W grze głównej Vilio cierpiał na typowy syndrom chłopca z plakatu i gra obdarła go trochę z własnej ścieżki. Mimo to podobała mi się jednak jego historia i liczyłam na to, że fandisk dostarczy mi wreszcie dużo fluffu i scenek z postacią, gdy nie przytłaczają jej negatywne myśli o nieuchronnej śmierci. Niestety, tak się nie stało. Dlatego ścieżka Vilio zaskoczyła mnie tym, jak zasadniczo – zupełnie jak w przypadku Radiego – jest o niczym. Chociaż tyle z tego dobrego, że dostaliśmy jakiś sensowniejszy problem dla Tifalii…
W wielkim skrócie nasza parka ma nowy dylemat, bo okazuje się, że bycie „partnerką smoka” wcale nie jest tak usłane różami, jak mogłoby się wydawać. Dlatego, po długiej podróży, bohaterowie wracają do stolicy, aby skonsultować z Colivusem pewną kłopotliwą dla nich kwestie. Otóż MC ma teraz magiczne moce. Tyle że zupełnie ich nie kontroluje. Czasami potrafi np. stworzyć pnącza, które unieruchamiają jej ukochanego, to znowu powoduje, że rośliny zaczynają gwałtownie zakwitać w jej pobliżu. Dziewczyna jest z tego powodu nieco zaniepokojona. Zwłaszcza że obawia się, iż mogłaby komuś zrobić krzywdę.
Dodatkowo, już na miejscu, okazuje się, że Książe także ma nowe zmartwienie. Królewski artefakt stracił swoją manę po tym, jak mężczyzna użył go do uratowania przyjaciela. Nic nie daje nawet to, że Colivus dzielił z koroną własną energię. Po prostu wciąż było jej za mało. Dlatego przyjaciele dochodzą do wniosku, że jedynym rozwiązaniem będzie stworzenie nowego przedmiotu. Czegoś, co składałoby się z czystej, nienasiąkniętej żadnym konkretnym żywiołem many. Czyli mniej więcej takiej, jaka powstawała z radości i doprowadzała do zakwitnięcia chlorisów.
A skoro określono cel, to bohaterowie znowu udają się w podróż, aby spotkać kolejno z wszystkimi przyjaciółmi. Poradzić w kwestii sytuacji Tifalii, ale także przedstawić im plan Księcia. Jakby bowiem nie patrzeć, to właśnie Zafora, Paschalia, Ion i Radie byli przecież powiernikami pozostałych artefaktów. A nawet jeśli ich drogi się rozeszły po tym, jak CIRCUS zostało rozwiązane, to dalej blisko ze sobą współpracowali i tak samo leżało im na sercu dobro Królestwa.
Tym sposobem, znowu, odwiedzamy wszystkie kluczowe dla gry głównej miasta, aby Tifalia i Vilio mogli sobie pogawędzić z przyjaciółmi. Jak łatwo można się domyślić, to nie tak, że panowie mieli jakieś praktyczne rady dla MC, ale przynajmniej próbowali podnieść ją na duchu. Na dodatek Vilio zrobił się trochę zazdrosny o to, że czasami miał wrażenie, że inni mężczyźni lepiej rozumieją sytuacje jego żony, od niego samego. Głównie dlatego, że albo znali ją dłużej (jak Radie), albo też byli ludźmi. Co zdecydowanie pozwalało im spojrzeć na jej smutki z innej perspektywy.
Summa summarum okazało się bowiem, gdy Tifalia tak dobrze zastanowiła się nad tym, co jej na sercu leży, że dziewczynę martwi jej długowieczność. Zrozumiała, że o ile Radie prawdopodobnie będzie z nimi jeszcze przez wieki, o tyle inni towarzysze, jej rodzina i bliscy po prostu przeminą, bo teraz będzie żyła tak długo jak fey. W czym dla Vilio, który przecież urodził się smokiem, była to rzecz oczywista i do której to nieprzyjemniej myśli po prostu przywykł. Dlatego nie rozumiał, z czego wynikał strach Tifalii. Kiedy jednak wreszcie wyjaśniła, w czym problem, to próbował ją pocieszyć i uświadomić, że zawsze będą mieli siebie… bo tak po prawdzie to na inne rzeczy nie mieli wpływu. Na dodatek Vilio wyjątkowo podobała się nowa moc żony. Uważał, że tworzenie kwiatów bardzo do niej pasuje i jest urocze. Nie postrzegał więc tego, jako problem. A skoro tak, to wyszło na to, że zdolności kobiety były zaburzone po prostu przez jej rozchwiany stan emocjonalny, a nie jakieś specyficzne czynniki zewnętrzne. Gdy tylko bohaterka poczuła się pewniej, to i niekontrolowane wybuchy magii zaczęły zanikać.
Co ciekawe, ze ścieżki Vilio, dowiadujemy się także o istnieniu innych kwiatów, które są przeciwieństwem chlorisów. Chodzi konkretnie o erebosy, które bohaterowie znajdują w lesie, podczas spotkania z Ionem. Te mroczne kwiaty, w odróżnieniu od swoich „pozytywnych” odpowiedników, żywiły się negatywnymi emocjami. Powstawały więc wtedy, gdy ludzie znowu ulegali różnym, mrocznym impulsom. W czym, paradoksalnie, nie wspominano o nich wcześniej. Nie miałam jednak nic przeciwko, że nagle zdecydowano się rozbudować lore. Wręcz przeciwnie. Było to ciekawe zwrócenie uwagi na problem tego, że chociaż misja Vilio została zawieszona, ale to nie tak, że bohaterowie znaleźli ultimate rozwiązanie, by zapobiec wszystkim tragediom w przyszłości. W końcu ludzkość nie wyzbyła się swoich słabości. Możliwe więc, że za parę wieków potrzebny byłby kolejny arcysmok…
Ale wróćmy do fabuły! Aby stworzyć nowy artefakt, postaci potrzebowały dużej ilości pozytywnej energii. A jak najłatwiej i najszybciej to osiągnąć? Oczywiście, organizując spektakl. Dlatego CIRCUS zostaje w tym celu specjalnie reaktywowane na jeszcze jeden, pożegnalny występ. Cała paczka – włącznie z Księciem – przebiera się w swoje artystyczne fatałaszki i jeszcze raz robi dla dobrych mieszkańców królestwa niezapomniane show. Dzięki temu faktycznie udaje im się zebrać tyle many, że Colivus bez problemu zamyka ją w nowym przedmiocie – malutkim kwiatku. A skąd go ma? Bo wcześniej Vilio podarował taką bransoletkę swojej żonie. Chciał zrobić dla niej jakiś prezent, bo w grze głównej to przeważnie dziewczyna obsypywała go różnymi darami. W tym pamiętnym amuletem, który zawsze nosił przy sobie.
Mamy więc ładne pożegnanie z całą paczką, ale to jeszcze nie koniec niespodzianek dla MC. Po przemyśleniu całej sytuacji Colivus dochodzi do wniosku, że nie ma sensu, by nowy artefakt – nazwany Radiant Blossom – kurzył się w zamkowym skarbcu. Dlatego wybiera Tifalie na jego powierniczkę, bo dziewczyna i tak zamierzała podróżować razem z Vilio po całym świecie. Miała też odpowiednie nastawienie i umiejętności. Mogła więc zadbać o to, by nigdy nie brakowało mu many, by nie był użyty w złym celu i by „nabierał doświadczenia”, jak niegdyś korona. Fajnie więc, że w finale dano też jakąś istotniejszą funkcję naszej MC. W końcu, w czym była gorsza od panów, aby nie móc trzymać pieczy nad przedmiotem?
A przechodząc do podsumowania, czułam się trochę, jakbym przechodziła epilog do całej serii, a nie konkretnie ścieżkę Vilio. Niby bohaterowie mieli jakieś wspólne momenty, jak scenka z wręczeniem bransoletki, rozmowa o długowieczności, czy patrzenie na niebo i odpoczywanie na trawce… Ale ponownie wydawały się one wciśnięte trochę na siłę pomiędzy fabułę główną i daleko było im do takiej bezpośredniej potrzeby fizyczności, jakiej spodziewalibyśmy się po młodych małżonkach. Nie miałam też wrażenia, że jakoś lepiej poznaliśmy Vilio: i tak jak w grze podstawowej wkurzało mnie, że scenarzyści ciągle wysuwają go na pierwszy plan (nawet w ścieżkach innych panów), tak tutaj zdecydowanie stał się postacią z marginesu. Niby był obok Tifalii, ale ta ścieżka przypominała nawet bardziej indywidualną opowieść naszej bohaterki niż kontynuowanie wątku pary. Ot, smok snuł się gdzieś tam smętnie w tle. Na granicy przydatności, bo przecież ważniejsze było pokazanie spotkania z resztą przyjaciół.
Dla odmiany pozytywnie zaskoczyli mnie Jinnia, który nagle stał się odpowiedzialnym i zaradnym doradcą („lewą ręką”) oraz Colivus, który strasznie wydoroślał. Mogłabym więc znowu powrócić do utyskiwania, że żałuję, iż Książe nie doczekał się własnej ścieżki, bo był najpotężniejszym magiem w królestwie, w zasadzie to bohaterem, a i jeszcze miał fajny design. Szkoda więc, że twórcy nie zdecydowali się na taki krok, bo praktycznie wszystko tutaj krzyczało, że to idealny materiał na love interest. Ale cóż poradzić? Przynajmniej dostaliśmy Jinnie, którego historia – jak możecie sobie zobaczyć w odrębnej recenzji – podobała mi się zdecydowanie bardziej od Vilio.
Dlatego rozstaje się z postaciami z mieszanymi uczuciami. Mam wrażenie, że tak naprawdę w fandisku wcale nie dostałam opowieści mojego uroczego genki smoka i twórcy mnie najzwyczajniej oszukali… Czy w takim razie to oznacza, że muszę czekać na kolejną część? Szczerze wątpię, by powstała, bo gra chyba nie była zbyt popularna w Japonii. Dlatego możemy zapomnieć o drugim fandisku. A ja naprawdę liczyłam na to, że zobaczę, np. malutkie smoki, Radiego jako „dziadka” i Zaforę jako zgryźliwego wujka (mógłby być klaunem na kinder party!), albo Tifalia nauczy się czegoś więcej niż cholernej, magicznej ikebany… Heh…