić za domem, to nie spodziewała się, że Alice w swojej naiwności jeszcze pojawi się w zamku. MC dochodzi wtedy do wniosku, że Vivaldi nigdy nie pozna uczucia straty i nie nauczy się cenić życia, jeśli zawsze w egzekucjach będzie się wysługiwać innymi. To dlatego pozwala się zabić, aby dać przyjaciółce te trudną lekcję.
W ścieżce „non-stay” znowu powielane są te same motywy: Królowa jest znudzona i wykorzystuje pojawianie się Alice jako pretekst, aby unikać pracy. Ukrywa się więc przez Peterem czy żołnierzami w ogrodzie, byle tylko nie musieć ślęczyć nad dokumentami. Potem zaś, gdy przyjaźń między paniami się zacieśnia, umawiają się razem na łódki, na kąpiele, na wspólne gotowanie i ogólnie powiedziałabym, że ich relacje bardziej przypominają tutaj randkowanie niż w wersji „stay”.
Po raz kolejny pojawia się również motyw sekretnego ogrodu, do którego dostęp mają tylko Vivaldi, Alice (po otrzymaniu od władczyni klucza) oraz Blood. Jak się bowiem okazuje, tajemniczym rodzeństwem Królowej jest właśnie Kapelusznik. Na ziemi neutralnej, czyli w ogrodzie, nie muszą prowadzić ze sobą wojny, która obowiązuje ich wszędzie indziej, ze względu na narzucone im w grze role. Dodatkowo, jeśli Alice zamieszkuje w naszej wersji posiadłość mafii, to Blood będzie o dziewczynę zazdrosny. (W jednym endingu postanawiają się z rodzeństwem nią dzielić – w innym nie są tak wspaniałomyślni).
Notabene tutaj także jesteśmy świadkami zmiennej natury Królowej, gdy chce zabić służkę tylko za to, że ta jej zdaniem nieodpowiednio zwróciła się do MC. Aby powstrzymać władczynie, Alice nie musi jednak posuwać się do tak drastycznych środków, jak w ścieżce „stay”, a jedynie obejmuje w pasie przyjaciółkę i trzyma ją tak długo, aż ta odwołuje rozkaz egzekucji. (Btw. zabawne jak szybko Ace chciał się zabrać za zaszlachtowanie bogu ducha winnemu randoma… Poważnie, na miejscu MC, miałabym ogromne wątpliwości, czy chce z tą bandą szaleńców wiązać przyszłość).
W każdym razie ścieżka kończy się tym, że Alice poważnie rozważa przeprowadzenie się do zamku, ale potrzebuje jeszcze czasu na uporządkowanie swoich emocji i myśli. Zwłaszcza że Vivaldi jest podekscytowana perspektywą dzielenia już na zawsze z nią pokoju i zamawia nawet dla niej specjalne, różowe kwiaty.
A podsumowując, nie powiem, by ta ścieżka bardzo mi się podobała, ale przynajmniej miała solidne podstawy do zarysowania nam świata przedstawionego. Do tej pory scenarzyści karmili nas tylko strzępkami informacji, tymczasem w historii Vivaldi pojawiło się całkiem sporo konkretów. Pewną ciekawostką dla fanów będzie zarazem fakt, że postać Królowej nie pojawia się w kontynuacjach jako odrębna opcja romansowa (choć nie tylko ona została usunięta). Być może twórcy uznali, że lepiej w jej miejsce dać więcej bishów, bo jednak celują w fanów otome? Trudno powiedzieć. Niemniej to dopiero początek mojej przygody z „zamkową” frakcją i zobaczymy, czy okaże się ona ciekawsza, czy nudniejsza od grupki Kapelusznika lub mieszkańców Lunaparku… Ta wersja Vivaldi raczej nie zapadnie mi w pamięci, bo widziałam identyczne w tysiącach interpretacji powieści Lewisa Carrolla. No… może poza tym wyraźnym crushem na Alice.