Cinders is a witty young woman living with an overbearing stepmother and her two daughters, as if she was reenacting a certain well-known fairy tale. But unlike its protagonist, Cinders is not afraid of taking fate into her own hands. Even if it means breaking the rules… The game takes a look at four women and what made them who they are. It’s a story about freedom, dreams, sisterhood, and finding your own Happily Ever After that may not exactly agree with the stale morals of classic fairytales. With multiple endings, 120 decision points, and over 300 choices, Cinders gives you total control over the main character’s personality and how her story unfolds. (Opis wydawcy)
- Tytuł: Cinders
- Developer: MoaCube
- Wydawca: MoaCube
- Pełen dźwięk: –
- Napisy: angielski
- Rozszerzenia i powiązane tytuły: –
- Mój czas gry: 8 h
Recenzja
Dawno, dawno temu, za górami za lasami, żyła sobie piękna dziewczyna, jej dwie przyrodnie siostry i okrutna macocha. Kopciuszek, bo tak się nazywała z powodu ubrudzenia od sadzy, była ciężko pracującą i życzliwą istotą, która nie skrzywdziłaby muchy, ale jej nowa rodzina, to już zupełnie inne ziółka… STOP! Wszyscy wiemy, jak to leci dalej. A co jeśli główna bohaterka, w tym wypadku Cinders, wcale nie była taka miła, pomocna i naiwna, jak ją pamiętamy z baśni? (Chociaż właściwie to z animacji Disneya, bo w literackich pierwowzorach potrafiła się całkiem dotkliwie zemścić za złe traktowanie…). Co jeśli wcale nie śpiewała do myszy i ptaszków, wieszając pranie, ale zamiast tego szlajała się po mieście, gdy nikt nie patrzył, i próbowała uwieść styranego przez życie kapitana książęcej gwardii albo wpływowego kupca, który mógł jej pomóc w ucieczce? Czy to nie brzmi dla Was chociaż trochę bardziej interesująco? No to zapraszam do recenzji „Cinders”! – czyli takiej naturalistycznej, baśniowej historii, ale opowiedzianej jeszcze raz, od nowa, z założeniem, że bohaterowie faktycznie mają jakąś krew w swoich papierowych, fikcyjnych ciałach.
Nie będę się jednak szeroko rozwodzić na temat fabuły. Gwarantuję, że wszyscy ją doskonale znacie i nie odbiega zbytnio od tego, do czego przyzwyczaiła nas literatura. Dlatego tak po krótce: Cinders jest tutaj tylko służącą dla swojej przyszywanej rodziny, bo zmarły ojciec wkopał ją w tak cudowny układ. Jej macocha — lady Carmosa, to zapracowana, surowa kobieta, która chce po prostu dla dzieci jak najlepiej. Z kolei Gloria i Sophia są przez swoją rodzicielkę tak zastraszone, że nie znęcają się nad Cinders ze zwykłego okrucieństwa, ale po prostu, aby nie podpaść Carmosie. W tej wersji dostajemy również nieco innego księcia, bo facet ma się za reformatora. Chce zmian, które powoli zrównają wszystkie stany, ale nie może tego dokonać bez wcześniejszej koronacji… a na drodze ku temu stoi ślub. Poprzedni władca postawił warunek, że jego synuś musi najpierw zabezpieczyć ciągłość rodu, nim weźmie się za zabawę w monarchę. I tu z pomocą książątku Basilemu przychodzi jeden z nowych bohaterów – kapitan Perrault. Bo jak chcesz mądrą, a nie ładną żonę – podpowiada – którą ocenisz po rozmowie, a nie po jej koneksjach czy aparycji, to zorganizuj bal maskowy. Jak się zatem domyślamy, finał naszej historii będzie dokładnie taki sam co w baśni/animacji. Bal u księcia, Cinders w powalającej kreacji, jej skompromitowana macocha itd.
No to co się zmieniło? Przede wszystkim sami decydujemy o losie Cinders, a także o jej charakterze. W tej wersji może być albo bardzo antagonistycznie nastawiona do swojego rodzeństwa, albo wręcz przeciwnie – dostrzegać, że lady Carmosa skrzywdziła obie dziewczyny i otoczyć je zamiast tego opieką. Może także od początku celować w romans z księciem (z sobie tylko znanych pobudek, niekoniecznie z miłości) albo zainteresować się swoim przyjacielem z dzieciństwa i kupcem w jednym Tobiasem lub opisanym powyżej Perraultem. Wreszcie, może szukać pomocy u faktycznej, magicznej matki chrzestnej na cmentarzu albo zawierzyć tajemniczej, parającej się prawdopodobnie jakimś voodoo ciemnoskórej wiedźmie — Madame Ghede, przed którą drżą prości mieszkańcy.
W sumie gra oferuje nam jakby cztery główne zakończenia, w których obrębie pojawiają się liczne warianty np. jeśli zdecydujemy się na ucieczkę, to kto będzie nam towarzyszył itp. Nie powiedziane również, że swoim nieostrożnym postępowaniem nie sprowadzimy na siebie aż nadto pechowego bad endingu. A, aby zobrazować Wam, jak pokręcone bywają niektóre wybory, to przedstawię szybciutko pierwsze z zakończeń, które udało mi się odblokować. W tej wersji Cinders naturalnie została żoną księcia, ale miała na niego absolutnie wylane. Szybko odsunęła się od małżonka i zyskała sobie sławę okrutnej i przebiegłej królowej. Aby zabezpieczyć swoją władzę, sprowadziła na dwór wspomnianą wiedźmę, która służyła jej pomocą jako specjalna doradczyni, a czas umilał naszej bohaterce nie kto inny, jak poczciwy Perrault, zostając królewskim kochankiem. Ładnie prawda? Od razu ciekawiej!
A to naprawdę tylko jeden z licznych, rozbudowanych epilogów, bo aby zobaczyć je wszystkie musielibyście przejść grę tak ok. 8 razy, korzystając solidnie z wczytywania zapisów. Na szczęście, gdy już je odblokujecie, to możecie sobie potem wszystko bezproblemowo przejrzeć, w każdym wariancie, z poziomu specjalnego panelu w extrasach. Jest więc to bardzo pomocny dodatek.
Od strony technicznej „Cinders” prezentuje się bardzo dobrze. Mechanicznie dostajemy tutaj typowe drzewko dialogowe, osadzone w bardzo ładnym artworku z pomysłem. Podobało mi się zwłaszcza jak podanimowano zapalające się literki. Przywodziło to na myśl nieco „pismo wróżek”. Czyli taka prosta rzecz, a cieszy. Również muzyka pasowała bardzo do klimatu. Była przyjemna, odpowiednio bajkowa i dobrana do sytuacji. Nieco gorzej, na tle reszty, prezentują się dla odmiany projekty postaci. Jak moja siostra zabawnie je podsumowała, wyglądają nieco, jakby zostały przeniesione z aplikacji w stylu gier pokerowych. Panie mają bardzo silne, wieczorowe makijaże, odsłonięte i obfite piersi, pozy gdzie ukrywają dłonie, np. często stoją „asekuracyjnie”, z gniewnie skrzyżowanymi rękoma, lub chowając je gdzieś za biodrami, itd. Yhh…. Dzięki sys… W czym nie uważam ich za słabe. Po prostu specyficzne. Jednym taki styl może się podobać, innym nie. Ja jednak jestem zwolennikiem albo bardziej naturalistycznych lub cartoonowych designów, niekoniecznie japońskich, bo żaden ze mnie znawca mangi czy anime. Tzn. nie zrozummy się źle, to nie jest brzydka gra! Mam po prostu wrażenie, że to jeden z tych przykładów, gdzie interfejs został o wiele przyjemniej zaprojektowany od faktycznej zawartości, np. wszystko z zakresu UX jest tutaj bardzo intuicyjne, pasujące do stylu, wzbogacone o samouczek (szczerze, która gra VN uczy nas, jak używać opcji skip? To się chwali twórcom!) i tylko niektóre z jej aspektów mogłyby być bardziej doszlifowane.
Ogólnie też bawiłam się dobrze w trakcie pierwszych sześciu podejść, a potem sobie już odpuściłam. Ale… jak to? Przecież zawsze zapewniam, że kończę grę w 100%! Ano dlatego, że – będąc zupełnie szczerym – przestały mnie już interesować warianty, a zobaczyłam praktycznie wszystko, co chciałam. Jednak nawet ja nie spędzę kolejnych kilku godzin nad grą, tylko po to, by mój epilog różnił się od poprzedniego jednym zdaniem. Mania natręctw manią natręctw, ale trochę szkoda życia. Największą wadą „Cinders” jest bowiem to, że to w zasadzie wciąż doskonale znana nam historia. Jasne, postaci zostały bardziej wyraziście przedstawione i upgradowane o osobowości, np. potrafimy zrozumieć motywacje oraz oschłość macochy, po tym, jak potraktowało ją życie, ale poza tym, to nie pojawi się tu nic nadzwyczajnego. Wiemy, że Cinders pójdzie na bal, wiemy, że pozna księcia, wiemy, że zrobi dobre wrażenie itd… Trochę więc bawimy się w takich odbiorców-bogów, którzy znają przyszłość i czekają na nieuniknione. Jedynie ekstremalnie skrajne wybory, mogą w tym wypadku zapewnić nam jakąś rozrywkę i zaskoczenie. A nawet wtedy, przez znaczną część gry, opowieść będzie toczyć się dokładnie tym samym, doskonale nam znanym torem.
Ludzie, którzy lubią baśni i potrafią czytać je na okrągło albo po prostu takie „naturalistyczne” interpretacje, mogą mieć z „Cinders” znacznie więcej frajdy. Ja, przyznam szczerze, z zasady zawsze podejrzliwie patrzę na recykling cudzego scenariusza. Wiecie, jakby nie było, to jest to takie trochę pójście na łatwiznę – odkurzyć coś znanego – niż tworzyć własne uniwersum czy bohaterów. Wciąż oceniam jednak „Cinders” jako bardzo przyzwoitą visual novel, która przy kilku pierwszych próbach z pewnością dostarczy Wam sporo zabawy. Nikt mnie nie okłamywał. Wiedziałam, co dostanę. Nową wersję „Kopciuszka”, więc nie ma, co teraz stękać, że znam fabułę. Chociaż tutaj faktycznie wybory mają znaczenie – a nie są tylko iluzoryczne – i możemy trochę pokombinować, np. jak zrobić z Cinders silną, przebiegłą kobietę, a nie tylko smętną księżniczkę w opałach. A kto wie? Może odzyskacie dom, wykopiecie matkę i jej córuchny na bruk, a Basile będzie do Was bezsilnie usychał z tęsknoty i z miłości, która nigdy nie zostanie zrealizowana? W tej opowieści wszystko może się zdarzyć, bo los bohaterów jest absolutnie w Waszych rękach! A to przecież w visual novel najważniejsze. No to, czego chcieć więcej?
Miałam ci zaproponować ten tytuł do recenzji, ale mnie ubiegłaś (albo ktoś inny ci to polecił).
Ogólnie to musze się przyznać do czegoś wstydliwego… otóż ja bardzo lubię takie „remake’i” klasycznych historii, ich nowsze wersje. Zawsze mnie ciekawi, jak twórcy podejdą do tematu. Czasem to faktycznie są kopie znanych historii (co ich nie przekreśla, ale takowe mogą być nieco nudne), albo coś niby takiego samego, ale jednak innego. Może mnie to również nakłonić do sprawdzenia materiału źródłowego, by zobaczyć co zostało zmienione, co przekręcone według pomysłu twórców, a co wycięte. Dlatego też polubiłam osobiście Anniversary no Kuni no Alice (które jestem ciekawa jak ocenisz i się trochę boję XD), ale to nie tym.
Co do samej gry to mam już pobrane demo, ale dopiero zaczęłam grać. Twoja recenzja mnie przekonała, że być może nie jest to taki zły zakup i warto wydać te 5-9 dyszek. Słyszałam mnóstwo dobrych opinii o tej grze, więc pewnie musi być dobra.
Ależ nie ma w tym nic wstydliwego! Ja zasadniczo też bardzo lubię baśnie albo takie ich „mroczniejsze” interpretacje. Np. wbrew powszechnej opinii miałam całkiem pozytywny odbiór filmowej wersji, disneyowskiej „Pięknej i Bestii”, bo przy okazji połatali kilka fabularnych nielogiczności, co mnie miło zaskoczyło. „Cinders” jest teraz na Steamie 40% taniej, więc jak jesteś jeszcze nieprzekonana, to idealna okazja, by skorzystać z promocji i nie żałować, że wydało się za dużo. (To jeden z powodów dlaczego ja zwykle robie giga zakupy na wyprzedażach, a potem przechodzę to wszystko przez cały rok aż do następnej wyprzedaży… mniej plucia sobie w brodę, jak coś rozczaruje).
(Anniversary no Kuni no Alice już czeka grzecznie na moim dysku, aż się wreszcie za nie zabiorę. Także… SOON! ) ☆ ~(’▽^人)
No cóż… czekam cierpliwie na recenzje mojego ukochanego Anniversary no Kuni no Alice. 😀
(I mam teraz takie wielkie „UFFF”, bo jednak nie jestem taka osamotniona w kwestii nowych wersji klasycznych baśni.)