(Uwaga: Wiem, że po ujawnieniu swojej prawdziwej postaci, nasz główny love boy zmienił imię na Ralida, ale tak się już do jego wcześniejszego miana przyzwyczaiłam, że będę go używać w tym tekście. Sorki za utrudnienia!).
A teraz do rzeczy! Jakbyście mnie zapytali, o czym jest ta ścieżka, to chyba nie potrafiłabym odpowiedzieć… Poważnie, jeśli potrzebowałam większego potwierdzenia, że scenarzyści nie mieli pomysłu na ten fandisk, to właśnie to dostałam. Kiedy bowiem po kontynuacjach spodziewamy się fluffu, nowych antagonizmów i zwrotów akcji, tak tym razem dostałam cztery rozdziały z Tifalią, która duma nad kwestią, na którą już dawno – zarówno bohaterka, jak i odbiorcy – znaliśmy tak naprawdę odpowiedź. Dlatego to nie będzie zbyt długa recenzja. Raczej moje takie szybkie podzielenie się uwagami, bo nawet nie bardzo jest co streszczać.
Fandisk zaczyna się o tego, że nasza główna parka przegląda prezenty ślubne. Tak, w dziurze czasowej pomiędzy podstawową grą a Radiant Tale ~Fanfare!~ Tifalia i Radie wzięli ślub, w którym uczestniczyli wszyscy bliscy protagonistów. W tym rodzice MC, bo przypomnijmy, że akurat w ścieżce Radiego udało się ich uratować. Dlatego nie brakowało tradycyjnych przepychanek słownych między Zaforą a Vilio, łez ojca oraz tęsknych westchnień Liyana… Ale to wszystko dostajemy w ramach retrospekcji.
Później nasza bohaterka tradycyjnie wraca do pracy, ale musimy wysłuchiwać od klientek różnych żarcików na temat życia nowożeńców. Wiecie, jak to teraz pewnie pikantnie jest u nich w sypialni. Czyli zamiast tradycyjnego „wujka z wesela” dostajemy „ciotki”. Tyle że dziewczyna sama zauważa, iż… zasadniczo nic się nie zmieniło. Od zawsze byli z Radiem blisko, więc dalej jest tak, że spędzają ze sobą dużo czasu, rozmawiają, zasypiają w swoich objęciach, ale bez fajerwerków. Powiedziałabym wręcz, że irytowało mnie, ilekroć on znowu porównywał ją do małego dziecka (np. gdy MC prosiła go, aby opowiedział jej bajkę przed zaśnięciem), bo robiło się trochę creepnie, ale tak właśnie „swojsko” i „rodzinnie” czuli się nasi bohaterowie. Naprawdę więc nie było sensu przyrównywać ich do pary zauroczonych sobą młodzieniaszków. Czego sama Tifalia była aż nad wyraz świadoma. W końcu jej „mąż” był prawdopodobnie jedną z najstarszych istot na świecie.
Choć z drugiej strony, by już tak absolutnie tylko nie narzekać, całkiem rozbawiły mnie kłótnie Radiego ze swoim teściem. Z jakiegoś irracjonalnego powodu Raijel chciał, aby zwracać się do niego „tato”, chociaż teoretycznie, to on był tym młodszym. No, ale co zrobić, skoro za zięcia dostał liczącego sobie kilka wieków magicznego golema? Oczywiście, domagać się respektu! Z kolei matka MC okazała się dla niej nieoczekiwanie dobrym wsparciem, jeśli chodzi o pogaduszki na temat małżeńskiego życia. Może jej rady nie były zbyt przydatne, ale przynajmniej pozwalały Tifalii się nieco wygadać. I nawet fajnie było poznać perspektywę Spirei. Jakby bowiem nie patrzeć, to zarówno dziewczyna, jak i Radie byli jej dość bliscy. W trójkę stanowili rodzinę, a teraz trochę… wypadła z równania.
W każdym razie jakiś czas później, bohaterowie dowiadują się, że król ma dla nich nową ofertę. Ze względu na to, że kwiatów chloris wciąż jest za mało, to pojawiła się potrzeba reaktywowania CIRCUS. Tyle że Jinnia ma na głowie już zbyt wiele obowiązków (albo znowu się miga). Nie ma też szansy za zebranie starego składu, bo Paschalia jest chory, Zafora został Strażnikiem w Culturze, a Vilio gdzieś odleciał… Dlatego Tifalia dostaje propozycję zrekrutowania nowych artystów, a także zostania managerem tego zespołu. W końcu podczas swojej poprzedniej podróży, nabrała odpowiedniego doświadczenia. Teraz tylko musiała powtórzyć sukcesy pierwotnego CIRCUS.
I to kolejny element tej ścieżki, który niezbyt mi się podobał. Czemu? Bo oto dowiedzieliśmy się, że jakaś grupa randomów zainspirowana wyczynami Vilio & Co. dołączyła do Tifalii, ale były to jakieś anonimowe twarze z tła. Tak naprawdę tylko Phiro i Luna mieli swoje spirity. MC nie chciała też przyjąć do grupy Liyana, chociaż wilczek złożył taką propozycję. W efekcie musieliśmy słuchać dialogów niewidocznych postaci, które nic nad nie obchodziły, jak motywują się wzajemnie albo martwią nadchodzącym występem, bo przyszło im podróżować po całym królestwie.
W międzyczasie Tifalia miała swoją rozkminę, czym jest dziwna pustka w jej sercu. Coś bowiem cały czas ją męczyło i kolejne rozmowy z Radiem pomogły w końcu znaleźć odpowiedź. MC odkryła, że kiedyś miała wyraźną misję. Chciała uratować księcia. Teraz jednak teoretycznie wszystko osiągnęła w życiu: miała kochającego męża, bliskich przyjaciół, pracę, którą lubiła… Potrzebowała więc nadać swojemu życiu nowego kierunku. I co się nim okazało? Ano, dawanie ludziom szczęścia. Tifalia zrozumiała, że naprawdę lubi życie w podróży, przeżywanie nowych przygód i oglądanie uśmiechów na twarzach ludzi z widowni. To dlatego jej powrót do gospody stawał się coraz mniej atrakcyjną perspektywą. Zwłaszcza gdy miała przyzwolenie od przybranej matki, aby szukać własnej drogi.
Pomiędzy tymi dyskusjami parka dzieli także kilka „romantycznych” momentów. Radie chętnie bierze MC w ramiona, gdy są sami, bo nie lubi okazywania czułości publicznie. No, chyba że na horyzoncie jest Liyan. Wtedy nasz love boy jak najbardziej się popisuje, bo wie, że wilczek chętnie odbiłby mu ukochaną sprzed nosa. Nie patrząc nawet na to, że jest mężatką, bo dalej ją bezwstydnie komplementował. Powtarzają też scenkę ze wspólnym jedzeniem – bliźniaczo podobną do tej z gry podstawowej – gdy Radie zgarnął MC sos z twarzy. Ogólnie jednak najfajniejsza była chyba najniewinniejsza z tych scenek. A mianowicie, gdy Tifalia, w ramach odstresowania, chciała „wyszczotkować” swojego różowego pokemona, więc Radie, chociaż zakłopotany jak cholera, zmienił się w swoją formę fey. Wytknął jednak żonie, że pozbawia go w ten sposób jakiejkolwiek godności.
Ostatecznie bohaterowie kończą całą trasę i udaje się im doprowadzić do rozkwitu wielu chlorisów. Zahaczają nawet o Ruthe, wioskę Paschalii, chociaż on sam jest zbyt słaby, aby się z nimi spotkać. W stolicy z kolei, podczas finałowego występu, który przedstawiał historię Radiego, mężczyzna dostaje błogosławieństwo od samego Wielkiego Ducha i swojego stwórcy – Celiusa. Tifalia uświadamia sobie zatem, że tak jak Vilio wciąż podróżował po świecie i sprawdzał, jak ma się sytuacja w różnych wioskach, tak ona również nie zamierza jeszcze nigdzie zapuszczać korzeni. Ścieżka kończy się tym, że Radie i MC żegnają się z bliskimi i postanawiają znowu ruszyć w drogę razem z CIRCUS v.2.0. Co prawda różowy pokemon wyraża nadzieje, że kiedyś ich rodzina się powiększy, ale póki co dawali sobie w dwójkę największe szczęście. Dlatego nie potrzebowali fizycznego domu.
I to by było na tyle. Teraz już wiecie, dlaczego uważałam, że trudno jest streścić tą ścieżkę, bo naprawdę niewiele się tutaj działo, a całe morze scen robiło za zapychacze. Zwłaszcza te z randomami z cyrku. Bo poważnie, kogo obchodziły te postaci? Mnie wręcz zrobiło się trochę smutno, że po oryginalnym CIRCUS i paczce przyjaciół została tylko taka kopia… Chociaż może jestem w tym odczuciu odosobniona i komuś się podobało, że Tifalia przejęła pałeczkę po Jinnii? Nie wiem. Dajcie znać, co o tym myślicie w komentarzach. Czy dla Was to był fajny progres dla postaci protagonistki, czy jednak też Was smuciło, że coś bezpowrotnie minęło?
Dodam jeszcze tylko, że bardzo lubiłam Radiego w grze głównej. Zajął on wówczas drugie miejsce w moim rankingu. Niestety tym razem ten bohater się nie popisał i ląduje na dole listy. Naprawdę męczyło mnie, że typ jest taki pasywny. Albo gada tylko o alkoholu, jakby miał problem z nałogiem, albo wspomina, jak MC była dzieckiem (co ocierało się o creepność), albo kręcił się bez potrzeby na granicach fabuły (bo poza „uszczęśliwianiem Tifalii” nie miał żadnego indywidualnego celu ani racji bytu). Stał się więc trochę jak bohater drugiego planu. Co, przyznacie, jest dość dziwaczną decyzją ze strony scenarzystów? Ja rozumiem, że on już był bardzo stary. Wszystkiego doświadczył i wiele widział, ale wciąż przydałaby się dla niego jakaś motywacja czy problematyka, wykraczająca poza „to teraz jestem przystojnym mężem Tifalii… i lubię gorzałę”.
Podsumowując, wynudziłam się jak cholera przy tej ścieżce, wyliczając drobne momenty humorystyczne. Dobrze więc, że chociaż CG były takie ładne, bo miałam powód, aby przewijać kolejne partie tekstu w oczekiwaniu na obrazki. Po takim kierunku fabuły, dość miałkim, trudno mi sobie wyobrazić potencjalną kontynuację w formie następnego fandisku. No, chyba że pojawiłyby się wspomniane dzieciaki. Ciekawe, czy wtedy też potrafiłyby się zmieniać w stadko różowych, pluszowych kuleczek? Na zobaczenie tego jeszcze dałabym się namówić…