My Vow to My Liege is a visual novel dating game. Players get to play as a girl disguised as the King of Ng, a man. The 4 dateable characters are: the guide, the enemy, the minister and the guard. Will they choose the man over the country? Love over hate? Who will they finally end up with? (źródło: Steam)
- Tytuł: Yu Jun Meng – My Vow to My Liege (与君盟 My Vow to My Liege)
- Developer: Yetu AVG
- Wydawca: CubeGame
- Pełen dźwięk: chiński
- Napisy: angielski, chiński
- Rozszerzenia i powiązane tytuły: –
- Mój czas gry: 22 h
Bohaterowie
Główna postać:
FuChai Oficjalnie Król Ng. W rzeczywistości to młoda kobieta udająca mężczyznę na rozkaz swojego ojca. |
Ścieżki / dostępni love interest:
ChenFeng królewski ochroniarz <<RECENZJA>> | |
GouJian zniewolony król Yue <<RECENZJA>> | |
Shi YiGuang lider klanu Shi <<RECENZJA>> | |
Wu ZiXu Prime Minister <<RECENZJA>> |
Ocena ścieżek: (*♡∀♡) GouJian ⊳ Wu ZiXu ⊳ Shi YiGuang ⊳ ChenFeng (ᗒᗣᗕ)՞
Recenzja
Przeważnie na moim blogu pojawiają się gry japońskie, ale że jestem fanem historii, to „My Vow to My Liege” od razu przyciągnęło moje spojrzenie sposobem wykonania. Gra jest po prostu przepiękna! A chociaż samych CG nie było wiele, to ich poziom jakości dorównywał największym, znanym mi tytułom od ogromnych wydawców. (O ile ich nie przewyższał!).
Ale zaraz, zaraz! Zaczęłam od oceny strony wizualnej, a jeszcze nawet nie powiedziałam, z czym to się właściwie je? „My Vow to My Liege” to gra otome, której akcja dzieje się w starożytnych, magicznych, bliżej nieokreślonych chińskich królestwach (Spring and Autumn period, 771 – 476BC) zdominowanych przez wyznawców Złotego Smoka. Okrutna bestia oszukała ludzi, twierdząc, że jest istotą boską i muszą oddawać jej część. Początkowo zresztą sprawiała wrażenie opiekuna i sojusznika, nim na jaw wyszła jej zdradziecka natura. Złoty Smok wmanewrował ludzi w przysięgę, która uczyniła z mieszkańców królestwa zwykłych niewolników, a nadnaturalny potwór dodatkowo zaczął się żywić ich duszami…
Brzmi groźnie? Nic dziwnego, bo to właśnie z takim, kolosalnie wielkim niebezpieczeństwem przyjdzie się mierzyć naszej MC. A właściwie to królowi FuChaiowi, bowiem nasza bohaterka udaje swojego tragicznie zmarłego brata, aby pozostać przy tronie. Gra korzysta więc z popularnego motywu ukrywania swojej płci, ale bez obaw! Wiem, że część odbiorców czuje się czasami z takimi rozwiązywaniami fabularnymi niezręcznie. Zwłaszcza w kontekście potencjalnego romansu, ale tutaj najbliższe otoczenie jest doskonale świadome sytuacji MC. Chociaż mnie tam osobiście nigdy jakoś to specjalnie nie przeszkadzało, gdy LI podrywał MC, nie znając jej prawdziwej płci… kwestia gustu i tego jak podchodzimy ogólnie do fizyczności. Niemniej gdyby ktoś się obawiał, że może go to zakłopotać, to zapewniam, że w „My Vow to My Liege” żadnych niezręczności nie będzie, a i romanse napisane są bardzo dojrzale i z sensem.
Głównie dlatego, że love interest to nie są jakieś tam nieopierzone chłopaczki, ale osoby mocno doświadczone przez trudne realia i los. Pierwszym z potencjalnych „ukochanych” naszej MC, jest jej najbliższy ochroniarz ChenFeng, którego nasza bohaterka dostała za dzieciaka, aby zastąpił jej… psa. Cóż, ostrzegałam, że w „My Vow to My Liege” życie się z nikim nie pieściło. Drugim kandydatem do ręki bohaterki jest jej kolejny przyjaciel z dzieciństwa, uważany za zmarłego, niezwykle utalentowany i arogancki mag Shi YiGuang, który kochał się w niej od najmłodszych lat… ale bez wzajemności. Trzeci w kolejności to morderca jej ojca, zniewolony i pokonany ex-król Yue o imieniu GouJian, który z jednej strony trwa w poczuciu zemsty za krzywdy, ale z drugiej jest wdzięczny MC za okazanie łaski. Nawet jeśli obecnie wiedzie żywot nie lepszy od robaka. Aż wreszcie – ostatni z całej paczki – to jej Prime Minister i nauczyciel w jednym dużo starszy i nieufny wobec wszystkich wojownik Wu ZiXu, który w wyniku wszelakich trosk przedwcześnie posiwiał. No i nie wyobraża sobie, że ze swoją dużo niższą pozycją i wiekiem, mógłby w ogóle zwrócić uwagę doskonałego władcy, którego ubóstwia.
Jak zatem widać nie jest to typowa dla gier otome zbieranina, a jeszcze lepiej prezentuje się sama MC, której pierwsze imię brzmiało AhYu, zanim zaczęła udawać księcia FuiChaia. Nasza bohaterka jest odważna, sprawna w dyplomacji, wojownicza, poświęcona ojczyźnie i zdeterminowana, aby uwolnić ludzi spod tyranii Złotego Smoka. Aby to osiągnąć, nie waha się poświęcić tych, których kocha, własnego zdrowia, ani tytułu. Bywa przez to czasami okrutna, ale jest w swojej postawie cholernie realistyczna i niepozbawiona kobiecych atrybutów. Chociaż udaje mężczyznę, to doskonale odnajduje się w różnych rolach, bo wie, jak wiele zależy od utrzymania tej czasami tak trudnej dla wszystkich maskarady… No i często zaskakuje wrogów swoją inteligencją. Nie jest więc to taki typowy, pozbawiony inicjatywy worek ziemniaków, za którą LI podejmują wszystkie decyzje. Tutaj to AhYu była od wydawania rozkazów, a oni od pytania, jak wysoko skakać.
Może dlatego, pod wieloma względami, „My Vow to My Liege” przypominało mi inny, również historyczno-fantastyczny tytuł, ale tym razem japońskiego studia, a mianowicie „Hakuoki”. Podobnie jak tam zdarza się, że w „My Vow to My Liege” scenki polityczne, opisy pojedynków czy utarczek na dworze znacznie dominują sytuacje romansowe. To nie znaczy, że ich w ogóle nie ma, ale nie jest to taka typowa gra otome z masą tęczy, jednorożców i buzi-buzi. Tutaj raczej dzwoni stal, krew się leje hektolitrami, a każdy niedoszły sojusznik tylko czeka na moment, by wbić nam nóż w plecy, gdy na sekundę odwrócimy wzrok. Świat, w którym żyje AhYu/FuChai jest bardzo okrutny. Mnie jednak to nie przeszkadzało. Lubię takie trochę surowsze realia i czułam się prawie jakbym grała żeńskim Hijikatą 😉 Zwłaszcza gdy AhYu/FuChai czasami na swoich podwładnych warknęła lub kopnęła ich w gniewie.
To, z czym jednak miałam już wyraźny problem, to fakt, że w bardzo krótki tytuł starano się upchać niebywale wiele treści. Zasadniczo „My Vow to My Liege” składa się z dziesięciu rozdziałów common route naszpikowanych próbą przedstawienia bogatego świata – całej zawiłej sytuacji politycznej i wątków mitologicznych. Ostatnie pięć rozdziałów to ścieżki konkretnych love interest zwieńczone dwoma endingami: szczęśliwym i smutnym. Niestety, wyraźnie dało się odczuć, że twórców przerosło to, co chcieli opowiedzieć, w stosunku do możliwości. Np. te wszystkie pojedynki mistycznych bestii, ogromne bitwy, na lądzie i na morzu, poszukiwania artefaktów, świątynie rodu Shi, przeszłość AhYu, prawda o Złotym Smoku itd. Najzwyczajniej przelewały się z tej fabuły, jak woda ze szklanki, prowadząc miejscami do chaosu. Zwłaszcza gdy tłumaczenie stawało się mniej doszlifowane.
I stąd – nawet z bardzo zaawansowanym, jak widziałam w komentarzach graczy – poziomem angielskiego i na podstawie własnych doświadczeń, potwierdzam, że łatwo się było w tym wszystkim pogubić. Niby z pomocą przychodzi nam glosariusz, ale jeśli dodatkowo chińskie dramy historyczne są Wam obce, to robi się tylko trudniej i trudniej.
Czy na tyle, by nie czerpać przyjemności z opowieści? Zależy. Jeśli macie naturalną alergię na podobne opowieści i już przy „Hakuoki” czuliście, że to dla Was za wiele, oceniam „My Vow to My Liege” jako poprzeczkę wyżej. Dla części z graczy może to zatem być bariera nie do przeskoczenia. Jeśli jednak wolicie zaskakującą, tragiczną fabułę nad jakieś tam romanse i bajkowe „żyli długo i szczęśliwie” to może się okazać, że trafiliście idealnie. Nawet jeśli wciąż uważam, że z tego wszystkiego spokojnie można by było zrobić dłuższą grę i nie sprawiałaby wtedy takiego wrażenia „poupychanej kolanem”.
Kolejnym minusem może być to, że w tej grze dokonujemy bardzo symbolicznych wyborów. Niby – w tradycyjnym dla otome stylu – prezentowane są dwa rozgałęzienia w dialogach (np. idź nad jezioro, zostań w pałacu), ale tak naprawdę niewiele się przez to w całej narracji różni. Są więc to bardziej takie ukryte, nieintuicyjne punkty, aby determinować, czy otrzymamy raczej bad, czy happy ending. Znowu: nie był to dla mnie duży problem, ale wiem, że część graczy woli mieć większy wpływ na fabułę czy charakter bohaterki.
Z recenzji poszczególnych ścieżek, dowiecie się również, że uważam opowieść ChenFenga za zmarnowany potencjał. (A paradoksalnie powinno go chyba najwięcej łączyć z bohaterką).
Nie zmienia to faktu, że polecam całą grę. Nie jest może zbyt łatwa i raczej nie należy do takich, przy której bezmyślnie przewijamy tekst i relaksujemy się, czytając hot scenki. Ba! Tutaj czasami jest nawet trudno polubić bohaterów czy zrozumieć ich decyzję, ale to czyni tylko kreacje postaci bardziej „ludzkimi”. W końcu kto nie popełnia błędów, nie bywa zaślepiony egoizmem i nie jest pozbawiony wad? Osobiście, przyznaję, także miałam momenty kryzysu, gdy ciężko było mi wrócić do raz przerwanej ścieżki, bo przez mnogość wydarzeń zdołałam już zapomnieć, co tam się w zasadzie działo, ale zawsze jakoś się przełamywałam i nie żałuję, że „My Vow to My Liege” trafiło do mojej kolekcji.