Skip to content

Otome 4ever

Blog o grach otome i visual novel.

Menu
  • Aktualizacje
  • Plany wydawnicze 2025
  • Recenzje
    • Otome / Visual Novel
    • Gatcha / Mobile
  • Inne
    • Poradniki
    • Top 5
    • Różne
    • Linki
  • FAQ
    • FAQ
    • Polityka prywatności
  • Kontakt
Menu

Garrett Welkin (The Red Bell’s Lament)

Posted on 23/08/2025 by Hina

Garrett to postać, która interesowała mnie najmniej w całej grze. Miałam przykre podejrzenia, że może być on klonem Criusa Castlerocka z even if TEMPEST. I, co tu dużo mówić, nie pomyliłam się. To taki miły, nieco niewyrazisty, pozbawiony sprawczości bohater, który trochę płynie z fabularnym nurtem. Często miałam wrażenie, że nic od niego nie zależy, na nic nie ma wpływu, a kolejne komplikacje po prostu go przerastają. Co było tym zabawniejsze, że to właśnie jemu przypadła rola dowódcy Elpis 8, chociaż ja do dziś nie rozumiem, czym się kierował król Albert, mianując na lidera właśnie go, a nie kogoś, komu łowcy np. by ufali albo znali.

Przypomnijmy, że Elpis 8 zostało stworzone w bardzo konkretnym celu. Miało udać się do Nyx, czyli Krainy Wampirów, aby odnaleźć „zaginionego” następcę tronu. W rzeczywistości jednak to książę Roderick, z pomocą badaczy m.in. Christopha, uciekł z ojczyzny i skrył się u krwiopijców w obawie przed straszliwym losem. W skrócie to okazało się, co odkrywa powolutku główna bohaterka, że cały ród królewski Lancasterów był dhampirami (czyli pół-ludźmi, pół wampirami), które w tym świecie nie dożywają nawet dwudziestu+ lat. Aby uniknąć tak tragicznego i szybkiego końca, członkowie rodu zżerają swoich krewnych w ramach specjalnego rytuału kanibalizmu. I to właśnie po to Albertowi był potrzebny jego syneczek i dlatego wysłał łowców z misją ratunkową – by niczym uberowcy podrzucili mu jego RodrickMC-a. Mnie jednak dziwiło czemu, wiedząc, że Garrett może odkryć jego prawdziwe motywy, np. wpadając na badaczy, król Albert zdecydował się go poświęcić?

Przypomnijmy, że Garrett może nie był nie wiadomo jak wpływową osobą na początku fabuły, ale jednak pochodził z pomniejszego rodu szlacheckiego i cieszył się niemałą sławą. Jako jedyny przetrwał tajemniczą masakrę, w wyniku której stracił cały swój oddział i przyjaciół, więc ludzie postrzegali go jako bohatera, wybrańca i symbol nadziei. Na dodatek w młodym wieku zrobił zawrotną karierę i stanął na czele Straży Królewskiej. Był też nie lada zdolnym wojownikiem, bo samemu zasiekał sporo człekokształtnych wampirów, co nie było łatwym wyczynem. Nawet najlepsi z łowców nie mieli takich wyników na koncie – no, może poza Ciaranem, ale on miał na to specjalną sztuczkę. Jeśli więc już chciał kogoś poświęcić, to ja stawiałabym na jakiegoś randoma. Zwłaszcza gdy później okazało się, że Albert z Vladem i Aniołem toczą jakąś zakulisową, chorą grę, w której stawką są ich wysłannicy. Było więc to dla mnie mocno naciągane i średnio wiarygodne. Gdyby Garrett tam przypadkowo padł, to nie mam pojęcia, kto sprowadziłby wówczas Lancasterom Rodericka… Jack? Flynn? Nicola? Wątpię. Strasznie więc ryzykował.

W każdym razie początkowo Juliet i Garrett obserwują się raczej podejrzliwie. Mężczyzna nie przepada za łowcami, bo są dla niego takim właśnie „złudnym symbolem nadziei”, jak on sam, a to nieprzyjemnie przypominało o dawnych traumach. Tymczasem kobieta w zasadzie nie rozumie, dlaczego Garrett ich nie lubi, skoro ich wcale nie zna – i zrzucała to chyba na jego arogancje. Dopiero z czasem, poznając go lepiej, MC orientuje się, że pomimo swojej sławy, urody i umiejętności… z Garretta jest raczej skromny, płochliwy i dobroduszny facet. Nie szukał poklasku, komplementy go żenowały, a zaloty kobiet wprawiały w absolutne zakłopotanie. Ot, po prostu chciał wykonywać, najlepiej jak potrafił, swoją misję jako obrońca i czasami był przez to aż nad wyraz uparty, bo zatracał się w poświęceniu dla pracy.

Mimo to Juliet nie potrafiła zapomnieć, że w krytycznej sytuacji Garrett się od niej nie odwrócił, nie zostawił na pożarcie wampirom, ale we własnych ramionach zaniósł do schronienia i zapewnił opiekę u badaczy. Zrozumiała wówczas, że jej pierwsze wrażenie było pochopne i odtąd starała się spłacić swój dług wdzięczności. Niestety, Juliet czekało wiele skoków do alternatywnej rzeczywistości, bo szybko piętrzyły się nowe problemy i ich romans był przez to strasznie poszarpany (jak praktycznie każdy w tej grze). Po odnalezieniu księcia Garrett chciał jak najszybciej oddać go ojcu, co okazało się błędem, bo wtedy odkryli prawdę o dhampirach. Przy kolejnych podejściach, Juliet nie zawsze udawało się zdobyć zaufanie dowódcy, bo ten często chciał brać całą odpowiedzialność na siebie, a nawet gdy już mu się udawało coś osiągnąć np. w jednej z wersji przyszłości, to właśnie Garrett – jako uzurpator – zostaje nowym władcą po pozbyciu się Alberta, to miał tylu wrogów, że nie potrafił nad tym zapanować i zginął niedługo potem z rąk skrytobójców. Była też cała masa zakończeń, gdy ginął offscreenowo lub zamordowany przez innego z bohaterów The Red Bell’s Lament – ale pominę te wszystkie sytuacje, bo jedyne co one wnosiły, to zdołowanie MC.

W szczęśliwym zakończeniu Garrett podświadomie czuje, że musi zaufać Juliet, bo ma jakby „wspomnienia” z tego, co doświadczył w innych liniach czasowych. (Ciekawe, czy pamiętał wszystkie swoje zgony i błędy?). Wie także, że aby osiągnąć swój cel, musi udowodnić przestępstwa Alberta, by mieć po swojej stronie Rodericka, rycerzy oraz szlachtę, a także zacząć jakąś formę współpracy z mieszkańcami Nyx, by zakończyć trwającą od wieków waśń. (Pomijam, że tym dowodem była głównie książka, którą wymachiwano wszystkim przed oczami – jakby dokumentów nie dało się podrobić…). Przestaje więc być tak uparty i krótkowzroczny. Zostaje tak naprawdę namiestnikiem Rodericka i ma mu pomóc w kierowaniu królestwem, aż do koronacji. (Choć dla mnie to trzymanie się monarchii Lancasterów dalej było rozwiązaniem o kant dupę potłuc. Przecież nic nie gwarantowało im tego, że Roderick – także dhampir – sam niedługo nie zejdzie albo niczym tatulek nie oszaleje w obawie przed rychłą śmiercią lub że tego samego nie zrobi jego potomstwo). Tak czy inaczej, Garrett staje się drugą, najważniejszą osobą w państwie i trochę nie ma dla Juliet czasu…

Co nie zmienia faktu, że już wówczas jest w niej szczerze zakochany. Podczas ich wspólnej wyprawy do Nyx mieli wiele momentów, które zbliżyły ich do siebie. Kobieta nie raz opatrywała jego rany, towarzyszyła w walce, wysłuchiwała przeszłości, udzielała rad, oglądała z nim gwiazdy… Zdarzyło się nawet, że uratowała go od niechcianej i natrętnej obecności innych pań, udając, że jest tak naprawdę jego kochanką, co skutecznie ostudziło zapędy rywalek. Chociaż dla mnie fakt, że podzieliła się z Garrettem deserem w cukierni, niczym para nastolatków w przerwie od szkoły, pasował znowu do tej rzekomo „mrocznej konwencji” jak pięść do nosa. Drażniło mnie też, że najpierw scenarzyści wmówili mi, że wyprawa do Nyx to taka podróż w jedną stronę, a potem bohaterowie wracali do domu, kiedy im to pasowało, jak przez drzwi do otwartej stodoły – stąd właśnie mogli sobie nawet zrobić wypad na kawę i ciacho.

Ostatecznie jednak Garrett nie wytrzymuje presji i dręczy go świadomość, że może Juliet utracić, jeśli nie znajdzie sposobu, by przekonać ją do siebie. Jest bowiem święcie przekonany, że MC rozważa związanie się z Flynnem – po części dlatego, że Jack go trochę okłamał i podpuścił. W efekcie Garrett upiera się, by towarzyszyć Juliet w niezbyt istotnej misji, aby sprawdzić, czy w okolicy nie skrywa się nielegalnie wampirzyca. Faktycznie wychodzi na to, że jakaś tam kobieta została przemocą zmieniona, a jej zrozpaczony mąż, nie wiedząc co zrobić, ukrywał ukochaną w domu – ryzykując, że może ona kogoś skrzywdzić. Stąd po rozwiązaniu tego problemu i uświadomiwszy sobie, jak cieszenie się miłością jest w ich świecie jest niepewne, Garrett przełamuje swoje opory i wyznaje Juliet skrywane uczucie. A gdy zostaje przez nią ciepło przyjęty – to nawet powtarza swoją deklarację później, wykrzykując ją na mieście – rzekomo by znowu odpędzić natrętne baby, które nie rozumiały, czemu kapitan spaceruje z kimś z gminu.

Osobiście jednak zdecydowanie wolałam w tym wypadku sad ending, bo przynajmniej był „jakiś”. W tym rozwiązaniu, gdy Garrett konfrontuje się z Albertem, to jest zmuszony go zabić na oczach Rodericka. Dzieje się tak, bo szalony król nie zamierza się poddać… ale też Garrett postanawia, że zrobi wszystko, by przywrócić w ojczyźnie pokój. Ma też z byłym szefem kolejną, niedokończoną sprawę. Nie wspominałam o tym wcześniej, ale dzięki Juliet Garrett odkrywa, że Albert okłamywał go od samego początku i to nie tylko w kwestii dhampirów. Tak naprawdę posłanie rycerzy na pewną śmierć i sprawienie, że wrócił tylko ich kapitan, było celową akcją sterowaną przez króla, który chciał tym samym zrobić z Garretta bohatera i odwrócić od siebie uwagę poddanych. Kiedy więc młody mężczyzna odkrył, że jego największa, życiowa trauma, była wynikiem intrygi, to nic dziwnego, że czuł tylko nienawiść.

W każdym razie, od tamtego momentu, na przestrzeni upływającego czasu, Garrett staczał się coraz bardziej ku Ciemnej Stronie Mocy. W pewnym momencie nie miało już dla niego znaczenia, czy ktoś był jego przyjacielem czy wrogiem. Jeśli mu się sprzeciwił – to kończył martwy albo w lochu. Takie „wypadki” zaczęły występować tak często, że nawet Juliet nie potrafiła ich dłużej ignorować, zwłaszcza że Garrett stał się tyranem i pozbył także Rodericka. A chociaż przerażało ją to i bolało, to nawet w takiej sytuacji zbyt mocno kochała mężczyznę, aby go opuścić. Jest więc to znacznie smutniejszy, przygnębiający ending, w którym protagoniści cierpią, ale zabrnęli za daleko, aby cokolwiek zmienić… W sumie mam wrażenie, że Juliet, pocieszając Garreta głównie fizycznie, tylko w ten sposób zapewniała sobie bezpieczeństwo.

W grze pojawia się jeszcze jeden, dziwny motyw, ale już się przyzwyczaiłam, że niczym disnejowskie księżniczki, tak samo bohaterowie gier otome mają jakieś kawaii chowańce. Podczas pobytu w Nyx Garrett odkrywa nieoczekiwanie, że jeden z tamtejszych nietoperzy to właśnie jego dawny przyjaciel. Chociaż przemieniony w bestie, to jednak zachował jakąś formę świadomości i pomagał odtąd Garrettowi, a ten obiecał sobie, że znajdzie jakiś sposób na jego odczarowanie. Wspomniany stwór – nazwany przez postacie Dooley – nie miał dla mnie absolutnego sensu w tym rozumieniu, że kiedy tylko pojawił się na horyzoncie, Juliet & Co. powinni się go od razu zasiekać. Jako łowcy właśnie z takimi formami wampirów spotykali się najczęściej, a w prologu widzieliśmy nawet jak rozrywają one chłopów. Spodziewałabym się więc, że dla nich to reakcja z automatu. Tymczasem MC, która przypomnijmy, że przez wampiry straciła ukochanego brata i rzekomo ich nienawidziła, nie miała nic przeciwko Doolyemu, nadała mu imię, uważała, że jest uroczy i ogólnie zachowywała się, jakby nie widziała w jego obecności problemu. A przecież nie wiedziała wówczas, kim naprawdę jest ten stwór…

Ogólnie wynudziłam się w rozdziałach Garretta, bo tak naprawdę zamiast jego historii, oglądałam wątki porąbanego rodu Lancasterów. Może dramat byłby większy i historia lepsza, gdyby to Garrett był jakoś spokrewniony z Albertem? Nie wiem, gdyby np. Roderick był jego bratem, którego dla dobra rodu musieliby poświęcić? Tymczasem mam wrażenie, że ten love interest znajdował się na poboczu własnej ścieżki, a potem już w ogóle został wykopany kosztem Ciarana. Taki trochę trójkąt w orkiestrze, który niby jest, wiemy po co, ale mamy poczucie, że wszyscy naokoło go przyćmiewają. I chyba właśnie dlatego, w rozpaczliwej próbie znalezienia dla tego love interest jakiegoś miejsca, twórcy wrzucili go w stereotypowe randki i sytuacje rodem z dram romantycznych. Nie wiem, może ktoś widzi to inaczej, ale ja absolutnie nie czułam tej postaci i nawet teraz, rozważając jakieś DLC, nie mam pomysłu, co mogłoby się z tym bohaterem dziać dalej? Poza bowiem tym, że chciał być dobrym dowódcą i bronić ojczyzny, to w zasadzie dalej nic o nim nie wiem. Ah, no i lubił patrzeć na gwiazdki. Wow…

Nawet jego reakcje po zdradzie, gdy odkrył, że całe jego życie było kłamstwem, zostały dosłownie „przeskoczone”. Jasne, na krótki moment, gdy Garrett był w lochu, miał chwile zwątpienia i rozważał, czy się po prostu nie poddać, bo miał dość walki, ale wystarczyła dosłownie chwila pogawędki z Juliet i cała przygnębienie minęło. Zamiast tego dostaliśmy przesadnie wysłodzone „jesteś moim światłem!”, by potem rycerzyk na dłuuugo zapomniał, że się w MC zakochał, bo była zajętą innymi chłopami XD. Ale ogólnie mam wrażenie, że ta idea przeplatania wątków różnych love interest odbiła się scenarzystom czkawką. Czyli jak zawsze: zmarnowany potencjał. Główne motto tej gry.

Dowódca / Lider, Miły facet, Namikawa Daisuke, Rycerz, The Red Bell’s Lament

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

O mnie

Cześć, jestem Hina! Prowadzę bloga od 2019 r. Jeśli podoba Ci się, co piszę, zostaw komentarz i wpadnij ponownie. Dziękuję za odwiedziny!

Moje ID

Chcesz pograć wspólnie albo pogadać? Znajdziesz mnie na:

Steam

Discord

Love&DeepSpace: 83000453341

KAWKĘ DAJ BLOGGEROWI...

Postaw kawę

Chociaż pisanie o grach sprawia mi dużo przyjemności, to jednak czasami koliduje z codziennymi obowiązkami.

Jeśli podoba Ci się, co tworzę i chcesz okazać mi wsparcie, baaardzo dziękuję za postawienie kawy. Porządna dawka ciepłego naparu rozgrzeje mi serducho i pomoże mi utrzymać bloga jak najdłużej.

Ta strona nie jest sponsorowana przez żadną firmę ani nie jest finansowana z żadnego innego źródła poza moimi własnymi środkami.

Spoiler alert!

Na blogu znajdują się dwa typy recenzji: gier (pozbawione spoilerów) i ścieżek/postaci (ze streszczeniami i spoilerami).

© 2025 Otome 4ever | Powered by Superbs Personal Blog theme