Abel to typ człowieka, z którym bycie w związku szybko posłałoby nas na terapie. I to taką wieloletnią. Z lekami od psychiatry do pomocy. Jest uparty, dumny i choleryczny. Błyskawicznie wpada w gniew, a jak już się zdenerwuje, to urywa rozmowę i odchodzi. Szalenie łatwo wydaje osądy, więc trudno mu ogarnąć inną perspektywę poza swoją własną. Przez to wszystko równie bezproblemowo można wywołać u niego zazdrość… Z jednej strony ma więc serce z lodu, niedostępne dla wszystkich, a z drugiej cały czas płonie z wściekłości. Na dodatek zdaje się żyć tylko dla walki. Oddycha, śpi i je dla treningów. By być jeszcze silniejszym, chociaż już teraz wydaje się niepokonany. Mamy więc love interest w jakiejś dziwacznej klatce zbudowanej z uprzedzeń i obsesji.
Nie brzmi zbyt zachęcająco prawda? Spokojnie! Na szczęście to fikcyjny bohater. Na dodatek jeszcze dzieciak. Pozwólmy więc sobie go z miejsca nie skreślać, wyłączyć wszystkie sygnały ostrzegawcze i po prostu cieszyć fabułą… Zwłaszcza że chłopina, w końcówce gry, nawet zaczął się starać. Ale, ostrzegam, nie będzie łatwo! Chyba że jesteście pasjonatami motywu „I can fix him!”. Wtedy może poczujecie się jak w domu.
No to do rzeczy: Abela poznajemy w grze, gdy nasza MC trafia do Akademii już jako użytkowniczka („nosicielka” XD) przeklętego miecza. Facet nie jest nią wówczas zbytnio zainteresowany, bo jawiła mu się jako „zwykła, słaba kobieta”, nawet jeśli nie przeczył, że jest „ładna, więc może jej to ułatwić życie w razie, gdyby została złapana przez wrogów”. Emmm… No, jasne. Spoko. Nie zamierza się jednak jej obecnością zbytnio kłopotać, chociaż instruktorzy wydali uczniom jasne rozkazy, że mają MC – czyli Lan – pilnować. Ale wiadomo, że tam wszyscy mieli na te ich polecenia wylane.
Zresztą Abel ma inne problemy na głowie, jak się wkrótce dowiemy, i nie brakuje mu własnym demonów przeszłości/wrogów, więc nie potrzebuje cudzych. Dlaczego? Bo był najsilniejszy w całej Akademii i wiele osób mu przez to zazdrościło. Dodatkowo nie radził sobie w interakcjach społecznych, więc miał reputacje buraka i mruka. Kiedy zaś nawet próbował jakoś włączać się do rozmowy, to robił to z takim brakiem wdzięku, że ludzie czuli się przez niego przeważnie krytykowani i pouczani. Jedynie Lan dość szybko zorientowała się, że Abel tak naprawdę ma dobre intencje. Po prostu nie potrafi ich czytelnie przekazać. Wiem, wiem, brzmi trochę jak żonka broniąca męża narcyza, ale oni często mieli właśnie taki specyficzny vibe…
W każdym razie Abel żyje sobie swoim życiem, przez nikogo z grubsza niekłopotany i dzieląc pokój jedynie z równie milczącym Nike, aż pewnego dnia zostaje niejako zmuszony, by się z Lan bardziej poznać. Dzieciaki zaczynają wyjeżdżać na misje zagraniczne, a także wspólnie biwakują w lesie. Podczas tego drugiego, Abel – zwyczajowo – obraża się na resztę grupy i odchodzi, tylko za to, że zwrócono mu uwagę, iż rzadko mówi „dziękuję”, ale Lan i tak zostawia dla niego kolacje, co zostaje później przez chłopaka docenione. Wbrew temu, co twierdził, nazywając ją słabą, to nie tak, że Abel nie dostrzegał jej urody, przyjaznego usposobienia i dobrego serduszka. No i w Nirvanie było maluteńko kobiet, więc podejrzewam, że przy takim zapotrzebowaniu i buzujących hormonach nastolatków, to było niejako nieuniknione.
W każdym razie młody mężczyzna zauważa również, że Lan nie zignorowała jego rad (i nie uznała ich za wredną krytykę), ale faktycznie zaczęła więcej ćwiczyć. W sensie – głównie to po prostu ciachała powietrze, lecz – dla krzepy – wykonywała po 100 powtórzeń. Zrobiło więc to na nim pozytywne wrażenie, bo potwierdziło, że kobieta nie zamierza się obijać, jest zdeterminowana i rozumie go lepiej niż inni. (Co prawda wcześniej młodzi się pokłócili o to, że Nike i Lan trafili do medyków, bo niewystarczająco się starają, ale teraz Abel dostał żywy dowód, że to nie była prawda. No i Lan znowu go broniła, powtarzając sobie, że może był wówczas nieuprzejmy, ale w sumie to miał racje. Powinna więcej pracować. Zwłaszcza że miała pod opieką przeklęty miecz).
Tym sposobem, powolnymi kroczkami, Abel zaczyna się wobec MC otwierać i czuć do niej młodzieńczą miętę, która wypiera z mocą całej swojej siły woli. To dlatego, podczas odwiedzin w królestwie Azul, chłopak nie rozumie, czemu Lan jara się szlachetnymi kamieniami czy kalejdoskopem, ale nie podoba mu się uwaga, jaką król Serazar poświęca dziewczynie i uderza go pierwsze uczucie zazdrości. Lubił już Lan na tyle, że wszelaka konkurencja jedynie podsycała jego kompleksy, o których podłożu dowiemy się nieco później.
Punktem zwrotnym w ich relacji jest jednak sytuacja z instruktorem Gustafem. Ten szurnięty nauczyciel porwał i szantażował matkę MC, aby wymusić na dziewczynie spotkanie się ukradkiem w lesie. Kiedy mu się to udało, zamierzał ją zabić, aby tym samym uwolnić od niej przeklęty miecz, bo uważał, że jest go niegodna, a poza tym stanowi dla nich wszystkich zagrożenie. Abel był z kolei jednym z tych, którzy przybyli jej wówczas z pomocą, a potem długo martwił się, czy MC nie ma problemu z innymi, podejrzanymi typami. Chociaż mnie rozwalił dialog jeszcze przed tą sceną, gdy Lan miała okazje uprzedzić kogoś o rosnącej agresji Gustafa. Gdy Abel zapytał ją wówczas, czy instruktor był wobec niej agresywny, to dziewczyna odpowiedziała, że „w żadnym razie!”. Tak jakby to, że stary zbok groził jej dosłownie chwile wcześniej gwałtem, nie było na tyle istotne, aby o tym wspominać… Muszę sobie sama dopowiedzieć w głowie, że może wstydziła się wyznać to koledze z klasy. W grze sprawiała po prostu wrażenie nieporuszonej, ale już w ścieżce Lustina, zapytana o to samo, wprost przyznała, że skłamała, bo wolała niby rozwiązać konflikt samodzielnie. Zabrakło więc, nie wiem, jakiegoś kontekstu dla odbiorcy w ścieżce Abela? Scenarzyści o tym zapomnieli?
Tak czy inaczej, Abel na tyle już lubi MC, że sam proponuje jej wspólny trening, a ta jest wniebowzięta, bo boski uczeń rzadko kiedy poświęcał komuś tyle uwagi. A chociaż nauczyciele zaznaczyli jej, że nie ma używać przeklętej broni bez potrzeby, bo artefakt jest zbyt niestabilny, to Lan od razu proponuje, że będzie ćwiczyć właśnie z tym mieczem. XD Jak można było odgadnąć, Abel na to przystaje, ale sprawy szybko nabierają paskudnego obrotu. Wilhelmowi coś się w głowie przestawia i opętuje MC, bo jest zdeterminowany, aby zasiekać tak silnego przeciwnika. Abel dzielnie stawia mu pola, co jest wręcz niewiarygodnym wyczynem, ale życie dziewczyny jest poważnie zagrożone i tylko wysiłkiem woli udaje się jej przerwać pojedynek, po czym traci przytomność. Jakiś czas później, już w szpitalu, uświadamia sobie, że zatroskany Abel przy niej czuwał, że zaniósł ją do medyków i ogólnie, że jest znacznie milszy, niż wszyscy uważają. Co zaczyna jej własny crush. W końcu nie musiał się nią tak przejmować. Zwłaszcza że znowu spowodowała kłopoty.
Czas jednak na najdurniejszy fragment tej ścieżki. A mianowicie trójka władców wzywa do pałacu MC, aby jej oznajmić, że ma od teraz tajną misję. Podejrzewają, że wśród uczniów skrywa się szpieg złego imperium Romua, więc ma go odnaleźć. Dlaczego ona? No bo Romua była jakoś zamieszana w atak na jej wioskę, więc pewnie chce zemsty, stąd dają jej tym samym sposobność. Tiaaa… Jasne, wpychajcie dalej w niebezpieczne sytuacje dziewczynę, która rzekomo stanowi zagrożenie dla całego świata, ciągle przeżywa żałobę, dopiero co została porwana, a poza tym jest bystra jak kapusta w rowie… Od tej pory MC będzie więc szukała zdrajcy, ale tak naprawdę nie robiła wiele, bo była dalej taką samą mamałygą i NPC-ekspozycje wprost musiały wmuszać w nią informacje. W czym na tym polu przodował zwłaszcza Xiaolei, który był czymś w rodzaju tajnych służb wywiadowczych, ale i tak władcy woleli polegać na dziecku.
Kilka dni później szkolny dzwonek (poważnie, dzwonek) wzywa uczniów na pole bitwy, bo gdzieś tam są rebelianci… Gra się nie kłopocze zbytnio wyjaśnianiem, z kim i po co w ogóle Niravana walczy. Ważne, że w imię pokoju. No i Abel jest, oczywiście, zej***tym dowódcą, chociaż nie wydaje rozkazów, a po prostu sieka wrogów w pierwszej linii. Lan także ma kilka sekund sławy, bo ratuje przyjaciółkę przed śmiercią. A wszystko to ma na celu pokazanie nam tylko, że love interest jest kakkoi i zaczyna martwić się o bezpieczeństwo MC.
Gdybym jednak miała tak streszczać każdą głupią scenkę, to nie starczyłoby nam życia. Przejdę więc do tych najistotniejszych, czyli do romansu. Ten w pełni rozkwita, gdy Abel godzi się na prośbę MC podszkolić w szermierce Marka, co znowu pokazuje nam, że jak tylko chce, to potrafi być w porządku gościem. Niestety, nad Lan czuwają wówczas bogowie sztampowych rozwiązań fabularnych, więc krzywo staje i skręca kostkę. Co stawia Abela przed dylematem – zanieść ją o własnych siłach do Akademii, czy pozwolić wyleczyć ją spotkanemu po drodze Tifaletowi. Początkowo młodzieniec jest zdeterminowany, by zrobić to pierwsze i dopiero po długich namowach mag uświadamia mu, że egoistycznie sprawia, że Lan cierpi, chociaż mogłaby już dawno nie czuć bólu. Wiecie, takich toksycznych zagrywek część dalsza i wprost zachodzę w głowę, dlaczego dla niektórych recenzentów ta scena była „słodka”. Bo Abelem kierowała zazdrość? No tak, ale jako potencjalny partner oblał test, bo jego lęki o mało nie wygrały z dobrem MC. Sama Lan PROSIŁA, że chce, by ją zostawić w spokoju i skorzystać z oferty maga, ale była najzwyczajniej ignorowana…
Ta brzydka tendencja zresztą tylko się nasila, co pięknie pokazuje scenka, gdy parka idzie na pierwszą, chociaż nieoczywistą randkę. Po prostu Abel kupuje MC kanapkę na mieście, każe jej usiąść i ze sobą zjeść, a jest przy tym na przemian wkurzony i zakłopotany. Wreszcie pyta jej wprost, czy ma faceta, a zaraz potem ucieka, sprawiając, że zaskoczona dziewczyna dokańcza posiłek w samotności i konsternacji… W rzeczywistości jednak Abel podejrzewał, że Lan jest zauroczona Nike i dlatego zawsze stawała w obronie tego słabeusza. Musiała więc mu sama wytłumaczyć, że kieruje nią jedynie współczucie oraz sympatia do medyka, a nie miłość. Paradoksalnie jednak to chyba była najlepsza scenka w całej tej grze, bo była nawet zabawna i jeśli pamięta się, że to tylko nastolatkowie, to ich zachowania aż tak niedziwą. W sensie, że Abel absolutnie nie miał pomysłu, jak poprowadzić tę rozmowę, ale podejrzenia nie dawały mu spokoju.
Zresztą Abel, rozumiejąc wreszcie, o co Lan chodzi, sam także wstawia się za Nike, gdy ten jest oskarżany przez Richarda o szpiegostwo. Po czym zwyczajowo, po skrytykowaniu grupy, odchodzi i MC musi za nim popędzić, aby mu podziękować. Są wówczas na stronie, sami w bibliotece, dziewczyna prawi mu komplementy… ale do kropki nad „i” potrzeba kolejnego wybuchu gniewu. Abel wymusza na dziewczynie, by powiedziała mu wreszcie kogo lubi, bo ma serdecznie dość słuchania o Nike, a ta wreszcie wyszeptuje, że osobę przez sobą, więc mogą iść w ślinę. Od tej port Abel oznajmia, że MC jest jego. Ma się więc z tym pogodzić i już.
Wróćmy jednak do wątku tego durnego szpiega… Jak wspominała wcześniej, również Xiaolei szukał informacji o zdrajcy i to on, wraz z lordem Evasem, opowiedzieli MC o przeszłości Abela. Że był on nieślubnym dzieckiem króla Rozeona z jakąś wędrowną tancerką. Nie był jednak owocem przemocy, ale miłości, a decyzja, aby odejść z bękartem, należała do kobiety. Nikt jej nie wyrzucił, nie pohańbił, ani do niczego nie zmusił, w co głęboko wierzył Abel i nawet skonfrontowany z prawdą chciał dalej zamordować swojego ojca w imię zemsty. Co więcej, twierdził, że MC także powinna popierać ten plan, bo przecież imperium odpowiadało również za atak na jej wioskę. Lan jednak nie miała równie morderczych zapędów, ale cieszyła się, że to nie Abel był szpiegiem. Pocieszała go także i tuliła, gdy płakał i opowiadał o upokorzeniach i trudach, jakich doświadczał za dzieciaka. O tym, że był wyszydzany za bycie bękartem, jak wyzywano jego matkę, jak uważano go za nic… A także o tym, jak po wygranym turnieju skontaktował się z nim Igor, prawa ręka jego starego, i zaproponował pracę tajemnego informatora w Akademii, bo tatko sobie wreszcie o nim przypomniał. Tyle że Abel nigdy niczego im nie przekazał i wykorzystał tylko bycie w Nirvanie, aby przybliżyć się do planu zemsty.
Więc kto zdradził? – zapytacie. Ano, pamiętacie szurniętego Richarda? Tak, tego dręczącego słabszych uczniów typa, który dosłownie robił wszystko, co w jego mocy, by nikt go nie lubił i nie chciał dzielić się z nim żadnymi informacjami? Kiedy dochodzi do kolejnej bitwy, tym razem z siłami Romua, to Richard próbuje wykorzystać tę okazję i zabić Abela. Podobno po to, by przypodobać się królowi Rozeonowi i zbiec. Nie ogarniam jednak, co niby na tym zyskał, skoro podobno pochodził od szlachty Milverii, no i Rozeon wówczas szukał swojego bękarta, bo chciał go uznać i uczynić swoim dziedzicem… Tak czy inaczej, Richard, w ramach satysfakcji, wyjawia wszystkim, kim jest Abel. Pash doznaje wówczas kryzysu wiary i sprzedaje przyjacielowi sierpowego jako karę za kłamstwa. Lan dalej wspiera ukochanego. Uczniowie lamentują, aż lord Evan znowu ratuje sytuacje i proponuje układ. Skoro młody tak się rwał do ojcobójstwa, to zamiast trzymać go w więzieniu, trzeba mu na to pozwolić, co będzie ostatecznym testem jego lojalności.
A jak postanowili, tak czynią. Abel konfrontuje się w bitwie z tatusiem i jest to tak spektakularne, że wszyscy przestają walczyć, Lan zaś twierdzi, że ten moment przejdzie do historii. XD Co więcej Rozeon coś tam bredzi, że jego syn musi udowodnić, że jest bezwzględny, bo tylko ktoś taki mógłby przejąć po nim rządy. Co Evan komentuje tym, że jako baba MC i tak tego nie zrozumie, bo wolą każdego ojca jest to, by syn go przerósł. Tak, a matki chcą, by ich córki stały w miejscu… Nieważne. Też jestem babą. Pewnie nie zrozumiałam tego wzniosłego przekazu. Od tego bełkotu uwalnia nas Abel, który wytrąca ojczulkowi miecz z dłoni, ale gdy ma już go zasiekać, to słyszy błagalny krzyk Lan. Postanawia więc, że zaczeka z tym ojcobójstwem, ale zamiast tego odcina staremu rękę – co było zupełnie niegroźne i nie ryzykowało jego zgonu. Potem zaś mówi, że skoro pokonał króla, to teraz on jest nowym władcą i upewni się, że zapanuje pokój… Bo tak działa monarchia, jakbyście nie wiedzieli. Nastoletni bękart bez środków, popleczników i armii po prostu mówi innym, że teraz on ma koronę i już.
A skoro Abel musi nauczyć się rządzenia, to porzuca MC, ale obiecuje, że po nią wróci i będzie jego królową. Musiała bowiem wziąć odpowiedzialność za to, że wtrąciła się w jego pojedynek. Żegnają się zatem pocałunkami, przysięgami, a chłopak wręcza ukochanej pierścionek po swojej matce, jako znak tego, że jego zamiary są poważne.
W pierwszym smutnym zakończeniu: Wilhelm chce ponownie walczyć z Albelem i tak go ta potrzeba zwycięstwa owładania, że w efekcie miecz niejako pożera naszą MC i ta znika.
W drugim złym zakończeniu: mamy iście arturiańskie motywy! Podczas pojedynku ojca z synem oboje zadają sobie śmiertelny rany i władze nad Romuą przejmuję Igor. Co zaś się tyczy MC, to w tej wersji nie pozostaje jej nic innego, jak od czasu do czasu odwiedzać grób ukochanego, by przynieść mu kwiaty.
Eeeh… Jakie to wszystko było naciągane. Zwłaszcza ten finał i cały romans zbudowany na tym, że Abel gdzieś odchodzi, MC za nim biegnie, całują się na zgodę i powtórz… Nie wspomnę już o tym, że niby tłem tej gry, a przynajmniej według nazwy, są bitwy, ale jeśli liczycie na coś na poziomie Hakuoki czy Birushany, to zapomnijcie. Tam nawet strategie wyglądały tak, że przedstawię Wam plan Abela do odbicia zakładników: Grupo A, wy macie odbić zakładników! Grupo B: wy się napierdzielacie z wrogiem. Rozejść się! Widać, że geniusz, prawda? Poważnie, na co szły pieniądze z budżetu państwa, skoro oni – po tej całej Akademii – byli z siebie wykrzesać takie strategie? XD
A takich koszmarków była cała masa. Na przykład, gdy MC dowiaduje się prawdy o Abelu i powinna omówić z królami dalsze kroki, to zamiast tego zakrada się nocą do męskiego akademika, bo przecież są priorytety…
Wilhelm po prostu zniknął i to tyle, jeśli chodzi o magiczny miecz. Fajnie, nie?
Co więcej, po całej tej dramie (i jak już Lan ogarnie parę lekcji etykiety), to nikt w całym Romua nie będzie miał nic przeciwko, że samozwańczy, bękarci król wziął sobie jakąś chłopkę z wrogiego królestwa na żonę… A w razie czego tatuś mu pomoże. Przecież dalej żyje. No i chyba nie ma nic przeciwko, że został wykopany z tronu? W sumie nie wiem, bo nikt go nie zapytał. Podobnie jak nikogo nie zainteresował los przyrodniej siostry Abela i jej sukcesji. XD
To sprawiło, że w zasadzie nie byłam w stanie traktować też ścieżki na poważnie, a romans był dla mnie zbyt pokraczny, aby się nic cieszyć. Smuciło mnie, że w myślach MC raz po raz pojawiało się „oh, powiedziałabym mu, co o tym myślę, ale boję się, że będzie na mnie zły, więc lepiej zachowam to dla siebie…”. Tak, scenarzyści, to mnie przekonuje, że Abel i Lan zbudowaliby razem silną i zdrową relację. Stąd poza jedną, nieszczęsną sceną z kanapką, cała reszta była dla mnie niepokojąca, i to nie w tym ekscytującym yandere stylu. Raczej takim, że zamiast pokazać mi fajnego love interest, Abel był kimś, kto w pierwszej kolejności potrzebował pomocy specjalisty, a nie związku. Zresztą on był tak ciągle wściekły, samotny i pełen chęci ukarania wszystkich za swoje krzywdy, że nie wiem, jakby to miało funkcjonować? Nawet Lan zainteresował się w sumie tylko, dlatego że jako jedyna okazała mu cień sympatii. Myślę, że wyglądałoby to identycznie z każdą inną kobietą na jej miejscu, bo dalej uważał ją za naiwną, słabą i potrzebującą ochrony.
Chciałam szczerze polubić tę ścieżkę, ale nie potrafię. Abel miał potencjał, aby być fajną postacią, która stanowi mieszankę kudere z tsundere, ale scenarzysta nie podołał temu zadaniu. Głownie przez założenie, że nie trzeba się starać, bo jak da się silnego i przystojnego bisha, to odbiorcy łykną w fabule wszystko, jak banda wygłodniałych pelikanów. Tymczasem ryba utknęła nam w gardle. Co się nawet najlepszym pelikanom zdarza. Nie przejmujcie się.
Pozostaje mi wierzyć, że najgorsze mam już za sobą, bo to taka otwierająca ścieżka na rozgrzewkę…
