Skip to content

Otome 4ever

Blog o grach otome i visual novel.

Menu
  • Aktualizacje
  • Plany wydawnicze 2025
  • Recenzje
    • Otome / Visual Novel
    • Gatcha / Mobile
  • Inne
    • Poradniki
    • Top 5
    • Różne
    • Linki
  • FAQ
    • FAQ
    • Polityka prywatności
  • Kontakt
Menu

Recenzja gry: The Red Bell’s Lament

Posted on 15/08/202523/08/2025 by Hina

W krainie rządzonej przez monarchię od pokoleń ludzie żyli w pokoju, aż pewnego dnia niebo pokryło się czerwienią, a wampiry spustoszyły Hemerię. W wyniku tej tragedii, osierocona dziewczyna została sama w rozpaczy i hańbie. Kierowana nienawiścią poprzysięgła zemstę, aż wyrosła na jedną z najlepszych łowczyń wampirów w królestwie.

  • Tytuł: The Red Bell’s Lament
  • Oryginalny tytuł: Red Bell no Doukoku (レッドベルの慟哭)
  • Data wydania: 2025-06-05
  • Developer: AmuLit
  • Wydawca: Voltage Inc.
  • Pełen dźwięk: japoński (Switch)
  • Napisy: angielski
  • Rozszerzenia i powiązane tytuły: –

Linki

  • Walkthrough: The Red Bell’s Lament
  • Opening „叫び –The Freedom You Need–” (9mm Parabellum Bullet)
  • Ending 朝影 –The Future We Choose– (9mm Parabellum Bullet)

Bohaterowie

Główna postać:

Juliet Rose
Elitarna łowczyni wampirów i członkini Elpis 7. Po tym, jak jej brat został zabity przez wampira, poświęciła swoje życie zemście. Po wielu strasznych doświadczeniach, niewiele potrafi ją zastraszyć czy złamać. Uchodzi również za urodziwą.

Ścieżki/Love Interest:

Asher Thompson
Przyjaciel bohaterki z dzieciństwa. Zniknął z jej życia bez przyczyny i w międzyczasie zasłynął jako elitarny łowca wampirów. Dołącza do Elpis 8, by wykonać misję dla króla.
<<RECENZJA>>
Rhodes Heartfield
Tajemniczy wampirów, który od czasu do czasu odwiedza bohaterkę i wykazuje nią dziwne zainteresowanie. Za słodkimi słowami i miłymi gestami ukrywa nieznane intencje.
<<RECENZJA>>
Garrett Welkin
Bohater Hemerii, awansowany w młodym wieku na Dowódcę Straży Królewskiej. Staje na czele Elips 8, by wykonać misje odnalezienia w Nyx uprowadzonego następcy tronu.
<<RECENZJA>>
Ciaran Lowell
Cyniczny, warkliwy samotnik, który całe życie poświęcił zabijaniu potworów i zapomniał jak przebywać między ludźmi. Uchodzi za najsilniejszego łowcę, nawet wśród Elpis 7.
<<RECENZJA>>

Ocena ścieżek: (*♡∀♡) Rhodes ⊳ Ciaran ⊳ Asher ⊳ Garrett (ᗒᗣᗕ)՞


Recenzja

O wow! Pomyślałam, przechodząc prolog. Szykuje się niezła zabawa. Spodziewałam się mrocznej, ciężkiej gry, pełnej trudnych decyzji moralnych i przemyśleń z poletka etyki. Wiecie, może coś pokroju even if TEMPEST, Psychedelica of the Black Butterfly albo Virche Evermore -ErroR: Salvation-. Gier – w żadnym razie! – nie idealnych, ale posiadających swój specyficzny klimat, pozostających w pamięci i potrafiących wycisnąć z oka łzę. A co dostałam? Bajeczkę o aniołkach, magicznych króliczkach i nietoperzach, świat przedstawiony rodem z sesji RPG i fabułę tak pełną dziur logicznych, że nie ma w całym uniwersum takiej ilości kleju, aby dało się ją załatać… Poważnie, motywacja i działanie antagonisty miała tu tyle sensu, co dodawanie schabowego jako składnik zupy szczawiowej dla jarosza…

Paradoksalnie jednak, nim z rozczarowaniem nastawicie się na mój pełny jadu rant, zaznaczę szybko, że The Red Bell’s Lament, czyli drugi już produkt od Voltage i AmuLit dedykowany na Switcha, to nie jest tytuł zły… Nope, to po prostu taki dziwaczny twór, bo chociaż sama główna opowieść szybko stała się dla mnie istną torturą, to inne elementy sprawiały, że nie ciskałam konsolą w kąt. Po prostu chyba zbyt wysoko zawiesiłam moją poprzeczkę oczekiwań – zwłaszcza w kontekście even if Tempest – a dostałam coś, czemu poziomem bliżej jest do ich mobilek… Ale po kolei!

Największym pozytywem gry była dla mnie… protagonistka! W The Red Bell’s Lament wcielamy się w dziewczynę o domyślnym imieniu Juliet Rose (nazwiska nie można edytować, a imienia nie warto, bo wtedy Love Interest go nie przeczytają). Ta rudowłosa piękność (bo często jej uroda jest przywoływana) urodziła się w świecie, gdzie ludziom na każdym kroku zagrażają wampiry. W efekcie szybko stała się sierotą, a także była świadkiem, jak jeden z potworów zabija na jej oczach ukochanego brata. Nienawiść do wampirów i chęć przetrwania sprawiły, że dziewczyna postanowiła zostać zawodowym łowcą. Znalazła rodzinę Thompson, słynącą z polowania na bestie, i to od nich poznała sztukę zastawiania pułapek, strzelania z kuszy i czy skradania. Stąd Juliet trudno nazwać typową dla gier otome mimozą.

Ta bohaterka jest szalenie odważna, aktywna, pomysłowa i ma niesamowitą siłę woli. Naprawdę fajnie mi się nią grało, bo nawet w sprawach damsko-męskich nie panikowała, ale była w pełni świadoma swoich walorów. Na dodatek miała jedną, wyjątkowo zabawną cechę. Juliet nienawidzi przegrywać. I to do tego stopnia, że może nawet oszukiwać w grach albo żądać powtarzania partii w nieskończoność. Byle tylko nie musieć znosić upokorzenia wynikającego z porażki. Co było bardzo ciekawe i do niej pasowało. No i rozbawiło mnie, że sama określała się jako „sporty girl” nieprzepadająca za książkami. Miała więc całkiem sporo osobowości, co nie jest częste u protagonistek. Niewiele też potrafi dać love interest taki zimny prysznic, jakim ona niekiedy raziła, kiedy im np. zbierało się na amory, a ona przypominała, że teraz robota, a później zabawa.

Więc tak, dostałam po części to, na co liczyłam. Takiego żeńskiego Van Helsinga, który może stać ramię w ramię z towarzyszami i nie stanowi niepotrzebnego balastu. Co prowadzi nas do kolejnego punktu: czyli postaci pobocznych.

Ogólnie podobała mi się idea bycia częścią elitarnego zespołu specjalistów. Kiedy bowiem poznajemy Juliet, to dostaje ona zaproszenie od króla, by wziąć udział w tajemnej misji. Wraz z paczką innych łowców, najlepszych z najlepszych (którzy byli w stanie zabić arostoi – najpotężniejsze wampiry), Juliet ma udać się do domeny potworów, krainy Nyx, i odnaleźć uprowadzonego w tajemniczych okolicznościach księcia. Stąd – po naprawdę sadystycznym prologu i zobaczeniu jak okrutne potrafią być w tym uniwersum wampiry – cieszyłam się na perspektywę badania tajemniczego zaświatu. Wyobrażałam sobie, że opowieść skupi się na poświęceniu i próbie przetrwania w tak niebezpiecznych warunkach. Np. że fabuła będzie przypominać coś na kształt misji wojskowych, typu „Obcy 2” czy inny „Predator”… Ale myliłam się.

Dosłownie chwile po przekroczeniu portalu do Nyx okazało się, że twórcy mają chrapkę na zupełnie inną konwencję i wprowadzili coś w rodzaju „Koloseum”, czyli gry w zabijanie. Ale i to nie utrzymało się długo, bo po chwili znowu ten pomysł olali. Ślizgając się niekiedy niebezpiecznie po granicy slapstikowej komedii, jak np. wprowadzając scenę, w której łowcy kłócą się o to… kto zjadł ostatnią truskawkę. No ha ha, boki zrywać! Tak czy inaczej, scenarzyści umyślili sobie (spoko, nie będzie wielkich spoilerów), że w Nyx toczy się jakiś Pojedynek Agonii i że niby przedstawiciele drużyn wampirów i ludzi mają z sobą toczyć walki 1 vs 1, zbierać jakieś pionki, a ci, co zdobędą trzy, w nagrodę otrzymają błogosławieństwo… W czym dosłownie idea pojedynku poszła do kosza po pierwszym starciu i nie miała żadnego, większego znaczenia.

Po tych rozdziałach zgłupiałam całkowicie i nie miałam pojęcia, o czym ma być ta gra? A wtedy, zamiast przyjść mi z pomocą dolano jeszcze oliwy do ognia. Okazało się, że Juliet… może podróżować w czasie. Nie będę zbytnio wdawać się w szczegóły, dlaczego i jak, ale w wielkim skrócie, to gdy spotykała ją gdzieś śmierć, to mogła przeskoczyć do alternatywnej linii = sfabularyzowano nam flowcharta. I chyba wszyscy doskonale wiemy, gdzie AmuLit i Voltage już raz wprowadzili to rozwiązanie, prawda? Yep, w even if TEMPEST robimy dokładnie to samo. Z tą różnicą, że tam to całe podróżowanie i skakanie było sensownie umotywowane, a tutaj mamy po prostu do czynienia z koślawym klonem. I to w zasadzie prowadzi do mojej kolejnej bolączki…

Pamiętacie, jak wspominałam o grze na śmierć i życie oraz drużynie bohaterki? Cóż, nie ma co się do nich zbytnio przywiązywać, bo z założenia mieli nas szokować swoimi zgonami, tylko że w momencie, gdy Juliet może „wczytać zapis gry”, ten cały dramatyzm jest sztucznie nadmuchany i traci na znaczeniu. W efekcie absolutnie nie potrafiłam złapać więzi z NPC-ami, bo po prostu mnie nie obchodzili. Co za różnica, co się z nimi dzieje, skoro to banda randomów, których w najgorszym wypadku trzeba będzie zaraz wskrzesić? Dlatego uważam, że twórcy zrobiliby dużo lepiej, gdyby faktycznie pozwolili nam doświadczyć przywiązania i straty, a tak? Ot grupa niewyróżniających się niczym archetypów…

(W tym miejscu pozwolę sobie też na mały rant. A mianowicie chodzi o okładkę/ekran ładowania gry, gdzie widać całą drużynę. Ja naprawdę nie wiem, czym kierował się ilustrator, gdy uznał, że z postaci badaczki zrobi zdziecinniałą „idolkę”, która wypina kuper, jak w grze dla dorosłych… I nie zrozummy się źle. Daleko mi do osoby pruderyjnej czy nietolerancyjnej, ale na wszystkich bogów i bożków, to jest gra otome, czyli z założenia DLA BAB! Czemu zamiast roznegliżowanego bisha muszę po raz kolejny być świadkiem, jak przemyca się ukradkiem jakąś niedorobioną waifu? Czy oni w tej Japonii naprawdę nie potrafią się powstrzymać? I żeby to chociaż była dodatkowa, żeńska opcja romansowa… ale nie! To po prostu przypomnienie, że gra otome grą otome, ale porządek w przyrodzie musi być, i jak pojawia się młoda kobieta, to tylko w takiej formie! … Szczerze, czy na podstawie tej okładki ktokolwiek z Was by uwierzył, że to jedyna w drużynie tłumaczka i historyczka? Okej, koniec plucia jadem na ten temat. Let’s move on…).

Skoro już o postaciach mowa, to przejdźmy teraz do love interest. Tych z założenia jest 4, ale – ponownie – twórcy zdecydowani się na bardzo dziwny zabieg. Otóż w tej grze nie ma ścieżek. No, okej. To jeszcze nie problem. Łamanie utartych konwencji nie jest złe – pod warunkiem, że robisz to z sensem i nie za wszelką cenę. W efekcie przez 80% czasu przechodzimy coś w rodzaju common route, gdzie wątki 3 panów przeplatają się co rozdział. A to prowadzi do komicznych sytuacji, gdzie np. w rozdziale 4 postaci „A” Juliet otwarcie z kimś romansuje, ale w rozdziale 5 jest już postać „B”, więc dziewczyna doznaje czegoś na kształt uczuciowego resetu… aż do epilogu, po którym możemy zobaczyć wreszcie ścieżkę ostatniej z postaci, a jest ona dosłownie niczym DLC, bo odkleiła się fabularnie od reszty.

Bardzo, bardzo, ale to bardzo nie podobała mi się ta kompozycja. Strasznie trudno było angażować się w problemy postaci, gdy po chwili były one przerywane kosztem kogoś innego. Sam romans był przez to absolutnie poszarpany, a tempo wołało o pomstę do nieba. Czasami bowiem dochodziło do sytuacji, że w sumie 90% procentach kończyliśmy wątek postaci A, ale na ostatnie 10%, by w ogóle ją jeszcze zobaczyć, musieliśmy czekać praktycznie całą grę. Ja rozumiem, że bardzo chciano tutaj skopiować zabieg z even if TEMPEST, ale tam faktycznie dano nam całe ścieżki, a nie skakano po rozdziałach…

Skoro jednak już przywołałam pierwszą grę, to po hejcie znowu czas na odrobinę słodzenia. Sama jestem tym zdziwiona, bo The Red Bell’s Lament prawie na każdym kroku próbuje ukrywać, że stara się być even if TEMPEST 2.0., ale gdym miała wybrać, których love interest polubiłam bardziej, to pomimo ogromnej ilości wad recenzowanego tytułu, wybrałabym właśnie obsadę z The Red Bell’s Lament. Jasne, Asher (czyli przyjaciel Juliet z dzieciństwa), Ciaran (czyli milczący, samotny łowca), Rhodes (czyli flirtujący wampir o zapachu kwiatów) i Garrett (czyli stoicki dowódca Elpis 8 i bohater Hemerii) są w pewien sposób klonami poprzedników, ale podobali mi się dużo bardziej od paczki Anastasii. Może dlatego, że w even if TEMPEST ludzie głównie zachwycali się inkwizytorem Tyrilem… a potem było długo, długo nic. Tymczasem tutaj miałam naprawdę problem ze wskazaniem, którego z panów polubiłam najbardziej, bo Asher, Ciaran i Rhodes byli dla mnie równie interesujący (na tym samym poziomie) i chyba jedynie Garrett nieco odstawał (poza jego zaskakującym sad endingiem).

Dlatego, jeśli chodzi o love interest, ich relacje z Juliet, wiarygodność budowania romansu, czy nawet pikanterie scen, to The Red Bell’s Lament jest po prostu ciekawsze. W zasadzie nie miałam żadnych wątpliwości, dlaczego bohaterka zbliżała się do któregoś z panów i co nią kierowało. Fajnie też, że nie była tylko pasywna, ale rzetelnie analizowała swoje emocje, a gdy już na coś się decydowała, to nie bała się wykonywać pierwszego kroku czy gestu. Nie podążała też ślepo za love interest na zasadzie „mogę cię uleczyć/naprawić/zmienić!” czy „zostanę z tobą, nawet gdy będziesz mnie odpychać!”, ale szanowała samą siebie i angażowała się tylko w zakresie, w którym faktycznie miała na love interest jakiś wpływ lub realne korzyści ze współpracy. …A gdyby to jej nie pasowało? Spokojnie potrafię sobie wyobrazić Juliet urywającą romans, niczym zdrowy dorosły, zwłaszcza że przy swojej zaradności i sile nie była protagonistką potrzebującą czyjegokolwiek wsparcia.

Niestety, chociaż scenarzyści stworzyli fajne kreacje, to już nie udźwignęli tego, co mogą z nimi zrobić. Ta fabuła ma od groma dziur logicznych. Na dodatek często kosztem wywołania „szoku” wprowadzono zwroty akcji, które nie miały sensu. Nie wspominając już nawet o tym, że sama konstrukcja świata przedstawionego ledwo trzymała się na fundamentach. W efekcie dochodzi do sytuacji, gdzie niby mamy tyrana w świecie wampirów i okrutnego władcę Vlada… ale stronnictwo jego popleczników to 3 osoby. Co na ten temat myśli reszta krwiopijców? Cholera wie, bo zabrakło obsady i Nyx wieje pustką. Podobnie zresztą ma się sytuacja po stronie ludzi. W pewnym momencie odkrywamy, że intencje drugiej strony też można ocenić jako moralnie wątpliwe… a skąd? Bo szlachta szepcze o tym na korytarzach. A to jakiś problem dla kogoś? Kim były te bez twarzowe duchy? Czy komuś podlegały? Czy ktoś na to reagował?

Uwaga, SPOILER!

—-

Jednym z takich absurdów jest scena, gdy już po uratowaniu księcia Rodericka, Christoph Longfellow oświadcza, że zostanie jego doradcą w ramach pokuty za swoje wcześniejsze eksperymenty… czyli czekaj, w ramach kary, sam siebie mianowałeś na jedną z najważniejszych osób w królestwie z ciepłą posadką? I nikt nie ma z tym problemu? Oczywiście, że nie, bo zabrakło postaci, by ktoś inny mógł zostać doradcą!

Drugi przykład, tym radem z happy endingu, bo po pozostaniu królem Nyx Rhodes mówi, że… w zasadzie to nie ma nic do roboty, bo wampirami nie trzeba zarządzać. Więc w sumie, po co im w ogóle monarchia? To jest w ogóle jeden z największych idiotyzmów tego świata, bo przez brak obsady, Rhodes nie miał żadnych popleczników (czyli absolutnie nikt tam nie chciał powrotu starej dynastii?) ani nawet wrogów, bo stronnictwo Vlada ograniczyło się do jego samego i Mulberry.

Absurd trzeci: główny antagonista. Wyszło na to, że aniołem kierowała tęsknota za przyjaciółmi… do których w każdej chwili mógł podlecieć, pogadać z nimi i poznać ich prawdziwe intencje. W końcu Ciaran i Juliet nie mieli żadnego problemu, by pójść na próby przodków i uciąć sobie z nimi pogawędkę. Czemu więc anioł na to nie wpadł PRZEZ WIEKI? Wręcz był zszokowany, gdy MC mu to zasugerowała!

Już nawet nie wspominając o tym cholernym, magicznym króliczku, który uleczył Ashera…

—–

KONIEC SPOILERÓW

Jak zatem widać po powyższych przykładach, nikt specjalnie nie kłopotał się, aby ta opowieść miała sens, ale prawdziwe kary piekielne należą się temu, kto wymyślił w The Red Bell’s Lament mini grę. Albo niech spędzi noc w ramionach Vlada. Wszystko mi jedno. Otóż co jakiś czas, Juliet będzie brała udział w misjach polegających na chodzeniu po mapie. Możemy wówczas – z tego poziomu – odpalić jakieś eventy, zebrać monety (potrzebne do odblokowania dodatkowej historii), a także natrafić na krótkie bad endingi. Mamy też ograniczoną ilość kroków, w których musimy się zmieścić, aby dotrzeć do celu. I to samo w sobie nie byłoby problemem, gdyby nie bezmyślność interfejsu.

Dla przykładu, jeśli chce pójść o 8 pól w lewo, to nie mogę się tam dostać jednym kliknięciem, wskazując na najdalsze pole. Nope, muszę wskazać każde kolejne, a ładowanie się ruchu trwało wieczność. (W tym w The Red Bell’s Lament grałam już na Switchu 2! Nie chce nawet sobie wyobrażać, co byłoby na 1!). Nie jest to więc nic innego jak zapychacz czasu i sztuczne wydłużanie gry. W bardzo nieelegancki sposób, bo tych misji potrafili czasem nawalić jedna za drugą. Chyba najlepsza była mapka, gdzie musieliśmy przejść ok. 50 pól, zbierając monety, no ubaw po pachy… Zupełnie jakbym cofnęła się z 20 lat i grała znowu na Atari.

To teraz przejdźmy do extrasów. W grze nie ma słownika (chociaż pojawia się sporo terminów, które stanowią nazwy własne, charakterystyczne dla tego świata), nie ma też galerii dla każdego love interest (jest jedna wspólna), a jedynym, faktycznie dodatkowym contentem są karty z profilami postaci i opowieść po epilogu – pod warunkiem, że zapłacimy za nią odpowiednią ilość monet. Chociaż mają to niby zmienić w przyszłej aktualizacji. Nie wiem. Tylko wtedy, po co w ogóle oglądać bad endingi, skoro to właśnie za nie dostajemy przeważnie pieniążki? Albo z tych idiotycznych map? Heh… jak zatem widać, na każdym praktycznie kroku znajduje dowód, że ta produkcja była cholernie nieprzemyślna, popędzana i prawdopodobnie przez to jest taka koślawa.

O czym zwłaszcza przekonuje mnie warstwa wizualna. Fani dość szybko zaczęli podejrzewać, że coś tu śmierdzi i że do tworzenia teł używano chyba sztucznej inteligencji. Ja nie wpadłam na to, by sprawdzić to przed zakupem – czego szczerze żałuję – ale jestem gotowa założyć się, że tak było, już po zobaczeniu finałowego efektu. I swoich podejrzeń nie ograniczyłabym tylko do teł, ale rozszerzyła je również na postaci. Na ilustracjach pojawia się naprawdę dziwna anatomia. Skróty perspektywiczne, których jest tu sporo, bo nie wiedzieć czemu, zdecydowano się na bardzo dynamiczne pozy, rażą podstawowymi błędami. Takimi które widzę gołym okiem jako laik. A wiecie, że nie lubię się wypowiadać o warstwie wizualnej, właśnie z powodu braku kompetencji w tym zakresie. Tym razem jednak czuję, że muszę, bo ocieramy się o większy problem. Oszczędności i uczciwości. Na bezpośrednie pytania do supportu, czy studio może potwierdzić lub zaprzeczyć używaniu AI, dość strategicznie zasłoniono się NDA. (W czym jest to informacja znaleziona przeze mnie na Reddicie, nie z pierwszej ręki, więc zalecam jakąś dozę dystansu). Niemniej ja nie poczułam się taką odpowiedzią uspokojona. Zostawiam to jednak Waszej własnej ocenie.

Przed zakończeniem, jeszcze kilka słów o flow charcie. Ogólnie zwykle jest to moja ulubiona forma otomkowego interfejsu… pod warunkiem, że spełnia swoją funkcję, tj. pokazuje, gdzie brakuje nam jeszcze dialogów czy scen do odblokowania. W przypadku The Red Bell’s Lament każda postać ma tak naprawdę Love i Sad endingi – tylko że nie zobaczymy ich, póki nie ukończymy najpierw wspólnego epilogu. Dopiero wtedy możemy się cofnąć i obejrzeć resztę. Tyle że znowu nie jest to intuicyjne, a flow chart bynajmniej nam tego nie pokaże, bo obrazuje tylko jakieś dziwne odgałęzienia z „x”, które nie są ani podpisane, ale nie tłumaczą, do czego się odnoszą, ani nawet nie możemy do nich przejść… Poważnie, tak bezużytecznego flow charata, który co najwyżej umożliwia odpalenie konkretnego rozdziału, dawno nie widziałam. Jeśli w ogóle!

Ba! W tej grze nie widzimy nawet poziomu wpływów u danego Love Interest, bo jest on ukryty, więc nawet jeśli przeniesiemy się gdzieś, to w sumie nie wiemy, czy nasze wybory zostały tutaj zmienione czy nie i do czego się odnoszą. Co najwyżej możemy, w procentach, w lewym rogu, zobaczyć ile ogólnikowo przeszliśmy już zawartości gry. Niemniej nie jest to jakaś niezbędna informacja, a jedynie taki tam dodatek.

W czym uwaga – flow charta też się aktualizuje – ilekroć go otworzymy i ładuje się w tak samo niemiłosiernie wolnym tempie, jak poruszanie Juliet po mapie misji. Można normalnie iść posprzątać mieszkanie, znaleźć partnera, urodzić dziecko, przejść na emeryturę i może nawet reinkarnować się w międzyczasie. Jak wrócimy, to akurat się sfinalizuje.

Sytuacji zaś nie poprawiają naprawdę liczne bad endingi, z czego połowa to już w ogóle ogromne nieporozumienie, bo brzmią „Hmm… chyba ostatnio dokonałam dokładnie tego samego wyboru. To był błąd. The end. Zgon”. Po co więc w ogóle wprowadzać takie opcje wyboru? Aby sprawdzać, czy gracze mają amnezje? Jak dla mnie to był tylko kolejny przejaw lenistwa i sztucznego wydłużania gameplay’a. Podejrzewam bowiem, że chodziło o danie jakiegoś sposobu na grindowanie monet, ale ten był nad wyraz nietrafiony i nudny. To już wolę mniej bad endingów, ale przynajmniej z jakimś faktycznym rezultatem, a nie 100 x napis, że w sumie to kliknęłam nie w to zdanie… Miało być to jedno wyżej. Bo praktycznie zawsze mamy do wyboru tylko odpowiedź A i B.

No dobra? To z czym nas to wszystko zostawia? Zobaczmy… niekonsekwentna konwencja, złe tempo narracji, problematyka i rozwój akcji na poziomie sesji RPG, niespójny świat przedstawiony, nijakie postaci poboczne, bezosobowi i nielogiczni antagoniści, irytujące mini gry, podejrzana oprawa wizualna, brak prostych animacji, ograniczone extrasy, liczne literówki, podobno też bugi (na Switchu 1), bardzo powolne tempo ładowania, sztuczne wydłużanie gameplay’u, trudność ze śledzeniem wątków przez ich poszarpanie, dużo niepotrzebnych zakończeń, nieintuicyjny flow chart…

…kontra sympatyczna postać główna oraz love interest (z naprawdę świetnymi i utalentowanymi seiyuu!). Czy jednak tyle wystarcza, aby panowie i Juliet mogli na swoich fikcyjnych barkach udźwignąć całą resztę baboli?

Stąd mam ogromny problem z ocenieniem tej gry, bo sami widzicie, że waga przechyla się przerażająco w stronę negatywów. Dostałam klona, dużo gorszego i nieudolnie przypudrowanego, ale jednak klona even if TEMPEST. Z jednej strony The Red Bell’s Lament irytowało mnie niemiłosiernie, a jednak nie rzuciłam tego tytułu w kąt. Przeszłam grę w 100% i potem długo prześladowało mnie rozczarowanie. Pustka po zmarnowanym potencjale, czym mogła być ta gra, gdyby być może włożono w nią więcej czasu, budżetu, testowania, serca i doświadczenia. (To ostatnie zwłaszcza w kwestii scenariusza – poważnie miałam wrażenie, że tutaj najbardziej zawinił nie tyle brak talentu czy wiedzy, ale praktyki…). Ktoś po drodze, w czasie developmentu, podjął sporo szkodliwych decyzji. Na tyle, by podważyć zaufanie fanów, zbudowane na ciepło przyjętym hicie o ognistowłosej Anastasii. Teraz z kolei będę patrzyła na przyszłe produkcje od AmuLit ze sporą dozą podejrzliwości. Wiem, że jeśli chcą, to naprawdę potrafią absolutnie wstrząsnąć scenką visual novel. Pytanie tylko: czy jeszcze kiedykolwiek będzie im zależało?

Dlatego, suma summarum, nie powiem byście omijali The Red Bell’s Lament szerokim łukiem. To nie tak, że gra nie miała NIC do zaoferowania. Ba! Pewnie nawet sięgnęłabym po fandisk, bo bardzo polubiłam Juliet i jej chłopaków. Niestety, chyba długo będzie mnie jednak prześladować wrażenie, że po kapitalnym i mrocznym początku wszystko inne w tej grze okazało się niedorobione. A – poważnie – to mogła być taka fajna historia o poświęceniu, zemście i trudnych decyzjach. Aż prosiło się, by spróbować czegoś równie dramatycznego i dołującego na kształt Virche Evermore -ErroR: Salvation-. (Które, nota bene, też miało błędy, ale nikt nie zaprzeczy, że wzbudzało emocje!). No cholera jasna, przecież obiecali nam w materiałach marketingowych „dark gothic romance”, a dostałam bajeczkę o przyjaznych zajączkach i wampirach żrących kwiatki… Chyba jeszcze długo tego nie przetrawię. Zupełnie jakbym sama wpierdoliła jakiegoś filodendrona i dręczyło mnie teraz zatrucie.

(…Btw. Czy tylko ja uważam, że Toriumi Kōsuke nawet jako antagonista brzmi kapitalnie?).

Preloader Image
The Red Bell's Lament Main (5)
The Red Bell's Lament Main (1)
The Red Bell's Lament Main (4)
The Red Bell's Lament Main (6)
The Red Bell's Lament Main (2)
The Red Bell's Lament Main (3)

Lista płac

Reżyser: Nachi (Voltage Inc.)

Artyści/Ilustratorzy: Norita (Character Design), Kuroyuki (Chibi), Akiba Minoru (Backgrounds)

Scenarzyści: Yuzuki

OST: 9mm Parabellum Bullet (OP „Sakebi -The Freedom You Need-” & ED „Asakage -The Future We Choose-„)

Kompozytor: Yamato


Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

O mnie

Cześć, jestem Hina! Prowadzę bloga od 2019 r. Jeśli podoba Ci się, co piszę, zostaw komentarz i wpadnij ponownie. Dziękuję za odwiedziny!

Moje ID

Chcesz pograć wspólnie albo pogadać? Znajdziesz mnie na:

Steam

Discord

Love&DeepSpace: 83000453341

KAWKĘ DAJ BLOGGEROWI...

Postaw kawę

Chociaż pisanie o grach sprawia mi dużo przyjemności, to jednak czasami koliduje z codziennymi obowiązkami.

Jeśli podoba Ci się, co tworzę i chcesz okazać mi wsparcie, baaardzo dziękuję za postawienie kawy. Porządna dawka ciepłego naparu rozgrzeje mi serducho i pomoże mi utrzymać bloga jak najdłużej.

Ta strona nie jest sponsorowana przez żadną firmę ani nie jest finansowana z żadnego innego źródła poza moimi własnymi środkami.

Spoiler alert!

Na blogu znajdują się dwa typy recenzji: gier (pozbawione spoilerów) i ścieżek/postaci (ze streszczeniami i spoilerami).

© 2025 Otome 4ever | Powered by Superbs Personal Blog theme