Kiedy przechodziłam „Radant Tale”, Jinnia był dla mnie uroczą postacią poboczną, w stylu najlepszego przyjaciela bohaterki, i – prawdę mówiąc – w ogóle nie postrzegałam go jako materiał na love interest. Byłam więc trochę zaskoczona, kiedy zobaczyłam, że to właśnie ekscentryczny szlachcic ze słabością do silnych makijaży doczekał się osobnej ścieżki. Wiecie, to nie tak, że uważam nieco androgeniczne postaci za nie atrakcyjne! Niech najlepszym dowodem na to będzie fakt, że taki Iochi Mizuki z „Charade Maniacs” był jednym z moich ulubionych bohaterów, ale Jinnia miał cały wachlarz innych, dość problematycznych cech charakteru, który czynił z niego prawdziwego rodzynka.
Tymczasem sama opowieść zaczyna się dość niewinnie i jest bezpośrednią kontynuacją neutralnego route’a z gry głównej. Tego, w którym Tifalia nie pozwoliła, by ktokolwiek z głównej obsady skradł jej serce, a zamiast tego została w finale asystentką Jinnii, bo tylko ona potrafiła zaciągnąć go do… (nie, nie tam gdzie myślicie!) …do roboty. No i tak sobie jakoś żyli, po tym, jak CIRCUS zostało rozwiązane. Dziewczyna ciągnęła wręcz na dwa etaty, bo kiedy nie pomagała przybranej matce w prowadzeniu gospody, to dźwigała dokumenty, wysyłała listy, pilnowała spotkać i robiła wszystko to, czego jej szef próbował za wszelką cenę z lenistwa uniknąć. W efekcie często się przekomarzali, żartowali i mieli dość specyficzną dynamikę, aż pewnego dnia MC dowiedziała się, że za sześć miesięcy odbędzie się specjalna impreza. Chodziło dokładnie o ceremonię, która miała na celi świętowanie tego, że książę Colivus odzyskał zdrowie. Do miasta miało więc zjechać się wielu ważnych gości, a do organizacji tego przedsięwzięcia oddelegowało nikogo innego jak Jinnie, czyli też w pewnym sensie ją samą.
I wszystko byłoby zasadniczo dobrze, bo dziewczyna była swoim nowym zadaniem szczerze zainteresowana, a nawet chciała się zmierzyć z kolejnym wyzwaniem. Brakowało jej przyjaciół, a także adrenaliny czy przygód, których doświadczała, będąc w CIRCUS. Cieszyło ją więc to, że pewnie niedługo spotka się z Vilio i spółką, a jedyną przeszkodę stanowi jej uwielbiający się migać od obowiązków szef. To dlatego postanowiła go bardziej przypilnować. I to nawet do tego stopnia, że nachodziła go w domu i czekała aż skończy brać prysznic, aby dostarczyć mu raporty… A wtedy los chciał, że po raz pierwszy zobaczyła naszego szlachetnie urodzonego lekkoducha w innym wydaniu. Bez charakterystycznego makijażu, krzykliwego stroju i ociekający wodą Jinnia wydał się Tifalii nieprawdopodobnie wręcz atrakcyjny. Nagle też uderzyło ją, że przecież – chociaż nie zauważała tego do tej pory – to był on jednak mężczyzną. A przecież nigdy nie traktowała go w ten sposób i w swoich żartach często odnosili się do siebie niefrasobliwie.
W czym na tej jednej scenie cała sprawa mogłaby się zasadniczo urwać. Niestety Jinnia nie odmówił sobie przyjemności wprowadzenia w jeszcze większe zakłopotanie swojej „kawaii” asystentki, a to sprawiło, że Tifalia miała odtąd myśli, które najłatwiej zakwalifikować jako charakterystyczne dla okresu dojrzewania. Nagle stała się bowiem nieprawdopodobnie wręcz świadoma atrakcyjności i fizyczności swojego szefa. Nie mogła więc odtąd utrzymywać z nim kontaktu wzrokowego, siedzieć w jednym pomieszczeniu, rozmawiać swobodnie jak kiedyś… Jej zmysły wariowały, gdy czuła zapach jego perfum, a policzki nie przestawały się rumienić. To dlatego uznała, że najlepszą strategią będzie odtąd unikanie, zwłaszcza że nie rozumiała swoich emocji i miała nadzieję, że „naturalnie przejdą”.
Tyle że wtedy dała o sobie znać pokrętna natura naszego szlachcica. O ile bowiem Jinnia nie był na tyle głupi czy nieuważny, by nie zorientować się, że Tifalia obrała go za obiekt westchnień… o tyle nie bardzo potrafił zdecydować, co chce z tym faktem zrobić. Z jednej strony cały czas ją prowokował – siadał blisko, szeptał na ucho miłe słowa, zmusił, aby nakarmiła go ciastkami i ogólnie podbudowywał sobie jej zainteresowaniem ego. Tak z drugiej to zauroczenie wcale nie było mu na rękę, bo bynajmniej nie planował się z nikim wiązać i wiedział, że jeśli tego w porę nie zakończy, to młoda dziewczyna zostanie zraniona. Wysyłał jej przecież dość sprzeczne sygnały. Niby udawał niedomyślnego i nie dawał żadnej nadziei na odwzajemnienie uczuć, ale też okazywał zazdrość i nie chciał urywać tego, co ich łączyło. Cokolwiek to było. Dlatego – gdyby tylko mógł – z egoistycznych pobudek ciągnąłby taką sytuację w nieskończoność.
Ale Tifalia to dość aktywna protagonistka. Kiedy zrozumiała, że ma najzwyczajniejszego crusha, postanowiła poradzić się przyjaciół. Radie, Zafora i Liyan poszli na pierwszy ogień, w czym biedny, różowy pokemon tak się załamał, gdy usłyszał, że ze wszystkich mężczyzn na świecie, musiało właśnie paść na Jinnie, że aż nie potrafił utrzymać swojej ludzkiej formy i zatopił się we łzach (i alkoholu). XD Mimo to bohaterowie próbowali zmotywować MC do walki o swoją miłość. Doradzili jej nie tylko popracowanie nad kobiecymi wdziękami (= nowy strój i makijaż), ale też profesjonalizmem (= aby udowodnić Jinnii, że jest od jej wsparcia uzależniony). Również Vilio i Paschalia dołączyli z czasem do grupy cheerleaderów i nawet pomogli jej w jednym zadaniu, aby na grzbiecie smoka szybko zdobyła wymagane dokumenty i tym bardziej zaimponowała szlachcicowi swoim niekonwencjonalnym sposobem rozwiązywania problemów.
Tylko cóż z tego, skoro wysiłki Tifalii wcale nie zostały docenione? Jasne, Jinnia ucieszył się na widok kosmetyków, które dziewczyna sobie kupiła i nawet zrobił jej sam makijaż (co kompletnie zepsuło MC niespodziankę), ale już nie chciał przyznać, że uważa ją za atrakcyjną kobietę. Wręcz przeciwnie, jeśli ją chwalił, to robił to dość na około, sugerując, że mogłaby skraść pewnie dowolne serce… tylko nie jego. Sam siebie uważał za „czerwoną flagę” i z jego PoV było widać, że coś mu wyraźnie leży na duszy. Nie uważał się godny Tifalli, zupełnie jakby mógł sprowadzić na nią jakieś nieszczęście, ale też absolutnie nie chciał jej dać odejść.
Co więcej, bohaterka wcale nie była pewna, że Jinnie w ogóle interesują kobiety. Przez moment zastanawiała się bowiem, czy to może nie z nią jest problem, ale ogólnie z jej płcią. W takim wypadku niewiele przecież mogłaby zrobić. Tymczasem akurat te wątpliwości zostały rozwiązane przez Alesta. Mężczyzna przyjaźnił się bowiem z Jinnią jeszcze od czasów szkolnych. Stąd wiedział, że chociaż blondyn nie identyfikował się z żadną płcią i to, jak jest postrzegany, nie miało dla niego większego znaczenia (a enigmatyczność była mu wręcz na rękę, bo lubił szokować innych arystokratów), tak Tifalia mogła być spokojna o to, czy wpisywała się w zakres jego preferencji. Było widać, że Jinnia uważa swoją asystentkę za fizycznie atrakcyjną, bo często wodził za nią wzrokiem, wplatał jej wątek do tematów rozmów, czy otwarcie chwalił. Ba! Był nawet zły, gdy to Alestowi przypadły upieczone przez bohaterkę ciasteczka i wręcz nie chciał się nimi dzielić.
Niestety romans nie idzie po myśli MC. Ten trwający impas zaczyna ją strasznie męczyć. Robi się coraz smutniejsza. Zestresowana. Czuje, że gubi się przez to w obowiązkach, a wie, jak ważne jest czekające ich wydarzenie. To dlatego, zbierając w sobie odwagę, pewnego razu próbuje Jinnii wyznać swoje uczucie, ale ten ją powstrzymuje, przykładając Tifalii palec do ust. Wręcz ostrzega dziewczynę, że nie chce, by cokolwiek mówiła, bo konsekwencja jej słów może zniszczyć tę piękną relację, jaką dzielili. Ba! Planował „wspaniałomyślnie” udać, że nic podobnego nie miało miejsca i jakoby „zresetować” ich dialog. Ale bohaterka nie potrafi tak dłużej. Gdy Jinnia idzie po herbatę, a do salonu wchodzą Alest i książę Colivus, to Tifalia przeprasza ich i wybiega zalana łzami, bo potrzebuje czasu na wylanie z siebie smutku.
I do tego momentu ścieżka bardzo mi się podobała, bo zachowanie Jinnii – chociaż egoistyczne – to jednak było bardzo ludzkie. Wszyscy przecież lubimy mieć ciastko i zjeść ciastko. Nic więc dziwnego, że się tak wahał i chciał przeciągać sytuacje z dziewczyną w nieskończoność, bo imponowało mu jej zainteresowanie, przy jednoczesnej niechęci do tego, aby podejmować jakiś wybór i zmieniać swoją sytuację. Kiedy jednak usłyszał od przyjaciół, że Tifalia się popłakała, to wybiegł za nią, aby jej poszukać. (Po części wykopany przez Alesta i księcia, który nawet groził, że można by mu ściąć łeb za to wszystko XD).
Wreszcie dochodzi jednak do konfrontacji pary. Tifalia prosi, by ją zostawić. Że sobie tylko poszlocha, a jutro będzie już uśmiechać się, jak zawsze… ale tym razem Jinnia staje na wysokości zadania i ją za swoje postępowanie przeprasza. Wyjaśnia, że już od najmłodszych lat miał problemy z ideą „miłości”. Wszystko dlatego, że urodził się bogaczem, osobą wpływową, z dobrym wykształceniem i przyjemną aparycją, a to sprawiało, że otaczały go istne zastępy adoratorów. Niestety, odkąd sięgał pamięcią, za zainteresowaniem tłumu zawsze kryły się podłe pobudki. Ludzie czatowali na jego majątek, ale widzieli w nim tylko sposób na poprawienie swojego statusu. Wiecie, taki klasyczny motyw z dram szkolnych, w których to tylko nasza MC widzi w love boyu człowieka, a nie jego portfel. Heh… W każdym razie to z tego powodu Jinnia zrobił się nieufny i zaczął unikać wszelakich związków. Na dodatek męczyło go ciągłe nagabywanie, że musi przedłużyć ród, więc aby pozbyć się natrętnych propozycji ożenku i zamknąć usta rodzicom, skorzystał z rady Alesta i zaczął ubierać oraz zachowywać się w dandysowaty, zmanieryzowany sposób. Dzięki temu zyskał sobie reputacje ekscentryka. Kogoś, kto prawdopodobnie nie jest nawet zainteresowany kobietami. Aż u jego boku został tylko Alest, bo reszta miała go za zbyt dużego dziwaka.
A co na to MC? Oczywiście, ona właśnie takiego Jinnie pokochała. Nie miała więc nic przeciwko, że ubierał się krzykliwie, czy że zrekrutował ją do CIRCUS tylko dlatego, bo sam zamierzał się obijać. Rozumiała przecież jego osobowość jak nikt inny. Dlatego, w ramach wyznania, Jinnia przycisnął dłoń bohaterki do swojej piersi i pokazał, jak mocno bije mu serce. Nie tylko dlatego, że przebiegł pół miasta, ale też po prostu ze strachu, wzruszenia, gniewu na siebie za to, że zranił Tifalię, ale też wdzięczności, bo MC akceptowała go w pełni. Nawet w wydaniu, którym inni gardzili. A skoro wszystko sobie wyjaśnili i postanowili „spróbować”, to łzy smutku zamieniły się w szlochanie ze szczęścia i MC udała się z Jinnią do jego rezydencji, aby ochłonąć.
Kilka miesięcy później ceremonia zorganizowana dla księcia okazuje się wielkim sukcesem. Podczas balu Tifalia ma okazje poznać rodziców Jinnii i jest początkowo szczerze przerażona. Obawiała się tego, że wytkną jej niskie urodzenie, ale oboje byli dziewczynie absolutnie wdzięczni. Już dawno stracili nadzieje, że doczekają się kiedyś wnuków i uważali swojego syna za stracony przypadek. Tymczasem z MC na horyzoncie znowu mogli się łudzić, że ich ród zostanie jednak przedłużony, co jak wiemy, dla szlachty miało ogromne znaczenie. Jinnia nie zamierzał jednak spieszyć się z żadnym ożenkiem i chyba rodzice go po prostu irytowali. Dowiedzieliśmy się przecież, że nawet mieszkając w tym samym mieście, komunikował się z nimi jedynie listami. I to raz na pół roku. Co było nawet zabawne, dlatego scenka mi się podobała. Fajnie, że nie władowano skandalu z powodu mezaliansu, bo wtedy tych stereotypowych zagrań byłoby już za dużo.
W finałowej scenie, już w rezydencji po imprezie, Jinnia wymusza na MC zawarcie nowego kontraktu, w którym potwierdzi, że należy tylko do niego. Tym razem jednak nie chodzi o podpisanie jakiegoś świstka papieru, ale o przypieczętowanie obietnicy pocałunkiem, co – dość nieśmiało, ale jednak z zapałem – MC od razu czyni. W zamian za to Jinnia obiecuje, że czasami, gdy będzie miał na to ochotę, pokażę jej również swoją bardziej „męską stronę”. Ogólnie jednak Tifalia nie deklarowała, że chciałaby, aby jej ukochany cokolwiek zmieniał w swoim wyglądzie. Chociaż i tak brawa dla seiyuu, bo ta nagła zmiana sposobu mówienia szczerze mnie zaskoczyła. To tylko pokazuje, jak utalentowanym aktorem jest Kondou Takashi.
W neutralnym zakończeniu: zamiast zabawnej scenki z rodzicami, dostajemy zabieganą Tifalię, która nie ma nawet czasu nacieszyć się swoim nowym związkiem. Zarówno MC, jak i Jinnia są urobieni po łokcie przez przygotowania do ceremonii, więc praktycznie mijają się w progu, wymieniają szybkie całusy i obiecują sobie, że niedługo nadrobią stracony czas…
I to w zasadzie tyle, jeśli chodzi o streszczenie ścieżki. Przechodząc jednak do podsumowania, muszę wyrazić trochę irytacji. Szczerze mówiąc, nie podobało mi się samo rozwiązanie wątku kulminacyjnego. Jasne, rozmowa z Alestem i Colivusem była nawet zabawna, ale naprawdę jedynym czynnikiem, który sprawił, że Jinnia przełamał swój opór, było to, że Tifalia się popłakała? Przy całej jego inteligencji i spostrzegawczości z pewnością liczył się z taką możliwością już dużo wcześniej. I jakoś nie zauważyłam, by go to powstrzymywało. Dlatego jednak to nagłe działanie i szybkie wyznanie miłosne wydawało mi się trochę naciągane. Tak jakby scenarzystom nie starczyło czasu na zbudowanie sytuacji, w której Jinnia przepracowuje swoje wątpliwości i wybrali drogę na skróty.
Wciąż uważam jednak, że to jedna z najlepszych ścieżek w fandisku, a nawet dostarczająca więcej emocji niż niektóre z opowieści panów z gry głównej. Jinnia początkowo nie był moim faworytem, ale z ogromną przyjemnością przeczytałabym więcej historii z jego udziałem, bo szybko zaskarbił sobie moją sympatię. Pewnie po części dlatego, że wciąż wydaje mi się dość tajemniczy. Dłuuugo czekaliśmy tutaj na rozwój romansu, a kiedy wreszcie coś zaczęło się dziać, to powitała nas lista płac. Odczuwam dlatego spory niedosyt. Zwłaszcza że samo wyjaśnienie jego motywacji – ta opowieść o przeszłości – do najoryginalniejszych nie należało. Dlatego, drodzy scenarzyści, prosimy więcej Jinnii! Chociaż podejrzewam, że o drugim fandisku można tylko pomarzyć… Nie wydaję mi się bowiem, aby był kasowy hit i Otomate raczej nie pozwoli nam wrócić do świata Radiant Tale.