Skip to content

Otome 4ever

Blog o grach otome i visual novel.

Menu
  • Aktualizacje
  • Plany wydawnicze
    • Plany wydawnicze 2025
    • Plany wydawnicze 2026
  • Recenzje
    • Otome / Visual Novel
    • Gatcha / Mobile
  • Inne
    • Poradniki
    • Top 5
    • Różne
    • Linki
  • FAQ
    • FAQ
    • Polityka prywatności
  • Kontakt
Menu

Wilhelm (Battlefield Waltz)

Posted on 09/12/202524/11/2025 by Hina

Gdy przechodziłam inne ścieżki – bo zobaczenie wszystkich poprzedzających happy endingów jest warunkiem niezbędnym do odblokowania historii Wilhelma – cały czas rzucało mi się w oczy, jak interesującym, pełnym poświęcenia i ciekawym bohaterem może on być. Stąd – nie ukrywam – zmierzałam do jego ścieżki z pewnym zniecierpliwieniem. Czemu? Bo gościu dosłownie rezygnował z własnego życia i szczęścia dla dziewczyny, którą ledwo co nie znał. Tylko dlatego, że widział jej smutek oraz jak miotali się inni love interest. Trudno więc było nie nabrać do niego sympatii, nawet jeśli jeszcze niewiele wówczas wiedzieliśmy na jego temat. Niestety, opowieść Wilhelma to kolejny, zmarnowany potencjał – z których to w zasadzie składa się cała ta gra. Jedynie pomysły. Nic poza tym. Realizacja kuleje bowiem, ja jak po ćwiczeniach, gdy wmawiam sobie, że mogę jeszcze wykonywać akrobacje niczym nastolatka, a potem przychodzi brutalna rzeczywistość.

Tak czy inaczej, aby pokazać dobitnie problem tego, jak bardzo nie poradzono sobie z opowieścią Wilhelma, niech za przykład posłuży to, że jego więź z bohaterką budowana jest za pomocą czegoś w rodzaju… prologu-snu? Ot, Lan, czyli nasza MC, ma w pewnym momencie „wizje”, w których to Wilhelm opowiada jej, kim był i jak to się stało, że utknął w przeklętym mieczu. Z miejsca jednak dostajemy info, że to niekoniecznie musi być w 100% prawda, bo on wszystkiego dobrze już nie pamięta (minęły wieki), a Mephisto, z sobie tylko znanych powodów, uznaje, że też dołączy się do tych „snów” i przyznaje w nich, że to on stworzył przeklęty miecz. Dlaczego? Bo był to jego kolejny eksperyment nad „naturą ludzkości”. Nie sądził jednak, że z czasem przedmiot zamieni się w potężny, niezależny artefakt, nad którym nie będzie miał kontroli i który zacznie pożerać swoich właścicieli. Ale w sumie równie dobrze mógł kłamać. Cholera go tam wie. Może od początku to właśnie sprowadzanie zguby na ludzi było jego głównym celem?

W każdym razie, zamiast pokazać nam jak Lan i Wilhem próbują się poznać i zrozumieć, to zostaje nam to opowiedziane nieco offscreenowo. Czyli wręcz fundamentalny błąd, o których usłyszycie nawet na najbardziej żałosnych i podejrzanych warsztat pisarskich, prowadzonych w ramach anonimowych kursów online. Paradoksalnie jednak nie ma to większego znaczenia. Nasza MC postanawia bowiem – i to tylko w tej ścieżce – być wyjątkowo nieempatyczna i mieć na sytuację Wilhelma wylane. Prawie do samej końcówki gry, będzie mu głównie prawić kazania, co sprawiało, że miałam tej zgrai hipokrytów kompletnie dość. Czemu? Już pędzę z wyjaśnieniami.

Otóż Wilhelm urodził się wiele, wiele wieków temu przed naszymi bohaterami w świecie, w którym toczyły się ciągłe wojny. Jako mały brzdąc został oddany przez swoich rodziców jakiemuś najemnikowi – więc widać, że nie zaznał wcześniej matczynego czy ojcowskiego ciepła. Zamiast tego dostał do ręki stal i nauczono go, że musi być silny, bo tylko tak zapewni sobie przetrwanie. Co było dla mnie logiczne. Skoro dla niego bycie wojownikiem stanowiło główną pracę, to trudno, żeby miał z tego powodu jakieś sentymentu. Wilhelm nauczył się, że może polegać tylko na sobie, że jak przestanie być potrzeby, to pewnie go porzucą albo zdradzą i że świat składa się jedynie z przemocy. Co po raz kolejny przypomniało mi, że scenarzyści ewidentnie czuli mięte do serii Naruto, bo wiele podobnych motywów czy archetypów postaci się tutaj przewija. (Ba! W jednej ścieżce mamy nawet własnego ninja).

To jednak nie wszystko, bo okazuje się, że Wilhelm miał pełne prawo umocnić się w swoich przekonaniach. Został zdradzony i w wyniku furii, gdy próbował wymordować przeciwników, zatracił się tak bardzo, że magiczny miecz, który przypadkiem trafił wówczas w jego posiadanie (Mephisto mu go podarował, udając przypadkowego wieśniaka NPC-a) najzwyczajniej go pożarł. Tym sposobem na WIEKI Wilhelm trafił do więzienia. Siedział w pomieszczeniu, w którym było tylko maaaluteńkie okienko i nic poza tym. (Okej, okej, jakimś cudem znalazł się tam też kawałek lustra, ale podejrzewam, że to również sprawka demona). Lata upływały, Wilhelm czekał, a kolejni właściciele miecza zmieniali się, jak jesienne liście. Wreszcie mężczyzna zrozumiał, że jego klatka ma jeszcze jeden, paskudny efekt. Wysysała z niego siły, a to prowadziło do tego, że stawał się coraz młodszy i młodszy… A to oznaczało, że niedługo na 100% zupełnie zniknie i świadomość tego wprowadzała go w absolutne przerażenie.

I tym sposobem docieramy do prologu gry, w którym to, przypomnijmy, rodzinna wioska Lan zostaje zaatakowana, a ona wrzeszczy i prosi kogokolwiek o pomoc, bo chce uratować matkę i przybrane rodzeństwo. W odpowiedzi miecz – czyli de facto Wilhelm – budzi się ze swojego „snu”, daje jej moc i ukazuje się MC pod postacią dziecka. A skoro artefakt jest tak niebezpieczny i pożąda go połowa kontynentu, to Lan trafia do Akademii Wojskowej – Nirvany i tam – pod czujnym okiem instruktorów – ma rozwijać swoje zdolności oraz poszerzać wiedzę o artefakcie.

Brzmi legitnie, prawda? Do tego momentu nawet się zgadzałam. Wszystko jednak sypie się, gdy pewnego dnia Lan odkrywa, że w jej łóżku śpi dorosły mężczyzna i robi taką wrzawę, że Yuriana (z którą dzieliła pokój) przybyła jej z pomocą. Spodziewałam się, że dziewczyny szybko dodadzą dwa do dwóch, ale tak nie było. Zresztą do tej pory Lan widziała Wilhelma tylko jako chłopca. Nie wiedziała zatem, jak tak naprawdę wyglądała.

Cała logika sypie się jednak na łeb na szyje dosłownie chwile później. Otóż, widzicie moi drodzy, instruktorzy, ci sami, którzy przesłuchiwali MC i byli wobec niej tak podejrzliwi, biorą Wilhelma na spytki. Ten praktycznie na wszystko odpowiada „nie wiem”, „nie pamiętam”, „nie było mnie tam”. Co jednak nie wzbudza u nikogo niepokoju i dochodzą do wniosku, że „no trudno, stało się”. Artefakt ożył. Jest teraz tajemniczym mężczyzną. No to niech dołączy do studentów i robi odtąd, co tylko chce… bo co innego można w tej sytuacji począć?

…Że kurde co proszę? I faktycznie tak jest. Wyobraźcie sobie, że on czasami chodził na wykłady, a czasami nie, szlajał się na mieście, spał sobie w męskim dormitorium i ogólnie traktowano go, jak każdego innego ucznia. Od razu przypomniało mi się Hakuoki i to, jak tamtejsza MC – Chizuru, praktycznie stała się więźniem Shinsengumi tylko dlatego, że nie byli pewni, czy im nie zaszkodzi. Straciła całą autonomię, na zakupy wolno jej było wychodzić tylko w towarzystwie kapitana itd. A tutaj? Luz. Nikt nie ma problemu z tym, że tak cholernie niebezpieczny artefakt może sobie np. wyjechać do miasta wrogów. Nie przydzielono mu żadnego instruktora do pomocy, nie próbowano wtajemniczyć w to, jak zmienił się świat, nie zapewniono żadnego wsparcia. Ot, jeden Asoka próbował oprowadzić go po uczelni, ale to już. Lan z kolei, co prawda trochę się o niego martwiła, ale to nie tak, że jakoś specjalnie mu pomagała, bo albo nie wiedziała, co mu powiedzieć, albo się go bała, albo po prostu była niewytłumaczalnie bierna. Zupełnie jakby zapomniała, że to przez niego w ogóle się w Nirvanie znalazła.

W efekcie bardzo szybko wpadliśmy w pewien schemat, który sprawiał, że non stop przewracałam oczami. Dosłownie wszyscy rąbali Wilhelma za to, że ma bardzo lekkie podejście do zabijania, nie przestrzega zasad i bardzo szybko wpada w gniew. I to się powtarzało CAŁY CZAS. W czym najbardziej zirytował mnie fragment, w którym Wilhelm rozmawia z królem Ildasem. Oznajmił bowiem, że w Daigaroth najeżdżają inne kraje tylko po to, by zdobyć surowce, a nie dla przyjemności… Że co proszę? A co za różnica dla ofiar? Jak mi spalą chatę i wykorzystają kozę, to mam potem szukać pocieszenia w tym, że przynajmniej nie sprawiło im to przyjemności? Nosz, myślałam, że mnie coś trafi i wkurzało mnie, że Wilhelm musiał ciągle od nowa i nowa, przez te kilka rozdziałów, wysłuchiwać takiego pieprzenia… Nie zrozummy się źle. Sama siebie określiłabym pacyfistą. Uważam, że każda wojna jest zła, ale rozumiem, że pewne czynniki sprawiają, że bywa nieunikniona. Nienawidzę jednak hipokryzji, a tutaj się aż od niej przelewało. Wolałabym po prostu, gdyby Ildas uczciwie powiedział „wiesz, albo my, albo oni” – i to wszystko. Ale nope.

Równie absurdalne było dla mnie zachowanie Richarda. Praktycznie w każdej ścieżce robi on za szkolnego prześladowcę, który męczy słabszych. Nie zważając na to, że Wilhelm dopiero co się przebudził i nic o nim nie wiedzą, instruktor Leonidas proponuje, by stoczył on pojedynek z jego najlepszymi uczniami. W czym Wilhelm się godzi i bez większego problemu rozwala Asokę, Lustina i przegrywa dopiero po zaciętym pojedynku z Abelem. No to co w tym czasu robi – pozbawiony chociaż jednej szarej komórki – Richard? Cały czas nabija się z Wilhelma, szydzi z niego, prowokuje, a gdy jakiś czas później, w sensie w innym rozdziale, mężczyzna pęknie i będzie próbował udusić Richarda, to znowu to do niego uczniowie będą mieli pretensje, bo przecież mógł to wszystko ignorować… Jasne, nie musiał od razu chcieć typa zabić (chociaż z jego backgroundem wcale to nie dziwiło), ale znowu pokazuje, że dzieciaki z Akademii nie próbowały go nawet zrozumieć. A Richard za swoje zachowanie nie poniósł żadnych konsekwencji. Prowokował cholernie groźny artefakt, ale co tam.

Wreszcie, to postaci trzeciego planu, a nie MC zauważają, że Wilhelmowi może być trochę ciężko, więc chyba trzeba by tego ciągłego strofowania odpuścić. To prowadzi wreszcie do jakiś normalniejszych interakcji, bo Asoka organizuje dla wszystkich ceremonie picia herbaty i chociaż Wilhelmowi absolutnie nie smakuje, to co dostał i nazywa to breją, to jednak jest minimalnie lepiej. Zwłaszcza podczas powtórki robi się dużo przyjemniej, ale wtedy już nawet inni uczniowie się bardziej starali, np. Lustin miał wobec Wilhelma dług, bo uratował on Salomona, gdy ten został napadnięty. Mimowolnie więc patrzyli na niego nieco przychylniej.

Wspominałam jednak, że w tej ścieżce fabuła jest opowiedziana za pomocą snów i w zasadzie ta praktyka toczy się dalej. Lan odkrywa bowiem, że jest chyba wcieleniem lady Szafir, która ewidentnie nawiązywała do postaci z serii mang i anime – Princess Knight. W skrócie to była ona jedyną dziedziczką swojego królestwa, więc udawała od dziecka chłopa. Wilhelm poznał ją, gdy dostał robotę na zamku, jako rycerz, ale nie byli ze sobą zbyt blisko. Faceta drażniły jej ideały, a poza tym, gdy już odkrył jej sekret, to uważał, że wojaczka to nie zajęcie dla bab. Mimo to Szafir nie czuła wobec niego żalu, a nawet zdarzało się, że grała dla niego na flecie. Ten sam flet, który jakimś cudem Wilhelm znalazł u siebie pod zbroją (XD), przekazał potem MC, a ona z tajemniczego powodu również potrafiła na nim grać. Bohaterowie spotykali się więc wieczorami, zwykle po kłótni, i przynajmniej wtedy mogli ze sobą normalnie porozmawiać. W czym Wilhelm nie do razu zorientował się, że Lan i Szafir to prawdopodobnie ta sama osoba. Zresztą MC, jak zawsze, nie robiła wiele, aby ten aspekt zbadać.

Ale najlepsze dopiero przed nami! Dochodzi do jakiejś tam drobnej wojenki i uczniowie Nirvany mają wziąć w niej udział. Wilhelm z miejsca zaznacza, że to nie jego problem i nigdzie się nie wybiera. Wiecie, może miał PTSD, może się jeszcze nie czuł, może faktycznie wciąż nie wiedział, co myśli o tym stronnictwie i nie chciał brać udziału w ich konfliktach, ale… zostaje zmanipulowany. Dosłownie. Leonidas wyzywa go od tchórzy, a to na młodego, zadziornego mężczyznę działa, jak wyzwanie, więc oczywiście, że nie potrafił w takiej sytuacji odmówić. No i co się dzieje? To, co było do przewidzenia. Podczas walki Wilhelm traci nad sobą kontrolę. Morduje na lewo i prawo, krzyczy coś o zdrajcach i jest głuchy na rozkazy Abela. Dopiero Lan udaje się go powstrzymać, ale szkoda już powstała. Pozostali uczniowie boją się odtąd Wilhelma, bo jednak przypomnieli sobie, że on w odróżnieniu od nich nie bawi się w rycerzyka, ale jest prawdziwym wojownikiem.

Mnie zaś bardzo zasmuciło to, że podczas wieczornej rozmowy z Lan, Wilhelm faktycznie się popłakał. Wyznał, że wszystko go irytuje, że czuje ból, że nie wie, jak się zachowywać… Co znowu tylko pokazuje, że on potrzebował wskazówek i zrozumienia, a nie przypominania, że odstający gwóźdź się przybija. Kiedy bowiem był zostawiony sam sobie i nie znajdował się pod ostrzałem nieustannej krytyki, to z Wilhelma był w sumie spoko gość. Dla przykładu zaczął on ćwiczyć walkę z Markiem tylko dlatego, że chłopiec go o to poprosił i było widać, że dobrze czuł się w jego towarzystwie. Pewnie dlatego, że sam był jeszcze bardzo niedojrzały emocjonalnie i to były rzadkie chwile, gdy mógł zachowywać się naturalnie.

Podobnie podczas wyjścia na festiwal z Lan, podczas którego zapalano latarnie i składano życzenia. Wilhelm także jest wówczas spokojny i bardzo zaciekawiony. Jak przyznaje, taką ilość ludzi w jednym miejscu, widywał tylko na polach bitwy, co znowu zdradza nam trochę, w jakich warunkach się wychowywał. Jest też otwarty, aby potańczyć, gdy w okolicy zbierają się muzycy. Kiedy więc dostawał na to przestrzeń, to potrafił wyluzować, cieszyć życiem i był nawet chętny, aby uczyć się o nowej rzeczywistości. Innymi słowy – była w nim w ogóle chęć, aby próbować się zaadaptować.

Niestety ten przyjemny czas przerywa im antagonista. Nie wspominałam o tym jeszcze, ale przez cały czas trwania tej ścieżki, przewijał się przez fabułę Igor – czyli generał z Romua. Niby chodził po okolicy, bo podziwiał architekturę, ale nikogo to nie skłoniło, aby go obserwować, zwłaszcza że gdy pierwszy raz go spotkano, to leżał nieprzytomny w lesie. Sprawa potem komplikuje się jeszcze bardziej, bo podczas festiwalu dochodzi do ataku na Salomona. Wilhelm zostawia Lan, aby to sprawdzić, i to właśnie wtedy ratuje młodemu mężczyźnie życie. Niestety, niedługo potem, być może, ponieważ stracił swoją moc, wraca on do wyglądu dziecka. Zaczyna więc rozumieć, że jego czas na tej płaszczyźnie się kończy, więc wcale nie został uwolniony, aż faktycznie, pewnego dnia, Wilhelm znowu znajduje się w mieczu…

Jakiś czas później Asaka wyczuwa dziwną aurę w lesie i znowu natrafiają tam na Igora. Okazuje się, że został on opętany przez deimosa, czyli mściwego ducha, który był dawnym towarzyszem broni Wilhelma. Yorgos, bo tak się nazywał, wiekami szukał możliwości zemsty. Bohaterowie przypominają sobie również wreszcie przeszłość. (Czyli to, że Yorgos zdradził – bo niby Wilhelm był zawsze wobec niego chłodny, więc uznał, że lepiej uderzyć samemu, oraz to, jak księżniczka Szafir zasłoniła Wilhelma własnym ciałem i w wyniku tego umarła). Rozwścieczony Wilhelm uwalnia się z miecza, aby ochronić Asakę i Lan, a przez to pierwszy raz w życiu walczy nie dla chęci zabijana czy pieniędzy, ale z wyższych pobudek. To sprawia, że finalnie uwalnia się od artefaktu, bo miecz znika, a duch Szafir dziękuję Lan, że pomogła jej przyjacielowi odnaleźć spokój.

W dobrym zakończeniu, już po tym jak Lan wylizała się z ran, spotyka się z Wilhelmem, a ten oznajmia jej, że ją kocha. Co dla mnie wzięło się absolutnie z czapy, bo w tej ścieżce nie było żadnego developmentu ich relacji, wyliczając te ciągłe krytykowanie i wykłady, oraz może z jeden wspólny taniec. Tak czy inaczej, facet decyduje się zostać w Akademii i teraz razem z dziewczyną szukać swojej drogi. Już nieskąpanej w krwi. W czym, jeśli martwiliście się o Igora (ktokolwiek?), to wrócił on do domu, bo po tym wszystkim jedynie stracił przytomność i postanowił nie drążyć tematu, aby nie wybuchł polityczny skandal. Pewnie nikt nie chciał wnikać, czemu generał Romua biega sobie po lesie opętany przez deimosa… Rozumiecie, zrobiłoby się trochę niezręcznie.

Ale to nie wszystko! Już po filmiku z listą płac dostajemy przecież jeszcze jedną scenę. Tym razem Lan żali się swojemu lubemu, że nic tylko patrolują i patrolują, ćwiczą i ćwiczą, bo on bardzo poważnie potraktował swoją nową misję bronienia Akademii, którą – po wielu trudach – uznał za dom. Tymczasem ona wolałaby chodzić na prawdziwe randki. Może coś zjeść razem na mieście. Wiecie, takie rzeczy. Ich związek miał więc wspaniałą przyszłość, skoro pierwsze żale zaczęły się już po jakimś tygodniu od wyznania. XD Ale ogólnie ja ich romansu kompletnie nie kupowałam. Poza jakąś karmiczną dziwaczną więzią z powodu Szafir absolutnie nic nie przekonało mnie, że ci bohaterowie w ogóle mieli się ku sobie. Ba! Posunęłabym się do stwierdzenia, że już dawno, w żadnej grze otome, a chyba po tym blogu wiecie, że przeszłam ich mnóstwo, nie widziałam tak nierealistycznego romansu. To już chyba więcej sensu miałoby jakieś friendship route.

W pierwszym złym zakończeniu, po problematycznej bitwie, Wilhelm oznajmia Lan, że odchodzi. Ma tego wszystkiego dojść, ewidentnie nie dogada się z Nirvaną i zamierza poszukać własnego miejsca. No i nikt mu z tego powodu nie robi problemów. Najwyżej ten niebezpieczny artefakt trafi w ręce wrogów. Co tam. Jakby jednak tak uczciwie popatrzeć, to oni wszyscy dosłownie dążyli do tego endingu… Wilhelm i tak długo wytrzymał z tym ich ciągłym utyskiwaniem. Ja bym spakowała się na jego miejscu znacznie szybciej.

W drugim złym zakończeniu, podczas walki z Igorem, Wilhelm tak się wściekł, że stracił kontrolę nad sobą i miecz go najzwyczajniej pożarł. Był więc to przewidywalny koniec jego i tak smutnej historii. I tylko Mephisto miał pewnie problem, bo stracił swoją cenną zabawkę. No nic, na pocieszenie został mu jeszcze udręczony Tifalet. (Po więcej szczegółów zapraszam do jego ścieżki).

Na samym wstępie tej recenzji pisałam o zmarnowanym potencjalne i swoje zdanie podtrzymuję. Wilhelm mógł być szalenie ciekawą postacią, bo wnosił do gry – rzekomo o wojnie – zupełnie nową perspektywę. Kogoś, kto faktycznie doświadczył jej okrucieństwa na szeroką skalę, a potem musiał odnaleźć się w czasach pokoju. Scenarzyści postanowili jednak zabawić się w pokazanie, że w azjatyckim społeczeństwie jesteś tolerowany tylko, jeśli dopasujesz się do grupy. Nieważne, że masz problemy, że potrzebujesz czasu, że twoja inność z czegoś wynika. Nope, systematycznie ta banda hipokrytów, która chrzaniła coś o tym, że oni to zabijają tylko w imię miłości i dobra, wytykała Wilhelmowi, że albo będzie grał według ich zasad, albo może spadać, bo innych opcji nie ma. I ja rozumiem, że to jest formacja wojskowa (chociaż jak dla mnie to było zwykłe liceum z magicznymi mieczykami), więc jest tam niby jakiś łańcuch dowodzenia, porządek i rozkazy, ale sytuacja Wilhelma była na tyle specyficzna, że powinni opracować dla niego specjalną strategię wdrożenia. Tymczasem nic takiego nie miało miejsca i dlatego to wszystko mnie absolutnie irytowało. Zupełnie niepotrzebne, rozdmuchane konflikty, nielogiczne zachowanie, idiotyczne podejście instruktorów i najbardziej bierna oraz bezosobowa MC ze wszystkich ścieżek. Poważnie, jej rola ograniczała się do tego, że przez sny pokazywała nam trochę backstory. Równie dobrze mogło jej tam nie być. A czemu Wilhelm zakochał się w tym nieporadnym dziecku? Może dlatego, że sam był ciągle niedojrzały emocjonalnie.

Stąd, finalnie, bardzo trudno mi ocenić tę ścieżkę. Gdyby podeszli do sprawy poważnie, to mogłaby być moją ulubioną, bo postać Wilhelma ogólnie mi się podobała i szczerze mu współczułam. Niestety, historia, która została opowiedziana z jego udziałem, była jedną z najgorzej napisanych w całej grze. Naprawdę naiwnie spodziewałam się jakichś przemyśleń na temat przemocy, wojny, sytuacji cywili, PTSD weteranów, czegokolwiek… Zamiast tego dostałam historię tak naiwną, że spokojnie mogą uznać, iż to absolutny, fabularny szrot i aż trudno mi uwierzyć, że odpowiada za to Otomate, które nie raz potrafiło mnie wzruszyć albo zaskoczyć. Pocieszam się jednak myślą, że ja ewidentnie nie byłam docelowym odbiorcą i może z tego płynęła głównie moja nieprzyjemność z gry.

Battlefield Waltz, Nakamura Yuuichi, Wojownik

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

O mnie

Cześć, jestem Hina! Prowadzę bloga od 2019 r. Jeśli podoba Ci się, co piszę, zostaw komentarz i wpadnij ponownie. Dziękuję za odwiedziny!

Moje ID

Chcesz pograć wspólnie albo pogadać? Znajdziesz mnie na:

Steam

Discord

Love&DeepSpace: 83000453341

KAWKĘ DAJ BLOGGEROWI...

Postaw kawę

Chociaż pisanie o grach sprawia mi dużo przyjemności, to jednak czasami koliduje z codziennymi obowiązkami.

Jeśli podoba Ci się, co tworzę i chcesz okazać mi wsparcie, baaardzo dziękuję za postawienie kawy. Porządna dawka ciepłego naparu rozgrzeje mi serducho i pomoże mi utrzymać bloga jak najdłużej.

Ta strona nie jest sponsorowana przez żadną firmę ani nie jest finansowana z żadnego innego źródła poza moimi własnymi środkami.

Spoiler alert!

Na blogu znajdują się dwa typy recenzji: gier (pozbawione spoilerów) i ścieżek/postaci (ze streszczeniami i spoilerami).

© 2025 Otome 4ever | Powered by Superbs Personal Blog theme