Legenda opowiada o drzwiach głęboko pod ściekami Tokio. Ci, którzy przejdą przez drzwi, przepadną. Partner detektyw Ito zaginął. Zbadaj Tokio i odkryj ciemność kryjącą się pod ulicami, biorąc udział w przygodzie, przez którą Ito zacznie kwestionować swój zdrowy rozsądek. (źródło: opis wydawcy)
- Tytuł: Tokyo Dark
- Developer: Cherrymochi
- Wydawca: Square Enix
- Pełen dźwięk: brak (tylko pojedyńcze słówka czytane po japońsku)
- Napisy: japoński, angielski, niemiecki
- Rozszerzenia i powiązane tytuły: –
- Mój czas gry: n/a
Recenzja
To naprawdę miała być pozytywna recenzja, ale niestety zmieni się w narzekanie. Dlaczego? Bo kupiłam tę grę, bawiłam się przy niej dobrze i mniej więcej po przejściu 80% bugi uniemożliwiły mi jej ukończenie. Pędzę więc do pomocy technicznej. Okazuje się, że twórcy wiedzą doskonale o problemie od lat i… mają na niego wylane. (Ah, kocham gry z Kickstartera! Zawsze to samo! Nie pomogło nawet, że to Square Enix objęło patronatem małego developera. Zarobili, ile chcieli, wydali niedorobione coś i czmychnęli). Zwracam się zatem do Steama o zwrot pieniędzy – nic z tego, za dużo czasu upłynęło od zakupu. (Chociaż do nich pretensji akurat nie mam, bo są zawsze w porządku z reklamacjami). No to cóż mi innego zostało? Zobaczyłam zakończenia na YouTubie. No wyrąbiście… Jest bowiem kilku szczęśliwców, którym błędy nie przeszkodziły w zabawie. Ale, sami rozumiecie, to nie to samo. No i nikt mi zmarnowanych ani pieniędzy, ani wcześniejszych godzin nie zwróci. Wielkie dzięki studio Cherrymochi!
A skoro już wylałam z siebie wiadro goryczy, to jeszcze opowiem Wam cokolwiek o samym tytule. W końcu miała być recenzja, a nie rant, chociaż oba zaczynają się na „r”. W „Tokyo Dark” wcielamy się w młodą policjantkę Itō Ayami, która próbuje odnaleźć oraz zrozumieć przyczyny zaginięcia swojego partnera – Kazuki Tanaka, po tym jak kilka miesięcy wcześniej mieli nieudaną misję odbicia zakładnika. Itō puściły nerwy, potrzebowała przerwy, a Kazuki prowadził w tym czasie już nową sprawę… która nieoczekiwanie zazębiła się z ich wcześniejszą przygodą. Dlaczego Reina – dziewczyna, która powinna już dawno nie żyć, pojawiła się w Japonii ponownie? I co ją łączy z dziwaczną maską i rodziną z Kamakury? Cóż, to właśnie pytania, na które odpowie nasza dzielna policjantka: podróżując po dzielnicach stolicy, po prowincji, zwiedzając podmiejskie kanały czy podejrzane kluby nocne…
Narracja skacze przy tym po różnych liniach czasowych, a co jakiś czas nasza bohaterka ma halucynacje, nie jesteśmy więc pewni, czy to, co widzi nie dzieje się tylko w jej głowie. W końcu doznała sporego stresu. Lekarz polecił jej brać tabletki, no, ale… sami wiecie. Może czasami pominąć dawkę lub dwie. I właśnie dlatego twórcom „Tokyo Dark” udało się zbudować naprawdę ciekawy, ciężki klimat. To nie jest tak wesoła, piękna i sielankowa Japonia, jaką znamy z większości anime, które pokazują życie na wsi. Tutaj jest posępnie, brudno, ludzie są dla siebie nieżyczliwi, przestępcy czyhają na każdym kroku na młode dziewczęta, a i jeszcze w całość problemów wmieszały się jakoś religijne kulty i artefakty sprzed lat.
Od strony mechanicznej „Tokyo Dark” przypomina zatem typową przygodówkę. W sensie badamy nasze otoczenie, klikając na różne przedmioty i rozmawiając z napotkanymi NPCami, ale od visual novel zaczerpnęła mnogość rozgałęzień w dialogach oraz różne sposoby rozwiązania tego samego problemu. W typowym „point&click” należy przecież odgadnąć, że z gumowej kaczuszki, skórki po jabłku i śrubki z zegarka zbudujemy samochód. Tutaj tylko od nas zależy, czy Itō będzie rozwalała zamek, strzelając do niego, czy poczeka, aż zajmą się tym specjaliści. Czy będzie stosowała metodę otwartej dłoni, czy zaciśniętej pięści, grożąc i oskarżając wszystkich wokół. A nasze wybory reprezentują przy okazji statystyki postaci, takie jak profesjonalizm, poczytalność, neurotyczność oraz postęp w śledztwie ( = system S.P.I.N). I tym sposobem wykonywanie ciągle, tych samych bezowocnych akcji, np. zagadywanie osoby, która nie ma ochoty z nami rozmawiać, doprowadzi – co całkiem logiczne – do wzrostu neurotyczności, a napicie się podczas pracy w pobliskim barze może i obniży nasz profesjonalizm, ale da nam też dostęp do cennych informacji itd.
Te wybory przekładają się później na liczne zakończenia, których w tej grze jest aż 11… i to takich absolutnie negatywnych, komediowych (= ukryte zakończenie z kotami) oraz słodko-gorzkich. (Zapomnijcie o 100% happy endingach. To nie ten typ powieści). Kiedy bowiem gramy po raz pierwszy jesteśmy zablokowani na jednej ścieżce i gra uniemożliwia nam zmianę decyzji, dokonując samodzielnie autozapisów. Więc, tak, moi drodzy, pierwsze przejście to zawsze czysty żywioł. Dopiero przy ponownej próbie możemy przewijać widziane już dialogi, a nawet zapisywać w wybranym przez nas punkcie, aby nie oglądać wciąż tego samego. Jak jednak wspominałam „Tokyo Dark” to w zasadzie połączenie historii kryminalnej z horrorem. Wielokrotnie będziemy się tu spotykać z różnymi rodzajami straszenia gracza: a to muzyka zmieni się nagle w jakieś trzaski, a to coś nam wyskoczy na ekranie… itd. Na dokonanie niektórych wyborów mamy zaś czasami odliczone kilka sekund, więc zapomnijcie o komforcie zastanawiania się nad każdą decyzją, bo niektóre należy podjąć spontanicznie.
Od strony technicznej: „Tokyo Dark” jest dość ładne. W sensie, projekty postaci nie podbiły mojego serca, bo jednak uderzała ich prostota, ale muzyka budziła nastrój, bohaterom od czasu do czasu zdarzało się odzywać (a właściwie wypowiadać pojedyncze słówka), lecz największą zaletą były animowane przerywniki. Tych jest zresztą całkiem sporo i są na bardzo zadawalającym poziomie. Jeśli więc już mogę na coś ponarzekać, to moim kolejnym zarzutem – poza bugami – byłby ogromny recykling lokacji. Ciągle odwiedzamy te same miejsca. Zagadujemy w kółko tych samych bohaterów. Cóż… nic dziwnego, że można od tego zwariować! A chociaż rozumiem, że bez tego twórcy nie mogliby wydłużyć gry, to jednak przepytywanie po raz setny tej samej kobiety w barze było bardzo nurzące… Podobnie jak zmuszanie Itō do biegu, bo – jak w jakiejś retro grze – nasza postać domyślnie chodzi, póki nie damy jej kopniaka na przyśpieszenie.
No i co teraz? Czy historia policjantki, która w celu odzyskania partnera była gotowa pokonać granicę życia i śmierci, zbadać tajemnicę przeklętej maski, zmierzyć się z psychopatką, a nawet przy okazji postradać zmysły, była warta tego, by w ogóle o niej wspominać? O dziwo, tak. Bo przez te 80% gameplaya bawiłam się zasadniczo dobrze. Mamy sporą dowolność w kształtowaniu osobowości Itō, a główna intryga – pomimo całego tego mistycyzmu i działania nadprzyrodzonych sił – miała nawet fabularnie ręce i nogi. W sensie: to wszystko zostało nam w finale jakoś logicznie wytłumaczone, chociaż przeważnie byliśmy świadkami rzeczy stricte paranormalnych. (No, wyliczając dwóch wszechwiedzących bohaterów, którzy robili przy okazji za chodzące ekspozycje, ale, hej, nikt nie jest idealny!). Stąd gdyby tylko nie ta nieszczęsna wpadka z błędami, na 100% nie wahałabym się powiedzieć, że to ciekawy kryminał, przypominający klimatem takie produkcje jak „Miasteczko Twin Peaks” czy „Z Archiwum X”, tyle że w japońskim wydaniu. A tak? Czy mogę polecać komuś grę z pełną świadomością, że przy odrobinie pecha również jej nie ukończy? Nope, to nie byłoby fair!
Dlatego w moim odczuciu „Tokyo Dark” to przede wszystkim zmarnowany potencjał. Produkcja dobra, ale niedorobiona na wielu płaszczyznach. Poczynając od zniechęcającej powtarzalności, po toporny interfejs, na najzwyczajniejszych bugach technicznych kończąc… Niby nie tak dawno, na Switchu i PS4, pojawiła się nowa edycja tej gry. Połatana, bogatsza w content i jeszcze dłuższa, ale jako gracz PC-towy, który zaufał developerowi, czuję się już zbyt oszukana, aby po nią ponownie sięgnąć. Czyli co? Były środki na portowanie, ale na naprawienie wcześniejszego produktu już nie? Strasznie nieeleganckie zagranie.